Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Wejście doktora Raynala nastąpiło w sama porę dla ułatwienia wyjścia młodzieńcowi.
Doktór zbliżył się do chorej, odrazu spostrzegłszy znaczna zmianę, jaka zaszła w niej od wczoraj.
Katarzyna uśmiechnęła się do doktora i podała mu rękę.
— O! — odezwał się doktór — gdyby nie dla przyjemności dotknięcia waszej delikatnej rączki, panno Katarzyno, nie badałbym nawet pulsu.
— To prawda, że mi jest daleko lepiej, panie doktorze, i przepisy pańskie sprawiły cuda.
— Moje przepisy!... Hm... hm... — odezwał się doktór; — nic pożądańszego dla mnie, moja panienko, jak sobie samemu przyznać całe przywrócenie pani zdrowia; ale jakkolwiek byłbym próżnym, muszę cześć tego honoru pozostawić mojemu uczniowi Pitoux.
I wznosząc ręce do nieba, rzekł:
— O! naturo, naturo! ty potężna Ceres, tajemnicza Izys, ileż masz jeszcze tajemnic dla tych, którzy będą umieli cie badać!
I zwracając się do drzwi, wyrzekł:
— Wejdźcież, wejdźcie, ojcze o ponurej twarzy, matko o niespokojnem oku, odwiedźcie ukochaną chorą; ażeby wyzdrowiała zupełnie, potrzebuje tylko waszej miłości i pieszczot.
Na głos doktora wbiegli rodzice Billot; ojciec z resztką podejrzenia na obliczu; matka z twarzą rozpromienioną. Kiedy wchodzili, Pitoux, odpowiedziawszy na ostatnie spojrzenie Katarzyny, wyszedł.
Niech sobie teraz Katarzyna przy pieszczotach rodziców powraca do zdrowia, do nadziei, do życia, a my pójdźmy za Pitoux, który, jak widzieliśmy, spełnił najcięższy z obowiązków ludzkich, bo zaparcie siebie samego i poświęcenie dla bliźniego.
Powiedzieć, że dzielny chłopiec opuszczał Katarzynę z sercem radosnem, byłoby zawiele; poprzestaniemy na zapewnieniu, że opuszczał ja z sercem zadowolonem.
Lubo sam nie zdawał sobie sprawy z doniosłości czynu, po tych jednak powinszowaniach głosu wewnętrznego, który każdy zna w sobie, czuł, że uczynił rzecz dobra, może być nie z punktu moralności, która zapewne zganiłaby ten związek Katarzyny z wicehrabią de Charny, chłopki z wielkim panem, ale z punktu ludzkości.
W epoce, o której mówimy, ludzkość była jednem ze słów modnych, a Pitoux, który nieraz wymawiał to słowo, nie wiedząc co znaczy, wprowadził je w czyn, niebardzo wiedząc co uczynił.
To, co uczynił, powinienby był wykonać przez zręczność, gdyby nie był uczynił przez dobroć.
Ze współpracownika Izydorowego — położenie dla Ludwika Anioła Pitoux niepodobne — stał się powiernikiem Katarzyny.
Katarzyna też zamiast go strofować, zamiast nim pomiatać, zamiast wyrzucić go za drzwi, jak postąpiła za pierwszym jego powrotem z Paryża, obeszła się z nim po przyjacielsku, serdecznie, pieszczotliwie.
Jako powiernik otrzymał to, o czem aniby mógł marzyć jako współzawodnik.
Ażeby sobie zaskarbić na przyszłość przyjacielskie to przywiązanie, Pitoux przedewszystkiem zaniósł pani Colombe upoważnienie prawie nieczytelne od Katarzyny, do odbierania wszystkich listów, jakie przyjdą skądbądź na jej imię.
Do upoważnienia pisanego, Pitoux dołączył ustne przyrzeczenie Katarzyny, która zobowiązała się na przyszły św. Marcin wydać wszystkim najemnikom w Pisseleu ucztę złożona z samych pierników i cukru owsianego.
Wobec tego upoważnienia i obietnicy, które zadość czyniły sumieniu i zarazem interesom matki Colombe, zobowiązała się ona zabierać z poczty co rano i trzymać do rozporządzenia Ludwika Pitoux wszystkie listy adresowane do Katarzyny Billot.
Pitoux, załatwiwszy te sprawę i nie mając już nic do roboty w mieście, jak pompatycznie nazywano osadę Villers-Cotteres, udał się na wieś.
Powrót Pitoux do Haramontu był wydarzeniem niemałej wagi. Nagły jego wyjazd do stolicy nie obszedł się bez rozlicznych komentarzy. Po tem, co się stało, gdy z Paryża nadszedł był rozkaz zabrania strzelb złożonych u księdza Fortier, przywieziony przez adjutanta Lafayetta, nikt nie wątpił już o politycznem znaczeniu Pitoux. Jedni mówili, że wezwany został do Paryża przez doktora Gilberta; drudzy przez generała Lafayetta; inni nareszcie — co prawda w najmniejszej ilości — utrzymywali, że wezwany był przez samego króla!
Pitoux lubo nie wiedział, jakie posłuchy rozbiegły się o nim, tak sprzyjające jego znaczeniu osobistemu, niemniej wracał do rodzinnego gniazda w postawie tak godnej, że wszyscy olśnieni byli tą godnością.
Bo, ażeby widzieć ludzi z prawdziwej ich odległości, potrzeba przypatrywać się im na gruncie właściwym. Uczeń na dziedzińcu księdza Fortier, robotnik na folwarku Billota. Pitoux w Haramont był człowiekiem, obywatelem, kapitanem nie licząc, że w charakterze kapitana, oprócz sześciu dukatów, stanowiących jego własność prywatną, miał nadto dwadzieścia pięć dukatów szczodrze ofiarowanych przez doktora Gilberta dla wyekwipowania gwardji narodowej Haramontu.
Zaledwie przyszedł do siebie i gdy dobosz złożył mu wizytę, Pitous rozkazał, ażeby ogłosił na dzień następny, w niedziele, przegląd służbowy, z bronią i bagażami, na rynku Haramonckim.
Wtedy nie wątpiono już, że Pitoux ma ze strony rządu coś do obwieszczenia gwardji narodowej Haramonckiej.
Wielu przybyło pogadać z Pitoux dla dowiedzenia się przed innymi czegoś z tej wielkiej tajemnicy; ale Pitoux w rzeczach publicznych zachowywał majestatyczne milczenie.
Wieczorem, Pitoux, którego sprawy publiczne nie odrywały od prywatnych, poszedł założyć sidła do lasu i złożyć uszanowanie staremu Clouisowi. Co nie przeszkodziło mu być o godzinie siódmej zrana u imcipana Delauroy, majstra sławnego cechu krawieckiego, po złożeniu wszakże wprzód w mieszkaniu swem trzech królików i jednego zająca, i dowiedzeniu się u matki Colombe, czy niema listu do Katarzyny.
Nie było, i Pitoux był niemal zasmuconym, myśląc o smutku, jaki uczuje biedna dziewczyna.
Wizyta złożona imcipanu Delauroy miała na celu dowiedzenie się, czy zechce podjąć się umundurowania gwardji narodowej Haramontu i za jaką cenę.
Delauroy wypytał o wzroście osób, jak w podobnych okolicznościach, a Pitoux odpowiedział, przedstawiając mu przed oczy listę imienna trzydziestu trzech gwardzistów, oficerów, podoficerów i żołnierzy, stanowiących skład gwardji obywatelskiej haramonckiej.
Ponieważ wszyscy ci ludzie byli znani majstrowi, rozważono wzrost i tusze, i krawiec z piórem i ołówkiem w ręku, oświadczył, że nie może dostarczyć trzydziestu trzech mundurów i trzydziestu trzech par spodni za mniej, niż za trzydzieści trzy dukaty.
A nadto Pitoux nie mógł za tę cenę wymagać sukna zupełnie nowego.
Pitoux brał się za głowę, i utrzymywał, że wie z ust samego generała Lafayetta, jak on umundurował trzy miliony ludzi, składających gwardję obywatelską Francji, po cenie daleko niższej od luidora na człowieka. Majster Delauroy odpowiedział, że przy tak wielkiej sumie, choćby się i coś straciło na szczegółach, to się można odbić na ogóle: ale on czyni, co uczynić może i to jego ostatnie słowo, że umunduruje gwardję obywatelską Haramontu po dwadzieścia dwa franki na człowieka, i to jeszcze, z powodu koniecznych wydatków z góry, musi otrzymać zaliczenie.
Pitoux wydobył garść złota z kieszeni i oświadczył, że co do ostatniego, niema żadnej przeszkody, ale że jest ograniczony co do ceny, jeżeli więc pan Delauroy nie zechce sporządzić wszystkich trzydziestu trzech mundurów i trzydziestu trzech par spodni za dwadzieścia pięć luidorów, to porozumie się z panem Bligny, współzawodnikiem w kunszcie pana Delauroy, któremu oddał pierwszeństwo jako przyjacielowi ciotki Anieli.
Rzeczywiście, Pitoux nie gniewał się o to, że ciotka dowie się droga uboczna, że on rozrzuca garściami złoto; i nie wątpił, że krawiec tego jeszcze wieczora doniesie jej, co widział, to jest, że Pitoux bogatym jest jak nieboszczyk Krezus.
Groźba przeniesienia dokąd indziej dostawy tak ważnej, sprawiła skutek, i majster Delauroy zgodził się na cenę, podana przez Pitoux, który wymówił sobie nadto, że jego mundur z nowego sukna (nie chodziło mu o to, czy będzie cienkie, wolał nawet, ażeby było grubsze), policzonym będzie, łącznie ze szlifami, już w powyższej sumie.
Był to przedmiot nowych rozpraw niemniej długich i niemniej gorących niż pierwsze, ale znowu zwyciężył Pitoux, dzięki tej strasznej groźbie, że otrzyma od majstra Bligny, czego nie może dostać od majstra Delauroy.
Rezultatem całej rozmowy było zobowiązanie, przyjęte przez majstra Delauroy, że na przyszła sobotę dostarczy trzydzieści i jeden mundurów oraz trzydzieści i jedną parę spodni żołnierskich, dwa mundury i dwie pary spodni dla porucznika i sierżanta, jakoteż jeden mundur i jedna parę spodni dla kapitana łącznie ze szlifami.
W razie uchybienia w dostawie, cały obstalunek pozostanie na koszt uchybiającego majstra, ponieważ obchód federacji Villers-Cotteres i innych miejscowości, zależących od tego miasta okręgowego, ma się odbyć nieodzownie w niedzielę po tej sobocie.
I ten warunek majster przyjął zarówno z innemi.
O dziewiątej godzinie zrana wielka ta sprawa została ukończoną.
O wpół do dziesiątej Pitoux wrócił do Haramont, dumny z niespodzianki, jaką miał sprawić kolegom.
O godzinie jedenastej bęben bił do apelu.
O dwunastej gwardja narodowa pod bronią maszerowała za zwykłą dokładnością na rynku.
Po godzinie manewrów, za które dzielna gwardia narodowa zyskała pochwały swego dowódcy i oklaski kobiet; dzieci i starców, wpatrujących się w ten wzruszający widok z największem zajęciem, Pitoux przywołał do siebie sierżanta Klaudiusza Tellier i porucznika Dezyderjusza Maniquet, rozkazując im zebrać swoich ludzi i wezwać ich w imieniu doktora Gilberta oraz generała Lafayetta, a wreszcie króla, ażeby udali się do pana Delauroy, majstra krawieckiego w Villers-Coterets, który ma im ważna rzecz do objawienia.
Bęben uderzył do porządku; sierżant i porucznik, zarówno nieświadomi, jak ci, do których przemawiali, powtórzyli swym ludziom dosłownie wyrazy kapitana; a potem okrzyk: „W kozły broń“ rozległ się wyrzucony dźwięcznym głosem Ludwika, i Pitoux.
— W pięć minut potem, żołnierze gwardji obywatelskiej Haramontu, jakoteż sierżant Klaudjusz Tellier i porucznik Dezyderjusz Maniąuet, biegli jak opętani po drodze do Villers-Cotterets.
Wieczorem, dwaj muzykanci z Haramontu wprawili serenadę kapitanowi, powietrze pruły petardy, race i świece rzymskie, a kilka głosów, co prawda lekko podchmielonych, wolało w przerwach:
— Niech żyje Ludwik-Anioł Pitoux!... ojciec narodu!...