Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Niepodobna wyobrazić sobie zniszczenia, jakie przedstawiało Tuilleries. Krew płynęła w pokojach i staczała się, jak kaskada po schodach; kilkanaście trupów zaścielało jeszcze apartamenty. Andrea uczyniła to, co inni, wzięła pochodnię i poszła przeglądać trupa po trupie. I przybliżała się w ten sposób do apartamentów króla i królowej.
Pitoux postępował za nią ciągle.
Tam, jak i w innych pokojach, szukała nadaremnie. Wtedy zatrzymała się, jak gdyby niepewna, co dalej czynić.
Pitoux spostrzegł jej wahanie i przybliżył się ku niej.
— Niestety!... powiedział, domyślam się, czego szuka pani hrabina!...
Andrea obejrzała się.
— Czyby pani hrabina mnie potrzebowała?...
— Pan Pitouxl... rzekła Andrea.
— Do usług pani.
— O!... tak, tak, bardzo pana potrzebuję!...
Poczem zbliżyła się do niego i biorąc obie jego ręce, zapytała:
— Czy nie wiesz, co się stało z hrabią de Charny?...
— Nie, ale mogę pomóc pani w poszukiwaniach.
— Jest ktoś, któryby mógł nam powiedzieć, czy jest żywym, czy zabitym i gdzie się znajduje żywy lub zabity.
— Któż to taki, pani hrabino?... zapytał Pitoux.
— Królowa... szepnęła Andrea.
— Czy pani wie, gdzie jest królowa?...
— W Zgromadzeniu narodowem podobno, a mam jeszcze nadzieję, że hrabia Charny jest tam z nią także.
— O!... tak, tak!... powiedział Pitoux, czepiając się tej nadziei przez wzgląd na biedną wdowę, czy chce pani iść do Zgromadzenia?...
— Może mnie nie wpuszczą...
— Podejmuję się wprowadzić tam panią.
— Chodźmy więc!...
Andrea rzuciła pochodnię, nie troszcząc się, że może zapalić podłogę, a w następstwie całe Tuilleries, ale czemże były Tuilleries wobec jej rozpaczy tak głębokiej, że łez nie znajdowała.
Andrea znała dobrze wnętrze pałacu niegdyś przez nią zamieszkiwanego, trafiła do schodów ukrytych, wiodących do antresol, a z antresol do wielkiej sieni i Pitoux, nie idąc z powrotem przez szereg zakrwawionych pokoi znalazł się znowu kolo wielkiego zegara.
Maniquet pilnował bacznie.
— I cóż twoja hrabina?... zapytał.
— Ma nadzieję znaleźć męża w Zgromadzeniu, tam idziemy.
Poczem dodał pocichu:
— Ponieważ moglibyśmy odnaleźć hrabiego nieżywym przyślij mi do bramy Opactwa czterech tęgich chłopaków, na których mógłbym liczyć, że bronić będą trupa arystokraty, jak gdyby to był trup patrjoty.
— Dobrze, idź z hrabiną!... będziesz miał takich czterech ludzi.
Andrea czekała przy drzwiach ogrodu, gdzie postawiono szyldwacha. Ponieważ Pitoux sam go postawił, szyldwach przepuścił go w tej chwili.
Ogród Tuilleries oświetlony był lampami, poumieszczanemi gdzieniegdzie, po większej części na podstawach posągów. Ponieważ było prawie tak, jak wśród dnia, gorąco i ponieważ zaledwie nocna rosa liście drzew poruszała, światła wznosiły się nieruchomo, podobne do meteorów ognistych i oświecały nietylko odsłonięte części ogrodu, ale i miejsca pod drzewami, gdzie tu i owdzie porozrzucane ciała leżały.
Andrea była tak silnie przekonaną, że tylko w Zgromadzeniu dowiedzieć się będzie mogła o męża, iż szła, nie oglądając się ani w prawo, ani w lewo.
Doszli do opactwa Umiarkowanych.
Rodzina królewska od godziny opuściła Zgromadzenie i udała się do siebie, czyli mieszkania przyrządzonego jej tymczasowo.
Chcąc dostać się do rodziny królewskiej, trzeba było zwalczyć dwie przeszkody: szyldwachów, czuwających zewnątrz i szlachtę, czuwającą wewnątrz.
Pitoux, kapitan gwardji narodowej, dowodzący strażą w Tuilleries, znał hasło i miał możność przeprowadzenia Andrei aż do przedpokoju szlachty.
Reszta należała do Andrei.
Wiadomo, jaki był rozkład mieszkania zajmowanego przez rodzinę królewską. Opowiedzieliśmy rozpacz królowej, opowiedzieliśmy, jak wchodząc do małego pokoiku z zielonem obiciem, rzuciła się na łóżko, gryząc poduszkę ze łzami i łkaniem.
W istocie kobieta, która traciła tron, wolność a można i życie, traciła tyle, iż można było nie żądać od niej rachunku z rozpaczy, iż można było nie dochodzić, jaka pod brzemieniem tego upadku, żywsza jeszcze boleść wyciskała jej łzy z oczu i łkania z piersi.
Przez poszanowanie dla nieszczęścia w pierwszych chwilach zostawiono królowę samą.
Marja Antonina słyszała, jak się otwierały i zamykały drzwi, wiodące do pokoju króla i nie odwróciła się, gdy usłyszała kroki, zbliżające się do jej łóżka; pozostała z głową ukrytą w poduszkach.
Aż nagle skoczyła, jak gdyby ją wąż w serce ukąsił.
Głos dobrze jej znany wymówił:
— Najjaśniejsza Pani!...
— Andrea.... krzyknęła Marja Antonina, wspierając się na łokciu, czego żądasz odemnie?...
— Żądam, czego Bóg żądał od Kaina, gdy go zapytał: „Kainie, co z bratem uczyniłeś?“
— Kain zabił swego brata, a ja... o! ja byłabym dała nietylko życie, ale dziesięć istnień, gdybym je miała, aby jego ocalić!
Andrea się zachwiała; zimny pot wystąpił jej na czoło; zęby zadzwoniły.
— Został więc zabitym?... zapytała a wysiłkiem.
Królowa popatrzała na nią.
— Czy sądzisz, że ja koronę moją opłakuję?... rzekła.
I, pokazując jej skrwawione nogi, dodała:
— Czy myślisz, że gdyby ta krew mają była, nie zmyłabym jej odddawna?
Andrea pobladła śmiertelnie.
— Więc wiesz, królowo, gdzie jest jego ciało?... szepnęła.
— Niech mi tylko wyjść pozwolą, a poprowadzę cię... odpowiedziała.
— Czekać cię będę na schodach. Najjaśniejsza Pani, rzekła Andrea.
I wyszła.
Pitoux oczekiwał przy drzwiach.
— Panie Pitoux... przemówiła, jedna z przyjaciółek moich chce mnie poprowadzić do miejsca, gdzie jest ciało hrabiego de Charny, jest to jedna z towarzyszek królowej: czy może iść ze mną?
— Dobrze!... odpowiedział Pitoux... lecz tylko pod tym warunkiem, że odprowadzę ją, skąd wyszła.
— Odprowadzisz ją pan, panie Pitoux.
— Dobrze zatem.
Poczem Pitoux zwrócił się do szyldwacha i powiedział:
— Kolego, jedna ze służebnic królowej pójdzie z nami, aby nam pomóc odszukać ciało walecznego oficera, po którym wdową jest ta pani. Odpowiadam za tę kobietę głową moją.
— Wystarcza mi to, kapitanie!
W tejże chwili drzwi przedpokoju się otwarły i królowa z twarzą zasłoniętą ukazała się na progu. Zeszli ze schodów; królowa szła naprzód, Andrea i Pitoux za nią.
Po dwudziesto-siedmio godzinnej sesji, Zgromadzenie opuściło nakoniec salę.
Ta ogromna sala, gdzie tyle hałasu i wypadków zaszło w ciągu dwudziestu siedmiu godzin, była milczącą, pustą i jak grób ciemną.
— Światła!... zawołała królowa.
Pitoux podniósł zagasłą pochodnię, zapalił ją przy latarni i podał królowej, a ta szła znowu dalej. Przechodząc około drzwi w chodowych. Marja-Antonina wskazała drzwi pochodnią.
— Oto drzwi, gdzie został zabitym... rzekła.
Andrea milczała; można ją było wziąć za ducha. Wchodząc na korytarz, królowa opuściła pochodnię ku podłodze.
— Oto krew jego... powiedziała.
Andrea nic nie mówiła.
Królowa poszła prosto do małego gabinetu, otwarła drzwi do niego i oświetlając wnętrze pochodnią:
— A to ciało jego! — rzekła.
— Milcząca ciągle Andrea, weszła do gabinetu, siadła na podłodze i z wysileniem oparła na swoich kolanach głowę Oliviera.
— Dziękuję pani!... szepnęła, nie żądam już nic więcej od ciebie.
— Ale ja... rzekła królowa, mam jeszcze prosić cię o coś.
— Mów pani.
— Czy mi przebaczysz?
Nastąpiła chwila milczenia, jak gdyby się Andrea wahała.
— Tak, odrzekła nakoniec... bo jutro będę już przy nim!
Królowa wyciągnęła z zanadrza złote nożyczki, które tam ukryła, jak się ukrywa sztylet, by go użyć za broń przeciwko sobie w niebezpieczeństwie.
— A zatem... powiedziała prawie błagalnie, podając Andrei nożyczki.
Andrea wzięła je, odcięła pukiel włosów z głowy zabitego, poczem oddała królowej pukiel i nożyczki.
Marja-Antonina schwyciła rękę Andrei i przycisnęła do niej usta.
Andrea krzyknęła i wyrwała rękę, jak gdyby usta Marji-Antoniny były rozpalonem żelazem.
— O!... szepnęła królowa, rzucając ostatnie wejrzenie na trupa, kto może powiedzieć, która z nas dwóch więcej go kochała?...
— O mój ukochany Olivierze!... szepnęła znów Andrea... mam nadzieję, iż teraz wiesz przynajmniej, że to ja kochałam cię więcej!
Królowa wracała już do swego pokoju, zostawiwszy Andreę z ciałem męża, na które, przez małe okratowane okienko, rzucał światło słaby promień księżyca.
Pitoux, nie wiedząc z kim ma do czynienia, odprowadził Marję-Antoninę, poczem uwolniony z odpowiedzialności wobec szyldwacha, wyszedł na taras, by zobaczyć, czy czterej ludzie, o których prosił Dezyderjusza Maniquet, byli już na miejscu.
Czekali już.
— Chodźcie!... powiedział Pitoux.
Weszli.
Pitoux, świecąc sobie pochodnią, odebraną z rąk królowej, poprowadził ich do gabinetu, gdzie Andrea siedziała wpatrzona w bladą, lecz piękną zawsze twarz swego małżonka.
Ujrzawszy światło pochodni, hrabina podniosła oczy.
— Czego chcecie... zapytała, jak gdyby lękając się, by nieznajomi nie przyszli zabrać zwłok ukochanych.
— Przyszliśmy... odpowiedział Pitoux, po zwłoki hrabiego de Charny, by je zanieść na ulicę Coq-Héron.
— Czy przysięgasz mi, że tam je zaniosą?... zapytała Andrea.
Pitoux podniósł rękę nad trupem z godnością, jakiej trudno się było po nim spodziewać.
— Przysięgam!... powiedział.
— A więc, dzięki ci... Będę w ostatniej mojej chwili prosiła Boga, by oszczędził tobie i twoim boleści, jakiemi mnie obarcza...
Żegnając Pitoux, hrabina poprosiła go jeszcze, aby zawiadomił doktora Gilberta, iż oczekiwać go będzie nazajutrz o ósmej zrana.