Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVI.
KORZYŚĆ JAKĄ MIEĆ MOŻNA Z UCIĘTEJ GŁOWY.

Gilbert przeczytał szybko bilet wręczony sobie przez Mirabeau, odczytał go wolniej po raz drugi, schował do kieszeni i zawoławszy fiakra, kazał się wieźć do Tuilleries.
Zastał tu wszystkie kraty i podwoje zamknięte, straże rozstawione z rozkazu pana de Lafayette. Ten dowiedziawszy się o zaburzeniu w Paryżu, pomyślał o bezpieczeństwie króla i królowej, a potem udał się na miejsce wypadku.
Gilbert dał się poznać odźwiernemu od ulicy, de l’Echelle i wszedł do wnętrza.
Spostrzegła go pani Campan, a mając rozkaz od królowej, wyszła naprzeciw niego i wprowadziła natychmiast. Weber z rozkazu Marji Antoniny wrócił na plac, by zbierać wiadomości.
Na widok Gilberta, królowa krzyknęła.
Ubranie i żabot doktora podarte zostały w walce podjętej dla ocalenia nieszczęśliwego François, a kilka kropel krwi zwilżało jego koszulę.
— Najjaśniejsza Pani, rzekł, przepraszam Waszą królewską mość, że tak się jej przedstawić ośmielam; ale mimo mej woli i tak już długo czekać na siebie pozwoliłem...
— A ten nieszczęśliwy, panie Gilbercie?...
— Nie żyje, Najjaśniejsza Pani!... zamordowano go, poszarpano w kawałki...
— Byłże winny przynajmniej?...
— Był niewinny, Najjaśniejsza Pani.
— O!... panie, oto owoce waszej rewolucji. Pomordowali wielkich panów, urzędników, straż, a teraz mordują się między sobą; czyż niema sposobu wymierzenia sprawiedliwości zabójcom?...
— Postaramy się o to, Najjaśniejsza Pani; lepiej jednak byłoby uprzedzić zbrodnie, niż karać zbrodniarzy.
— Ale jak dojść do tego, wielki Boże!... Król i ja tego tylko wszak pragniemy.
— Najjaśniejsza Pani, wszystkie te nieszczęścia pochodzą z wielkiej nieufności ludu do pełnomocników władzy: postawcie na czele ludzi posiadających zaufanie narodu, a nic podobnego nie będzie.
— A!... tak, pana de Mirabeau, pana de Lafayette... nieprawdaż?...
— Miałem nadzieję, że królowa chce się ze mną widzieć, aby mi oświadczyć, jako wymogła na królu, iż zgodzi się na proponowaną przezemnie kombinację.
— Najprzód, doktorze, powiedziała królowa, popełniasz wielki błąd, który i inni popełniają; sądzisz, że mam wpływ na króla, sądzisz, że król, postępuje za mojem natchnieniem?... Mylisz się pan!... Jeżeli kto, to chyba księżniczka Elżbieta, ale nie ja, ma wpływ na Ludwika; dowód, że wczoraj wysłał jednego ze sług moich, pana de Charny, a ja nie wiem, gdzie pojechał i w jakim celu?
— Jednakże, gdyby królowa wstręt swój do pana de Mirabeau przemogła, wziąłbym na siebie skłonienie króla do spełnienia życzeń moich.
— Czy, panie Gilbercie, podjęła żywo królowa, czy powiesz może, iż wstręt to nieuzasadniony?...
— W polityce, Najjaśniejsza Pani, niema sympatyj ani antypatyj; są tylko względy zasad i kombinacje interesów. Muszę zaś wyznać Waszej królewskiej mości, że ku wstydowi ludzkiemu, kombinacje interesów są daleko pewniejsze, niż względy zasad.
— Dobrze. Czy radziłbyś mi na serjo, ażeby zaufać człowiekowi, który uczynił piąty i szósty października, czy kazałbyś mi zawrzeć pokój z mówcą, który mnie publicznie znieważył na trybunie?
— Najjaśniejsza Pani, wierzcie mi, że to nie pan Mirabeau spowodował piąty i szósty października; głód to nędza, rozpoczęły dzieło dnia, a jakaś ręka potężna, tajemnicza, straszliwa, stworzyła dzieło nocy; może kiedy ja sam bronić was będę, może sam walczyć będę przeciw tej ciemnej mocy, która prześladuje nietylko was, ale wszystkie głowy koronowane, nietylko tron francuski, ale wszystkie trony ziemskie!... Pan de Mirabeau, Najjaśniejsza Pani, przysięgam na cześć, którą wam jestem winien, nie był niczem w tych dniach straszliwych. Dowiedział się on tylko wcześniej na Zgromadzeniu, że lud ciągnie na Wersal...
— Czy zaprzeczysz pan także temu, co wszystkim wiadomo, czy zaprzeczysz znieważeniu mnie na trybunie?..
— Najjaśniejsza Pani, pan de Mirabeau jest jednym z tych ludzi, którzy, widząc na co się zdadzą, oburzają się gdy królowie nie chcą ich zużytkować, pan de Mirabeau dlatego tylko uciekł się do zniewagi, aby sławna córka Marji Teresy, królowa i kobieta, zwróciła na niego wzrok swój zagniewany, bo woli to, niż gdyby wcale nań patrzeć nie miała.
— Więc sądzisz, panie Gilbercie, że ten człowiek zgodziłby się być naszym?...
— Jest nim, Najjaśniejsza Pani; Mirabeau oddala się od króla, jedynie, jak koń rozbrykany: gdyby poczuł cugle i ostrogi jeźdźca, wróciłby znowu na prostą drogę.
— Skoro oddany jest księciu Orleańskiemu nie może być nam oddany?
— Błąd to, Najjaśniejsza Pani!
— Więc pary de Mirabeau nie jest oddany księciu Orleańskiemu?... powtórzyła królowa.
— I to tak dalece, Najjaśniejsza Pani, że gdy dowiedział się o wyjeździe księcia do Anglji, przed pogróżkami pana de Lafayette, powiedział: „Mówią, że jestem stronnikiem tego człowieka, a ja nie chciałbym go mieć za lokaja!“
— No, to mnie z nim trochę godzi, powiedziała królowa, próbując się uśmiechnąć i gdybym wiedziała, że doprawdy liczyć na niego mogę?...
— A więc?
— Może prędzej niż król zwróciłabym się do niego.
— Najjaśniejsza Pani, nazajutrz po dniu, w którym lud przyprowadzi Waszą królewską mość, króla i rodzinę królewską z Wersalu, spotkałem pana de Mirabeau...
— Upojonego triumfem?
— Przerażonego niebezpieczeństwami, któreście przeszli i które wam grozić jeszcze mogą.
— Doprawdy, czy jesteś pan tego pewny? spytała wątpiąco królowa...
— Chcesz, Najjaśniejsza Pani, abym ci wyrazy jego powtórzył?...
— Sprawi mi to wielką przyjemność.
— A wiec, oto są, co do słowa; wyryłem je sobie w pamięci, mając nadzieję, że kiedyś przy sposobności powtórzę je Waszej królewskiej mości:
— Jeśli masz pan jaki sposób dać się wysłuchać krolowi i i królowej, wytłumacz im, że Francja i oni są zgubieni jeżeli rodzina królewska nie opuści Paryża. Zajmuję się planem tego wyjścia. Czy mógłbyś ich zapewnić, że mogą liczyć na mnie?
Królowa się zamyśliła.
Tak... więc... — rzekła, zdaniem pana de Mirabeau, powinniśmy opuścić Paryż?
— Było to w owym czasie jego zdanie.
— Czy zmieniło się dotąd?...
— Tak, jeśli mam wierzyć biletowi, który przed półgodziną odebrałem.
— Od kogo?
— Od samego Mirabeau właśnie.
— Można widzieć ten bilet?
— Przeznaczony jest dla Waszej królewskiej mości.
Powiedziawszy to, Gilbert wydobył papier z kieszeńi.
— Wasza królewska mość wybaczy, rzekł, ale pisany był u kupca win na bufecie.
— Bądź pan o to spokojny, papier i biurko zgadzają się z polityką w obecnej chwili.
Królowa wziąwszy bilet, czytała:
„Dzisiejsze zdarzenia zmieniają postać rzeczy.
„Wielką można mieć korzyść z tej uciętej głowy.
„Zgromadzenie bać się będzie i zażąda stanu wojennego.
De Mirabeau może utrzymywać, że ocalenie polega jedynie na przywróceniu siły władzy wykonawczej.
De Mirabeau może atakować pana Neckera w kwestji ustaw o wyżywieniu i może go zwalić.
„Niech zamiast Neckera. powołani będą na ministrów Mirabeau i Lafayette, a de Mirabeau odpowiada za wszystko“..\
— I cóż?... — rzekła królowa... — list to bez podpisu.
— Miałem zaszczyt powiedzieć Waszej królewskiej Mości, że go sam pan de Mirabeau doręczył.
— Co pan myślisz o tem wszystkiem?
— Myślę, Najjaśniejsza Pani, że pan de Mirabeau ma słuszność najzupełniejszą, że jedynie związek, który proponuje, może ocalić Francję.
— Niech tak będzie; niech de Mirabeau przedstawi mi przez pańskie pośrednictwo, notę o położeniu rzeczy, i projekt ministerjum, a oboje przedstawię królowi.
— I będzie Wasza królewska mość popierać ten projekt?
— Energicznie.
— A tymczasem, czy pan de Mirabeau, tytułem pierwszego zakładu, może popierać stan wojenny i żądać przywrócenia siły dla władzy wykonawczej?
— Może to uczynić.
— Czy, gdyby upadek Neckera był nagłym, ministerjum Lafayette i Mirabeau — nie będzie źle przyjętem?
— Nie. Chcę dowieść, żem gotowa poświęcić wszystkie moje osobiste uczucia dla dobra państwa. Tylko, jak pan wiesz, nie ręczę za króla.
— Czy hrabia Prowancji wspierałby nas w tej sprawie?
— Zdaje mi się, że hrabia Prowancji ma swoje zamiary, i że nie zechce popierać żadnych innych.
— Czy zamiarów tych wcale nie zna królowa?
— Zdaje mi się, że jest on zdania, jakie wyznawał przedtem pan de Mirabeau. Pragnie aby król opuścił Paryż.
— Czy Wasza królewska mość upoważnia mnie do powiedzenia panu de Mirabeau, że ten projekt ministerjuni jest przez nią pożądanym?
— Zdaję się na pana w tym, jak masz postąpić z człowiekiem, który był naszym przyjacielem wczoraj i może nim być jutro...
— W tym względzie polegaj na mnie, Najjaśniejsza Pani, ale, ponieważ okoliczności są właśnie, ponieważ niema czasu do stracenia; pozwólcie mi udać się na Zgromadzenie, a może dziś jeszcze zobaczę się z panem de Mirabeau. Jeżeli go zobaczę, Wasza królewska mość, za dwie godziny będzie miała odpowiedź.
Królowa uczyniła ręką znak przyzwolenia i pożegnała.
Gilbert wyszedł.
W kwadrans potem był na Zgromadzeniu.
Zgromadzenie całe wzruszone, oburzało się na zbrodnię u jego drzwi popełnioną, na człowieku, który był w części jego sługą.
Członkowie przechodzili z trybuny na ławki, z ławek na korytarze.
Jeden Mirabeau, nieruchomy, patrzył stale na trybunę.
Gdy spostrzegł Gilberta, lwia jego fizjognomja rozjaśniła się nagle.
Gilbert dal mu znak, na który skinieniem głowy odpowiedział.
Gilbert wyrwał kartkę z pugilaresu i napisał:
„Propozycje wasze przyjęte, jeżeli nie przez obie strony, to przez tę, którą pan i ja mamy za najbardziej wpływową.
„Żądają noty na jutro, a projektu ministerjum ma dziś.
„Przywróć pan siłę władzy wykonawczej, a rachować się będzie z panem“.
Złożył papier w kształcie listu i napisał na adresie:
„Panu de Mirabeau“ — zawołał woźnego i kazał odnieść adresatowi.
Z trybuny widział Gilbert woźnego wchodzącego do sali; widział, jak oddawał bilet.
Mirabeau przeczytał papier z tak głęboką obojętnością że najbliższy sąsiad nie odgadłby, iż zadawalniał on najgorętsze jego życzenia; z tą samą obojętnością skreślił kilka wierszy i oddał je woźnemu, mówiąc:
— Osobie, która ci bilet do mnie dała.
Gilbert żywo papier otworzył.
Zawierał kilka słów, które możeby były inną przyszłość Francji przyniosły, gdyby plan w nich zawarty został wykonany:
„Będę mówił.
— „Jutro, prześlę notę.
„Oto lista, można będzie zmienić kilka nazwisk:
„Pan Necker, pierwszy minister...“
Nazwisko nasunęło Gilbertowi wątpliwość, czy bilet był rzeczywiście ręką Mirabeau pisany.
Ponieważ jednak za tem, jak i za innemi nazwiskami następowały uwagi, Gilbert czytał dalej:
„Pan Necker, pierwszy minister. (Trzeba go uczynić tak bezsilnym, jak jest niezdolnym, a jednak zachować jego popularność gwoli króla).
„Arcybiskup Bordeaux, kanclerz. (Zaleci mu się, aby starannie dobierał sobie referentów).
„Książę de Liancourt, wydział wrojny. (Posiada honor i stałość i przyjaźń osobistą dla króla, więc to króla zabezpieczy).
„Książę de la Rochefoucault, pałac królewski, miasto Paryż. (Thouvert z nim razem).
„Hrabia de la Marck, marynarka. (Nie może zawiadywać ministerjum wojny, które trzeba oddać panu de Liancourt. Pan de la Marck jest wiernym i ma charakter).
„Biskup d’Autun, minister finansów. (Projekt o duchowieństwie, godnym go czyni tego miejsca. Laborde z nim razem).
„Hrabia de Mirabeau, w radzie króla. Bez wydziału (Drobne skrupuły szacunku ludzkiego nie są na czasie: rząd ma objawić głośno, że odtąd głównemi jego podporami będą dobre zasady, charakter i zdolności).
„Target, mer Paryża (parlament kierować nim będzie zawsze).
„Lafayette, do rady; marszałek Francji, naczelny wódz niedożywotni, dla przekształcenia armii.
„Pan de Montmorin, gubernator, książę i par Francji (Długi jego spłacone).
„Pan de Segur (z Rosji), do spraw zagranicznych.
„Pan Mounier, do bibljoteki króla.
„Pan Chapelier, do budynków“.
Pod tą pierwszą, następowała druga nota.

„Oddział Lafayotte’a.

„Minister sprawiedliwości, książę de la Rochefacanit.
„Minister spraw zagranicznych, biskup d’Autun.
„Minister finansów, Lambert, Haller albo Clavieres.
„Minister marynarki...

„Oddział królowej.

„Minister wojny lub marynarki, la Marck.
„Naczelnik rady wychowania publicznego, ksiądz Sieyes.
Straż prywatnej pieczęci króla...“
Ta druga nota wskazywała widocznie zmiany i modyfikacje jakieby w propozycji Mirabeau zaprowadzić można bez szkody dla jego widoków, bez naruszenia jego projektów[1].
Gilbert przebiegł prędko pismo, wyrwał nową kartki; z pugilaresu, napisał kilka słów, które oddal woźnemu poprosiwszy go przedtem, aby się nie oddalał:
„Wracam do gospodyni domu, w którym chcemy nająć mieszkanie i przedstawię jej warunki na jakich przystajesz pan wziąć ten dom i oporządzić.
„Po skończonem posiedzeniu prześlij mi pan jego rezultat, na ulicę Św. Honorjusza, naprzeciwko sklepu stolarza Duplay“.
Królowa ciągle chciwa ruchu i wzruszeń, w nadziei, że intrygami politycznemi zwalczy namiętności serca, czekała niecierpliwie na powrót Gilberta i słuchała opowiadań Webera.
To opowiadanie było strasznem rozwiązaniem okropnej sceny, której Weber widział początek i koniec.
Posłany przez królową, aby zasięgnąć wiadomości, przybył z jednej strony mostu Notre-Dame, kiedy na drugiej ukazywał się krwawy orszak, niosący jako sztandar zbrodni, głowę nieszczęśliwego François, przystrojoną w białą czapkę, jednemu z piekarzy zerwaną.
W trzeciej części mostu, jakaś młoda kobieta blada, wystraszona, mimo, iż widocznie była brzemienną, biegła jak mogła najprędzej ku ratuszowi i zatrzymała się nagle.
Ta głowa, której rysów z daleka rozróżnić nie mogła, wywarła na niej wrażenie starożytnego puklerza Meduzy. W miarę jak się głowa zbliżała, można było widzieć, że biedna kobieta w głaz się zamieniała.
Kiedy straszne trofeum znalazło się o dwadzieścia kroków od niej, krzyknęła, wyciągnęła ręce z ruchem rozpaczliwym, i jakby nogi jej odczepiły się od ziemi, padła zemdlona na moście.
Była to żona piekarza François, w ciąży od pięciu miesięcy.
Uniesiono ja bez przytomności.
— O! mój Boże!... — szepnęła królowa, straszna to dla twej sługi wiadomość, że są jeszcze od niej nieszczęśliwsi!
W tej chwili wszedł Gilbert, wprowadzony przez panią Campan.
Zastał, już nie królową, ale kobietę, żonę i matkę, przybitą opowiadaniem okrutnem.
Gilbert, według jego zapewnień przynajmniej, przychodził podać sposób, któryby morderstwom koniec położył.
To też królowa, ocierając oczy zaszłe łzami, i czoło potem zlane, wzięła z rąk Gilberta listę, przezeń przyniesioną.
— Weber... — rzekła, zanim się do czytania zabrała, jeżeli rzeczywiście jest w ciąży, będę chrzestną matką jej dziecka.
— Ah! Najjaśniejsza Pani, Najjaśniejsza Pani! — zawołał Gilbert, czemu wszyscy francuzi nie mogą tak jak ja, widzieć łez i słyszeć świętych słów waszych?
Królowa zadrżała. Były to słowa, które w niemniej krytycznej okoliczności, wyrzekł był do niej Charny.
Rzuciła okiem na listę Mirabeau: ale nadto wzburzona aby dać stosowna odpowiedź, powiedziała:
— Dobrze, doktorze, zostaw mi tę listę. Namyślę się odpowiem jutro.
Potem, nie wiedząc może co czyni, wyciągnęła rękę do Gilberta, którą on, zadziwiony, dotknął końcami ust palców.
Było to strasznem nawróceniem się ze strony dumnej Marii Antoniny, rozprawiać o ministerstwie Mirabeau i Lafayetta, a podawać rękę do pocałowania doktorowi.
O siódmej wieczór lokaj bez liberji oddał Gilbertowi bilet następujący:
„Posiedzenie gorące. „Stan wojenny uchwalony.
„Buzet i Robespierre żądali utworzenia sądu najwyższej instancji.
„Utrzymałem uchwałę, że wszystkie zbrodnie obrazy-narodu, sądzone będą przez trybunał królewski w Chatelet.
„Umieściłem bez korowodów, zbawienie Francji w sile władzy królewskiej, a trzy czwarte Zgromadzenia mi przyklasnęło.
„Mamy dziś 21 października. Sądzę, że monarchja od 6-go października zaszła daleko.

„Vale et me ama“.

Bilet nie był pisany, ale kreślony tą samą ręką, co zrana nota ministerjalna; wychodziło to na jedno, bo była to ręka Mirabeau.




  1. Noty te, w papierach Mirabeau po jego śmierci, są w dziele pana de Baucont.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.