Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVII.
CHATELET.

Ażeby zrozumieć całą doniosłość triumfu jaki odniósł Mirabeau i władza królewska, której się n pełnomocnikiem uczynił, musimy czytelnikom objaśnić, czem był Chatelet.
Jeden z jego pierwszych sądów da zresztą powód do najstarszej sceny na placu Greve w 1790 roku; do sceny, która nie będąc obcą naszemu przedmiotowi, znajdzie miejsce w ciągu opowiadania niniejszego.
Chatelet, który od XII stulecia miał wielkie znaczenie w historji jako trybunał i więzienie, otrzymał wszechmoc swą pięciowiekową z ręki dobrego króla Ludwika IX.
Król Filip-August, budowniczym był, jakich mało.
Wybudował on mniej więcej Notre-Dame.
Wzniósł szpitale Św. Trójcy, Św. Katarzyny i Św. Mikołaja.
Wybrukował ulice Paryża, bo pokryte błotem i mułem, cuchnęły tak, że nie pozwalały mu, jak mówi kronika, oknem wyglądać.
Filip-August miał coprawda na te wszystkie wydatki i źródło niewyczerpane, ale na nieszczęście, następcy jego wysuszyli je zupełnie. Źródłem tem byli żydzi.
W 1189 roku, Filip-August uległ szałowi epoki.
Zapragnął odebrać Jerozolimę sułtanom Azji.
Połączył się z Ryszardem-Lwie-Serce i udał się do miejsc świętych.
Nim jednak wyjechał, aby dobrzy Paryżanie nie tracili czasu i nie mając co robić, nie myśleli o buncie, tak jak za jego podmową buntowali się poddani, a nawet synowie Henryka II-go, króla angielskiego, zostawił im plan, który natychmiast po jego wyjeździe wykonać mieli.
Miało to być nowe obwarowanie miasta Paryża; otoczenie, którego plan sam król podawał, miał to być prawdziwy mur XII wieku, ozdobiony wieżycami i bramami.
Trzeci mur opasujący Paryż.
Rozumie się, że inżynierowie, którym wykonanie tego planu powierzone zostało, nie brali miary z chwili bieżącej, bo stolica szybko rosnąc od Hugona Kapeta, przerwała już dwa pasy dawniejsze i obiecywała wybiec poza trzeci.
Zrobiono więc pas szerszy, a w tej przestrzeni zamknięto wielką ilość małych wiosek, przeznaczonych na utworzenie wielkiej całości.
Te wsie i wioski, jakkolwiek ubogie, miały każda swój sąd osobny, sąd dominjalny.
Wszystkie sądy te dominjalne, rzadko się z sobą zgadzały, a po otoczeniu ich jednym murem, jeszcze silniej uwydatniały sprzeczności, przez co wielkie zamieszanie sprawiały w tej dziwnej stolicy.
Ówczesny posiadacz dóbr Vincennes, któremu widocznie więcej niż innym starcia te dokuczyły, postanowił raz im położyć kres.
Posiadaczem owym był Ludwik IX.
Dobrze bo jest przypomnieć dzieciom, a nawet i dorosłym, że kiedy Ludwik IX wymierzał sprawiedliwość pod owym dębem przysłowiowym, wymierzał ją jako pan, nie jako król.
Wskutek tego, jako król, rozkazał, aby wszystkie sprawy przez mniejsze sądy rozstrzygane, odwoływały się do Chatelot w Paryżu. Sąd więc w Chatelot stał się wszechmocnym i był nim aż do chwili, w której parlament, wdzierający się coraz bardziej w zakres władzy królewskiej, oświadczył, że on z kolei drogą apelacji rozstrzygać będzie sprawy w Chatelet osadzone.
Zgromadzenie narodowe zawiesiło wszystkie parlamenty.
— Zakopaliśmy je żywcem!... powiedział był raz Lameth wychodząc z posiedzenia.
Ale na naleganie Mirabeau, przywrócono dawną moc Chateletowi, a nawet nowe mu atrybucje dodano.
Był to wielki triumf dla władzy królewskiej, bo wykroczenia przeciw narodowi podlegające prawu wojennemu, poddawane znowu być miały pod rozpoznanie trybunału do króla należącego.
Pierwszą zbrodnią rozpatrywaną w Chatelet była ta, którąśmy opowiedzieli.
Zaraz w dniu ogłoszenia nowego prawa, dwaj z morderców nieszczęśliwego François, bez żadnego procesu na publiczne tylko oskarżenia i jawność zbrodni, zostali na placu Greve powieszeni.
Trzeci, werbownik Fleur-D‘Epine, o którym jużeśmy wspominali, został zdegradowany i skazany przez Chatelet na połączenie się w wieczności z dwoma swymi towarzyszami.
Pozostały dwie jeszcze sprawy do osądzenia.
Sprawa głównego dzierżawcy Augeard i sprawa głównego inspektora Szwajcarów, Piotra-Wiktora de Bezenval.
Obaj ci ludzie oddani byli dworowi; sprawy ich więc szybko do Chatelet przeniesiono.
Augeard był oskarżony o to, że dostarczał funduszów, którymi królowa płaciła wojsko zgromadzone w lipcu na polu Marsowem; ponieważ jednak Augeard mało był znany, aresztowanie przeto jego nie zrobiło hałasu, pospólstwo mu nie złorzeczyło.
Chatelet uniewinnił go bez wielkiego skandalu.
Został Bezenval.
Bezenval to co innego, imię jego dobrze było znane ze złej strony.
On dowodził Szwajcarami u Reveillona, w Bastylii, i na polu Marsowem. Lud pamiętał, że w tych trzech okolicznościach kazał strzelać do tłumu, rad więc był odwetowi.
Rozkaz najwyraźniejszy przyszedł od dworu; ani król, ani królowa nie chcieli, aby pan de Bezenval został skazany. Nie nadto było tej podwójnej protekcji, aby go ocalić.
On sam uznał się winnym, ponieważ uciekł po wzięciu Bastylji i zatrzymany w pół drogi do granicy, odprowadzony został do Paryża. Dlatego, gdy wszedł na salę, wzniósł się krzyk jednogłośny:
Bezenval na latarnię! Bezenyal na szubienicę! — wołano ze wszystkich stron.
— Cicho! — krzyczeli woźni.
Z trudnością zaprowadzono spokój.
Jeden z obecnych zawołał strasznym głosem basowym:
— Żądam aby go pocięto na kawałki i posłano po jednym do każdego kantonu!
Mimo oskarżeń, mimo ogólnej nienawiści, Bezenvala uwolniono jednakże.
Oburzony tem podwójnem przebaczeniem jeden ze słuchaczy, napisał cztery wiersze na kawałku papieru, zwinął w gałkę i posłał prezesowi.
Prezes podniósł papier, rozwinął go i przeczytał czterowiersz następujący:

Magistrats qui lavez Augeard,
Qui lavez Bezeaval, qui laveriez la peste,
Vous etes du papier brouillard:
Vous enlevez la tache, et la tache vous reste[1].

Czterowiersz był podpisany. To nie wszystko jeszcze, prezes odwrócił się szukając autora.
Autor stał na ławce i wyzywał wzrokiem prezesa.
Ale prezes spuścił oczy.
Nie śmiano aresztować autora.
Był nim Kamil Desmoulins, agitator z Palais-Royal.
Jeden też z tych, którzy prędzej z tłumu, wychodzili, człowiek w ubiorze prostego mieszczanina, położył rękę na ramieniu swego sąsiada, który zdawał się należeć do wyższej klasy społeczeństwa i powiedział:
— Cóż, panie doktorze Gilbercie, co myślisz o tych dwóch uwolnionych?
Ten, do którego to się stosowało zadrżał, popatrzał na mówiącego, a poznawszy głos i twarz, odrzekł:
— Nie, mnie, ale ciebie mistrzu, trzebaby się o to spytać; ty znasz teraźniejszość, przeszłość i przyszłości...
— No, to ja myślę, że po uwolnieniu tych dwóch winowajców prawdziwych, wypada powiedzieć: „Biada niewinnemu który będzie trzecim“.
— A dlaczego sądzisz, że niewinny będzie trzecim — spytał Gilbert — dlaczego przypuszczasz, że niewinny będzie ukarany?
— Dla tej prostej przyczyny, odparł zapytany z właściwą sobie ironją, że zwykle dobrzy za złych pokutują.
— Do widzenia mistrzu!... — rzekł Gilbert, wyciągając rękę do Cagliostra, bo z tych kilku słów poznaliśmy zapewne wszyscy strasznego sceptyka.
— Dlaczego, do widzenia?
— Bo mam zajęcie... odparł Gilbert z uśmiechem.
— Schadzkę jakąś?...
— Tak.
— Z kim?... Z Mirabeau, z Lafayettem, czy z królową?
Gilbert zatrzymał się, patrząc niespokojnie na Cagliostra.
— Przerażasz mnie pan czasem!.., — powiedział.
— Radbym cię uspakajać tymczasem — odparł Cagliostro.
— Jakto?
— Jestem przecież twym przyjacielem...
— Tak myślę.
— Bądź pewny, a jeżeli chcesz dowodu...
— A więc?
— Chodź ze mną, a dam ci co do tego tajemniczego układu, tak tajemnicze komentarze, że ty nawet, który to wszystko prowadzić zamyślasz, nic o nich nie wiesz.
— Słuchaj mistrzu! — rzekł Gilbert, może szydzisz ze mnie za pomocą właściwych sobie uroków; ale mniejsza o to, okoliczności są tak ważne, że gdyby szatan sam chciał mi dać objaśnienie, przyjąłbym je chętnie. Idę więc z tobą, gdziekolwiek mnie chcesz poprowadzić.
— O! bądź spokojny, niedaleko i w znajome ci miejsce, tylko zawołam fiakra; ubranie w którem wyszedłem z domu, nie pozwoliło mi odjechać własnym powozem.
Jakoż, przywołał fiakra jadącego z drugiej ulicy.
Fiakr odjechał i wsiedli obaj.
— Gdzie jechać? — spytał Cagliostra woźnica, jak gdyby zrozumiał, że choć skromniej ubrany, prowadzi on drugiego, gdzie mu się podoba.
— Tam, gdzie wiesz... — rzekł Balsamo, czyniąc jakiś znak masoński.
Woźnica spojrzał zdziwiony.
— Wybaczcie mistrzu!... — odpowiedział innym znakiem, nie poznałem was.
— Ja przeciwnie, oświadczył Cagliostro głosem stanowczym i wyniosłym, jakkolwiek liczni są, znam najostatniejszego z moich poddanych.
Woźnica zamknął drzwiczki, wsiadł na kozioł i galopem pojechał przez labirynt ulic, prowadzących z Chatelet na bulwar Filles-du-Calvaire; potem jadąc kolo Bastylji, zatrzymał się na rogu ulicy św. Klaudjusza.
W tej chwili woźnica z gorliwością pełną szacunku otworzył drzwiczki.
Na znak towarzysza, Gilbert wysiadł pierwszy, a Cagliostro za nim, pytając woźnicy:
— Nie masz mi nic do powiedzenia?
— Owszem, mistrzu!... — odpowiedział tenże, byłbym wam właśnie zdał raport dziś wieczorem, gdybym spotkać was nie miał szczęścia.
— Mów więc.
— To co mam wam powiedzieć, mistrzu, nie może być przez profanów słyszane.
— O! — rzekł Cagliostro, uśmiechając się przyjaźnie, — ten, co nas słucha nie jest profanem.
Gilbret oddalił się dyskretnie.
Nie mógł jednak wymóc na sobie, aby nie słuchać jednem uchem.
Widział, że opowiadanie woźnicy zarysowało uśmiech na twarzy Cagliostra.
Słyszał dwa nazwiska, hrabiego Prowancji i Favrasa, poczem Cagliostro wyjął podwójnego luidora ofiarując woźnicy.
Ale woźnica nie przyjął.
— Mistrzu, wiecie dobrze, — rzekł, — iż nie wolno nam z rozkazu loży najwyższej brać pieniędzy za raporty.
— To też płacę ci tylko za kurs, — powiedział Cagliostro.
— W takim razie przyjmuję, — odpowiedział dorożkarz i biorąc luidora dodał:
— Dziękuję, mistrzu, oto mój dzień skończony.
Poczem wskoczył lekko na kozioł i pojechał kłusem, zostawiając Gilberta oczarowanego tem co widział i słyszał.
— A zatem... — rzekł Cagliostro, trzymając od kilku minut drzwi otwarte, — czy wejdziesz, kochany doktorze?
— Oto jestem — rzekł Gilbert — wybacz mi pan z łaski swojej.
I przeszedł próg tak oszołomiony, że chwiał się na nogach.




  1. Sędziowie, którzy oczyszczacie Augearda,
    Którzy oczyszczacie Bezenvala, i oczyścilibyście dżumę.
    Wy jesteście bibułą:
    Zdejmujcie plamę, plama zostaje na was.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.