Józef Balsamo/Tom VI/Rozdział LXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Józef Balsamo
Podtytuł Romans
Wydawca Wende i spółka
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia „Rola“ J. Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Joseph Balsamo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXVI
NOC POŚLUBNA DELFINA

Delfin otworzył drzwi sypialni, a raczej przedpokoju.
Na złocistem łożu leżała arcyksiężniczka w długim, lekkim, białym peniuarze; szczupła i delikatna, ciężarem swego ciała nie przygniatała nawet pościeli, a na jej twarzy, zamiast miłego oczekiwania, malowała się trwoga dziewicy przed grożącem jej niebezpieczeństwem, które jednak te natury drażliwe znoszą z większą odwagą, niż się same spodziewają.
Pani de Noaille siedziała przy łóżku.
W głębi stały inne damy, oczekując skinienia pani de Noaille, aby opuścić pokój.
Ta, posłuszna prawom etykiety, spokojnie oczekiwała na przybycie delfina.
Ale tym razem stało się wbrew wszelkim prawom przyjętego ceremonjału, gdyż osoby, które miały towarzyszyć księciu do drzwi sypialni, nie wiedząc, gdzie zniknął z panem de la Vauguyon i nie spodziewając się, aby wszedł przez zamkniętą galerję, oczekiwały na niego w przedpokoju z przeciwnej strony sypialni.
Przedpokój, przez który wszedł delfin, był zatem zupełnie pusty, a drzwi od niego były tylko przymknięte; stanął przy nieb, patrząc i przysłuchując się.
Arcyksiężniczka zapytała drżącym głosem:
— Którędy wejdzie delfin?
— Temi drzwiami — odpowiedziała pani de Noaille, wskazując drzwi po przeciwnej stronie.
— Co to za głosy dochodzą mnie od okna?
— To tłum zebrany oczekuje na fajerwerk, a tymczasem przygląda się iluminacji.
— Bardzo się przydała iluminacja dzisiejsza, niebo tak było pochmurne... — smutnym głosem mówiła arcyksiężniczka.
W tej chwili delfin, uchyliwszy drzwi, wsunął głowę i zapytał, czy może wejść.
Pani de Noaille, nie poznawszy głosu księcia, krzyknęła przeraźliwie.
Marja-Antonina, w stanie rozdrażnienia, w jakim pozostawała przez dzień cały, chwyciła za rękę panią de Noaille.
— To ja pani — rzekł delfin — proszę się nie trwożyć.
— I dlaczegóż to temi drzwiami? — zapytała pani de Noaille.
Wtem w drzwiach przeciwległych ukazała się głowa starego króla, z cynicznym na ustach uśmiechem.
— Dlatego, że ten zacny de la Vauguyon, choć doskonały łacinnik... pod innemi względami jest bardzo zacofany.
Arcyksiężniczka, zobaczywszy króla, zsunęła się z łóżka i stanęła obok; długa jej biała szata okrywała ją aż do ziemi.
Ludwik XV okiem znawcy popatrzył na synową.
— A!... ten de Choiseull co za głowa, ze wszystkich arcyksiężniczek wybrał taki szkielet?
— Najjaśniejszy Panie — odezwała się pani de Noaille, — racz zauważyć, że z mojej strony cały ceremonjał przeprowadzony został z zupełną dokładnością; jeżeli delfin ze swej strony...
— To już moja, a nie jego wina, ale nie mogłem postąpić inaczej, okoliczności były naglące, musisz mi zatem przebaczyć, księżno.
— Nie rozumiem nic zgoła, Najjaśniejszy Panie.
— Wyjdziemy stąd razem, księżno, to ci opowiem wszystko. A teraz niech się już dzieci spać kładą.
Marja-Antonina odstąpiła o krok od łóżka i, chwytając rękę pani de Noaille, rzekła stłumionym głosem:
— Pani, przez litość! Ja umrę ze wstydu.
Pani de Noaille zwróciła się do króla:
— Najjaśniejszy Panie, arcyksiężniczka błaga Waszą Królewską Mość, abyś pozwolił położyć się jej, jak prostej mieszczance.
— I to ty, księżno, przedstawiasz mi to żądanie?
— Czuję całą niestosowność... wiem, że to się sprzeciwia przyjętemu na dworze francuskim zwyczajowi, ale, Najjaśniejszy Panie, racz spojrzeć na arcyksiężniczkę...
Marja-Antonina stała oparta o poręcz fotelu, blada i sztywna, i gdyby nie to, że zęby szczękały jej, jak w febrze, możnaby ją wziąć za posąg trwogi.
— O! nie myślę sprzeciwiać się arcyksiężniczce w tym względzie. Zresztą są przecie dziurki od klucza we drzwiach, to jeszcze będzie zabawniej — rzekł półgłosem Ludwik XV.
Delfin usłyszał ostatnie słowa dziadka i zarumienił się mocno.
Usłyszała je także Marja-Antonina, ale nie zrozumiała, o co chodzi.
Król zbliżył się do synowej, ucałował ją i wyszedł, wiodąc z sobą księżnę de Noaille, i śmiejąc się szyderczo.
Inni obecni usunęli się natychmiast.
Nastąpiło głębokie milczenie.
Nakoniec książę zbliżył się do Marji-Antoniny, serce biło mu szybko, czuł gwałtowną falę krwi, bijącą mu do głowy, napływającą do wszystkich żył; tę krew młodą, domagającą się miłości.
— Pani — rzekł, zbliżając się do arcyksiężniczki — czy nie jesteś cierpiąca, takaś blada w tej chwili! — W istocie, czuję się dziwnie podrażnioną; burza straszna musi być w powietrzu; ja zawsze cierpię przed burzą.
— Sądzisz, że grozi nam dziś nawałnica rzekł delfin.
— Jestem przekonana; patrz, książę, jak drżę cała.
W istocie biedna księżniczka drżała, jak w febrze.
Jakby na potwierdzenie jej słów, w tejże chwili straszny świst wichru napełnił cały zamek, szum liści, łomot walących się w ogrodzie drzew, spadających posągów, przejmował serca grozą i przestrachem; szyby w oknach zaczęły pękać i z brzękiem padać na marmurowe posadzki korytarzy.
Jedna z okiennic sypialni, niedość mocno zamknięta, z trzaskiem się otworzyła.
Książę podszedł do okna; chciał je otworzyć, aby zamknąć okiennicę, która biła zewnątrz o ściany.
Na Boga! nie otwieraj okna, książę! z przerażeniem zawołała księżna zarazby nam światła pogasły; jabym umarła ze strachu.
Delfin zatrzymał się. Patrzył przez okno.
Iluminacje wszędzie pogasły, z okna widać było drzewa w parku; jak olbrzymie widma chylą się do ziemi, szarpane huraganem.
Po niebie płynęły straszne chmury.
Delfin stał przy oknie, Marja-Antonina padła na krzesło.
— Pani bardzo się boi? — zapytał delfin.
— Bardzo, bardzo się boję! — rzekła trwożnie, — obecność księcia uspokaja mnie trochę. Co za straszna burzał Wszystkie iluminacje pogasły.
— Tak — rzekł Ludwik — wiatr północno-wschodni zwiastuje najstraszniejsze burze. Jeśli nie ustanie, to chyba nic nie będzie z fajerwerku, który miał być spalony.
— Niktby go przecie nie widział! Wątpię, aby ktokolwiek pozostał jeszcze w ogrodzie.
— Pani nie zna naszego ludu francuskiego; czekają z pewnością na fajerwerk, który ma być prześliczny; inżynier pokazywał mi plan. Nie omyliłem się, patrz pani, oto pierwsze race.
W istocie rakiety, poprzedzające wielki fajerwerk, wybiegły na niebo, jak węże ogniste. Powitał je hałaśliwy okrzyk ludu.
— Ależ to obraza boskiego Majestatu! — zawołała Marja-Antonina. — Czyż śmie człowiek walczyć z mocą Boga i natury!
Inżynier, widząc, że grozi ulewa, przyśpieszył przygotowania i fajerwerk olbrzymi zajaśniał w ciemnościach.
Ale deszcz, jakby tylko tej chwili oczekiwał, lunął strumieniem, gasząc ze szczętem wszystkie ognie sztuczne, a zastępując je grzmotem, błyskawicą i piorunami.
— Jaka szkoda!... — rzekł delfin — wicher zagasił iluminacje, a deszcz zalał fajerwerki; nie udała się dzisiejsza uroczystość.
— Od chwili mego przyjazdu do Francji, nic się nie udaje — smutno odparła Marja-Antonina.
— Jakto, pani?
— Widziałeś, książę, Wersal?
— Znam go dobrze, pani. Czy ci się nie podobał?
— Przeciwnie, lubiłabym bardzo tę rezydencję, ale taką, jaką zostawił ją Ludwik XIV, lecz w jakimże stanie znajduje się ona obecnie?
Wszędzie gruzy, zwaliska... Burza w porę przychodzi! Nie widać będzie przynajmniej tych alej, zarośniętych trawą, wodotrysków, napełnionych błotem, posągów potłuczonych i dziko zarastających trawników. O tak, dmijcie wichry! szalej burzo! zbierajcie się ciemne chmury! Zakryjcie przed okiem świata przyjęcie, jakiego doznaje córa Cezarów we Francji, w dniu, gdy zaślubiła jej przyszłego władcę!
Delfin, smutny i zakłopotany temi wymówkami i tą egzaltacją posępną, nie wiedział, co na nie odpowiedzieć i tylko westchnął głęboko.
— Sprawiłam ci przykrość, daruj mi, książę, ale jam młoda, przerażają mnie zwaliska i gdyby mi przeznaczono na rezydencję wesoły pałacyk w Trianon, byłabym z niego bardzo zadowolona — ale te zwaliska!... a jak to jeszcze będzie wyglądać jutro po burzy! Strach mię bierze na samą myśl.
Okropny huk wstrząsnął całym pałacem. Księżna zerwała się przerażona.
— O mój Boże! mój Boże! Powiedz mi, książę, czy tu piorun nie uderzy? Ja się boję piorunów.
— Nie lękaj się pani, to niebezpieczeństwo grozić nam nie może, pałac zbudowany jest płasko, gdyby piorun miał uderzyć, trafiłby chyba w dach kapliczki, bo jest on szpiczasty; wszak musisz, pani, wiedzieć, że tylko ciała stożkowate przyciągają elektryczność, płaskie zaś...
— Nic nie wiem... boję się... umieram ze strachu...
Ludwik ujął ją za rękę. Huk bijących w pobliżu piorunów był ogłuszający. Wtem błyskawica oświeciła jaskrawo pokój. Księżna wyrwała rękę i odtrąciła delfina.
— Co ci jest, księżno? Co to znaczy?
— A! przy świetle tej błyskawicy wydałeś mi się jakiemś widmem skrwawionem.
— To zabarwienie pochodzi od światła siarki i mógłbym ci wytłumaczyć...
Huk grzmotu przerwał mowę księcia, zabierającego się już flegmatycznie do objaśnienia młodej małżonce właściwości siarki.
Gdy się trochę uspokoiło, młody książę zaczął na nowo:
— Panuj, pani, nad sobą, wszak to tylko burza, rzecz w przyrodzie równie naturalna, jak każde inne zjawisko — burza jest wynikiem długich dni spokoju, pogody i słońca. Jutro niezawodnie nastąpi dzień piękny, czyż można więc poddawać się takiemu rozdrażnieniu dla tak prostej, błahej przyczyny?
— Jakkolwiek burza działa zawsze silnie na mój organizm, tym razem jednak jest dla mnie o tyle przykrzejsza, że widzę w niej jeszcze jedną ze strasznych przepowiedni, które mię spotykają od chwili, gdy stanęłam na ziemi francuskiej.
— Co mówisz, pani, czyż były jakie przepowiednie? opowiedz mi to, proszę; nic o nich nie słyszałem. Chciałbym je poznać dokładnie; powszechnie przyznają mi stały charakter i chłodne zapatrywanie się na rzeczy — może godzi się coś przedsięwziąć, aby zniszczyć w zawiązku to, co nazywasz złowrogą wróżbą?
— Pierwszą noc, po przekroczeniu granicy Francji, przebyłam w Strassburgu. Gdy zapalono światło w pokoju, przeznaczonym mi na sypialnię, spojrzałam na ścianę i wydało mi się, że ocieka krwią; przezwyciężyłam jednak trwogę i zbliżyłam się, aby zobaczyć, coby to było. Przekonałam się, że obicie przedstawiało rzeź niewiniątek; straszny obraz okrucieństwa i złości ludzkiej; wszędzie krew, łzy, rozpacz matek, jęki dzieci!... Nie mogłam spać. Noc tę przepędziłam w okropnej trwodze; nie mogłam oderwać oczu od obicia i nakoniec cała scena wystąpiła przede mną w naturalnej grozie; słyszałam jęki i przekleństwa. Powiedzże mi, książę, czy to nie było złą wróżbą dla mnie?
— Tak, pani, w starożytności mogłaby kobieta być tem strwożoną, ale nie w naszym cywilizowanym wieku.
— Słuchaj, książę, matka moja mówiła mi to nieraz: wiek, w którym żyjemy, jest wiekiem brzemiennym w straszne wypadki, jak niebo, wiszące nad nami, przepełnione jest elektrycznością i siarką. I dlatego doznaję tak wielkiego strachu z najdrobniejszej przyczyny.
— Nie lękaj się, pani, tron, na który wstępujesz, wcale zagrożony nie jest; my królowie, przemieszkujemy w sferach wyższych, ponad chmurami, pioruny w nas godzić nie mogą, nam dana jest władza nad niemi.
— Nie to jednak przepowiedziano mi, niestety!
— Cóż pani przepowiedziano?
— Coś strasznego — bardzo strasznego!
— Powiedz mi, co to było.
— Właściwie nie przepowiedziano mi, ale pokazano.
— Jakto pokazano?
— Tak, tak, widziałam na własne oczy, a ten obraz pozostał mi tak żywo w pamięci, że dniem i nocą widzę go przed sobą.
— Czy pani nie możesz mi tego powtórzyć; czy żądano od pani milczenia?
— Nie, niczego nie żądano ode mnie.
— A więc powiedz mi, pani...
— Słuchaj więc: Widziałam dziwną jakąś machinę, stojącą na wzniesieniu, niby na rusztowaniu; pomiędzy dwoma deskami migał nóż stalowy, lśniący, ostry; nagle ujrzałam własną moją głowę, oddzieloną przez ten nóż od ciała i spadającą na ziemię. Oto, co mi pokazano, co najwyraźniej widziałam.
— To prosta halucynacja, księżno, znam wszystkie narzędzia śmierci i mogę ci ręczyć, że podobne nie istnieje wcale, możesz przeto być spokojną.
— Dałabym za to wiele, gdybym to straszne widmo odegnać mogła od siebie. Ale, niestety, pomimo wszelkich usiłowań, mam go ciągle przed oczyma.
— Spodziewam się, że zapomnisz o tem, księżno — rzekł delfin, obejmując lekko młodą kobietę, która w tej chwili mogła czuć oddech jego na swojej twarzy. — Zechciej pamiętać, że odtąd masz zawsze przy boku wiernego przyjaciela i obrońcę.
W tej chwili drzwi od galerji uchyliły się zlekka, a stary król przez szparę zagłębił wzrok ciekawy w sypialnię, już słabo oświeconą dwiema tylko świecami, dopalającemi się w wyzłacanym kandelabrze. Uśmiech zaigrał na jego twarzy. Gdy wtem huk straszliwy wstrząsnął całym pałacem; równocześnie kolumna białawo-zielonych płomieni uderzyła o okno, wszystkie szyby popękały i z brzękiem padły na podłogę — posąg marmurowy, stojący pod oknem, został zdruzgotany, poczem światło znikło, wznosząc się w górę, jak meteor.
Ostatnie dwie świece zgasły od wiatru, który wpadł do pokoju przez wybite szyby. Delfin, oślepiony, pełen trwogi, usunął się aż pod ścianę, o którą się oparł.
Marja-Antonina padła u stóp klęcznika, nawpół omdlała, i pozostała tam, nie śmiąc ruszyć się z miejsca.
Ludwik XV, przerażony, wrócił do siebie. Tymczasem lud nagromadzony tłumnie w Wersalu i Paryżu uciekał, jak stado spłoszonych ptaków, starając się co prędzej schronić pod jaki dach gościnny.
Grad duży, gęsty, wybijał okna, pustoszył zasiewy, niweczył pracę rolnika.
Księżna, ukrywszy głowę w dłoniach, modliła się, łkając głośno.
Delfin patrzył okiem posępnem i chłodnem na szalejącą burzę, na wodę, lejącą się strumieniami do pokoju, przez wybite szyby...
Nad ranem chmury zaczęły się przerzedzać, a promienie wschodzącego słońca oświeciły straszne spustoszenie, zrządzone przez nocną burzę.
Wersal wyglądał okropnie.
Ziemia błotnista, pokryta była wszędzie połamanemi gałęziami, nawet drzewami, powyrywanemi z korzeniami i szczątkami potłuczonych posągów, zasypana była cegłami, szkłem i gruzem.
Ludwik XV, przepędziwszy noc bezsenną z wiernym kamerdynerem, o wschodzie słońca kazał się ubrać i po raz trzeci poszedł przez galerję zajrzeć do pokoju nowożeńców.
Przykry widok przedstawił się jego oczom. Marja-Antonina leżała śpiąca na ziemi obok klęcznika, powieki miała czerwone i zapuchnięte od płaczu, a wschodzące słońce padało na jej białą szatę.
Delfin leżał nawpół wyciągnięty w fotelu, gdzie znużonego ujął nareszcie sen. Nogi nieświadomie trzymał w kałuży wody, płynącej swobodnie po pokoju.
Łoże małżeńskie stało nietknięte.
Ludwik XV zmarszczył czoło, sposępniał widocznie; troska znalazła nakoniec drogę do tego serca, przepełnionego samolubstwem. Westchnął i wrócił do siebie, może więcej przerażony tem, co zobaczył rano, niż burzą, która nie pozwoliła mu zasnąć przez całą noc.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.