Józef Balsamo/Tom VIII/Rozdział LXXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Józef Balsamo
Podtytuł Romans
Wydawca Wende i spółka
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia „Rola“ J. Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Joseph Balsamo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXXXVI
DUCH

Nastąpiła chwila uroczystego milczenia, a potem zaraz Balsamo spytał po francusku.
— Jesteś tam?
— Jestem — odpowiedział głos czysty, srebrzysty, który, przechodząc przez drzwi i obicie, podobniejszym się stał do dźwięku jakiegoś metalu, niż do głosu ludzkiego.
— To zaczyna być bardzo zajmujące — szepnął książę, a co dziwniejsze, że bez żadnych zwykłych aparatów magicznych.
— To straszne — szepnęła Dubarry.
— Uważaj dobrze na to, o co pytać cię będę.
— Słucham duszą całą.
— Wiele tu jest ze mną osób w pokoju?
— Dwie.
— Jakie?
— Mężczyzna i kobieta.
— Przeczytaj w myśli mojej ich nazwiska.
— Książę de Richelieu i pani Dubarry.
— Dziwna rzecz! — szepnął książę.
— Jak żyję, nie widziałam nic podobnego — drżąc cała, rzekła, Dubarry.
— A teraz — rzekł Balsamo — przeczytaj pierwsze słowa listu, który trzymam w ręku.
Duch wykonał rozkaz. Książę i hrabina patrzyli na siebie zdumieni.
— Co się dzieje w tej chwili z tym listem?
— Jedzie.
— W którą stronę?
— Ku wschodowi.
— Czy jest daleko?
— O bardzo, bardzo daleko!
— Kto go wiezie?
— Człowiek, mający na sobie kurtę zieloną, na głowie czapkę skórzaną i grube buty na nogach.
— Pieszo jest, czy konno?
— Jedzie na koniu.
— Na jakim?
— Na srokatym.
— Gdzie go widzisz?
Nastąpiła chwila milczenia.
— Patrz! zawołał rozkazująco Balsamo.
— Jest na drodze wysadzanej drzewami.
— Na jakiej drodze?
— Nie wiem; wszystkie drogi podobne są do siebie.
— Jakto, czy niema na tej drodze jakiego słupa, napisu?
— Czekaj, czekaj, ciężki wóz mija się teraz z posłańcem, na wozie pełno ludzi, księży, wojskowych.
— Czy niema napisu na tym wozie? — zapytał Balsamo.
— Owszem, jest.
— Przeczytaj go.
— „Wersal“ napisano żółtemi literami.
— Porzuć ten wóz i idź za posłańcem.
— Już go nie widzę.
— Dlaczego już go nie widzisz?
— Bo tu skręca na bok droga.
— Zwróć się tą drogą, dogoń go.
— O! popędza strasznie konia, patrzy na zegarek.
— Co widać przed koniem?
— Długą aleję, wspaniałe budynki, duże miasto?
— Idź ciągle za posłańcem.
— Idę.
— I cóż?
— Pędzi ciągle, koń cały pianą pokryty; przechodnie oglądają się, skręcił w ulicę, stanął, zeskoczył z konia, puka do bramy pięknego pałacu.
— Teraz uważnie trzeba iść za nim.
Duch westchnął głęboko.
— Jesteś zmęczony?
— Okropnie.
— Niech natychmiast zniknie to znużenie, ja tak chcę!
— Ach!
— Czyś jeszcze zmęczony?
— Nie.
— Czy widzisz ciągle posłańca?
— Widzę, widzę, idzie po dużych kamiennych schodach. Przed nim lokaj w liberji błękitnej ze złotem. Przechodzą piękne złocone salony. Weszli do gabinetu. Lokaj otworzył drzwi i wyszedł.
— Co widzisz?
— Posłaniec się kłania.
— Komu?
— Kłania się człowiekowi, siedzącemu przed biurkiem; ten człowiek obrócony jest plecami do drzwi.
— Jak jest ubrany ten człowiek?
— Wystrojony jak na bal.
— Czy ma jakie ordery?
— Ma szeroką błękitną wstęgę przez piersi.
— Twarz jego?
— Nie widzę... Ach...
— Co się stało?
— Obrócił się.
— Jak wygląda?
— Oczy ma żywe, rysy nieregularne, zęby piękne.
— W jakim jest wieku?
— Od pięćdziesięciu... do... pięćdziesięciu ośmiu lat.
— To Choiseul — szepnęła Dubarry — Choiseul.
Marszałek skinął głową potakująco.
— Cóż dalej? — pytał Balsamo.
— Posłaniec wręcza list człowiekowi z niebieską wstęgą.
— Możesz mówić, księciu; to książę.
— Posłaniec oddaje list księciu — powtórzył duch posłuszny — list ten wyjął z torby skórzanej. Książę otwiera i czyta uważnie.
— Dalej?
— Bierze pióro, arkusz papieru i pisze.
— Pisze — szepnął Richelieu — żeby to można wiedzieć, co on pisze, to byłoby dobrze.
— Powiedz mi, co on pisze — rozkazał Balsamo.
— Nie mogę.
— Bo jesteś za daleko, wejdź do gabinetu, pochyl się nad jego ramieniem.
— Już jestem.
— Czytaj teraz.
— Pismo brzydkie, niewyraźne, urywane.
— Czytaj, rozkazuję.
Hrabina i Richelieu nie śmieli oddychać.
— Czytaj! — powtórzył groźnie Balsamo.
— Kochana siostro — odezwał się głos drżący.
— Odpowiedź — szepnęli razem Richelieu i Dubarry.
„Uspokój się, moja droga, wczoraj przeszedłem ciężkie chwile, ale to już minęło. Z niecierpliwością oczekuję jutra, bo już mam plan gotów; jutro ja gniewać się będę. Dobrze postąpiłaś, parlament, milord X., petardy doskonale.
Jutro, jak wyjdę od króla, dodam słów parę i odeślę ci przez tego samego posłańca“.
Balsamo, trzymając wyciągniętą lewą rękę, zdawał się z trudnością wyrywać każdy wyraz tajemniczemu głosowi, a prawą szybko pisał ołówkiem to, co pan de Choiseul, zamknięty w swoim gabinecie, kreślił od siostry.
— Już wszystko?
— Wszystko.
— Cóż teraz czyni książę?
— Składa we czworo papier i kładzie go do małego czerwonego pugilaresu, który wyjął z lewej kieszeni fraka.
— Słyszy pani? — zapytał Balsamo hrabiny, pozostającej w zupełnem osłupieniu.
— Cóż dalej?
— Odprawia posłańca i mówi do niego.
— Co mówi?
— Nie dosłyszałam końca: „O godzinie pierwszej przed bramą Trianon“. Posłaniec kłania się i wychodzi.
— Oznaczył posłańcowi godzinę, o której wychodzić ma od króla.
Balsamo skinął ręką, nakazując milczenie.
— Cóż, książę, uczyni teraz?
— Wstaje, trzyma w ręku list, który odebrał. Idzie prosto do łóżka, przechodzi pod ścianą, naciska sprężynę, otwiera żelazną szkatułkę, wrzuca w nią list i zamyka napowrót.
— O! — krzyknęli razem hrabina i książę — to cudowne, niepojęte!
— Czy już pani dowiedziała się wszystkiego, czego sobie życzyła — zapytał Balsamo.
— Panie hrabio — rzekła Dubarry — oddałeś mi usługę, którą radabym zapłacić ceną dziesięciu lat mego życia; nigdy dosyć odwdzięczyć ci się nie potrafię. Żądaj czego chcesz ode mnie.
— Pamiętasz, pani, że i tak mamy z sobą rachunki.
— Powiedz, powiedz mi, hrabio, czego żądasz.
— Nie nadszedł czas jeszcze, proszę pani.
— A więc, gdy nadejdzie, choćby miljon...
Balsamo uśmiechnął się.
— Hrabino — zawołał Richelieu — co my możemy dać takiemu człowiekowi! On, który ma taką władzę nad potęgami nadprzyrodzonemi, może wziąć, gdy mu się podoba, wszystko złoto i wszystkie brylanty z łona ziemi; łatwiej jest przecie widzieć w jej wnętrzu, niż czytać podobne tajemnice w sercach ludzkich.
— A więc chylę się przed tobą, hrabio, w mojej niemocy.
— Nie, hrabino, przyjdzie czas, że będziesz mogła spłacić mi dług zaciągniony.
— Hrabio — rzekł Richelieu — jestem pobity, zwyciężony przez ciebie. Wierzę...
— Jak święty Tomasz, po dotknięciu się palcem. To się nie nazywa uwierzyć, tylko zobaczyć.
— Nazywaj to, hrabio, jak ci się podoba, mam dla ciebie prawdziwe uwielbienie, a jeżeli kiedy przyjdzie chwila, że mówić o tem będą, to już słów lekceważenia nikt ode mnie nie usłyszy.
Balsamo uśmiechnął się.
— Pozwól mi pani, hrabino...
— Cóż takiego?
— Odprawić zwykłą formułą magiczną mego ducha, bo musi być bardzo strudzony.
— Proszę cię, hrabio.
— Balsamo zwrócił się ku drzwiom i rzekł po arabsku.
— Kocham cię, moja Lorenzo; wróć do twego pokoju, tą samą drogą, którą przyszłaś; ja tam za chwilę przyjdę do ciebie. Idź już, moja droga!
Duch odezwał się po włosku.
— Jestem bardzo znużona; spiesz do mnie, Acharacie.
— Zaraz idę.
I znów leciuchny szmer dał się słyszeć za ścianą.
Balsamo skłonił się swoim gościom poważnie, a ci opuścili jego mieszkanie, wsiedli do dorożki, którą przyjechali, tak pomieszani oboje, iż długo zdać sobie sprawy nie mogli z tego co słyszeli u czarownika.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.