Historja Dziadka do Orzechów/Zakończenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Historja Dziadka do Orzechów
Wydawca Księgarnia Polska Bernarda Połonieckiego
Data wyd. 1927
Druk Piller-Neumann
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Wanda Młodnicka
Tytuł orygin. Histoire d’un casse-noisette
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Zakończenie

Trudno to nie zbudzić się spadłszy z wysokości kilku tysięcy stóp. Marynia też obudziła się w swojem łóżeczku. Dzień był jasny, matka siedziała koło niej i mówiła:
— Ale też trzeba być leniwą panienką, żeby dotąd spać, wstawaj co żywo, już czas do śniadania!

— Mamusiu kochana — rzekła Marynia otwierając zdziwione oczy — jakież to cudowne rzeczy pokazywał mi tej nocy siostrzeniec chrzestnego ojca! — I zaczęła opowiadać. Skoro skończyła, rzekła matka:
— Bardzo ładny sen miałaś córeczko, ale teraz niema co o tem myśleć, ubieraj się coprędzej.
Marynia jednak ubierając się dowodziła ciągle, że to nie sen, że wszystko widziała na jawie. Wtedy matka zniecierpliwiona trochę, poszła do szafy, wzięła dziadka i przyniosła go dziewczynce.
— Jak możesz wygadywać takie rzeczy bez najmniejszego sensu! — rzekła — jak możesz wyobrażać sobie, że ta lalka zrobiona z drzewa i sukna może żyć, ruszać się i myśleć?
— Ależ mamusiu — przerwała Marynia — kiedyż ja wiem doskonale, że dziadek do orzechów jest siostrzeńcem konsyljarza Świdrzyckiego.

Na to usłyszała za sobą głośny wybuch śmiechu. To prezydent, Staś i panna Emilja naśmiewali się z uporu Maryni.
— Tatku! i ty śmiejesz się z dziadka do orzechów! A jednak on nigdyby wzajemnie tego nie uczynił. Siostry jego księżniczki podejmowały mnie w swoim pałacu i z wielkiem uszanowaniem wspominały ciebie.
Śmiechy podwoiły się, tak; że Marynia uczuła się zniewolona dać dowód prawdy słów swoich. Poszła więc do szkatułeczki, gdzie zamknęła starannie siedm koron mysiego króla i rzekła:
— Proszę mamusi, oto są korony Mysikróla, które dziadek mi ofiarował.
Zdziwiona prezydentowa obejrzała misterne cacka z nieznanego jakiegoś kruszcu, tak delikatne, iż trudno, by ludzkie ręce wykonać je mogły. Sam prezydent nie mógł się im napatrzyć i mimo nalegań Stasia nie chciał mu żadnej powierzyć do ręki.

Natenczas rodzice zaczęli nalegać na Marynię, aby się przyznała, skąd ma te korony, a gdy ciągle obstawała przy swojem, ojciec zarzucił jej kłamstwo. Na to biedna Marynia zaczęła w głos płakać i szlochać.
Równocześnie wszedł konsyljarz Świdrzycki, pytając od progu:
— A tu co się dzieje? Kto tu dokucza mojej chrześnicy, że się zanosi od płaczu? Co się stało?
Prezydent opowiedział co zaszło, a w końcu pokazał mu siedm koron, ale konsyljarz ujrzawszy je zaczął się śmiać do rozpuku.
— A to dobre! — zawołał — wszak to dawne breloki od mego zegarka, które kiedyś darowałem Maryni; czy nie pamiętasz tego kochany prezydencie?

Wprawdzie nikt sobie tego nie przypominał, ale ufając słowu konsyljarza, uspokoili się wszyscy. Marynia tylko podskoczyła do mechanika i zawołała:
— Czemu ojciec chrzestny nie chce się przyznać, że dziadek do orzechów jest jego siostrzeńcem, ani poświadczyć, że to on dał mi te siedm koron?
Konsyljarz jednak z wielkim niesmakiem przyjął te słowa a prezydent zawołał Marynię i rzekł do niej ostro.
— Proszę cię porzuć te szalone koncepty, gdyż jeżeli jeszcze raz powtórzysz, że ten potworny dziadek do orzechów jest siostrzeńcem naszego przyjaciela, uprzedzam cię, że go wyrzucę za okno!
Biedna Marynia nie śmiała już mówić o swoich przygodach, jednakże wspomnienia królestwa lalek ciągle ją otaczały, przywidywał się jej to lasek choinek strojnych, to rzeka esencji różanej i łódź z muszli, odwiedzała księżniczki w Konfituropolu i zamiast bawić się, jak dawniej swemi zabawkami, siadywała cicha i zamyślona.

Ale dnia jednego gdy konsyljarz naprawiał coś w jednym z zegarów Marynia siedząc przy szklannej szafie tak się zapomniała, że powiedziała półgłosem:
— Kochany panie Amarancie, gdybyś nie był drewniany i gdybyś żył, nigdybym tak nie postąpiła z tobą jak księżniczka Pirlipata, gdyż ja prawdziwie cię kocham.
Zaledwie to wymówiła powstał w pokoju nagle taki hałas, że Marynia zemdlona spadła z krzesła na ziemię.
Opamiętała się za chwilę w objęciach matki, która mówiła do niej:

— Słuchajno, jak to być może, aby tak duża dziewczyna była tyle niezdarną; spadać z krzesła właśnie w tej chwili, gdy siostrzeniec pana Świdrzyckiego po odbytej podróży naukowej przychodzi do nas z wizytą? Obetrzyj oczy i bądź grzeczna.

Marynia otarła oczy i spojrzawszy ku drzwiom ujrzała konsyljarza prowadzącego za rękę młodego, bardzo zgrabnego chłopca. Gość ten ubrany był w przepyszny surdut z czerwonego aksamitu wyszywany złotem, zalotnie ufryzowany, u boku wisiała mu szpada wysadzana klejnotami.
Natychmiast przyjemne zrobił wrażenie składając Maryni mnóstwo prześlicznych zabawek i cukierków.

Stasiowi zaś, jakby odgadując jego skłonności wojenne, przyniósł wspaniałą damasceńską szablę.

Przy stole gdy podano wety miły młodzieniec gryzł dla wszystkich orzechy, najtwardsze nie mogły mu się oprzeć.
Maryni bardzo się ten chłopczyk podobał. Po obiedzie poprosił ją aby przeszła z nim do pokoju gdzie stała szklana szafa.

— Idźcie, idźcie dzieci — rzekł ojciec chrzestny. Chłopiec i dziewczynka weszli do salonu, ale zaledwie młody Pięknosz znalazł się sam z Marynią, ukląkł i rzekł:

— Widzisz u stóp swoich szczęśliwego Gryzorzeskiego, któremu na tem samem miejscu uratowałaś życie, byłaś nadto tyle dobrą powiedzieć, iż mnie kochasz; w tej samej chwili przestałem być dziadkiem do orzechów. Jeżeli więc trwasz w tych samych dla mnie uczuciach, oddaj mi swą rękę, dziel ze mną tron i koronę i panuj nad królestwem lalek, gdzie znowu jestem królem!
Wtedy Marynia odparła łagodnie:
— Jesteś pan miły i dobry, a ponieważ i królestwo pańskie jest zachwycające, przeto przyjmuję cię, jeżeli rodzice nie będą mieli nic przeciw temu.

Na te słowa drzwi od salonu otworzyły się tak cicho, że dzieci tego nie zauważyły, i prezydent z żoną i ojcem chrzestnym weszli wołając:
— Państwo Amarantostwo Pięknosz-Gryzorzescy niech żyją!
Marynia zaczerwieniła się jak wiśnia, chłopczyk zaś nie stracił fantazji, zbliżył się do prezydentostwa, udatnemi słowy prosząc o rękę Maryni.
Tego samego dnia odbyły się zaręczyny pod warunkiem, że wesele dopiero za rok się odbędzie.
Po upływie roku, przybył narzeczony po swoją pannę małym powozem z perłowej macicy, wysadzanym złotem i srebrem, zaprzężonym końmi wielkości baranków, i zawiózł Marynię do marcypanowego pałacu, gdzie kapelan zamkowy udzielił im ślubu, a dwadzieścia tysięcy lalek w najwspanialszych strojach tańcowało na weselu.

Marynia jest dotąd królową tego pięknego królestwa, w którem są laski choinek gwiazdkowych, rzeki oranżady, limoniady i esencji różanej, pałace cukrowe i mnóstwo innych cudnych rzeczy, którym się nigdy dosyć napatrzyć nie można.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Wanda Młodnicka.