Improwizacje (na obchodzie imieninowym dn. 31 XII 1818 r.)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Mickiewicz
Tytuł Improwizacje
Podtytuł na obchodzie imieninowym dn. 31 XII 1818 r.
Pochodzenie Poezje (1929) tom I
Poezje rozmaite (1817-1854)
Wydawca Gubrynowicz i Syn
Data wyd. 1929
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI
IMPROWIZACJE
(NA OBCHODZIE IMIENINOWYM DN. 31 XII, 1818 R.)

O przyjacioły łaskawe!
Za aniołki, za bezmieny[1]
I za tę piękną oktawę
Warciście darów bez ceny.
Lecz do twej Tabakiery, kupiec ladajaki,
Czyż ja potrafię godnej dostarczyć tabaki?
Chciałbym za tobą iść, śpiewaku Leszka,[2]
Ale łatwa dla ciebie, przykrą dla mnie ścieżka.

Rysunki, wina daliście łaskawie;
Ja cóż wam przydam jeszcze?...
Co mam, to wystawię...
Oczy wytrzeszczę,
Gębę rozziawię.


(Skończył. Wielkie nastało brawo. Spełniliśmy zdrowie Adamowe
i Adam wychylił kielich i rzekł:)

Słuchajcie! Adam zaczyna,
Bo się dobrze napił wina,
I coś wam powie...
Wiwat, Towarzystwa zdrowie!
Niech się mu tak szczęście uśmiecha
I tak ciągle płynie,
Jak wąs umoczywszy w winie,
Adam wychylił kielicha.

(Pod koniec uczty)

Luba drużyno, przyjaciele mili,
Jak się wesoło tu bawię!
Dalibóg nie żal, żeśmy się spili,
Dzybamy, jako żurawie...


(Do Jana)

Jakaż tu wina i mózgu strata!
Janie! pamiętasz owe majówki?
Wszak to już szóste mijają lata;
My z tobą zawsze półgłówki!


(Do Tomasza)

Natura między nami
Wielką położyła miedzę;
Zan trzeźwy pisze wierszami,
A ja cedzę, a ja cedzę...
Lecz gdy winem łeb naleję,
Wiersz się składny wtenczas kupi...
Zan milczy tak, jak głupi —
Adam, jak wulkan zieje!

Dalibóg, tego zapał niebieski,
Kto choć pjany, kto choć pjany,
Leje zawsze rym dobrany,
I z wąskiej nie zboczy deski.


Te bałwanki,
Ich twarze, ich fletnie
Przypominają mi obraz kochanki,
Której czasy trzyletnie
Z pamięci mej nie wygładziły.
Luba! ty przez łąki, ty przez gaje,
«Gdzie mój miły? gdzie mój miły»?
Śpiewasz... Przez łąki, przez gaje
Smutny się twój głos rozdaje;

Przez gaje i przez strumyki,
Gdzie naszej miłości pomniki,
Tam się twój głos smutny rozdaje.

Wspomnieć ciebie, jakże mile,
Dziś, gdym smutny zawsze prawie!
Jakże słodkie były chwile,
Którem spędził w twej zabawie!
Ściskałaś mię na twem łonie,
A twoje bieluchne rączki
Przypinały róży pączki,
Przypinały na me skronie.

Serce równym ogniem płonie!
Lecz ty daleka na zawsze!
Może kiedyś nieba łaskawsze
Pozwolą mi ujrzeć błonie,
Gdzie twoje bieluchne rączki
Przypinały róży pączki
Na me skronie!



VII
KARTOFLA
POEMKO WE CZTERECH PIEŚNIACH

ARGUMENT PIEŚNI I-SZEJ

Gdy poeta rośliny sławi i zaleca,
Aż tu nagle kartofel odzywa się z pieca:
Każe wziąć bardon, piosnkę zanucić mu tkliwą,
Poeta bierze bardon i nuci co żywo:
Jako niegdyś przed wieki Bożą mocą słowa
Z zamętu dawnych światów wzniosła się budowa;
Jak potem, gdy tysiączne przeminęły lata,
Hebrajczyk lepszą wiarę objawił dla świata,
Jak bogi greckie, złego doczekawszy losu,
Świat sobie nowy robią z ostatków chaosu,
Jak ich Kolumbus śmiałą potrwożył wyprawą,
Jak płynął i na morzu zahaczył się z nawą,
Jaki sąd o tem bogi, jaki święci dali,
Jak Kolumbus z nieszczęścia wybrnął... i tak dalej.


PIEŚŃ PIERWSZA
<fragment>

O wy, świata ziemskiego celniejsze okrasy:
Wy, łąki i usiewy i kwiatki i lasy,
Które Bóg pierwsze wywiódł przyrodzeniu z łona,
A świat pod wspólne Roślin zagarnął imiona!
Ziemia z mętnych żywiołów dobywszy się swaru,
Wami grzbiet niepłodnego oblekła ciężaru,

I dziś, gdy macie przyjąć lub stracić ozdoby,
Wdziewa szaty weselne albo kir żałoby;
I tłum stworzeń, co, z niebios główne mając łaski,
Ciągnie oddech i widzi ogniów dziennych blaski,
Dla wschodzącego życia w was szuka zasiłku,
I wam ostatki swoje daruje przy schyłku;
Z was czerpa bytność swoję, i z wami ją dzieli,
Z wami wyrasta, ginie, smuci się, weseli.

Jak słodko śród wiejskiego pędzę czas ukrycia,
Gdy wiosna wam powraca utracone życia,
Gdy się pączek z pod mroźnych okowów wyciśnie,
Napełni się, rozwiąże, młodym kwieciem błyśnie,
Nagą wprzód ziemię wdzięczne gałązki oplotą,
Łąka w zieloność, słońce ubierze ją w złoto;
Natenczas rzucam domek, gdzie mnie i mą lutnię
Więził mróz i wietrzyska rozhukane kłótnie,
W pola pobiegnę wonie oddychać rzeźwiące,
Opylę moję lutnię, nastroję, potrącę ...
W gaiku najwdzięczniejsze będą mi siedliska:
Tam i strumień szemrzący przez kamyczki tryska,
Tam na posłanie miękkie jest zieloność darnia,
Tam gałązka wdzięcznemi cieniami ogarnia;
Pośrodku liścia czułe gruchają gołębie,
Samczyk wygrywa piosnki miłośnicy ziębie;
Już wznoszą się nad krzakiem muszki, lekka rzesza
Dźwięcznie brzęcząc, powietrze skrzydełkami miesza.
Radość i miłość wiejskie nawiedza pokrycie,
Kiedy martwym roślinom wiosna zwróci życie.

Za cóż szybko przeminął tak miły nam czasek?
W dzięki ledwie nabyte już utraca lasek,
Wilgotna mgła przesiąkła oddechy niezdrowe.
Zaczerniły się słotą sklepy lazurowe:
W lasach otrzęsła zżółkłe zawierucha liście,
U ciekajmy do domku, zawierajmy wniście!
Słyszycie, jak złe wiatry szarpią się u zrębów,
Kruszą puszczę, rwą posad staroświeckich dębów?

Po łąkach, kędy igrał Zefir i Fawoni,
Obdartej z warst śnieżycy oćma oćmę goni.
Na górach niegdyś była słodka trzodom pasza,
Dziś krzak głogu bodcami nagiemi przestrasza.
Skądże tak miłej przedtem ponurość krainy?
Oto zima żyjące zmartwiła rośliny.
O, rośliny! o, plemię różne jednej matki,
Krasne róże i osty, cedry i bławatki,
Co z was mamy karm ludzie, motylki i słonie,
Cezarów i pasterek co zdobicie skronie,
Chwalbą was uwieczniając, niech godnie ogłoszę,
Jakie mieć z was pożytki i jakie rozkosze ...

Pragnąłem dalej śpiewać... Wtem z wnętrza komina
Lekki oddech popielne cząstki chwiać poczyna;
Przelękły, wglądam pilnie, zbliżam się powoli,
Bym dostrzegł, co się na wierzch spalenizn gramoli.
Aż owoc z za indyjskich wywiedziony szranek,
Co ma imię Kartofel, Bulb, albo Ziemlanek,
(Czy to błąd mojej myśli, czy wzroku pomyłki?)
Żywota nie mające toczy naprzód bryłki,
Jak głaz, co go opuncka przerzuca niewiasta,[3]
Dotknąwszy ziemi, mięknie, pulchnieje, podrasta;
Lub jak się dmą przysmaki w ogniska czeluści,
Gdy do nich płyn burzący pierożnik zapuści;
Tak pęcznieje ziemlanka, zwiększa krąg obręczy,
Rozpuka się i ludzkim wyrazem zajęczy:
«Niegodny, takaż pamięć na świadczone łaski,
Na kasze, nadziewania, smażonki, frykaski,
Które zjadając w wieczór, południe i ranek,
Przysięgałeś pod niebo wznieść imię Ziemlanek!
Ja ci miałam dziękować, a muszę się żalić.
Jeść mnie nie zapomniałeś, zapomniałeś chwalić.
Ilekroć w skwarnym proszku członki moje tleją,

Słucham twych dźwięków, marną chłodzę się nadzieją.
Niewdzięczny! Ty, roślinne rozgłaszając sławy,
Milczysz, skąd karm czerpałeś; śpiewasz, skąd zabawy.
Popraw się, zabrzmij dla mnie: ubłagam się jeszcze,
Zapał w tobie odżywię, wleję duchy wieszcze».
To rzekła ... nagle z posad chwieje się kominek,
Izbę chmura popielnych zaćmiła drobinek,
Wybuchnął płomyk, barwą niebieską zabłysnął,
Węgiel ciemny rozżarzał i ksyknął i prysnął;
Lica mi bledną... włosy zjeża przestrach boski;
Zadrżałem... Owoc przyciął kartoflane głoski.

Podźże lutni, ku wielkim sprawom cię nawiążę,
Przeszłą zwiedzę rozległość, w przyszłość się zagrążę.
Ziemlanko, usty twemi boże znaczysz chęci,
Twa cudność mię przeraża, twa dobroć mię nęci,
Módl się za mną, bym trackich panienek[4] wziął blasku,
Bym twe imię w powszechnym uwiecznił przyklasku.
Powiem twą postać kraśną, różność twoją farby,
I nad zwierzchnią ozdobę droższe wnętrzne skarby;
Powiem, jako, przedziwnym naleziona cudem,
I w niebach spór zapalisz i pomiędzy ludem:
Jak stąd krwawe zapasy, jak wystawne bale,
Jakie morza i jakie odwiedzono sale,
Ile krain, bolesnych ile panien jękło,
Ilu mężów zginęło, ile butlów pękło!
Niech, gdzie słońce zasypia, i skąd błyska ranek,
Znają, iż twardo przyszły użytki z ziemlanek.

Jest ląd, kędyś tam w morza ostatnie przepadły,
Ereb[5] go z Nocą ślepą od wieków zasiadły,
I resztę zmętu w tamtą Pan Bóg zmiótł ciemnicę,
Gdy świat nasz robiąc, pisał żywiołom granicę,
Porozjaśniał błękity, słone rozlał głębie,
Objąwszy niebian w górnym, lud w ziemskim obrębie.
N a ten czas każdy z żywych, swą cząstką bogaty,
W pomieszane chaosem nie zaglądał światy;

Lecz gdy wieków znaczona rachuba przeciekła,
Inną postać wziąć miały nieba, ziemie, piekła,
I mężobóg hebrejski zagrzmiał od Syonu,
Wytrącać mdłych górnego posiadaczów tronu.
Przesąd, urosły z laty, wraz swą siłę traci,
Niekrwawy ołtarz w świętsze przybrał się postaci,
Inny zakon od zbrodni serca ziemskie strzeże,
Inne ku chwale niebios podnoszą się wieże.

Już tłum heleńskich bożców (jak brzmi z dawnej wieści)
Dziedzin nie zniesie, prawej otworzonych cześci,
W otchłań pierzcha, gdzie Twórcy dłoń nie sięgła mądra,
Gdzie bezrządnych żywiołów kłóciły się jądra.
Tam Nowy Świat starego chcąc zbudować wzorem,
Stwarzają ląd, roślinnym zielenią ubiorem,
Dadzą żywiołkom farby, piórek, kosm i skrzeli,
W reszcie króla ziemskiego cudny kształt odleli.
Pierwszym na on czas razem, ku tej biegąc stronie,
Słońce cześć miało w świeżych narodów pokłonie.
Fauny wiejskie i orszak nimf zielonowłosy
Napełnił wód kąpiele, łąki, góry, wrzosy;
I od których świat stary ubiegł tak daleki,
Złote nowemu światu przypłynęły wieki.

Ale już niebios rządem z Madrytu wybrzeży
Kastylski poczet świetnej spuszcza się młodzieży;
Twoim, Kolumbie, wielkim następując torem,
Chęci swe ostrzą świata przyszłego zaborem.
Już gmach po międzyziemnem prześlizgnął ich gople,
Szumią skrzydła, tryskają cięte miedzią krople.
Gdzie zrąb belek okrętom sklep nasuwa tęgi,
Błyszczy wojsko pomiędzy żaglowemi wstęgi.
U boków się skrzywiają płytkie ostrze miecza,
Dziryt dłonie uzbraja, puklerz zabezpiecza,
Z przyłbic czerni się strusiec, puchem znamienity,
Powiewne mi ku słońcu migocąc się kity.
Las sztandarów, w pobożnym malowanych wzorze,
Zwycięskiej znak Golgoty niosą na bisiorze.

Pod temi hasły młodzież, gardząca przestrachem,
Nieznaną głąb nieznanym szła obciążać gmachem.
Już dróg mokrych wskazówki utraciwszy, gwiazdy,
Losowi rządy ślepej poruczyli jazdy;
Już ziemia, coraz w wodę zachodząca, blednie,
Rycerze na przepaści wyjeżdżają średnie,
Patrzą, jak błękit, na dół zataczając szkliska,
Brzegiem oblicza swego brzeg wody obciska:
I w którą stronę rzucą oczy albo myśli,
Białość niebios i morza dokoła się skryśli.
Już wbiegli, kędy stary świat kończy granicę,
Inne tam wiatry cieką, woda ma różnicę,
Rzeźwość nowa zmysł karmi i duchy weseli,
Czuć, iż od światów błogich drobny przestwór dzieli;
Krzyczą raźni młodzieńce, wiatry świszczą w żagle,
Bieży okręt i w biegu zacina się nagle,
Trwożne majtki, dumając, iż opór zwyciężą,
Próżno trudzą się wiosłem, marnie liny prężą,
I wiatru żądanego chcąc rozdrażnić duchy,
Napróżno grzmią częstemi ze spiżów wybuchy.
Jak pompejański słupiec, lat pamiętny tylu,
N a twych zasiadłszy brzegach, ojcze potwór, Nilu,
Wierzchołkiem w niebo dąży przed ziemskie mi oczy,
A spodem granitowym spód Erebu tłoczy;
Jak twardo na libijskiej Atlas wsparty stopie:
Tak twardo korabl w morskim uwiąznął zatopie.

Waszą sprawą, Neptunie, i wód srebrnych Pani,
Coście gmach sobie w tamtej podnieśli otchłani,
I kiedy, od nas zbiegłszy, żyjecie swobodnie,
Pokój wam Iberyjscy skłócili przychodnie.
Ta ziemian śmiałość srodze Neptuna ubodła,
Widzi nieznane bronie, widzi straszne godła,
I czy puścić wędrowca swoich mimo straży,
Czy wziąć karę przykładną, długo w myślach waży.
Niepewny, czy mu siła wystarczy trójzębu,
Tak niezmierne spojenia wyruszyć ze zrębu,
Gdy zna, że losy świata od tego zawisły,

Że sprawa godna bogów zajmować umysły,
Idzie i kędy spody ma nawa podwodna,
Wziął ją końcem łańcucha, łańcuch przybił do dna.
Sam rzuca, gdzie przebywał, wód podziemne studnie.
Brał rydwan, morskiem dziełem z konch tworzony cudnie,
Zaciął trytony, srebrna które zdobi łuska.
Bieży rydwan i zlekka wód oblicze muska;
A gdy u granic stanął, zaraz lądu bogi
Z otwartemi ramiony zajdą mu pół drogi.
W licach Neptuna troska przebija się skryta,
Każdy pochmurne wróżby z czoła mu wyczyta.
Kazano zwołać radę; zwoływa się rada.
Na berle wsparty Neptun średni tron zasiada
I dokoła surowe potoczywszy wzroki,
Tym nakoniec wyrazem jawił żal głęboki:
«O, niegdyś króle świata, dziś ze świata zbiegi,
Rządzący poczynione dłonią własną brzegi,
Niestety, i tej koniec szczupłej nadszedł właści,
Już nas morskie skutecznie nie grodzą przepaści.
Wiecie, co zdawna twardych losów wróżą księgi:
Że stworzenia dosięgną swych stwórców potęgi.
Zlepki, które Prometej, ubijane z piasku,
Promykami ocucał kradzionego blasku,
Przez umiejące morze wyśledzą posłańce,
Kędy ziemia okute lodem toczy krańce,
I ku siedliskom nocy pomkną śmiałe rudle,
Gwiazdę dnia znajdą w rannem kąpiącą się źródle.
Posiędą piorun boży, zwiedzą niebios stropy
I cały świat (o zgrozo!) pod swe nagną stopy.
Już się wyrok dopełnił... Nowiny przyniosłem.
Ach! za cóż takich nowin ja muszę być posłem!

«Rzuciwszy społem z wami ulubionych Greków,
W nowej żyłem głębini dwa dziesiątki wieków,
Gdy wczora nagle strząsł się kryształ mego dachu,
Poczułem górą przejazd niezmiernego gmachu.
Ów, co go na Trojany słała Pallas gniewna,

Ów ogier[6], z dyktejskiego wyciosany drewna,
Co niechcących u zdradnej zaczajać się kępy
Na miasto śmielszych Greków wydźwignął zastępy;
Co mówię?... kiedy niebo, dając kres niecnocie,
Nurzało ziemię w hojnie upuszczonej słocie,
Ów korab, co świat żywy uniósł nad potopy,
Marnieby chciał iść w równi z korabiem Europy.
Dane ostatnim ziemi połogiem straszydła
Jak miały liczne barki, tak on liczne skrzydła;
Z czoła dębowym słupem uparł się w obłoki,
Laną z miedzi zbroicą poobtaczał boki.
Jam niepewny, czy siła wystarczy trójzębu,
Tak niezmierne spojenia wyruszyć ze zrębu.
Gdy znam, iż losy świata od tego zawisły,
Ze sprawa godna wasze zajmować umysły,
Szedłem — i kędy spody ma nawa podwodna,
Wziąłem końcem łańcucha, łańcuch wbiłem do dna.
Dziś mamy po głębokich namysłach rozstrzygnąć,
Przez jakie kar rodzaje zuchwalca doścignąć:
Czy moc wspólna niech okręt zdobywa i pali,
Czy go w więzach na łaskę rzucić morskiej fali,
Czy gwałtu użyć mamy, czy ulegać podło?
O, nie! zawsze do złego uleganie wiodło.
Dzielnie strzec ostatniego przystało siedliska,
Z niem lub się wszystko straci, lub wszystko odzyska».
To rzekł i spoił bogom usta zadziwione.
Myśl niepewna na różną przeważa się stronę:
Walczyć, czy ulec podło... Zemsta przezwycięża.
«Oręża»! krzykną wszyscy; brzeg odbił: oręża!
Wtem niebo krwawą chmurą objawiło gniewy,
I czterykroć raz po raz trzasnął piorun lewy.
U cieczka! przestrach zimny radzących napada,
Pierzchnęli wszyscy... Spełzła na niczem obrada.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
XI
JAMBY
NA IMIENINACH JÓZEFÓW: JEŻOWSKIEGO I KOWALEWSKIEGO

Cyt, bracia, zamknąć gęby i nadstorczyć słuchy!
Znowu mię Feb wieszczemi napompował duchy.
Cyt! — mówię — słuchać pilnie, wara, nie drwić głową,
Chociaż wam myślę zapiać piosneczkę nienową.
Znowu na plac nasz jeden i drugi kolega,
Oni będą dziś w rymach alfa i omega.

Ten, jak kret, jak jeż, kopie i tam i sam dziury,
Szpera w skrytych przed nami tajnikach natury,
Czy idzie między mędrce — któż ich zmaca równie? —
Czyli na wylot ludzką przegląda mózgownię
I kątki wynajduje. gdzie się dusza gnieździ,
Jak odkryć fałsz, co zawsze obok prawdy jeździ;
Gdzie się czucie, gdzie rozum, gdzie pamięć zawiera
I skąd oryginalności[7] dostać et caetera.

I ty, drugu, pierwszego dosięgasz potroszę
I Longinów w wąsate przerabiasz długosze.[8]
Dawno dla ciebie wieniec upleciony mamy:
Są w nim delty i bety i joty i gamy.

Lecz co was, bis-Józefy, między sobą równa?
Między nami i wami na czem miedza główna?

Oto, że gdzie my smaki znajdujem jedyne
I na samo wspomnienie połykamy ślinę,
Gdzie każdy z naszych braci ślizgać się gotowy,
Wy stąpacie, jak zbrojni w śpiczaste podkowy,
Tam się samemu djabłu skusić was nie uda.
Śpicie smaczno, choć dysze o ścianę Gertruda.
Nic nie dojdę, lub was Bóg z czystszej lepił gliny,
Czyli jakiej potrzebnej ujął wam sprężyny.
Erazmie![9] wszakże jeden tuczy ich posiłek,
Wszak mają tyleż chrząstek, kiszek, kości, żyłek;
Zacóż, gdzie każdy z naszych ślizgać się gotowy,
Ci stąpają, jak zbrojni w śpiczaste podkowy?
Szpargały, ich miłośna nauka im słodka,
Istni filozofowie z wierzchu i ze środka.
Filozofujcie [sobie], niech wam Pan Bóg szczęści,
Niech wam do stu lat pióro nie wypada z pięści,
A gdy rzuciwszy mądrą, ale chudą postać,
Do raju szczęśliwości uda się wam dostać,
Niech takie, jakie tutaj lubicie stworzenia,
Zlepione z wyobraźni, z dymu, z puchu, z cienia,
Dostaną się za żony z Stworzyciela ręki;
Karesujcie ich wiatrem poszywane wdzięki,
Z elastycznych faworów zysk odbierzcie luby,
Którego nie pojmuje zmysł nasz nazbyt gruby.

Ale nie dość wychwalać. Dałem migdał słodki:
Teraz gorycz musicie wypić bez ogrodki.
Otóż wyznam, największej braknie wam zalety:
I cóż, żeście uczeni, kiedy nie poety!
To mi przedziwna, wielka, boska, cudna sztuka:
Gdzie człek siadł, gryzie pióro, w stół palcami
Maca średniówek, zgłoski policza raz, dwa, trzy.
Co mi do tego, że wiersz na wiersz zyzem patrzy,
Że ten idzie do Sasa, ów do lasa zbacza?
Abym rymy przylepił, zachwycę słuchacza.
Ehej, ehej, Józefy! a pókiż, a póki
Nie będziecie tak pięknej wyznawcami sztuki?




  1. Przyrząd ten widniał na transparancie urządzonym na cześć poety-solenizanta.
  2. Pietraszkiewicz.
  3. Pyrra. <Według baśni starożytnej Deukaljon i Pyrra byli
    jedyną parą, ocalałą po potopie. Zaludnili oni ziemię, rzucając
    poza siebie kamienie, z których powstawali ludzie>.
  4. Od Muz.
  5. Bóg ciemności.
  6. Koń torjański, z drzewa wziętego z Dictis, góry na Krecie.
  7. Jeżowski czytał u filomatów rozprawę O oryginalności.
  8. Kowalewski przełożył traktat Longina O górności.
  9. Poluszyński, medyk.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Mickiewicz.