Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/58

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 58. Śmierć króla
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

58.
Śmierć króla.

Nad brzegami Dniestru zebrały się wielkie siły świeżo zwerbowanego wojska i nadciągały coraz nowe kompanie, tak, że powstał wielki obóz, którego namioty tworzyły rodzaj miasta.
W obozie oczekiwano na króla Michała i Sobieskiego, z którymi razem miał także przybyć prymas.
Dla króla rozbito wielki, mocno zbudowany namiot, a w pobliżu wzniesiono mniejszy dla osób z najbliższego orszaku.
Pewnego posępnego wieczoru, gdy zmierzch zapadł wcześnie, oczekiwano przyjazdu monarchy i warty były już rozstawione koło jego namiotu.
Nagle w blizkości królewskiego namiotu ukazał się Czerwony Sarafan.
Żołnierze trącali się wzajemnie i wskazywali dziwaczną postać, która śmiejąc się i tańcząc postępowała pomiędzy wojskiem.
Wojskowi radzi widzieli Czerwonego Sarafana, którego ukazywanie się zwiastowało im wybuch wojny.
Nagle czerwony Sarafan stanął przed dwoma żołnierzami odbywającymi wartę przy namiocie królewskim.
— Na kogo czekacie? — zapytał ich.
— Czy nie wiesz? — odpowiedzieli, — na naszego króla Michała.
— Jak się nazywa?... Michał?... — zawołał czerwony Sarafan, — mylisz się chyba!
— Król Michał przybywa właśnie do obozu. Zaraz go sam zobaczysz! — odpowiedziano.
Czerwony Sarafan wstrząsnął głową.
Z oddali słychać było okrzyki żołnierzy, witających króla, Sobieskiego i prymasa.
Król Michał jechał konno, przy nim Sobieski.
W orszaku to powozami to konno znajdowali się panowie dworscy, w ich liczbie prymas, kanclerz Pac i brat jego hetman polny, podskarbi Morsztyn i pisarz polny koronny Czarniecki.
Jeźdźcy z pochodniami jechali naprzód i po obu stronach orszaku, który przedstawiał wspaniały i malowniczy widok.
Z okrzykami mieszały się donośne odgłosy rogów, uderzenia bębnów i wystrzały wiwatowe.
Cały obóz polski okazywał największą radość.
Nieprzyjaciele Sobieskiego z zawiścią patrzyli na to, że wojska najgłośniejszemi okrzykami witały bohatera, którego uwielbiali zarówno starzy żołnierze jak nowozaciężni.
— Patrz, marszałku, rzekł król do Sobieskiego, jak cię żałośnie wita lud zbrojny... Pamięta on, żeś go prowadził do zwycięstwa i wdzięcznym ci jest za to!
— Są to po większej części starzy żołnierze najjaśniejszy panie, — odpowiedział Sobieski, — spodziewając się nowych zwycięstw i nowych łupów!
Król z orszakiem zbliżył się do wielkiego przeznaczonego dla siebie namiotu.
— Sprawiedliwem będzie marszałku, — rzekł do Sobieskiego, — jeżeli cię przyjmę do swojego namiotu, aby i z mej strony okazać ci także uznanie! A zatem zapraszam cię!
— Jest to dla mnie oznaką wielkiej łaski, najjaśniejszy panie, — odpowiedział Sobieski.
W tej chwili czerwony Sarafan przecisnął się pomiędzy niosącymi pochodnie i dostał się aż pod konie króla i marszałka.
— Który jest król? — zawołał — czy nie wiecie?...
I wskazując na Sobieskiego dodał:
— Oto ten jest król!
Słowa te na wrogach Sobieskiego; którzy je usłyszeli, sprawiły bardzo przykre wrażenie.
— Nie bierz mu tego za złe, najjaśniejszy panie, — rzekł Sobieski do Michała, — to czerwony Sarafan.
Żołnierze usunęli się w głąb śmiejącego się głośno czerwonego Sarafana i opróżnili dla króla drogę do namiotu.
Pochodnie oświecały orszak.
Hetman polny Pac zbliżył się do podskarbiego, aby zobaczyć co teraz nastąpi.
Król Michał zwrócił się do Sobieskiego i zaprosił go gestem, żeby z nim wszedł do namiotu.
Inni panowie zbliżyli się także do niego i wraz z nim weszli do przygotowanego dla króla obozowego mieszkania, w którem znajdował się wielki stół, kilka krzeseł i dwa wygodne łoża.
Trzej jeźdźcy ze straży przybocznej weszli także do namiotu niosąc pochodnie i stanęli przy wejściu, aby oświecać jego wnętrze.
Kamerdyner królewski przyniósł dwa lichtarze i wyszedł widocznie po to, ażeby wyjąć z pakunku przywiezione świece i obsadzić je.
Król zwrócił się tymczasem do obecnych i oświadczył, iż pragnąc dać Sobieskiemu dowód, że prawdziwie ceni jego zasługi, prosi go, ażeby zamieszkał w jego namiocie.
Hetman polny litewski skorzystał z tego chwilowego odwrócenia uwagi króla i podał podskarbiemu Morsztynowi dwie różowe świece, które otrzymał od Jagiellony.
Podskarbi nie mówiąc ani słowa oddał te świece kamerdynerowi, a ten myśląc, że zostały wyjęte z przywiezionych pakunków, obsadził je w lichtarzach a następnie zapalił.
Król zmęczony podróżą odprawił wkrótce obecnych, tylko prymas, Sobieski, podskarbi i kamerdyner pozostali jeszcze przez czas jakiś w namiocie.
Ludzie z pochodniami wyszli także, ponieważ światło świec dostatecznie oświetlało namiot.
Michał Pac czekał w blizkości namiotu, ze skrzyżowanemi na piersiach rękami, co dalej nastąpi, słyszał już bowiem, że król zaprosił Sobieskiego do swego namiotu, wszystko zatem stało się podług jego przewidywań.
Jednakże po upływie pewnego czasu Michał Pac pomyślał, że jego obecność może zwrócić czyją uwagę.
Trzeba było tego uniknąć, a zresztą wszystko było jak najlepiej przygotowane do spełnienia zamachu.
Opuścił zatem swoje stanowisko i udał się do namiotu brata swego, kanclerza.
Prymas Prażmowski życząc królowi i Sobieskiemu dobrej nocy, opuścił namiot królewski i udał się do swojego.
Właściwe jego miejsce było w namiocie króla, na tę noc jednak musiał go ustąpić Sobieskiemu.
Wkrótce potem król kilkoma łaskawemi słowy pożegnał podskarbiego.
Kamerdyner również, przyniósłszy dzbanek wina i kielichy, otrzymał pozwolenie odejścia.
Król i Sobieski pozostali sami w namiocie.
U wejścia do namiotu od strony zewnętrznej stało dwóch szyldwachów, a opodal znajdowało się kilku oficerów ordynansowych.
Król był w najlepszym humorze.
Przystąpił do stołu, na którym się paliły dwie różowe świece i wziąwszy kielich napełniony winem, rzekł:
— Piję za twoje zwycięzstwo, marszałku! Obyś pokonał Turków! Trąć się z twoim królem!
Sobieski był zamyślony.
Uderzyło go to, że prymas żegnając się z królem, okazał się bardzo obojętnym i jakby urażonym.
Znał on wpływ prymasa w Wielkopolsce, który mógł wiele zaważyć w czasach, gdy wojna wymagała wiele ofiar w ludziach i pieniądzach.
Posłuszny wezwaniu króla, wziął puchar, trącił się z królem i wychylił.
— Zdaje mi się marszałku, — rzekł król, — że na twem czole zasiadła jakaś ciemna chmura, której nie widywałem. Co ci jest?
— Czy wasza królewska mość pozwoli, abym powiedział szczerze? — zapytał Sobieski.
— Żądam tego, panie marszałku.
— Popsuło mi humor spostrzeżenie, które zrobiłem przed chwilą! Książę prymas odszedł widocznie niezadowolony, a to w tych czasach nie jest dobrym znakiem! Zdaje mi si jednakże, że zgaduję powód. Książę prymas miał pierwsze prawo do przebywania w namiocie królewskim i sądzi, że łaska jaką mi wasza królewska mość okazać raczył, jest ujmią dla jego przywileju! To obudziło jego niezadowolenie.
— Być może! Książę prymas dba bardzo o swoje przywileje.
— A w obecnej chwili nie należałoby ograniczać tych przywilejów, najjaśniejszy panie! Upraszam zatem waszej królewskiej mości o pozwolenie zaproszenia tutaj prymasa. Wysoko cenię łaskę, jaką mi najjaśniejszy pan okazać raczył, ale niech mi wolno będzie miejsca tego ustąpić temu, kto ma do niego pierwsze prawo.
— Uznaję twój dobry zamiar i zgadzam się na to, panie marszałku, — chciałem ci dać dowód mojej wdzięczności, skoro jednakże sądzisz, że tak będzie właściwiej, udaj się do swego namiotu i zaproś do mnie prymasa.
Sobieski podziękował królowi i odszedł.
Gdy wyszedł z namiotu wydało mu się, że się znajduje w jakimś szczególnym stanie, którego nie czuł wcale będąc w namiocie.
Doznawał przez chwilę takiego wrażenia, jakby się wszystko dokoła niego kręciło.
Po kilku minutach jednak odurzenie to przeszło.
Sobieski udał się do namiotu prymasa, którego w imieniu króla, na mocy służącego mu tradycyjnego przywileju, zaprosił, ażeby noc przepędził w namiocie monarchy.
Zaproszenie to widocznie rozproszyło zły humor prymasa, którego bezzwłocznie odprowadził do królewskiego namiotu.
Michał przyjął go z należnemi jego dostojeństwu honorami i zaprosił do zajęcia drugiego w namiocie znajdującego się łóżka, sam zaś w odzieży położył się na łożu przeznaczonem dla siebie.
Prymas poszedł za jego przykładem.
Dwie świece pozostały niezgaszone, ażeby w namiocie nie było ciemno.
Sobieski kontent z załatwienia sprawy, któraby łatwo sprowadzić mogła przykre następstwa, udał się do swojego namiotu, w którym zastał Wychowskiego i Tatara Iszyma Beli.
Znalazł tam dla siebie łóżko gotowe, na które rzucił się.
Dopiero w chwili zaśnięcia przypomniała mu się przestroga tajemniczego mnicha, o której następnie zapomniał.
Zdawało mu się, że ponownie słyszy wyrazy:
— Udaj się z królem do obozu, lecz nie śpij w królewskim namiocie, ale postaraj się o to, żeby prymas tam spał. Śpij w swym namiocie sam i nie pozwól spać ze sobą nikomu obcemu.
Nie myśląc o tem ostrzeżeniu, Sobieski jednak zastosował się do niego.
Prymas był w namiocie króla.
Przejęło go to niepokojem, jakkolwiek stary mnich mówił doń jeszcze:
— Jeżeli prymas u króla spać będzie, ocali to ciebie i króla.
Widocznie zatem był uknuty jakiś zamach.
Niepokojące obrazy snuły się w myśli Sobieskiego gdy zasypiał.
Jednakże prymas znajdował się w namiocie króla.
Cóżby było, gdyby on sam miał jakie nieprzyjazne zamiary, on, o którym wiadomo było, że się nie liczył do sprzyjających monarsze?...
Sobieski zerwał się z łóżka.
Było już dawno po północy, ale może jeszcze nie zapóźno, ażeby przeszkodzić zamachowi, jeżeli miał być wykonany tej nocy jeszcze.
Iszym Beli, leżący przed wejściem do namiotu, usłyszawszy swego pana wstał również.
W namiocie było ciemno.
— Panie, czy nie będziesz spał? — zapytał Tatar.
— Mam jeszcze spełnić obowiązek, Beli, — odpowiedział Sobieski i wyszedł.
Naokoło w obozie było cicho i ciemno.
Zmiana wart odbyła się przed chwilą.
Sobieski przeszedł koło namiotu Paca.
Przystąpił do szyldwacha, który na widok wodza, stanął w wojskowej postawie.
— Czy kto wychodził z namiotu? — zapytał Sobieski.
— Nie, panie marszałku, od godziny nikt nie wchodził i nie wychodził, — odpowiedział żołnierz.
Około namiotu króla panowała głęboka cisza.
Sobieski zawahał się.
W obawie o bezpieczeństwo monarchy posuwał się może zadaleko.
Czyż miał przerywać sen panującego?
Przystąpił do szyldwachów, którzy sprezentowali broń i zapytał ich także, czy kto nie wchodził albo nie wychodził.
Odpowiedzieli przecząco.
Chciał już wracać do swego namiotu, gdy nagle płótno namiotu królewskiego uchyliło się i ukazał się prymas blady, chwiejący się.
Sobieski poznał go.
Książę prymas wyglądał jak widmo.
Świece w namiocie króla wypaliły się i zagasły.
— Co się stało? — zawołał Sobieski.
— Na pomoc.... umieram.... — jęknął prymas grobowym głosem.
I upadł przed namiotem.
— Przynieść pochodnie! Co tu się stało? — zawołał Sobieski.
Kamerdyner króla nadbiegł ze światłem.
Ukazała się straż z pochodniami.
Znalazło się kilku oficerów i panów z królewskiego orszaku, a zaraz potem przybył kanclerz Pac, podskarbi Morsztyn i hetman polny Pac.
Patrzyli oni, nie rozumiejąc o co chodzi, na stojącego w blasku pochodni Sobieskiego i zapytywali się wzajemnie wzrokiem.
Sobieski nie był w namiocie króla, żył, cudownym jakimś sposobem i tym razem uniknął śmierci.
Stał przy nieruchomym, obumarłym księciu prymasie.
Sobieski rozkazał przyzwać lekarzy znajdujących się w obozie i z służącymi oraz z kilkoma oficerami i ludźmi niosącymi pochodnie wszedł do namiotu króla.
Uderzył go szczególny, przykry zaduch, który jednak prędko ustąpił gdy płótna namiotu pozostawiono podniesione.
— Na pomoc... umieram! — dał się słyszeć słaby głos z namiotu...
Był to głos króla, widocznie pasującego się ze śmiercią.
— Najświętsza Panno! — zawołał Sobieski, — co się stało naszemu miłościwemu panu?...
— Na pomoc... duszę się!..
Wielkie zamieszanie powstało pomiędzy osobami znajdującemi się w namiocie, do których przyłączyli się także podskarbi i obaj Pacowie.
— Zaszło tu coś niedobrego! Zdrada!... — rzekł Sobieski przystępując do chorego i bladego jak marmur króla, — lekarzy! lekarzy tutaj!
Powietrza! duszę się!... marszałku... ratuj!... Jesteś mi wierny... zdaje mi się, że umieram!... jęczał król Michał.
Sobieski pomógł królowi podnieść się i wraz z kamerdynerem wyprowadził chorego z namiotu.
Posadzono go na krześle..
Dzień już świtał.
Sobieski był w łatwem do pojęcia wzburzeniu.
Słowa starego, tajemniczego mnicha sprawdziły się.
Gdyby Sobieski nie był ich sobie przypomniał, gdyby nie przyszedł zobaczyć co się dzieje z królem, znalezionoby go nazajutrz martwego w łóżku.
Kanclerz, Pac, podskarbi i hetman polny Pac stali opodal, rozmawiając, ponieważ to co zaszło, było dla nich niepojętem.
Następnie udali się do namiotu, do którego z rozkazu Sobieskiego przeniesiono prymasa, w nadziei, że może od niego zdołają się czegoś dowiedzieć.
Zastali jednak prymasa bez przytomności, a lekarze, którzy pośpieszyli do króla, powiedzieli, że nie ma prawie nadziei utrzymania przy życiu pierwszego dostojnika kościoła.
Wiadomość o tem co zaszło rozeszła się o świcie po obozie i gromadzono się zewsząd, ażeby się prawdy dowiedzieć.
Wielu sądziło, że wódz Sobieski nie żyje.
Gdy go zobaczono przy królu, wojsko uspokoiło się.
Sobieski wezwał żołnierzy, ażeby powrócili do namiotów i zachowali się spokojnie.
Lekarze zrewidowali króla i zadali mu łagodzące środki, oświadczyli jednakże Sobieskiemu, że należy monarchę natychmiast przewieźć do Lwowa, gdzie będzie mógł być lepiej pielęgnowanym, niż w obozie.
Na zapytanie Sobieskiego, co mogło spowodować nagłe zasłabnięcie króla i prymasa, lekarze nie byli w stanie nie odpowiedzieć.
Sobieski sam nie pojmował tego, co zaszło, bo gdyby wino, które pił z królem było zatrute, toby i on był się otruł.
A jednak mnich przepowiedział niebezpieczeństwo, tylko że zamiast Sobieskiego, prymas padł pastwą śmierci.
Sprowadzono natychmiast kilka powozów; w najwygodniejszym umieszczono chorego króla, w drugim zmarłego już prymasa.
Sobieski nie poprzestał na pozostawieniu przy królu podskarbiego i kamerdynera, lecz dał rozkaz swemu adjutantowi Wychowskiemu, ażeby nie oddalał się od monarchy i polecił również Iszymowi Beli, żeby został przy królu i na wszystko zwracał baczną uwagę.
Następnie dodał do powozów znaczną eskortę.
Powozy pod dozorem lekarzy bezzwłocznie wyruszyły w drogę do Lwowa.
Sobieski przejęty był żałobą i oburzeniem, ponieważ lekarze obozowi niewiele dawali nadziei utrzymania króla przy życiu.
Wzburzenie pomiędzy wojskiem uspokoiło się powoli, ponieważ Sobieski pozostał w obozie.
Miał on wielką ochotę kazać aresztować obu Pacow, przyszło mu jednak na myśl, że taki krok mógłby mieć fatalne następstwa, ponieważ dwaj bracia mieli stronników pomiędzy wojewodami, a gdyby wojewodowie obrażeni opuścili obóz ze swojemi oddziałami, osłabiłoby się wojsko, mające lada chwila stanąć do boju z nadciągającemi siłami tureckiemi.
Nie taił przed sobą Sobieski, że w obec nieprzyjaciół, którzy używają takich środków i jego życie jest w niebezpieczeństwie, nie miał jednak obawy, ponieważ miał stronników pomiędzy wojewodami i całe wojsko za sobą.
Szło tylko, o dopilnowanie się, ażeby skrytobójcy nie znaleźli łatwej sposobności do wykonania swojego planu.
Był więc ostrożnym w piciu i jedzeniu, spał w ubraniu, mając zawsze szablę pod ręką i otaczał się strażą, na której mógł polegać bezwarunkowo.
Michał Pac i brat jego wystrzegali się starannie wszystkiego, coby mogło zwrócić na nich podejrzenie.
Plan ich powiódł się tylko w połowie.
Przypadek chciał, żeby nie Sobieski, lecz sprzyjający im prymas padł ofiarą ich zbrodniczego zamachu.
Teraz jednakże nie mogli nic przedsięwziąć przeciw Sobieskiemu, musieli czekać dogodnej okazyi.
Hetman polny Pac był pewny, że taka okazya zdarzy się w najbliższej bitwie.
Po upływie kilku dni Wychowski i Iszym Beli, powrócili do obozu.
Do tego czasu Sobieski starał się unikać obu Paców.
Teraz i oni przybyli do jego namiotu, ażeby się dowiedzieć, jaką wiadomość przynoszą powracający.
Wychowski przystąpił do Sobieskiego i wzruszonym głosem oznajmił, że król we Lwowie dokonał życia.
Głucha cisza nastąpiła po tej żałobnej wieści.
Sobieski kazał przynieść krepy i obwiązał nią rękojeść swojej szabli.
Następnie spojrzał na stojącego naprzeciw hetmana polnego Paca i rzekł donośnie:
— Jeżeli śmierć naszego miłościwego pana nastąpiła z winy zdrajcy, to kara nieba spadnie na winnego i śmierć króla będzie poniszczoną! Módlmy się za duszę króla Michała!
Ukląkł.
Inni poszli za jego przykładem.
Uroczysta to była chwila.
Głęboka cisza panowała w obozie: wszyscy zanosili modły o spokój duszy zmarłego monarchy.
Tron był opróżniony, potrzeba było wybrać nowego władcę.
Tymczasem jednak niebezpieczeństwo było zbyt wielkie.
Potrzeba było wprzód je usunąć i następnie dopiero myśleć o elekcyi.
A jakież to spory, jaki zamęt miała ona sprowadzić! Król Michał, dla którego korona nie była lekką, przeniósł się do lepszego świata.
Umarł w trzydziestym piątym roku życia.
Pochowano go w Krakowie, a serce jego złożono w klasztorze Kamedułów na Bielanach pod Warszawą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.