Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Gospodarz karczmy przy moście Sewrskim spał, kiedy pierwsze uderzenia pięści filantropa, co zabrał majstra Gamaina, we drzwiach się ozwało.
Rozespany, potykający się i mruczący gospodarz, pośpieszył sam, aby otworzyć.
Ujrzawszy gości, wprowadził ich (mistrza Gamaina i jego przewodnika) do małego alkierza.
Nasamprzód nieznajomy dodał dorożkarzowi] dwadzieścia cztery su, tytułem kieliszkowego, do sześciu franków tytułem zapłaty.
Potem, widząc mistrza Gamaina na krześle, z głową opartą o poręcz, kazał przynieść dwie butelki wina i karafkę wody.
Do pół kieliszka wody, wpuścił pięć kropli płynu z flakonika, płynu, który nie był niczem innem, tylko roztworzonym amoniakiem i podniósł kieliszek do ust Gamaina.
Ten chciwie połknął płyn ten djabelski, otworzył oczy nadmiernie i krzyknął między dwoma kichnięciami:
— A! zbójco! czegoś ty mi zadał? Phik! phik!
— Mój kochany... odparł nieznajomy — zadałem ci likworu i uratowałem życie.
— A!... — rzekł Gamain, — jeżeli tak, toś dobrze zrobił.
Nie bez korzyści Gamain otworzył drugi czy trzeci raz oczy. Podczas tego ruchu, ślusarz spojrzał dokoła i z uczuciem głębokiej wdzięczności, poznał, ściany karczmy, które go otaczają, są mu wielce znajome.
W częstych wycieczkach do Paryża z rzemiosła wynikłych, rzadko się zdarzało, ażeby Gamain nie zatrzymał się przy moście Sewrskim. Zatrzymanie to mogło nawet uważane być jako potrzebne, ponieważ karczma leżała jakby w pół drogi.
— Aha, rzekł, to dobrze; tom ja tedy uszedł już pół drogi.
— Tak, dzięki mnie — odparł płatnerz.
— Jakto, dzięki wam?... — zapytał Gamain. — A któż wy jesteście?
Gamain spojrzał na towarzysza z większą jeszcze, niż przedtem uwagą.
— Czekajcie no, czekajcie, — rzekł, — zdaje mi się, że was już gdzieś widziałem. Ale gdziem ja was widział..! gdziem was widział?... Oto tu...
— Doskonale.
— Kiedym was widział? Czekajcie no, a jużci że to wtedy kiedym powracał z Paryża, po robocie... sekretnej...
— Bardzo dobrze. A teraz kto ja jestem?
— Kto wy jesteście? Jesteście człowiekiem, który mi ufundował wina, więc dobrym człowiekiem: tak! daję wam na to rękę.
— Tem chętniej ją przyjmuję, — odparł nieznajomy, — iż od ślusarza do płatnerza, to nie dalej jak długość ręki.
— A! dobrze, dobrze; teraz przypominam sobie wybornie. Było to 6-go października, kiedy król wracał do Paryża, mówiliśmy nawet o nim owego dnia.
— Rozmowa z wami była bardzo interesującą, mistrzu Gamainie. Chcę też z niej korzystać jeszcze, zapytam was coście robili przed godziną, leżąc jak długi wpoprzek gościńca, o dwadzieścia kroków od dorożki jadącej, która, gdyby nie ja, przecięłaby was była na dwoje Czy macie jakie zmartwienie i chcieliście życie sobie odebrać.
— Ja? życie sobie odebrać?... Czy pewni jesteście, żem ja tam leżał?
— A toż popatrzcie na siebie.
Gamain spojrzał na ubranie.
— Ho! ho! — rzekł, pani Gamain będzie się gniewała. Mówiła mi wczoraj: „Nie bierzże nowego ubrania; włóż stary kaftan; dobry on do Tuillieries“.
— Jakto! do Tuilliers? — powiedział nieznajomy. — Toście wy wracali z Tuilleries, kiedym was spotkał.
— A jużci tak —odpowiedział — wracałem z Tuillieries. Niema w tem żadnej tajemnicy, byłem nauczycielem pana Veto.
— Jakto, pana Veto? Kogóż wy nazywacie panem Vato?...
— Alboż nie wiecie, że tak nazywają króla?
— Ba!... — rzekł nieznajomy, — alboż to was wezwano do Paryża dla jakiejś roboty w rodzaju tej, którą wykonaliście, kiedym was spotkał pierwszy raz. Kiedyście to ozamczali jakieś drzwi sekretne u tego wielkiego pana, coście nawet nie umieli powiedzieć, gdzie mieszka.
Teraz także chodziło o drzwi, ale u króla. I zamiast o drzwi od schodów, chodziło o drzwi od szafy.
— I chcecie wmówić we mnie, że król, który bawi się w ślusarstwo, posyłał aż po was, by mu drzwi ozamczyć. Co znowu!
— Jednak tak jest. Przysłał po mnie do Wersalu swego czeladnika, którego wziął sobie do pomocy, a który umiał mniej jeszcze od niego.
— No i cóżeście robili, przybywszy do króla?
— Weszliśmy do kuźni: król dał mi zamek wcale nieźle zaczęty, ale uwikłany w sprężyny. Spojrzałem, i już wiedziałem, co mu jest. „Zostawcie mnie tylko samego, rzekłem, a za godzinę chodzić będzie jak na kółkach. Więc król odszedł z tym djabelskim czeladnikiem.
— Wielkiemi schodami? — zapytał niedbale płatnerz.
— Nie, małemi schodami, sekretnemi, które prowadzą do jego gabinetu. Kiedym skończył, powiedziałem sobie. „Ta szafa, to tylko wykręt; oni się tam zamknęli żeby knuć jakiś spisek. Zejdę pocichu; otworzę drzwi od gabinetu, brzdęk! i zobaczę co robią“.
— A cóż oni robili? — zapytał nieznajomy.
— Akurat! podsłuchiwali zapewne. Jużciż ja, rozumiecie, nie chodzę jak baletnik udali jakoby szli naprzeciw mnie i w chwili, gdy miałem wziąć za klamkę, drzwi się otwarły.
— “Aha! to ty, Gamain! — odezwał się król.
— „Ja, Najjaśniejszy Panie — odpowiedziałem skończyłem.
— „I my takżeśmy skończyli — powiedział — pojdź, dam ci teraz inną robotę.“
I prędko przeprowadzili mnie przez gabinet; ale ja tymczasem spostrzegłem rozłożoną na dużym stole wielką mapę.
— I nie zauważyliście nic szczególnego na tej mapie?...
— I owszem: trzy długie szeregi szpilek, idące od środka na granicę trzema różnemi drogami.
— Więc myślicie, że zamiast zajmować się szafą, król z czeladnikiem zajmowali się tą mapą?
— Jestem pewien — odrzekł Gamain. — Szpilki miały główki napuszczone lakiem; jedne czarnym, drugie niebieskim, trzecie czerwonym. Otóż król trzymał w ręku, szpilkę o główce czerwonej i zęby sobie wykałał. Ale to jeszcze nie koniec: tam była istotnie szafa!
— Aha! a gdzież to?
— Gdzie? Zgadnijcie!... Wdrążona w mur od korytarza wewnętrznego, który łączy alkowę króla z pokojem królewicza.
— A wiecie, że to ciekawe... I ta szafa była sobie tak otwarta?.
— Akurat!... Wytrzeszczyłem ślepie, że mało mi na wierzch nie wylazły i nie zobaczyłem nic. „A gdzież ta szafa?“ — rzekłem. Wtedy król kazał czeladnikowi poświecić, bo korytarz był ciemny, potem podniósł obicie i zobaczyłem otwór okrągły, mający ze dwie stopy średnicy.
— Mój przyjacielu, czy widzisz ten otwór? — rzekł król. Kazałem go zrobić dla zachowania pieniędzy. Teraz trzeba przymocować zamek do tych drzwi żelaznych, aby zamykały się tak, aby obicie przylegało gładko i zakrywało drzwi, tak jak zakrywało otwór... Czy ci potrzeba pomocnika? Ten młodzieniec ci pomoże: jeżeli zaś nie, to go użyję do czego innego.
— „Oh! — odpowiedziałem, — Wasza królewska mość, jeżeli ma tu co do schowania, może powrócić za trzy godziny. Pomocnik mi niepotrzebny“.
Musiał chyba czeladnik, jak król powiedział, mieć coś gdzieindziej do roboty, bo jużem go odtąd nie widział, król tylko przyszedł po upływie trzech godzin i zapytał:
— „I coż, Gamain, jak stoimy?“
Pokazałem mu drzwi, które chodziły jak po maśle, nic a nic nie skrzypiąc, oraz zamek, który obracał się jak panna w tańcu.
— Dobrze — rzekł — teraz, mój Gamainie, pomożesz mi policzyć pieniądze, które ukryć pragnę“.
I kazał kamerdynerowi przynieść cztery wtorki luidorów podwójnych i powiedział do mnie:
— „Rachujmy“.
Wtedy ja narachowałem milion a on drugi milion, a gdy zostało dwadzieścia pięć reszty:
— Weź sobie te dwadzieścia pięć luidorów za fatygę, Gamainie“, — rzekł do mnie.
Biorę te dwadzieścia pięć luidorów, chowam do kieszeni i mówię: — Dziękuję pokornie Waszej królewskiej mości! ale z tem wszystkiem, nie jadłem nic od samego rana, i usycham z pragnienia. Jeszczem nie skończył, kiedy królowa wchodzi ukrytemi drzwiami, tak, że nim się obejrzał, staje przy mnie, a w ręku trzymała talerz, na którym była szklanka wina i ciasto.
— „O! — powiedziałem, kłaniając się do nóg — nie trzeba było było trudzić się dla mnie, Najjaśniejsza królowo... nie warto było“.
— Bo naprawdę nie śmieszne to?... Szklaneczka wina dla mężczyzny, któremu się chce pić, i ciasteczko dla mężczyzny, któremu się chce jeść!... Chciałem odmówić... ale wypiłem. Potem podziękowałem królowi jak się należało, i poszedłem w drogę, zaprzysięgając, że mnie już nigdy nie zobaczą w Tuilleries.
Musieli mi domięszać trucizny. Zaledwie przeszedłem przez most Tournant, zaczęło mnie okropnie palić w gardle... Musiałem ugasić pragnienie; im więcej piłem, tem więcej pić mi się chciało. I trwało to póty, ażem stracił przytomność. Mogą być spokojni; jeżeli mnie kiedykolwiek powołają na świadka przeciwko nim, powiem, że mi dali dwadzieścia pięć luidorów za cztery godziny pracy i porachowanie miliona, a z obawy, żebym nie wskazał miejsca, gdzie skarb ukryli, otruli mnie jak psa![1].
— Co do mnie mój kochany Gamainie, to poprę wasze świadectwo, mówiąc, że zadałem wam odtrutkę, dzięki której powróciliście do życia.
— To też — rzakł Gamain, biorąc nieznajomego za obie ręce — pomiędzy nami odtąd przyjaźń na śmierć i życie.
I odmawiając ze wstrzemięźliwością iście spartańską kieliszka wina, ofiarowanego mu po raz trzeci, czy czwarty przez towarzysza, któremu przyjaźń wieczną zaprzysięgał, Gamain udał się drogą do Wersalu, gdzie przybył zdrów i cały o drugiej zrana, z dwudziestu pięciu luidorami króla w kieszeni.
Rzekomy płatnerz, pozostawszy w karczmie, wydobył z kieszeni notesik i zapisał w nim ołówkiem:
„Za alkową królewską, w korytarzu ciemnym, prowadzącym do pokoju królewicza — szafa żelazna“.
„Dowiedzieć się, czy Ludwik Lecomte, czeladnik ślusarski, nie jest poprostu hrabią Ludwikiem, synem margrabiego de Bouillé, przybyłym z Metz przed jedenastu dniami“.
- ↑ Historyczne. Rzeczywiście nędznik ten z pośród mnóstwa mętów ludowych, w taki sposób zaniósł skargę, przed Konwencję Narodową przeciwko królowej.