Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.
DROGA BOLESNA.

Tymczasem rodzina królewska jechała ku Paryżowi, drogą, którą możemy nazwać bolesną, krzyżową.
Przebóg! Ludwik XVI i Marja Antonina mieli także swoją Kalwarję. Czy tą męką straszliwą okupili winy monarchji, jest to pytanie, którego jeszcze nie rozwiązała przeszłość, które przyszłość może rozwiąże.
Jechali wolno, bo konie postępować mogły tylko tak, jak eskorty. Eskorta zaś, złożona po większej części z ludzi uzbrojonych w strzelby, piki, kosy, widły, uzupełniała się ilością niezliczoną kobiet i dzieci.
Przybyli do Clermontu, bez zmniejszenia się tej straszliwej eskorty, wrzeszczącej i przeklinającej; ludzi, odchodzących do swych zajęć, zastępowali inni, nadciągający z okolic, którzy zkolei chcieli nacieszyć się okropnym widokiem.
Pomiędzy wszystkimi jeńcami, których uwoziło ruchome więzienie, dwaj byli szczególniej wystawieni na wściekłość tłumu i na cel jego gróźb: to nieszczęśliwi przyboczni, siedzący na szerokim koźle powozu. Co chwila — a był to sposób drażnienia rodziny królewskiej, którą rozkaz Zgromadzenia czynił nietykalną — co chwila bagnety kierowały się ku piersiom młodzieńców; kosa, istna kosa śmierci, błyskała im nad głową; lanca szarpnęła tu i owdzie ciało.
Naraz spostrzeżono ze zdziwieniem człowieka bez broni, bez kapelusza, w ubraniu obłoconem, który przebijał się przez tłum, a następnie skłoniwszy się tylko z uszanowaniem królowi i królowej, rzucił się na powóz i usiadł pomiędzy dwoma przybocznymi.
Królowa wydała okrzyk zarazem przestrachu, radości i boleści.
Poznała hrabiego de Charny.
Przestrachu, bo to, co uczynił w oczach wszystkich, było tak zuchwałem, że cudem chyba zajął to miejsce niebezpieczne, nie otrzymawszy żadnej rany.
Radości, bo uszczęśliwiona była, widząc, że uniknął tych niebezpieczeństw nieznanych, na jakie musiał być narażony w ucieczce.
Boleści, bo pojmowała, że skoro widzi go samego i w takim stanie, musi wyrzec się nadziei, co do pomocy mającej przybyć od pana de Bouillé.
Tłum wreszcie, zdumiony zuchwalstwem tego człowieka, zdawał się być przejęty dlań szacunkiem, za taką śmiałość.
Wrzawę jaka wszczęła się przy powozie, usłyszał Billot, jadący konno na czele eskorty, obejrzał się i poznał Oliviera de Charny.
— A!... wyrzekł do siebie, rad jestem, że mu się nic nie stało; ale biada szaleńcowi, któryby teraz próbował tej samej rzeczy, bo zapłaciłby z pewnością za dwóch.
Około godziny drugiej popołudniu przybyto do Sainte-Ménéhould.
Bezsenna noc odjazdu, trudy i wzruszenia nocy przebytej oddziałały na wszystkich, a zwłaszcza na królewicza. Przybywszy do Sainte-Ménéhould, biedny chłopiec cierpiał straszną gorączkę.
Król kazał się zatrzymać.
Na nieszczęście, ze wszystkich miast, leżących na drodze, Sainte-Ménéhould, było może najgorzej usposobionem dla tej rodziny królewskiej, którą prowadzono uwięzioną.
Nie zważano więc wcale na rozkaz króla i rozkaz przeciwny wydany został przez Billota, ażeby przeprzężono konie.
Usłuchano.
Królewicz płakał i pytał płacząc:
— Dlaczego mnie nie rozbierają i nie kładą do łóżeczka, kiedy jestem chory?
Królowa nie mogła wytrzymać tych skarg i duma jej złamała się na chwilę.
Podniosła w ramionach małego królewicza we łzach, drżącego, i pokazując go ludowi, odezwała się:
— A! panowie, przez litość dla tego dziecka, stańcie!
Ale konie były już u powozu.
— W drogę!... krzyknął Billot.
— W drogę!... powtórzył lud.
A kiedy dzierżawca przejeżdżał obok drzwiczek, aby zająć miejsce swe na czele eskorty:
— O! panie!... zawołała królowa, zwracając się doń, powtarzam ci, musisz nie mieć dzieci.
— I ja wam, Najjaśniejsza Pani, powtarzam zkolei... rzekł Billot głosem ponurym — że miałem, ale nie mam.
— Czyń więc, jak chcesz!... powiedziała królowa. Jesteś silniejszym. Ale uważaj, niema głosu, któryby głośniej wołał, biada!... niż głos dzieci.
Orszak wyruszył.
Przejazd przez miasto był okrutny. Zapał, jaki wzbudzał widok Droueta, który głównie przyczynił się do zatrzymania więźniów, mógłby być dla nich straszną przestrogą, gdyby przestrogi istniały dla królów; ale w krzykach tych Ludwik XVI i Marja Antonina, widzieli tylko ślepą wściekłość; w tych patrjotach, przekonanych, że ocalają Francję, król i królowa widzieli tylko buntowników.
Król był przygnębiony, pot wstydu i gniewu spływał po czole królowej, pani Elżbieta, anioł zabłąkany na ziemię, modliła się cicho, nie za siebie; ale za brata, bratową, za bratanków, za cały ten lud.
Przy wjeździe do Sainte-Ménéhould, fala, podobna do zalewu, zakryła całą dolinę, nie mogąc wtoczyć się w wąską ulicę.
Pieniła się ona po obu bokach miasta i oblewała je z zewnątrz, ale ponieważ w mieście zatrzymano się tylko dla przeprzęgu koni, przeto w drugim jego końcu jeszcze zawzięciej uderzała na powóz.
Przy wyjeździe z Sainte-Ménéhould, o jakie ćwierć mili od miasta, spostrzeżono na polu pędzącego na koniu starego szlachcica, ze wstęgą orderu św. Ludwika na piersiach. Przez chwilę lud myślał zapewne, że człowiek ten pędzi wiedziony ciekowością i ustąpił mu miejsca. Stary szlachcic podjechał ku drzwiczkom z kapeluszem w ręku, kłaniając się królowi i królowej i dając im tytuł najjaśniejszych państwa. Lud, który tylko co przekonał się, gdzie jest moc i panowanie, oburzył się, że jego więźniom nadają tytuł, który się jemu należy; począł mruczeć i grozić.
Już król miał sposobność dowiedzieć się, co znaczą te szemrania: słyszał je przed domem w Varennes.
— Panie!.. rzekł do kawalera orderu św. Ludwika; królowa i ja mocno przejęci jesteśmy tą oznaką poświęcenia, jaką składacie nam publicznie; ale na imię Boga oddalcie się, bo życie wasze nie jest bezpieczne.
— Życie moje należy do króla... odparł stary szlachcic, i ostatni dzień mojego istnienia będzie najpiękniejszy, jeżeli umrę za mojego króla!...
Niektórzy usłyszeli te słowa i pomrukiwali głośniej:
— Oddal się pan!... oddal!... wołał król.
A wychylając się na zewnątrz:
— Moi przyjaciele... rzekł, zróbcie, proszę was, miejsce panu Dampierre.
Najbliżsi, którzy usłyszeli prośbę króla, usłuchali jej i zrobili miejsce. Na nieszczęście cokolwiek dalej ściśnięto konia i jeźdźca. Jeździec popędzał konia uzdą i ostrogą, ale tłum był tak zbity, że sam nie był panem swych ruchów. Kilka kobiet nadeptanych krzyknęło, dzieciak przestraszony zapłakał, mężczyźni ukazali pięść, uparty starzec pokazywał szpicrutę, a wtedy groźby zamieniły się w ryki, wybuchł ten gniew ludowy i lwi.
Pan de Dampierre był już na skraju tego ludzkiego lasu i spiął konia ostrogami. Koń dzielnie przeskoczył przez rów i cwałem puścił się w pole.
W tej chwili stary szlachcic się obrócił, i biorąc kapelusz w rękę: „Niech żyje król!...“ krzyknął.
Ostatni to hołd monarsze, ale najwyższa obelga pospólstwa.
Huknął strzał.
On wydobył z olstr pistolet i oddał strzałem za strzał.
Wtedy wszystko, co tylko miało strzelby, razem wypaliło do tego szaleńca.
Koń, zrzucony kulami, padł.
Czy człowieka raniła, czy zabiła ta straszna salwa?...
Nikt nie wiedział. Tłum, niby lawina, rzucił się na miejsce, gdzie człowiek i koń upadli, o jakie pięćdziesiąt kroków od powozu króla. Potem zrobił się zgiełk, jak zwykle koło trupów, ruchy bezładne, chaos; powstała otchłań krzyków i ryków. Aż naraz, na ostrzu piki, podniosła się głowa o białych włosach.
Królowa krzyknęła i opadła w tył karety.
— Potwory!... ludożercy!... zbóje!... ryknął Charny.
— Ciszej, panie hrabio — rzekł Billot!... inaczej nie odpowiadam za pana.
— Mniejsza o to...odparł Charny; dosyć mam życia!,... Co mi gorszego stać się może, niż mojemu biednemu bratu?...
— Pański brat... rzekł Billot, był występnym, a pan nie jesteś takim.
Charny uczynił ruch, aby zeskoczyć z kozła, lecz dwaj przyboczni zatrzymali go, dwadzieścia bagnetów zwróciło się przeciw niemu.
— Przyjaciele!... odezwał się Billot głosem silnym i imponującym, cokolwiek uczyni lub powie ten — i wskazał hrabiego de Charny — zabraniam, aby mu choć włos spadł z głowy... Ja odpowiadam zań przed jego żoną.
— Przed jego żoną!... cicho wyrzekła królowa ze drżeniem, tak, jakby jeden z tych bagnetów, grożących hrabiemu, ukłuł ją w serce... przed jego żoną, dlaczego?...
Dlaczego?.. Billot nie wiedział sam. Przywołał on imię i obraz pani de Charny, wiedząc, jak są wpływowe te imiona na tłumy, złożone, bądź co bądź, z ojców i mężów!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.