Jaś i Małgosia (Oppman)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Jaś i Małgosia
Pochodzenie Cztery komedyjki
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1924
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

OR - OT
JAŚ I MAŁGOSIA


OSOBY:
DRWAL
JEGO ŻONA
CZAROWNICA
JAŚ
MAŁGOSIA


AKT 1-szy.
IZBA W DOMU DRWALA.

Jaś i Małgosia: potem drwal i jego żona.
(Jaś i Małgosia, dzieci tłuste i rumiane, siedzą na ławie).

Jaś.
Ej! siostrzyczko, nie smuć się.

Małgosia.
Jeść okropnie mi się chce.

Jaś.
I jam nie jadł cały dzień.

Małgosia.
(pokazując na pieniek, stojący w kącie).
Z głodu ten gryzłabym pień.

Jaś.
Ojciec z mamą wrócą wnet, może jeść przyniosą co.

Małgosia.
Poleciałabym het! het, gdzie maliny w lesie są.

Jaś.
Dziś za późno, jutro w las pobiegniemy z mamą wraz, toż to uczta będzie hej! (śmieje się).
Małgosia.
Śmiej się, bracie, śmiej się, śmiej, a mnie płakać chce się już (płacze).
Jaś.
Nie płacz, mój buziaczku z róż! lepiej — wiesz co? ty i ja zatańcujmy...
Małgosia.
Ha, ha, ha! tańczyć ci się, Jasiu, chce?
Jaś.
I zaśpiewać...
Małgosia.
Bodaj cię!
Jaś.
Dalej, siostro! — raz! dwa! trzy! toż z nas dzieci gdyby skry!
(tańczą i śpiewają).

(Piosenka).

(Pod koniec tańca i piosenki wchodzi drwal z żoną, stają na progu).

Drwal.
Dzieci! dzieci! co wam w głowie? (do żony) nawet chleba im nie damy...
Jaś.
Taniec idzie nam na zdrowie, więc tańczymy i śpiewamy.
Małgosia.
Ale głodniśmy oboje i czekamy na wieczerzę.
Żona drwala.
Ach, nic nie mam, dzieci moje.
Drwal (do żony).
Już mnie, żono, rozpacz bierze.
(Drwal siada na ławie, żona przy stole, dzieci bawią się w kącie).

Żona drwala.
Co to będzie? co to będzie?
Drwal.
Próżno chodzę, biegam wszędzie, znaleźć pracy dziś nie mogę.
Żona drwala.
Chyba żebrać pójść na drogę.
Drwal.
Żebrać? Nigdy! umrzeć wolę!
Żona drwala.
Ale dzieci! Ich mi szkoda! ptak poleci w szczere pole; tam są ziarna, tam jest woda; byle robak się pożywi, byle muszka znajdzie jadło!
Drwal.
Ach! Jacy my nieszczęśliwi!
Żona drwala.
Wszystko! wszystko już przepadło! (płaczą).
Jaś.
Nie płacz, tato!
Małgosia.
Nie płacz, mamo! przecież czuwa Bóg nad nami!
Drwal.
Moje dzieci ukochane, nawet nędza miła z wami.
Jaś.
Jutro rano, skoro słońce na pogodnem błyśnie niebie, pobiegniemy na jagody dla was, drodzy, i dla siebie. Toć to jadło wyśmienite! i posili nas niezgorzej.
Małgosia.
Jaki dobry Bóg Wszechmocny, że owoce w lesie mnoży.
Drwal.
Dobrze, dzieci! ale teraz czas do spania już się zbliża.
Żona drwala.
Zmówcie pacierz i na piersiach zróbcie znak świętego krzyża.
Drwal.
Pocałujcie na dobranoc i tatusia i mateczkę (dzieci całują rodziców).
Żona drwala.
Niech Pan Jezus miłosierny ma w opiece tę chateczkę!

AKT II-gi.

IZBA W CHACIE DRWALA.

Drwal i żona jego śpią, Małgosia również; Jaś siedzi na posłaniu. Księżyc świeci w okno.

Jaś (cicho).
Siostro! obudź! obudź się!
Małgosia (nawpół we śnie).
Ach! jakże mi jeść się chce!
Jaś.
Wstań, pójdziemy na maliny.
Małgosia (budzi się).
Dobrze, bracie mój jedyny, wnet gotowa będę już. (Zarzuca kaftanik). Mama z tatą śpią tuż, tuż, więc wychodźmy pocichutku, ostrożniutko, pomalutku, by nie zbudzić czasem ich.
Jaś.
Byle tylko wilków złych nie napotkać...
Małgosia.
Albo może czarownicy... czy jest w borze?
Jaś.
Jest podobno... chatkę ma piernikową...
Małgosia.
Ha! ha! ha! piernikowa — mówisz — chatka, ach, braciszku! to mi gratka! taki domek znaleźć nam! wnet urwałabym kawałek!
Jaś.
Czyż się znajdzie taki śmiałek? Jabym pewnie stchórzył sam!
Małgosia.
Ale co tam gadać o tem, nie znajdziemy chatki owej.
Jaś (wskazuje na tapczan, gdzie pada blask księżyca).
Jaki wieczór księżycowy, zda się niebo kapie złotem.
Małgosia (wskazuje na tapczan).
Śliczny wieczór! o poranku będzie pełno malin w dzbanku, wonnych malin różowiutkich, tak soczystych i słodziutkich; ach! ucieszą się rodzice!
Jaś.
Wejdziem cicho i na stole postawimy pełną misę.
Małgosia.
Tobie nic zjeść nie pozwolę: niech rodzice sami dadzą, niech nasz nocny zbiór podzielą.
Jaś.
Jakże oni radzi będą, jak się biedni rozweselą.
Małgosia.
Chodźmy, bracie! czas już, czas! (bierze dzbanek). Hej, dzbaneczku, pójdziem w las.
Jaś (otwiera drzwi).
Jasna, cicha, cudna noc...
Małgosia (zwracając się do śpiących rodziców).
Niech was strzeże Boża moc!


AKT III-ci.
W LESIE.

Małgosia.
Całą noc i cały dzień już błądzimy... nocny cień spada znowu na ten świat; a my jeszcze ciągle w borze! ach! umrzemy z głodu może; szkoda młodych naszych lat: (płacze). Co tam tatuś i mamusia myślą sobie? jak się smucą! pewnie płaczą, że ich dzieci już do domu nie powrócą.
Jaś.
Nie płacz, siostro! lepiej ze mną klęknij razem w tę noc ciemną i pomódlmy się oboje. Może ześle Bóg anioła, co do siebie nas przywoła i pod skrzydła weźmie swoje, na swych śladach siejąc kwiaty — zaprowadzi nas do chaty!
Małgosia.
Tak, braciszku! dobra rada, Boga wezwać nam potrzeba, on nas przecie nie opuści, z wysokiego patrzy nieba: on łzy nasze widzi wszystkie i westchnienia nasze słyszy.
Jaś.
A więc, siostro... pieśń nabożna niechaj zabrzmi w leśnej ciszy.
(klękają i śpiewają modlitwę).

(Modlitwa).
(Dzieci po modlitwie wstają, księżyc wypływa na niebo; widać wpobliżu domek piernikowy).

Małgosia.
Patrz, braciszku! jakiś domek.
Jaś.
Prawda! chodźmy! chodźmy tam! może przyjmą nas gościnnie i jeść trochę dadzą nam!
{podchodzą oboje do domku).

Małgosia (z przestrachem).
Ach! braciszku, wszak to owy słynny domek piernikowy. Czarownica mieszka tu! wnet pochwyci pewnie nas! ona serce ma jak głaz, uciekajmy ile tchu!
Jaś (przerażony).
Uciekajmy!
Czarownica (wybiega z domku).
O, nie! nie! już za późno schronić się, już wy teraz w mojej mocy! dam wam spokój dzisiaj w nocy, ale jutro, gdyście tłuści, zaraz się wam krwi upuści; a gdy chudzi, dam okrasę, jadło smaczne, aż upasę. Potem pieczeń zrobię z was i zjem! ha! ha! ha! ha! ha! będę miała dania dwa... do komórki! spać już czas!
Jaś.
Pani! zmiłuj! zmiłuj się!
Małgosia.
Puść nas, pani! błagam cię! ojciec z mamą na nas czeka; droga ciemna i daleka... puść! i drogę pokaż nam.
Czarownica.
Cicho! bębny! ja wam dam! cicho! niema zmiłowania. (do siebie). Wyśmienite będą dania!
(Zmiana: komórka w domku czarownicy, po prawej wielki piec).
(Jaś i Małgosia, potem czarownica).

Jaś.
Co to będzie, siostro droga?
Małgosia.
Wszystko, bracie, w ręku Boga!
Jaś.
Zaraz przyjdzie czarownica, ach! to wiedźma strasznolica! jakie kudły, jakie oczy!
Małgosia.
Kiedy mówi, pianę toczy, jak prawdziwy wściekły pies.
Jaś.
Już mi w oczach zbrakło łez. Och, Małgosiu! ja się boję!
Czarownica (za oknem).
Jakże zdrowie, dziatki moje? (wchodzi). Wyśmienicie! widać to! (szczypie w policzek Małgosię). O! policzki jakie są! tłuste, pulchne, idzie ślinka, (do siebie) pyszny kąsek ta dziewczynka! a i chłopiec też niczego! Oj! ty! ty! ty! nic dobrego! nie chciał jeść jegomość nic! (złośliwie): widzisz, chłopcze, jakiś fryc! źle ci było od poranku łykać ciastka bezustanku i owoce, i pierniki, same pyszne smakołyki?!
Jaś.
Ach, żałuję, żem to jadł, lecz mię wkońcu zmusił głód. Gdybym lepiej strasznie schudł! i jak kreda gdybym zbladł!
Czarownica.
Już się stało! ha! ha! ha! będą świetne dania dwa!
Małgosia.
Pani! jeszcze błagam cię mego brata puść i mnie. Pomyśl tylko, jak tam matka płacze strasznie... pusta chatka, już w niej piosnka nie zadźwięczy. Ojciec teraz może klęczy pod obrazem i ze łzami z mamą modli się za nami. Raz bądź dobrą, pani droga! my za ciebie będziem Boga błagać zawsze!
Czarownica.
Dosyć, dosyć! próżno płakać, próżno prosić! ja was muszę, muszę zjeść! (złośliwie) toćto przecie dla was cześć, że was pożre czarownica. Na łopatę kładź się mi! za kwandranse dwa lub trzy będzie pieczeń już gotowa!
Małgosia.
To rzecz dla mnie całkiem nowa, nie wiem, jak się kłaść...
Czarownica.
Więc ja pokażę ci... (kładzie się). Tak! raz... dwa...
Małgosia (wpychając ją do pieca).
Trzy! potworze! wiedźmo ty! już cię palą ognia skry! widzisz! bardzo ci przyjemnie? czy jeść pieczeń będziesz ze mnie?
(Słychać z pieca krzyk czarownicy).
Jaś.
Wiwat, siostro! to zuch z ciebie, ocaliłaś mnie i siebie.
Małgosia.
Teraz czeka nas robota! wszystko świeci się od złota; lecz nic z tego nie ruszymy. Tylko ciastek nazbieramy i do domu pobiegniemy.
Jaś.
Do tatusia i do mamy!


AKT  IV ty.

IZBA W CHACIE DRWALA.

Drwal, jego żona, potem Jaś i Małgosia.
Drwal (płacze).
Ach, gdzie dzieci! dzieci nasze? może ich pożarły wilki.
Żona jego.
Moje skarby, kwiatki moje! moje ptaszki i motylki!
Drwal.
Pewnie z głodu gdzie pomarły! już ich nigdy nie obaczym.
Żona jego.
Z płaczem budzę się co rano i usypiam także z płaczem.
Drwal.
Nędza z niemi miłą była i głód z niemi był mnie miły.
Żona jego.
Nawet nie mam tej pociechy modlić się u ich mogiły.
(Jaś i Małgosia wbiegają).
Jaś.
Mamo! tato! wróciliśmy!
Małgosia.
Moi drodzy, ukochani!
Drwal.
Dzięki Tobie, dobry Boże!
Żona jego.
Chwała Tobie, niebios Pani!
(ściskają się).
Drwal.
Gdzieście byli? mówcie mi!
Jaś.
Czarownica nas porwała.
Małgosia.
Niegodziwa! zjeść nas chciała.
Jaś.
Spaliliśmy ją... hi! hi! hi! (śmieje się).
Żona drwala.
Czarownica! Chryste Panie!
Małgosia.
Już jej niema, popiół z niej.
Jaś.
A co ciastek mamy — hej!
Małgosia.
Jakie cukry na śniadanie!
Jaś.
Starczy nam na całe życie, zawsze będziem mieć co jeść.
Małgosia.
Dni wesoło będziem wieść. A ty chodzić w aksamicie będziesz, mamo!
Drwal.
Mniejsza o to! co aksamit! co nam złoto! wznieśmy modły w szczęsny czas, że nam Bóg powrócił was!
(Zasłona spada).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.