Heidi/Rozdział piętnasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Heidi |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1934 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Poczciwy pan doktór, który rozstrzygnął, że Heidi ma wracać do ojczystego kraju, kroczył właśnie ulicą Szeroką, w kierunku domu pana Sesemanna. Był to słoneczny, wrześniowy poranek, tak jasny i uroczy, że chyba wszystkich ludzi napełniać musiał radością. Ale pan doktór patrzył wyłącznie tylko na białe kamienie chodnika, tak że widzieć nie mógł nad sobą błękitu nieba. Smutek przebijał w rysach jego twarzy, a także włosy mu posiwiały znacznie od wiosny. Doktór miał jedynaczkę córkę, z którą bardzo się zżył od śmierci żony i która była całą jego radością. Przed kilku miesiącami śmierć zabrała kwitnące zdrowiem dziecko i od tej pory nie był już doktór nigdy tak wesołym, jak wprzódy.
Pociągnął za dzwonek, a Sebastjan otwarł mu skwapliwie bramę, poczem przybrał wielce służbistą postawę, ruchy i minę, albowiem doktór był nietylko przyjacielem pana domu i jego córeczki, ale pozatem jeszcze posiadał sympatję i przyjaźń wszystkich domowników.
— Wszystko po dawnemu, nieprawdaż, Sebastjanie? — spytał jak zazwyczaj uprzejmie, potem zaś wszedł na schody, a za nim kroczył Sebastjan, czyniąc gesty wielce uniżone, mimo że zwrócony doń plecami doktór, widzieć tego nie mógł wcale.
— Dobrze, że jesteś, doktorze! — zawołał pan Sesemann na widok przyjaciela. — Musimy pomówić koniecznie raz jeszcze w sprawie wycieczki do Szwajcarji. Czyż obstajesz przy zdaniu twojem, mimo że stan zdrowia Klarci polepszył się stanowczo znacznie?
— Mój drogi! — odparł doktór, siadając obok przyjaciela. — Nie trafię widać z tobą do ładu! Szkoda, że niema tutaj matki twojej. Z nią się można odrazu i poprostu porozumieć, i rzecz załatwić, podczas gdy ty wzywasz mnie już po raz trzeci dzisiaj, wiedząc z góry co ci raz jeszcze powtórzę.
— Masz słuszność! — rzekł pan Sesemann, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. — Nudzę cię, oczywiście, i niecierpliwię, ale zważ, że trudno mi odmawiać dziecku memu tego, com przyrzekł tak stanowczo i na co cieszyła się Klarcia przez długie miesiące słabości po całych dniach i nocach. Żyła nadzieją odwiedzenia Heidi na hali, znosząc cierpliwie swe dolegliwości. Czyż mam teraz zawieść nadzieje dziecka, które musi się wyrzec tylu rzeczy i przekreślić cały plan podróży? Nie, to chyba niemożliwe.
— Tak być musi, mój drogi! — powiedział doktór z naciskiem i dodał, widząc, że przyjaciel siedzi przygnębiony wielce: — Zważ, że Klarcia w ciągu lata miała się tak jak nigdy jeszcze źle, to też mowy niema o tem, gdyż tak daleka podróż mogłaby mieć jak najgorsze skutki. Ponadto mamy już wrzesień, i chociaż na hali jest zapewne pięknie jeszcze, musi być jednak już bardzo chłodno. Dni są krótsze znacznie, ponieważ zaś niema mowy o tem, by córka twoja miała spędzić w górach noce, pozostawałoby jej parę najwyżej godzin na pobyt na hali. Droga z Ragaz, aż tam na miejsce, trwać musi kilka godzin, bowiem Klarcię trzebaby stanowczo nieść w krześle, jednem słowem, przyjacielu, wszystko to razem nie ma żadnego sensu! Chodźmyż zresztą obaj do niej. Jako rozsądna dziewczynka zgodzi się pewnie na plan mój. Otóż radzę, by wyjechała na drugi rok w maju, odbyła w Ragaz dłuższą kurację wodoleczniczą, a gdy się już ociepli, można będzie robić wycieczki na halę, oczywiście w krześle. Użyje wówczas, orzeźwiona i silniejsza, lepiej czasu, niżby to miało miejsce obecnie. Zrozumiesz, mój drogi, że najdrobniejsza nadzieja polepszenia stanu zdrowia twej córki związana jest ściśle z największą ostrożnością i pieczołowitością.
Pan Sesemann słuchał tych słów w milczeniu, pokornie, zrezygnowany, nagle zerwał się, pytając porywczo:
— Słuchaj, doktorze! Powiedz mi otwarcie, czy masz istotnie nadzieję, że to polepszenie nastąpi?
Doktór wzruszył ramionami:
— Słaba to nadzieja! — odparł półgłosem. — Pomyśl na chwilę o mnie! Wszakże masz dziecko, które kocha cię i wyczekuje twego powrotu, gdyś wyjechał. Nie zastajesz nigdy w domu pustki, nie siadasz do stołu samotny. Dobrze jest też w domu twej córce, a chociaż brak jej wielu przyjemności, dostępnych zdrowym, to jednak żyje w warunkach szczęśliwszych o wiele, niż inne dzieci. Nie żal się więc, gdyż dobrze jest wam razem. Pomyślże teraz o mnie, drogi przyjacielu, i porównaj moje życie samotne z waszem!
Pan Sesemann jął chodzić wielkiemi krokami po pokoju, jak to zazwyczaj czynił, będąc czemś silnie zajętym. Wreszcie stanął i położył dłoń na ramieniu doktora.
— Słuchaj! — rzekł. — Mam pewną myśl. Nie mogę patrzeć na ciebie bez smutku. Zmieniłeś się całkiem. Rozrywka jest ci rzeczą niezbędną. Wiesz co? Oto jedź zamiast nas i odwiedź Heidi na hali w naszem imieniu.
Zdziwiła doktora wielce ta niespodziewana propozycja i chciał protestować, ale pan Sesemann nie dał mu przyjść do słowa. Uradowany swym pomysłem i zapalony doń wziął przyjaciela pod rękę i zaprowadził go do pokoju córki. Klarcię cieszyło zawsze przybycie zacnego doktora, gdyż opiekował się nią zdawiendawna bardzo troskliwie i za każdym razem umiał opowiedzieć coś wesołego i nowego. Wiedziała dobrze, co go przygnębia teraz, i radaby była przywrócić mu dawną pogodę. Wyciągnęła doń rękę, a on usiadł przy niej. Ojciec przysunął sobie także fotel i ująwszy dłoń Klarci, zaczął mówić. Wyraził radość swą na myśl o podróży, paru tylko słowami zaznaczył, że jest narazie niemożliwą, a potem jął szeroko rozwodzić się na tem, jak dobrze zrobiłaby doktorowi ta podróż. Uczynił to z rozmysłem, by zapobiec wybuchowi płaczu ukochanej córki swojej.
Istotnie łzy napełniły błękitne oczy Klarci, mimo że czyniła wysiłki, by je ukryć, wiedząc jak przykrym jest jej płacz ojcu. Cios był istotnie bolesny. Przez całe lato radowała ją myśl o tej podróży i stanowiła całą rozrywkę i pociechę samotnego życia. Nie umiała atoli dąsać się, wiedząc, że jeśli ojciec czegoś odmawia, to rzecz ta musiałaby jej wyjść na złe, i tak być nie może. Przemógłszy tedy łzy, czepiła się jedynej pozostałej jeszcze nadziei. Pogładziła tedy rękę swego przyjaciela i rzekła prosząco:
— Panie doktorze! Pojedzie pan do Heidi, a za powrotem opowie mi pan wszystko o niej, o dziadku, babce, Pietrku i kozach. Dowiem się, co robią ci wszyscy znajomi moi, nieprawdaż? Także myślę, że pan zabierze z sobą to, co chcę jej posłać, oraz babce. Obiecuję przez cały czas pić, ile pan chce tylko tranu, dobrze?
Trudno powiedzieć, czy ta ostatnia propozycja zadecydowała, dość że doktór uśmiechnął się i powiedział:
— W takim razie muszę chyba jechać. A ty, Klarciu, staniesz się tłustą i mocną, jak tego obaj z ojcem pragniemy. Kiedyż nastąpić ma ten mój wyjazd? Czy już postanowiłaś?
— Najlepiej zaraz jutro rano! — oświadczyła Klara.
— Słusznie! — poparł ją ojciec. — Pogoda piękna, słońce świeci, szkoda każdej chwili spędzonej w mieście, a nie na hali.
Doktór roześmiał się znowu i powiedział:
— Muszę, jak widzę, zmykać co prędzej. Inaczej wyrzucisz mnie chyba, przyjacielu!
To rzekłszy, wstał. Ale Klara przytrzymała go. Miała dużo zleceń do Heidi i pytań, na które czekała odeń odpowiedzi. Przesyłka przeznaczona dla Heidi mogła nastąpić dopiero później, bowiem panna Rottenmeier musiała wszystko osobiście zapakować, a właśnie była na jednej ze swych nieskończenie długich wycieczek po mieście.
Pan doktór przyrzekł spełnić wszystkie zlecenia i rozpocząć podróż zaraz nazajutrz rano, albo najpóźniej w ciągu dnia następnego, a za powrotem zdać dokładnie sprawę z wszystkiego, co ujrzy i przeżyje.
Służący posiadają dziwny talent dowiadywania się o zamysłach swych państwa znacznie wcześniej, niż zostaną przez nich uwiadomieni. Sebastjan i Tineta celowali w tem, widać, oboje. Sebastjan odprowadził doktora do bramy, a Tineta wezwana dzwonkiem poszła do Klary.
— Proszę to wziąć, Tineto — powiedziała Klara, wskazując przysposobione już przedtem pudełko — i napełnić je świeżemi strucelkami, jakich używamy do kawy.
Tineta wzięła pudełko, jęła niem wzgardliwie bujać, a przy drzwiach zauważyła szyderczo:
— To rzecz niezbędna, oczywiście.
Otworzywszy drzwi, Sebastjan złożył mnóstwo niskich ukłonów doktorowi i rzekł:
— Proszę bardzo pozdrowić z łaski swej panienkę od Sebastiana, panie doktorze!
— Ach! — zawołał dobrodusznie zdziwiony doktór. — Sebastjan wie już zatem, że jadę?
Sebastjan odkaszlnął z pewnem zakłopotaniem i powiedział:
— Ja, to znaczy... sam nie wiem... ach prawda, przypominam sobie... Przechodziłem przypadkowo przez jadalnię, usłyszałem imię panienki, potem zaś zacząłem myśleć i w ten sposób... naturalnie...
— Naturalnie! — uśmiechnął się doktór życzliwie. — Dobrze jest widocznie myśleć, bo zawsze coś się wymyśli. Zgoda, Sebastjanie, zawiozę Heidi pozdrowienie.
Doktór miał właśnie przekroczyć próg, ale natrafił na zaporę. Silny wiatr skrócił znacznie wycieczkę panny Rottenmeier. W tejże samej chwili wróciła i chciała wejść w otwartą bramę. Wydęta podmuchem wiatru wielka jej chusta przybrała pozór żagla. Doktór usunął się. Panna Rottenmeier była wielce ugrzeczniona wobec niego i żywiła dlań zdawiendawna wielki szacunek, to też cofnęła się z ogromną dystynkcją, robiąc mu miejsce. Stali tak oboje, w postawach wyczekujących, gdy nagle wionął wiatr i panna Rottenmeier wpłynęła do sieni pełnemi żaglami. Doktór uskoczył w bok, ona zaś przebiegła spory kawałek poza niego, tak, że musiała zawrócić w celu powitania, jak przystało, przyjaciela domu. Przygoda zmieszała ją potrosze, ale zachowanie się doktora wpłynęło jak zwykle kojąco na jej humor. Powiedział jej o planie podróży i poprosił bardzo uprzejmie, by zapakowała posyłkę dla Heidi tak, jak to ona jedna tylko na świecie potrafi pakować.
Klara była przygotowana na pewien opór ze strony opiekunki przeciw wysłaniu Heidi wszystkiego, co dla niej przeznaczyła. Tym jednak razem stało się inaczej. Będąc w wyjątkowo dobrym nastroju, panna Rottenmeier opróżniła wielki stół pracowni, złożyła na nim wszystko, co miało być wysłane, i jęła pakować w jej oczach. Nie było istotnie łatwą sprawą zrobić paczkę z tych różnokształtnych przedmiotów. Przedewszystkiem był tu gruby, watowany płaszcz z kapuzą, by Heidi mogła w zimie chodzić sama do babki, nie czekając, aż ją dziadek owinie w worek i zaniesie, oraz ciepła chustka dla staruszki, by nie marzła, gdy wiatr wstrząsa chatą. Potem wielkie pudło ze strucelkami także dla babki, by nie musiała jeść samych bułek do kawy. Następnie olbrzymia kiełbasa. Początkowo przeznaczyła ją Klara dla Pietrka, który jadał zawsze tylko chleb i ser, ale przyszło jej na myśl, że ją chłopak z radości pochłonie odrazu i zachoruje, przeto oddała ją w ręce Brygidy, by ona i babka dostały po kawałku, a Pietrek miał otrzymywać przysmak w porcjach odpowiednich. Posłała też dziadkowi woreczek tytoniu, gdyż lubił kurzyć fajkę, siedząc na ławce wieczorem, a wkońcu dla Heidi mnóstwo paczek, torebek i zawiniątek z przeróżnemi niespodziankami. Pakowanie trwało długo, ale wkońcu leżała na ziemi wielka paka gotowa do drogi. Panna Rottenmeier patrzyła na nią poważnie, zatopiona w myślach na temat sztuki pakowania, a Klara wesoło, gdyż wyobrażała sobie radosne podskoki przyjaciółki w chwili, gdy ją dostanie.
Wszedł teraz Sebastjan, dźwignął z rozmachem pakunek na plecy i zaniósł go co prędzej do domu doktora.