Jagiellonowie/Powrót na Pomorze
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jagiellonowie |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1918 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Piękny to kraj owo nieszczęsne Pomorze, które po tyle razy przechodziło z rąk polskich pod panowanie niemieckie.
Tutaj szumiący Bałtyk wita starą pieśnią i opowiada tajemnice morza i dzieje lat tysięcy, nikomu nieznane; a w słońcu mieni się barwami tęczy i sieje takie blaski, że oczy się mrużą; i cały błękit nieba przegląda się w wodzie, zielonej niby trawa, mlecznej jak opale, ognistej o zachodzie albo wschodzie słońca, srebrnej w blasku księżyca, zmiennej jak wiatr i chmury, przejrzystej jak kryształ, to gładkiej niby olbrzymie zwierciadło, to igrającej lekkiemi zmarszczkami, to rzucającej na ląd grzywiaste bałwany i wyjącej groźną pieśń burzy.
To nasze morze! Tyle razy wydzierane, a zawsze oczekujące naszego powrotu i należące do nas, jak ręka do ciała, jak korona do drzewa, spojone z nami Wisłą, która od wieków, jak ojcu i panu, daninę wód naszych mu składa.
Nad pięknem morzem piękna leży ziemia, skąpana w jego wilgotnym oddechu, omywana rzeźwiącem jego tchnieniem. Nigdzie lasy nie mają takiej świeżej barwy, prastare buki, dęby i sosny zielone nie szumią takich pieśni, może o łzach bursztynowych, co spadły na dno morza z serca ich pradziadów, o dumnych skałach, z których został piasek...
Morze i lasy rozmawiają szumem, wtórują sobie w nieskończonym śpiewie, a mowa ich tak cudna i bogata.
Plemiona, zamieszkujące tę ziemię, to także bracia nasi, pokrewnym mówiący językiem, nazywają ich Kaszubami.
Już Bolesław Wielki, łącząc słowiańskie plemiona w jedno potężne państwo, pojął, że ta ziemia to część wspólnego kraju, a Wisła mu wskazała, gdzie jest morze nam wydzielone, nasze stanowiące okno i drzwi w świat szeroki, z którym łączności potrzebuje każdy naród, pragnący żyć wszystkiemi swojemi siłami.
Pojął to wszystko król mądry i chrobry, i gdy Niemcy w pień wycinali nadbałtyckie plemiona, odrzucające wiarę Chrystusową, on zagarnął Pomorze pod swoją opiekę, pod swoje ojcowskie rządy.
Pogańska ludność jednak nie mogła odrazu zespolić się zupełnie z państwem chrześcijańskiem, lud ciemny nie rozumiał, co mu grozi od Zachodu. Niemcom żal było patrzeć na piękny szmat ziemi, osłonięty ostrzem polskiego oręża, stąd walka częsta i nietrwałość posiadania. Bolesław Krzywousty nawrócił Pomorze, chrześcijaństwo w niem utrwalił, odjął więc Niemcom pozór do wszelkich napadów. Odtąd działać zaczęli zdradą. Książętom pomorskim wmawiali swą przyjaźń i przyrzekali pomoc w wyzwoleniu z pod władzy królów polskich. Wtedy naturalnie łatwo im byłoby zagarnąć tych przyjaciół w moc swoją.
Korzystając z kłopotów mężnego Łokietka, znów uderzyli śmiało, wiedząc, że własną siłą Pomorze oprzeć im się nie potrafi. Ale teraz odparli ich Krzyżacy — i wiemy, co się stało: sami Pomorze zajęli.
Nie pomogło zwycięstwo pod Płowcami, ani krwawy, straszliwy dzień Grunwaldu, z którego król Jagiełło nie skorzystał, — nie wydarto Krzyżakom ich zdobyczy, nie odzyskano dostępu do morza i ujścia królowej rzek naszych.
A tymczasem ludność słowiańska Pomorza cierpiała srogi ucisk i z żalem głębokim wspominała czasy, kiedy pod władzą bratniego narodu szczęśliwie korzystała z praw swych i swobody.
Wkońcu zbrakło im cierpliwości. Zrozumieli także, iż każdy sam o sobie myśleć musi, zanim wezwie pomocy choćby rodzonego brata. Więc zaczęli się porozumiewać. Utworzyli t. zw. „Związek jaszczurczy“, tajne stowarzyszenie, że to niby kryć się muszą jak jaszczurki. Kto chciał wolności kraju, wypędzenia Niemca, przystępował do tego związku i obowiązywał się dla jego celów oddać mienie i życie. Znakiem porozumienia się była na sukni pod spodem wyszyta jaszczurka i zaczepienie się wzajemne małym palcem przy podaniu ręki.
Gdy Kazimierz Jagiellończyk zasiadł na tronie polskim, przybyło uroczyste poselstwo z Pomorza. Dopuszczeni przed króla, pomorscy posłowie w gorących słowach prośbę swoją wyrazili.
Dziećmi jesteśmy twemi, ojcze całego narodu, braćmi waszymi, panowie radni i wojacy, nie opuszczajcie nas w ciężkiej niedoli. Krzyżak słaby, lecz srogi i drapieżny, ostatek nam wydziera, w sługi i niewolników swych zmienić nas pragnie. Wesprzyjcie słabość naszą. Sami nie podołamy, lecz z waszą pomocą pokonamy wspólnego wroga, zjednoczymy rozerwane części matki ziemi w jedną całość, w jedną ojczyznę. Oddajemy wam serca nasze, męstwa i miłości pełne, i mienie nasze, i krew naszą wszystką wraz z życiem, — gdy błyśnie oręż wasz, staniemy wszyscy.
W ten sposób przemawiali posłowie Pomorza, a król i senat słuchał, myślał, radził.
Ciężka rzecz wojna, i kraj nie miał na nią ochoty, tembardziej, iż nic do niej nie zmuszało. Ale znów z drugiej strony, jakże się wyrzec Pomorza, kiedy powraca samo i o pomoc prosi? Wszak to jedna z najważniejszych części państwa. Łokietek krwią ją oblał, Kazimierz Wielki łzami, a dziś — czyż naród polski tak znikczemniał, że bratu pomocy nie da? własnej nie rozumie sprawy?
I rozpoczęła się wojna z Zakonem. Walka nierównych sił, z niejednakową toczona energją.
Słaby Zakon walczył z uporem, z rozpaczą. Nie mając dość rycerzy, musiał najmować wojsko, lecz nie ustawał w czujności, w wysiłkach i bronił swej zdobyczy z zaciętością.
A Polacy?... Strasznie im się nie chciało tej wojny! Szli leniwie, wracali, jak mogli najprędzej, brakowało pieniędzy, bo nie dawano podatków.
A Krzyżak nie żałował ostatniego grosza, stolicę własną sprzedał, a walczył wytrwale, dopóki mógł.
I trwało to przez lat dwanaście.
Ale nadeszła chwila, w której i Krzyżacy zrozumieli, że ustąpić muszą, jeśli nie chcą wyginąć do szczętu. Więc prosili o pokój, gotowi zgodzić się na wszystko.
Dnia 19 października 1466 r. obie strony podpisały pokój zawarty w Toruniu, w obecności posła papieskiego. Ułożoną poprzednio już ugodę odczytał Krzyżakom po niemiecku legat, czyli poseł papieski, głośno, — Polakom sekretarz królewski po polsku. Król polski i mistrz Zakonu położyli swoje podpisy, stwierdzając dotrzymanie warunków przysięgą.
Tym sposobem zerwano łańcuch, sto lat przeszło zamykający przed nami ujście Wisły i szeroko otwarła się droga północna do morza, łącząca nas bez żadnych granic z Europą.
I wnet tą drogą, niby złota rzeka, płynąć zaczęły skarby nieprzebrane, bogacąc kraj i zdobiąc, podnosząc oświatę, bo człowiek możny zawsze więcej światła pragnie.
Skądże te skarby? — Gdańsk nam to opowie dziś jeszcze, po tylu latach. Patrzmy, co statków ładownych na Wiśle, co spichrzów, składów na jej wysokim brzegu. Płynie złota pszenica, chlebne żyto, len, drzewo, futra, miód, wosk, co kraj posiada, wszystko wysyła za morze, a w zamian bierze wyroby kosztowne, złotogłów, cienkie sukno, wełnę, adamaszki, wyroby złote, srebrne i dukaty.
Dukat zawsze potrzebny: wiele dostać można za złoto.
Choć nie wszystko.
Pod wpływem złota zmienia swą postać kraj cały: miejsce dworków zajmują bogate pałace, miejsce ugorów — złote łany zboża; paszcze padają pod siekierą drwala, a na ich miejscu kołyszą się fale pszenicy; w ogrodach krzewy, rośliny zamorskie; na strojach jedwab błyszczy, puszy się aksamit; znać dostatek w dworach szlacheckich i pałacach magnatów.
A w chacie?
W chacie więcej roboty, ale jeszcze niema ucisku. Pan więcej obsiewa pola, kmieć musi je obrobić, zabierają mu na to jeden dzień w tygodniu.
Później będzie gorzej; zbudzi się chciwość, zapanuje wyzysk, nie wszystkim oddech morza przyniósł skarby w darze. Ale za pierwszych Jagiellonów jeszcze kmiecie nieraz szczęśliwsi byli od rycerzy: odrobił panu, reszta należy do niego; krwi nie przeleje w boju, kalectwo mu nie grozi, i jeśli chce pracować, ma dostatek i spokój w chacie.
Tymczasem.