Historja Dziadka do Orzechów/Choroba
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historja Dziadka do Orzechów |
Wydawca | Księgarnia Polska Bernarda Połonieckiego |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Piller-Neumann |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Wanda Młodnicka |
Tytuł orygin. | Histoire d’un casse-noisette |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zbudziwszy się, leżała Marynia w swojem łóżeczku, a słońce jasne przedzierało się przez zamarznięte szyby. Obok niej siedział chirurg Lancentowicz, który rzekł, skoro tylko otworzyła oczy:
— Pacjentka zbudziła się.
Natychmiast przyszła prezydentowa do łóżeczka i spojrzała na córkę zaniepokojonym i smutnym wzrokiem.
— Mamusiu! — zawołała Marynia, spostrzegłszy ją — czy już niema tych okropnych myszy i czy żyje jeszcze mój biedny dziadek do orzechów?
— Na miłość Boga, Maryniu, nie powtarzaj już więcej tych bredni. Co myszy mogą mieć wspólnego z dziadkiem do orzechów? A toś nas dopiero wystraszyła, niedobra dziewczynko! Bawiłaś się wczoraj za późno twojemi lalkami, zapewne zasnęłaś i być może myszka jaka cię przestraszyła; przelękniona uderzywszy łokciem w szybę, przecięłaś sobie rękę, tak, że pan Lancentowicz, który tylko co powyjmował ci kawałki szkła z rany, powiada, że mogłaś umrzeć z upływu krwi.
— Dzięki Bogu, obudziłam się, nie wiem już o której godzinie, i przypomniawszy sobie, że zostawiłam cię samą, zeszłam do gabinetu. A tu biedactwo moje leżało przy szafie, naokoło wszystkie lalki w nieładzie, wszystkie żołnierze Stasia porozrzucane, podczas gdy w skrwawionej ręce trzymałaś dziadka. Trzewik zaś leżał o parę kroków za tobą.
— Ach! mamusiu kochana — rzekła Marynia — to były ślady wielkiej bitwy, stoczonej między lalkami a myszami, najbardziej zaś przeraził mnie widok zwycięskich myszy, które już brały w niewolę dziadka, to jest pana Gryzorzeskiego, dowodzącego wojskiem lalek; wtedy rzuciłam trzewikiem w Mysikróla, i już nie wiem co się dalej stało.
Chirurg dał oczyma znak prezydentowej, która łagodnie rzekła do Maryni:
— Moje drogie dziecko, zapomnij o tem wszystkiem i uspokój się. Myszy pouciekały, dziadek zaś zdrów i wesół leży w szklanej szafie.
Natenczas prezydent wszedł do pokoju, długo rozmawiał z panem Lancetowiczem, ale ze wszystkich słów Marynia usłyszała tylko:
— To majaczenie.
Z tego domyśliła się, że powątpiewano o tem, co opowiadała, a ponieważ sama w jasny dzień zrozumiała, że łatwo było całą wojnę za bajkę uważać, nie upierała się dłużej i poddała się ordynacji lekarskiej.
Nie wolno jej było wstać, jakkolwiek pragnęła odwiedzić pana Gryzorzeskiego, tymczasem musiała zadowolić się wiadomością, że zdrów i cały wyszedł z niebezpieczeństwa.
Jednakże Marynia nudziła się niesłychanie. Nie mogła bawić się z powodu zranionej ręki, a gdy chciała czytać lub przeglądać książki z obrazkami, wszystko tak dziwnie kręciło się przed jej oczyma, że musiała zaniechać tej rozrywki. Czas dłużył się okropnie, niecierpliwie czekała wieczora, gdyż wtedy mama siadała przy łóżeczku i opowiadała zabawne historyjki.
Pewnego wieczora, prezydentowa tylko co skończyła cudowną opowieść o księciu Śniegołapskim, gdy drzwi się otworzyły i ojciec chrzestny zajrzał do pokoju, mówiąc:
— Muszę na własne oczy przekonać się, co porabia nasza biedna chora.
Skoro jednak Marynia spostrzegła konsyljarza w peruce, z plastrem na oku i w długim surducie, przypomniała sobie tak żywo noc powigilijną, że zawołała do niego z urazą:
Prezydentowa słuchała tego zalękła, sądząc, że dziecko znowu wpadło w malignę, zawołała z przestrachem:
— Co ty wygadujesz, moja Maryniu, czy znowu tracisz przytomność?
— O! wcale nie — odparła Marynia — ojciec chrzestny wie, że prawdę mówię.
— Ale ojciec chrzestny skrzywił się nie odpowiadając nic, tylko zaczął mówić jednostajnym głosem:
Perpendykuł
Maszeruje,
Wtył i naprzód
Pokazuje.
Smutny zegar
Północ dzwoni.
Ktoś ucieka,
Ktoś łzy roni.
Perpendykuł
W takt się kiwa.
Jazda leci
Wzlata grzywa.
Leci sowa
Wielogłowa,
W nocnej ciszy
Zjadać myszy!
Marynia wylękła patrzyła na ojca chrzestnego, który wydawał się jej brzydszym, niż kiedykolwiek, gdy Staś wpadając właśnie do pokoju, przerwał głośnym śmiechem tę dziwaczną deklamację.
— Powiem ci chrzestny ojcze, że wyglądasz dziś jak mój stary pajac, którego rzuciłem za piec, a nadto mówisz jakieś wierszydła bez żadnego sensu — i roześmiał się znowu.
Ale prezydentowa wcale się nie śmiała.
— Szczególniejszy masz dziś humor konsyljarzu — rzekła — żarty twoje zdają się mieć na celu pogorszyć stan Maryni.
— Ba! — odparł ojciec chrzestny — widocznie pani prezydentowa nie poznaje mojej zwykłej piosnki, którą mam zwyczaj nucić przy naprawianiu zegarów. — To mówiąc, usiadł obok Maryni i śpiesznie rzekł do niej:
— Nie gniewaj się moje drogie dziecko, że własnemi rękami nie wydarłem Mysikrólowi jego czternastu oczu, ale wiedziałem, co czynię. Dziś na zgodę opowiem ci zabawną historję.
— O czem? — spytała Marynia skwapliwie.
— O orzechu Krakatuku i księżniczce Pirlipacie, czy znasz ją?
— Nie, kochany ojcze chrzestny — odpowiedziała dziewczynka, pogodzona odrazu z mechanikiem. — Opowiadaj więc, opowiadaj!
— Spodziewam się drogi konsyljarzu — rzekła prezydentowa — że twoja powiastka nie będzie tak ponura, jak piosenka.
— Przeciwnie, szanowna pani — odparł ojciec chrzestny — jest ona bardzo zabawna.
— Opowiadaj więc! opowiadaj! — zawołały dzieci.
I ojciec chrzestny zaczął temi słowy: