Heidi/Rozdział czternasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Heidi |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1934 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Heidi czekała pod rozchwianemi w wietrze jodłami na dziadka, który miał zabrać pozostawiony w osiedlu kufer, w czasie jej bytności u babki. Niecierpliwiła się, chcąc już tam być i spytać, jak babce smakowały bułeczki, mimo to jednak nie nudziła się, słuchając rodzimego szumu drzew, oraz wchłaniając zapach i lśnienie zielonych pastwisk i złocistych kwiatków.
Dziadek wyszedł wreszcie z chaty, rozejrzał się wokoło i rzekł tonem zadowolenia:
— Możemy tedy iść.
Była to sobota, a dnia tego porządkował dziadek zawsze wszystko w chacie, stajni i całem obejściu. Jak zawsze, użył na to całego ranka, a postanowił zaraz po obiedzie wyruszyć razem z Heidi do osiedla. Stwierdziwszy, że wszystko w porządku, sprowadził wnuczkę na dół. Rozstali się pod chatą koźlarza, a Heidi wbiegła do izby. Babka posłyszała zaraz jej kroki i wykrzyknęła radośnie:
— Witajże, witaj, drogie dziecko!
Potem chwyciła dłoń Heidi i ścisnęła mocno, jakby w obawie, że ją ktoś zabrać może. Heidi spytała zaraz, jak babce smakowały bułeczki. Odpowiedziała, że się niemi rozkoszowała, a nawet sił jej przybyło znacznie. Brygida dodała, że babka zjadła jedną tylko, bojąc się, że niedługo zbraknie drogocennego pieczywa. Gdyby mogła przez tydzień jadać codziennie po jednej choćby bułce, wróciłaby na pewno do sił. Słów tych wysłuchała Heidi, dumając głęboko. Po chwili rzekła z zapałem:
— Wiem co zrobię, babko! Napiszę do Klary, a ona przyśle mi z pewnością jeszcze drugie tyle bułeczek. Miałam całą kupę uskładaną w szafie, ale mi wszystko zabrano, wtedy to Klara powiedziała, że mi da więcej jeszcze. Ona dotrzyma słowa niezawodnie.
— Dobry to pomysł! — powiedziała Brygida. — Ale zeschną na kamień. Możnaby je kupić nieraz w osiedlu, bo piekarz wyrabia takie bułki, ale skądże brać na to pieniędzy?
Błysk radości rozjaśnił twarz Heidi.
— Ach! Mam bardzo dużo pieniędzy! — wykrzyknęła, podskakując raz po raz. — Będziesz miała, babko, codziennie świeżą bułeczkę, a w niedzielę dwie nawet. Pietrek może je przynosić z osiedla.
— Nie, nie, moje dziecko! — broniła się babka. — Nie na to dano ci pieniądze. Oddaj je dziadkowi, on ci poradzi co za nie kupić.
Ale Heidi radowała się dalej, biegając po izbie i wykrzykując raz po raz:
— Babka dostanie teraz codziennie bułeczkę, nabierze sił, przyjdzie do zdrowia, a nawet... — tu krzyknęła radośniej jeszcze — wiesz, babko, że może nawet zaczniesz znowu widzieć. Może ślepota twoja pochodzi z osłabienia?
Babka milczała, nie chcąc mącić radości dziecka. Skacząc tu i tam, spostrzegła Heidi stary śpiewnik babki i nowa myśl radosna błysnęła jej w głowie.
— Wiesz, babko, ja umiem dobrze czytać. Czy chcesz posłuchać jakiegoś hymnu z twego starego śpiewnika?
— Bardzo chętnie! — odparła wesoło babka. — Więc umiesz naprawdę czytać?
Heidi weszła na stołek, poczem ściągnęła z półki książkę razem z dużą chmurą kurzu, gdyż oddawna tam leżała. Dziewczynka obtarła książkę starannie i siadła na zydelku u kolan babki, pytając co ma czytać.
— Co chcesz, moje dziecko! — odparła staruszka, odsunęła kołowrotek i czekała, zaciekawiona wielce.
Heidi przewracała kartki, czytała tu i owdzie po kilka wierszy, wkońcu zaś rzekła:
— Jest tu coś o słońcu! To przeczytam.
Zaczęła czytać z coraz to większym zapałem i coraz gorętszym tonem:
Słoneczko złote,
Radość, ochotę,
Na kraj nasz zlewa,
Pozłaca drzewa,
A w serce sieje lubą nadzieję.
Byłam bez mała
Ciągle omdlała,
Lecz teraz siła
Nagle wróciła,
I wznoszę ręce, niebu w podzięce.
Patrzę w pokorze
Na dzieło boże,
Co jego chwałą
Całe rozbrzmiało,
Co dzięki głosi, o łaski prosi.
Pójdą doń ludzie
Po życia trudzie,
Gdy dobrzy byli,
I zbożnie żyli,
Staną przy Bogu, na rajskim progu.
Świat rychło minie,
Sam Bóg jedynie
Przetrwa bez drgnienia.
On się nie zmienia,
Trwa mocny, wielki, poza byt wszelki.
Tego co boże
Uszczknąć nie może
Śmierć, ni zatrata
Całego świata.
On leczy rany, On Pan nad Pany!
Troski, cierpienia,
W radość przemienia.
Wnet się po burzy
Słonko wynurzy
I z jego woli, zniknie co boli.
Każdej potrzebie
Kres będzie w niebie.
Tam patrzmyż tedy,
Wśród nędz i biedy,
Mówiąc w pokorze: Chwała ci Boże!
Babka siedziała ze złożonemi rękami, przepojona taką radością, jakiej Heidi u niej dotąd nie widziała. Po policzkach staruszki płynęły łzy wesela. Gdy Heidi umilkła, poprosiła gorąco:
— Przeczytaj raz jeszcze, drogie dziecko.
Dziewczynka jęła czytać ponownie z coraz większem upojeniem:
Troski, cierpienia,
W radość przemienia,
Słonko wynurzy
I z jego woli, zniknie co boli.
Każdej potrzebie
Kres będzie w niebie.
Tam patrzmyż tedy,
Wśród nędz i biedy,
Mówiąc w pokorze: Chwała ci, Boże!
— O Heidi! — wykrzyknęła babka. — Jakże się od tego robi jasno w sercu! Jakąż ulgę dałaś mi, dziecko drogie!
Powtarzała raz po raz słowa radości i upojenia, a dziewczynka patrzyła na nią, dziwując się wielce. Stara, smutna twarz staruszki promieniała. Zdawało się, że patrzy już jasnemi oczyma w uroczą dal rajskiego ogrodu.
— Proszę cię, dziadku, daj mi wszystkie pieniądze z rulonu, bo chociaż babka się wzbrania, chcę dawać codziennie Pietrkowi na kupno bułek.
— Ależ potrzeba ci łóżka! — protestował. — Zostanie jeszcze i na bułki, bądź pewna.
Heidi nie dawała jednak dziadkowi spokoju, dowodziła, że śpi na sianie dużo lepiej, niż w paradnem łóżku frankfurckiem i prosiła tak natarczywie, że rzekł wkońcu:
— Pieniądze są twoje, czyń tedy, co chcesz. Starczy ich na parę lat na kupno bułek dla babki.
Heidi podskoczyła radośnie:
— Ha, ha! — krzyknęła. — Babka nie będzie już jadała czarnego, twardego chleba! Dziadku, prawda, że nigdy jeszcze nie było tak pięknie, odkąd żyjemy!
Biegła u boku dziadka w podskokach, ćwierkając jak ptaszek. Nagle spoważniała i rzekła:
— Gdyby Bóg był wysłuchał odrazu mej prośby, wszystkoby poszło inaczej. Wróciłabym do domu zaraz, przywiozła mało bułek i nie mogłabym jej czytać, co ją tak bardzo cieszy. Bóg obmyślił wszystko daleko piękniej. Powiedziała mi to babunia i sprawdziło się dosłownie. Jakto dobrze, że Bóg nie ustąpił, gdym tak gorąco prosiła! Teraz zacznę się znowu modlić tak, jak kazała babunia, a jeśli Bóg nie wysłucha, powiem sobie, że zapewne, jak to było we Frankfurcie, obmyśla dla mnie coś lepszego. Będziemy się teraz modlić codziennie dziadku, nie zapominając o Bogu, aby i On o nas pamiętał.
— A jeśli ktoś się nie modli? — mruknął dziadek.
— O, takiemu człowiekowi nie wiedzie się! — powiedziała z przekonaniem. — Bóg zapomina o nim całkiem, gdy zaś, przyciśnięty niedolą, zacznie prosić i błagać, Bóg miast mu pomóc, powiada: Pierwszy uciekłeś ode mnie, róbże tedy, co chcesz!
— To prawda! — przyznał. — Któż ci to powiedział?
— Babunia objaśniła mi wszystko.
Dziadek szedł długo w milczeniu, potem zaś powiedział, jakby w odpowiedzi myślom własnym:
— A jeśli tak się stało, to zostać nadal musi. Wracać nie można, a kogo Bóg raz zapomniał, tego nie przypomni sobie, na pewno.
— O nie, dziadku! — zaprotestowała żywo. — Gdy wrócimy do domu, przeczytam ci śliczną historyjkę, a wszystko zrozumiesz doskonale.
Heidi przyspieszała coraz bardziej kroku, a zaledwo minęli ostatnie wzniesienie, puściła rękę dziadka i wbiegła do izby. Dziadek zdjął z pleców duży kosz, w który napchał połowę zawartości kufra Heidi, całego bowiem przynieść aż tu, nie był w stanie. Potem usiadł zamyślony na ławce. W tejże chwili przybiegła z dużą książką pod pachą.
— Dobrze, że już siedzisz, dziadku! — powiedziała, umieściła się obok niego i otwarła książkę odrazu na pożądanej historyjce, gdyż czytała ją tyle razy, że książka otwierała się w tem miejscu sama. Zaczęła z przejęciem czytać o synu, któremu było w domu dobrze, gdyż pasł krówki i owieczki ojcowskie, chodził w pięknym płaszczyku i mógł oparty na lasce patrzeć na prześliczny zachód słońca, jak to wszystko widziało się na obrazku. Pewnego jednak dnia postanowił być własnym panem i mieć swoją wolę. Zażądał od ojca swej części, poszedł z domu i zmarnotrawił wszystko. Gdy grosza nie stało, musiał pójść w służbę do pewnego chłopa, pasał świnie, chodził w łachmanach, a jadał odpadki, wraz ze świniami. Wspomniał niedługo owe dobre czasy w ojcowskim domu i swą niewdzięczność wielką, uczuł żal i tęsknotę. Rzekł sobie: Pójdę do ojca, poproszę o przebaczenie i powiem mu, że jestem niegodny być jego synem, ale pragnę mu służyć za parobka. Ojciec ujrzał go zdala i wybiegł naprzeciw. A teraz, — spytała — jak sądzisz, dziadku, czy ojciec ofuknął marnotrawnego syna, mówiąc mu, że wszystko to przewidywał? Słuchajże dalej. Ojciec uczuł żal i objął go za szyję. Syn rzekł: Zgrzeszyłem wobec nieba i ciebie i nie jestem godzien zwać się synem twoim! A ojciec rozkazał służebnikom: Przynieście najpiękniejsze szaty, włóżcie mu pierścień na palec i trzewiki na nogi, zabijcie też tuczne cielę. Będziemy ucztować i radować się, albowiem syn mój zmarł i wrócił do życia, zginął i został odnaleziony. Potem radowali się społem. Czyż to nie piękna historyjka? — spytała po chwili, gdy siedział niemy i zamyślony, a ona oczekiwała, iż będzie się radował i dziwił.
— Bardzo ładna, moje dziecko! — odpowiedział i siedział dalej w zamyśleniu. Po pewnym czasie podsunęła mu swą książkę i pokazując obrazek, rzekła:
— Spójrz, dziadku! Dobrze mu teraz, przybrany w nową odzież stoi obok ojca i znowu jest jego synem.
W kilka godzin potem, gdy Heidi spała już smacznie, wszedł dziadek po drabinie i postawił latarkę tak, by światło padało na dziewczynkę, śpiącą ze złożonemi rękami, nie zaniedbywała bowiem teraz modlitwy. Różowa jej twarzyczka miała wyraz błogiego spokoju i zaufania. Wzruszyło to starca, patrzył długo, nie spuszczając z niej oka, potem złożył ręce, pochylił głowę i rzekł zcicha:
— Ojcze! Zgrzeszyłem wobec nieba i ciebie tak, żem nie godzien zwać się synem twoim!
Kilka gorących łez spłynęło mu po policzkach.
W kilka godzin później, niemal o świcie stał Halny Dziadek przed chatą, spoglądając pogodnie wokoło. W piękny poranek niedzielny błyszczały góry i doliny, skąd dolatywały dźwięki dzwonów, podczas gdy ptaki nuciły pieśni poranne w koronach drzew.
Niedługo wrócił do izby i zawołał w stronę strychu:
— Chodź, Heidi! Słońce wzeszło już! Weź piękną sukienkę! Pójdziemy razem do kościoła.
Takich słów nie słyszała dotąd z ust dziadka. Ubrała się tedy spiesznie w swą ozdobną frankfurcką sukienkę i zeszła na dół. Tutaj oniemiała wprost z podziwu na widok dziadka przybranego odświętnie.
— Ach! — wykrzyknęła. — Tak pięknym nie byłeś dotąd jeszcze, dziadku! Tego ślicznego surduta ze srebrnemi guzikami nie miałeś za mojej bytności na sobie. Jakże ci do twarzy w tym stroju!
— A tobie także w ślicznej sukience! — odparł z uśmiechem. — Chodźmyż!
Wziął ją za rękę i ruszyli z góry. Dzwony biły ze wszystkich stron, coraz to donośniej i pełniejszemi dźwiękami.[1] Heidi nadsłuchiwała z rozkoszą, mówiąc co chwila:
— Dziadku! Zdaje się, że to dziś wielkie jakieś święto! Kościółek osiedla był już wypełniony śpiewającymi w chwili, gdy wszedł dziadek z Heidi i zajął miejsce na ostatniej ławce. Nagle jeden ze śpiewających trącił sąsiada, szepcąc:
— Czy widzisz? Halny Dziadek przyszedł do kościoła.
Trącony trącił następnego i poszła dalej dziwna wieść, tak że za chwilę szeptali wszyscy:
— Halny Dziadek! Halny Dziadek!
Kobiety obracały ciągle głowy, myląc się w melodji hymnu, a kantor z trudem wielkim jeno zdołał utrzymać rzecz w należytym porządku.
Dopiero podczas kazania minęło wrażenie, gdyż pełne życia i prawdy słowa proboszcza przejęły słuchaczy i napełniły radością. Po nabożeństwie skierował się Halny Dziadek, wraz z wnuczką, ku plebanji. Wychodzący z kościoła ludzie patrzyli za nim, niektórzy nawet poszli jego śladem, by nabrać pewności, że rzeczywiście idzie tam. Gdy wszedł, utworzyły się grupy dla przedyskutowania niesłychanego wydarzenia, a wszyscy spoglądali z napięciem raz po raz na drzwi plebanji, chcąc widzieć, czy Halny Dziadek rozstanie się z proboszczem po dobremu, lub może w gniewie i zwadzie dawnej. Nikt nie znał przyczyny jego pojawienia się w kościele. Mimo to jednak nastąpiła już częściowa zmiana nastroju. Powiadano sobie:
— Ten Halny Dziadek nie musi być tak znowu bardzo zły, jak mówią. Jakże troskliwie wiódł za rękę małą Heidi.
— Zawsze to twierdziłem! — dodał drugi. — A także nie śmiałby chyba iść do proboszcza, będąc złym zupełnie. Ludzie zawsze przesadzają.
— Mówiłem to od samego początku! — dorzucił piekarz. — Czyżby do złego, dzikiego i strasznego dziadka wracało dziecko, któremu dawano jadło, napitek doskonały i otaczano dobrobytem?
Wytworzył się odrazu nastrój przychylny, a wzrósł jeszcze bardziej, gdy nadeszły kobiety, które zaczerpnęły potrosze wieści od Brygidy i babki. Obie przedstawiały Halnego Dziadka zawsze inaczej, niż to było opinją ogółu. Stało się też wkońcu, że wszyscy czekali niejako na to, by go powitać jak starego przyjaciela, którego brak odczuwano żywo.
Tymczasem Halny Dziadek zapukał do kancelarji proboszcza, który podszedł doń, wcale nie zdziwiony przybyciem, przeciwnie tak, jakby go zdawna oczekiwał. Musiał też zauważyć jego obecność w kościele. Uścisnął kilkakrotnie serdecznie dłoń gościa, który oniemiał na chwilę, widocznie nie spodziewając się takiego przyjęcia. Zaraz jednak opanował wrażenia i rzekł:
— Przychodzę prosić księdza proboszcza, by raczył puścić w niepamięć słowa, jakie wyrzekłem w rozmowie na hali, i by przebaczył mój ówczesny upór, z jakim odrzuciłem jego dobrą radę. Miał ksiądz proboszcz zupełną słuszność, ja zaś byłem w błędzie, to też teraz zmienię postępowanie i zamieszkam na zimę w osiedlu. Będzie to znacznie korzystniejsze dla dziecka. A jeśli ludzie patrzeć będą na mnie z podełba, bez zaufania, to dostanie mi się zasłużona kara, ale ksiądz proboszcz tego chyba nie uczyni.
Dobre oczy proboszcza rozbłysły radością. Uścisnął raz jeszcze rękę przybyłego i rzekł wzruszony:
— Drogi sąsiedzie! Byliście, widzę, we właściwym kościele, zanimeście jeszcze przyszli do mojego. Cieszy mnie to bardzo i ręczę, że nie pożałujecie życia pośród nas. Dla mnie pozostaniecie nadal miłym wielce sąsiadem i częstym, ufam, gościem, z którym zamierzam spędzić niejeden wieczór zimowy. Towarzystwo wasze cenię sobie bardzo, a dla tej małej znajdziemy także dobre przyjaciółki.
Proboszcz położył dłoń na kędzierzawej główce Heidi, wziął ją za rękę i tak we troje wyszli przed plebanję. Tutaj pożegnali się serdecznie, a wszyscy widzieli, jak proboszcz ściska kilkakrotnie dłoń Halnego Dziadka, niby swego najlepszego przyjaciela, z którym mu się trudno rozstać. Ledwo proboszcz zamknął za nim drzwi, podeszli doń po kolei wszyscy, każdy chciał być pierwszym i nagle tyle rąk wyciągnęło się do niego, że nie wiedział, którą chwycić. Nagle zawołał ktoś z tłumu:
— Cieszy mnie, dziadku, żeście do nas przyszli znowu!
Drugi dorzucił:
— Nieraz chciałem z wami zamienić słów parę.
Podobne wyrazy padały z różnych stron, a dziadek powiedział w odpowiedzi na te pozdrowienia, że zamierza sprowadzić się na zimę do osiedla.
Na te słowa zawrzało w zgromadzeniu, zupełnie tak, jakby Halny Dziadek był najznakomitszą i najulubieńszą osobistością w całem osiedlu, której brak odczuwali wszyscy. Dużo ludzi odprowadziło spory kawał dziadka i wnuczkę, a żegnając ich, zapraszał każdy oboje w gościnę, gdy tylko się sprowadzą z hali. Nakoniec zawrócili na dół, starzec patrzył za nimi długo, a oczy jego miały blask taki, jakby promieniały słońcem. Heidi spoglądała nań zdumiona, a potem rzekła radośnie:
— Dziadku! Jesteś dziś piękny, jak nigdy dotąd!
— Tak sądzisz? — uśmiechnął się. — Widzisz, moja Heidi, dzieje mi się tak dobrze, że nie rozumiem tego wcale i nie zasługuję na to. O jakże to błoga rzecz być w zgodzie z ludźmi i Bogiem! Wielką mi łaskę uczynił Bóg, odsyłając ciebie z powrotem na halę.
Gdy doszli pod dom koźlarzy, otworzył dziadek drzwi, wszedł i zawołał:
— Dzień dobry, babko! Trzeba będzie, zdaje się, rozpocząć na nowo łataninę, zanim zaczną dąć wichry jesienne!
— Boże wielki, to Halny Dziadek! — wykrzyknęła babka radośnie. — O jakżem rada, żem dożyła tej chwili, kiedy mogę wam, dziadku, podziękować za wszystko, coście dla nas uczynili! Bóg zapłać! Bóg zapłać!
Drżąc z radości, wyciągnęła rękę, gdy zaś dziadek potrząsnął nią kilka razy serdecznie, przytrzymała jego dłoń, mówiąc błagalnie:
— Mam ja do was, dziadku, zaraz wielką prośbę! Jeślim zawiniła czemś wobec was, nie karzcie mnie za to, pozwalając Heidi opuszczać halę, zanim legnę pod kościołem. O, nie wiecie nawet, czem jest to dziecko dla mnie! — dodała tuląc drugą ręką do piersi Heidi, która się do niej tymczasem zbliżyła.
— Nie trapcie się tem, babko! — uspokoił ją dziadek. — Nie zamierzam w ten sposób karać ani was, ani siebie samego. Zostaniemy razem i to długo jeszcze, z bożej łaski.
Brygida odciągnęła Halnego Dziadka tajemniczo w kąt izby, pokazała mu kapelusik z piórami i opowiedziała rzecz całą, dodając na końcu, że, oczywiście, nie zamierza zabierać go dziecku.
Ale dziadek spojrzał z zadowoleniem na Heidi i rzekł:
— To jej własność. Ma słuszność, nie chcąc nosić tego kapelusza, a jeśli ci go dała, jest twój.
Brygidę rozradował wielce ten niespodziewany wyrok.
— Wart co najmniej z dziesięć franków! — powiedziała, podnosząc wysoko swój skarb. — Ileż to dobra wszelakiego przywiozła Heidi z Frankfurtu. Nieraz mi przychodziło do głowy, by tam posłać na próbę Pietrka! Cóż wy na to, Halny Dziadku?
Dziadek zerknął wesoło i odrzekł, że jest to myśl dobra, ale trzeba czekać sposobności.
W tej właśnie chwili wpadł Pietrek, uderzywszy przedtem głową w drzwi, tak, że szyby w oknach zabrzękły. Spieszno mu było wielce. Stanął bez tchu, zziajany i wyciągnął przed się rękę z listem. Nie zdarzyło się coś takiego dotąd w chacie koźlarzy. List był zaadresowany do Heidi, a poczmistrz osiedla oddał go Pietrkowi dla doręczenia. Wszyscy obsiedli stół, zaciekawieni bardzo, a Heidi odczytała list płynnie i bez omyłek. Pisała Klara Sesemann. Po odjeździe przyjaciółki zrobiło się w domu strasznie pusto i nudno. Nie mogąc wytrzymać dłużej, prosiła ojca poty, aż uległ i postanowił, że przyjadą do Ragaz najbliższej jesieni. Babunia przyjedzie także, gdyż chce odwiedzić Heidi i dziadka na hali. W dalszym ciągu pisała Klara, że babunia pochwaliła jej pomysł przywiezienia babce białych bułeczek, by nie musiała jeść twardego chleba. Same bułki uznała atoli za pożywienie zbyt skromne, przeto wysłała do nich w dodatku kawę, która jest właśnie w drodze, a gdy babunia przybędzie na halę, musi ją Heidi zapoznać z babką.
Wiadomości te, dotyczące wszystkich, rozweseliły całe towarzystwo, rozmawiano, zadawano sobie pytania, tak że dziadek nie zauważył zapadającego mroku. Radowano się tem, co nastąpi, a bardziej jeszcze dniem bieżącym, aż wkońcu powiedziała babka:
— Najmilsze z wszystkiego jest, kiedy stary przyjaciel przyjdzie po długich latach i poda rękę. Serce przepełnia w takiej chwili uczucie radości z odzyskania tego, co się kochało. Przyjdziecie, sądzę, niedługo, Halny Dziadku, a dziecko zaraz jutro, nieprawdaż?
Dziadek przyrzekł to uroczyście i wziąwszy Heidi za rękę, poszedł z nią na halę. Jak ich witały rankiem dzwony niedzielne, tak teraz dolatywał dźwięk dzwonów wieczornych, aż hen wysoko, gdzie stała, opromieniona ostatniemi błyski chata dziadka.
Wraz z przybyciem babuni najbliższej jesieni nastąpią zapewne nowe uciechy i niespodzianki dla Heidi, babki i dziadka. Stanie też niewątpliwie na strychu prawdziwe łóżko, gdziekolwiek bowiem stąpi babunia, wszystko dochodzi zaraz zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz do ładu i porządku.
- ↑ W wydaniu angielskim do słów tych dołączona jest dodatkowa ilustracja, której brakuje w wydaniu polskim. Obejrzyj tutaj.