Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.
CIĄG DALSZY PODRÓŻY.

Kareta królewska toczyła się smutno po drodze do Paryża, pod dozorem tych dwóch ludzi ponurych, którzy ją zawrócili z drogi, gdy pomiędzy Epernay i Dormans, Charny, dzięki wysokiemu wzrostowi i wysokiemu siedzeniu, spostrzegł inny powóz, pędzący z Paryża w cztery konie.
Charny domyślił się natychmiast, że powóz ten wiezie albo nowinę, albo osobę ważną.
Jakoż, gdy podjechała pod przednią straż eskorty, po kilku słowach wymienionych, szeregi straży otworzyły się, a ludzie ją składający sprezentowali broń.
Kareta królewska zatrzymała się i usłyszała wielki okrzyk:
Wszystkie głosy powtarzały jednocześnie: „Niech żyje Zgromadzenie narodowe!“
Powóz jadący z Paryża, puścił się dalej, aż podjechał do karety królewskiej.
Wtedy z tego powozu wysiedli trzej ludzie, z których dwaj zgoła nieznani byli dostojnym więźniom.
Trzeci zaledwie głowę pokazał we drzwiczkach, kiedy królowa szepnęła do ucha Ludwika XVI:
— Pan de Latour-Maubourg, zły duch Lafayetta!
Następnie, potrząsając głową, dodała:
— To nie wróży nam nic dobrego.
Z pomiędzy tych trzech ludzi, podstąpił najstarszy i brutalnie, otwierając drzwiczki od karety królewskiej:
— Ja jestem Pétion... oświadczył, a to panowie Barnave i Latour-Maubourg, przysłani razem ze mną przez Zgromadzenie narodowe, ażeby służyć za eskortę i czuwać nad tem iżby gniew ludu sam sobie nie wymierzył sprawiedliwości.
Ściśnijcie się państwo trochę i zróbcie nam miejsce.
Królowa rzuciła na deputowanego z Chartres i dwóch jego towarzyszów jedno z tych pogardliwych spojrzeń, jakie czasami spadały z wysokości dumy tej, która była córką Marji-Teresy.
Pan de Latour-Mauborg, dworzanin ze szkoły Lafayetta, nie mógł znieść tego spojrzenia.
— Najjaśniejszym Państwu i tak niewygodnie w tej karecie, rzekł: wsiądę do następnej.
— Siadaj pan gdzie chcesz... rzekł Pétion; moje miejsce jest w karecie króla i królowej... i wsiadam.
Istotnie wsiadł do karety.
W głębi siedzieli król, królowa i księżna Elżbieta.
Pétion przyglądał się im wszystkim.
A zwracając się do księżnej Elżbiety, rzekł:
— Przepraszam panią, ale jako przedstawicielowi Zgromadzenia, miejsce honorowe mnie się należy. Zechciej więc się pani podnieść i usiąść na przodzie.
— O! to niesłychane!... zcicha wyrzekła królowa.
— Panie... odezwał się król.
— Tak jest... Proszę, wstań pani i oddaj mi swe miejsce.
Księżna Elżbieta wstała i ustąpiła miejsca z rezygnacją, skinąwszy na brata i bratową.
Przez ten czas pan de Latour-Maubourg wymknął się i poprosił o miejsce dwie panie w kabriolecie, czyniąc to zapewne z większą grzecznością, niż Pétion względem króla i królowej.
Barnave pozostał zewnątrz, wahając się czy ma wsiąść do tej karety, w której cisnęło się już siedem osób.
— I cóż Barnave?... rzekł Pétion, nie wsiadasz?
— Ale gdzież usiąść? zapytał Barnave nieco zakłopotany.
— Może chcesz pan usiąść na mojem miejscu?... zapytała cierpko królowa.
— Dziękuję... odparł Barnave urażony; będzie dla mnie dość miejsca na przodzie.
Jednakowym ruchem księżna Elżbieta przyciągnęła do siebie królewnę, a królowa wzięła na kolana delfina.
Tym sposobem zrobiło się miejsce na przodzie powozu i Barnave znalazł się naprzeciw królowej, stykając się koanami.
— Dalej!... rzekł Pétion nie pytając o upoważnienie króla, w drogę!
I kareta ruszyła przy okrzykach: „Niech żyje Zgromadzę nie narodowe!“
Nastąpiła chwila milczenia, w ciągu której oprócz Pétiona, który przy swej szorstkości wydawał się obojętnym na wszystko, każdy zatopił się w myślach.
Przez ten czas powiemy kilka słów o nowoprzybyłych.
Hieronim Pétion, zwany z Villeneuve, był to człowiek 32-letni, o rysach mocno wydatnych, którego cała zasługa polegała na egzaltacji, czystości i sumienności zasad politycznych. Urodził się w Chartres, tam został adwokatem i posłany był do Paryża, jako członek Zgromadzenia narodowego w roku 1789. Następnie został merem Paryża, zyskał popularność, zaćmiewającą panów Bailly i Lafayette, a umarł w lasach Bordeaux, pożarty przez wilki. Przyjaciele nazywali go cnotliwym Pétionem, On i Kamil Desmoulins już wtedy byli we Francji republikaninami, kiedy nikt tam jeszcze republikaninem nie był.
Piotr Józef Barnave urodził się w Grenobli; miał zaledwie lat trzydzieści; posłany do Zgromadzenia narodowego, zyskał wielką wziętość i popularność walcząc z Mirabeau w chwili, gdy obniżały się wpływy deputowanego z Aix. Wszyscy nieprzyjaciele wielkiego mówcy stali się przyjaciółmi Barnave, popierali go w burzliwych walkach, jakie wiódł pod koniec życia znakomity trybun, Barnave, był to młodzieniec 30-letni, a wyglądał na 25 lat, oczy miał błękitne, usta duże, nos zadarty, głos cierpki. Osoba zresztą jego była wykwintną; popędliwy i kłótliwy, do pojedynku skory, wyglądał na młodego kapitana przebranego po cywilnemu.
Należał on do partji monarchistycznej konstytucyjnej.
W chwili gdy siadał na przodzie, naprzeciw królowej:
— Panowie... rzekł Ludwik XVI, zaczynam od oświadczenia wam, że zamiarem moim nie było nigdy opuszczać królestwa.
Barnave, siadając, zatrzymał się i spojrzał na króla.
— Czy prawdę mówicie, Najjaśniejszy Panie? zapytał. W takim razie jest to słowo, które ocali Francję.
I usiadł.
Wtedy zaszło coś dziwnego między tym człowiekiem wyszłym z mieszczaństwa prowincjonalnego miasteczka, a tą kobietą pochodzącą z jednego z najdawniejszych tronów.
Oboje chcieli czytać wzajem w swych sercach, nie jak dwaj nieprzyjaciele polityczni, szukający tam tajemnic, ale jako mężczyzna i kobieta poszukujący tam tajemnic miłości...
Skąd się wzięło w sercu Barnava to uczucie, które po kilku minutach badania odkryło tam przenikliwe oko Marji-Antoniny?
Wypowiemy to i wyjaśnimy jednę z tych stronic serca, z których tworzą się legendy dziejowe, a które w dniu wielkich postanowień losu, ciężą więcej na szali niż wielka księga wypadków urzędowych.
Barnave marzył, ażeby być we wszystkiem następcą i spadkobiercą hrabiego Mirabeau; owoż, według swego zdania, był on już następcą i spadkobiercą wielkiego mówcy na trybunie.
Ale pozostawał inny spadek.
W oczach wszystkich, Mirabeau uchodził za zaszczyconego zaufaniem króla i życzliwością królowej. To jedne posłuchanie, jakie otrzymał w Saint-Cloud, przeistoczone zostało w plotkach, na mnóstwo schadzek tajemnych, w których zarozumiałość hrabiego Mirabeau miała dochodzić aż do zuchwalstwa, a względność królowej aż do słabości. W owym czasie modą było nietylko spotwarzać biedną Marję-Antoninę, ale nawet wierzyć w te potwarze.
Owoż, Barnave marzył o dziedzictwie zupełnem po Mirabeau; skąd też starał się gorliwie, ażeby być jednym z delegatów, wysłanych do króla przez Zgromadzenie narodowe,.
Mianowano go, i przybył z tą pewnością człowieka, który wie, że w razie gdyby nie miał talentu do wzbudzenia uczucia miłości, będzie miał przynajmniej moc obudzić nienawiść.
Oto co królowa swem bystrem okiem kobiecem przeniknęła.
Nadto domyśliła się, czem obecnie zajęty jest Barnave.
Przez ten kwadrans, gdy siedział naprzeciwko królowej młody deputowany ze sześć razy oglądał się, ażeby z baczną uwagą przyjrzeć się młodzieńcom, siedzącym na koźle, a z kozła karety wzrok jego za każdym razem ostrzejszy i nieprzyjaźniejszy spadał na królowę.
Jakoż, Barnave, znając osoby, wiedział, że jednym z tych trzech ludzi jest hrabia de Charny. A wieść publiczna głosiła, że Charny jest kochankiem królowej.
Barnave był zazdrosny. Niech kto jak chce tłómaczy to uczucie w sercu młodego plebejusza ale było ono takie.
I to odgadła królowa.
A od chwili, gdy odgadła, nabrała siły; znała wadę w pancerzu przeciwnika: pozostawało tylko uderzyć, ale zręcznie.
— Panie!... rzekła, zwracając się do króla czy słyszeliście co mówił ten człowiek, który prowadzi eskortę.
— Cóż takiego? zapytał król.
— O panu de Charny?
Barnave drgnął.
Drgnienie to nie uszło baczności królowej, która kolanem dotykała przeciwnika.
— Oświadczył on, rzekł król, iż bierze na siebie odpowiedzialność za życie hrabiego de Charny.
— Tak, panie i dodał, że odpowiada za jego życie przed hrabiną.
Barnave zamknął oczy do połowy, ale słuchał tak, ażeby ani jednej sylaby nie utracić z tego co powie królowa.
— Więc cóż stąd? zapytał król.
— Hrabina de Charny jest moją dawną przyjaciółką, bo to panna Andrea de Taverney. Czy nie dobrze byłoby za powrotem do Paryża, uwolnić hrabiego de Charny, ażeby mógł uspokoić małżonkę? Narażał się on bardzo; brat jego za nas zabity został. Sądzę, że wymagać dłużej od niego usług, byłoby to okrucieństwem względem obojga małżonków.
Barnave odetchnął i otworzył oczy.
— Słusznie, pani, odpowiedział król, lubo, prawdę powiedziawszy, wątpię, ażeby się pan Charny zgodził.
— W takim razie, rzekła królowa, każdy z nas uczyni co uczynić powinien: my ofiarując zwolnienie hrabiemu de Charny, on go nie przyjmując.
Królowa uczuła niejako, przez prąd magnetyczny, jak się rozogniał gniew Barnava.
— Będziemy tem silniejsi... mówiła dalej królowa, że nie myśmy uprowadzili z sobą hrabiego de Charny, i że ja, mianowicie, myślałam, iż spokojnie już siedzi sobie w Paryżu, kiedy naraz spostrzegłam go przy drzwiczkach karety.
— Prawda; podjął król, ale to dowodzi, że hrabia nie potrzebuje bodźca do spełnienia tego, co mieni swym obowiązkiem.
Królowa była więc w oczach Barnava niewinną.
O! jakżeż Barnave będzie mógł przebaczyć sobie złą myśl, jaką miał o tej kobiecie
Przemówić do królowej? Barnave nie śmiał. Czekać, aż królowa przemówi pierwsza? Ale królowa zadowolona z wrażenia, jakie sprawiło te jej kilka słów, nie mówiła już nic.
Barnave stał się łagodnym, niemal pokornym; błagał królowę wzrokiem; ale królowa nie zdawała się wcale zwracać na niego uwagi.
Młodzieniec był w tym stanie egzaltacji nerwowej, kiedy, dla zwrócenia na siebie uwagi kobiety, mężczyzna gotówby podjąć dwanaście trudów Herkulesa, bodajby upaść miał przy pierwszym.
Prosił Istotę najwyższą — w roku 1791 już nie proszono Boga — ażeby zesłała mu jakąbądź sposobność do ściągnięcia oczu obojętnej, kiedy naraz, jak gdyby Istota najwyższa wysłuchała prośby, jakiś ubogi ksiądz, czekający na skraju drogi na przejazd króla, zbliżywszy się, ażeby lepiej zobaczyć dostojnego więźnia, wzniósł do nieba oczy pełne łez i ręce błagające, mówiąc:
— Niech was Bóg błogosławi, Najjaśniejszy Panie: Oddawna już lud nie miał okazji do gniewu. Nic się nie nawijało, od czasu jak porąbał kawalera orderu Ludwika Ś-go, którego głowa wciąż szła, osadzona na pice.
Zdarzyła mu się nareszcie okazja i pochwycił ją chciwie.
Na ruch starca, na jego błogosławieństwa, lud odpowiedział rykiem, W jednej chwili rzucił się na księdza i zanim Barnave wyszedł z zadumy, ksiądz leżał już na ziemi i miał być rozszarpany, kiedy królowa przerażona zawołała, zwracając się do Barnava:
— Panie, czyż widzisz, co się dzieje?
Barnave podniósł głowę, zapuścił wzrok bystry w ocean, pod którego falami znikł biedny ksiądz, i zobaczywszy o co chodzi:
— Nędznicy! — krzyknął, wypadając z taką gwałtownością, że się drzwiczki otworzyły, i że byłby upadł, gdyby jednym z tych ruchów serca, tak szybkich u księżnej Elżbiety, nie była go ona zatrzymała za połę. — O! tygrysy — wołał — nie jesteście więc Francuzami, albo Francja, ojczyzna dzielnych, stała się ludem morderców?
Przemówienie to wydać nam się może nieco pretensjonalnem, ale było ono w guście czasu. Skądinąd, Barnave przedstawiał Zgromadzenie narodowe; przez jego usta przemawiała władza najwyższa: lud się cofnął, starzec ocalał.
Powstał też, mówiąc:
— Dobrześ uczynił, ocalając mnie, młodzieńcze; starzec modlić się będzie za ciebie.
I, przeżegnawszy się, odszedł.
Lud puścił go pod potęgą gestu i wzroku Barnava który wydał się posągiem rozkazodawstwa.
Dopiero kiedy starzec był już daleko, młody deputowany usiadł spokojnie, naturalnie, jak gdyby się nie domyślał, że ocalił życie człowiekowi.
— Panie... rzekła królowa, dziękuję panu.
I na to jedno słowo, Barnave zadrżał na całem ciele.
Bo też bez zaprzeczenia przez cały ten długi czas, jaki przebywamy z nieszczęsną Marją-Antoniną, była ona nieraz piękniejszą, ale nigdy tak ujmującą.
Jakoż, zamiast tronować jak królowa, tronowała jako matka; po lewej stronie miała syna, śliczne dziecko o włosach płowych, które ze spokojem i naiwnością swego wieku, przeszło z kolan matki na kolana cnotliwego Pétiona, a ten był tyle ludzkim, że bawił się jego włosami. Po prawej stronie miała córkę, która przypominała portret matki w pierwszym kwiecie młodości i wdzięku. Sama nareszcie, zamiast korony złotej panowania, miała koronę cierniową nieszczęścia, a ponad czarnemi oczyma, nad czołem pobladłem, wznosił się warkocz płowy, pośród którego przeświecało kilka włosów usrebrzonych przedwcześnie, i te do serca młodego deputowanego przemawiały wymowniej, niż skarga najboleśniejsza.
Patrzył na ten wdzięk królewski, i czuł się gotowym upaść do nóg tego umierającego majestatu, kiedy młody królewicz boleśnie krzyknął.
Chłopiec wypłatał cnotliwemu Pétionowi jakiegoś figielka, a ten uznał za właściwe ukarać go silnem pociągnięciem za ucho.
Król zaczerwienił się z gniewu; królowa zbladła ze wstydu. Wyciągnęła ręce i porwała chłopca z kolan Pétiona; a ponieważ i Barnave uczynił ten sam ruch co i ona, królewicz przeniesiony przez czworo rąk i pociągnięty przez Barnava, znalazł się na kolanach ostatniego.
Marja-Antonina chciała go wziąć do siebie.
— Nie — rzekł delfin — tu mi dobrze.
A gdy Barnave, który widział ruch królowej, odsunął ręce, aby jej pozostawić swobodę w wykonaniu woli — królowa — byłoż to zalotnością matki? byłoż to zalotnością kobiety? — pozostawiła królewicza tam, gdzie był.
Wtedy w sercu Barnava zaszło coś, czego niepodobna było opisać; dumny był i szczęśliwy zarazem.
Chłopiec jął igrać z żabotem Barnava, potem z jego pasem, potem z guzikami od munduru deputowanego.
Guziki te zwłaszcza, bardzo zajmowały królewicza; miały one wyrytą dewizę.
Królewicz sylabizował głoski jedne po drugich, i układając je przeczytał te cztery wyrazy: „Żyć wolnym albo umrzeć“.
— Co to znaczy, panie? — zapytał.
Barnave wahał się z odpowiedzią.
— To znaczy, mój malcze... tłómaczył Pétion, że Francuzi zaprzysięgli nie mieć już pana; rozumiesz?
— Pétion! — zawołał Barnave.
— No... odpowiedział Pétion najnaturalniej w świecie, wytłómacz tę dewizę inaczej, jeżeli znasz inne jej znaczenie.
Barnave umilkł. Godło to, które miał za wzniosłe wczoraj, wydawało mu się okrutnem w położeniu obecnem.
Ale wziął za rękę królewicza, i z uszanowaniem przyłożył do niej usta.
Królowa ukradkiem otarła łzę, która z serca wystąpiła jej na powieki.
A kareta, scena tego małego, a osobliwego dramatu, prostego aż do naiwności, toczyła się dalej wśród krzyków tłumu, prowadząc na śmierć sześć z pomiędzy ośmiu osób, które zawierała.
Przybyli do Dormans.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.