Jerozolima/Część I/Wstęp/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Jerozolima
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicja Nossig
Tytuł orygin. Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wstęp
Ingmarsonowie.
I.

Pewnego letniego poranku młody człowiek zaorywał swe pole ugorem leżące. Słońce świeciło rozkosznie, trawa wilgotniła się rosą, a powietrze było tak świeże, że to się nawet słowami nie da opisać. Konie rozbrykane cokolwiek rannem powietrzem, ciągnęły pług skoro, jak gdyby zabawkę. Biegły innym zupełnie kłusem niż zazwyczaj; młody człowiek musiał prawie biedź, aby im kroku dotrzymać.
Ziemia przeorana pługiem była czarno-brunatna i lśniła się od wilgoci i tłustości, a człowiek cieszył się, orząc, że wkrótce już będzie mógł posiać tu zboże. I pomyślał w duszy: „Skąd to pochodzi, że mnie czasem troska tak przygniata i życie ciężkiem mi się wydaje? Czegóż więcej potrzeba, jak słońca i pogody, aby być szczęśliwym, jak istota Boża tam w niebiosach?“
Długa i dość szeroka dolina przerznięta była mnóstwem żółtych i zielono-żółtych łanów siewnych, oraz skoszonych łąk koniczyny, kwiecistych pól kartoflanych i błękitem zakwitłych skib konopi, ponad któremi unosiła się niezliczona ilość białych motyli. I gdyby dla uzupełnienia całości, wznosił się w pośrodku doliny potężny, stary dwór pański, z licznemi, szaremi zabudowaniami gospodarskiemi i wielkim na czerwono pomalowanym domem mieszkalnym. Przed fasadą, stały dwie wysokie, rozgałęzione grusze, obok drzwi wchodowych kilka młodych brzóz, na podwórzu leżały wielkie pokłady drzewa opałowego, poza stodołą zaś wznosiły się olbrzymie sterty siana. Stercząc tak w pośród równiny, przedstawiał ten dwór pański widok tak wspaniały, jak gdyby olbrzymi okręt z masztami i żaglami wznoszący się ponad powierzchnię morza.
„I taki dwór jest twoją własnością! myślał orząc, młody wieśniak. „Porządnie ciosane budynki, piękny bydłostan i rącze konie, a parobczaki jak złoto! Możesz się równać z najbogatszym w powiecie i nie ma obawy, abyś kiedykolwiek zubożał“.
»To też ja nędzy się nie obawiam«, odpowiedział sam na własne swoje myśli. „Byłbym zadowolonym, gdybym mógł być być takim porządnym człowiekiem, jakim był mój ojciec i dziadek.
„Głupio, że mi się znów te myśli nasunęły« — rzekł, »byłem poprzednio tak wesoły. Ale gdy tylko, o tej jednej rzeczy pomyślę: Za życia ojca wszyscy sąsiedzi stosowali się do niego, i to we wszystkiem co czynił. Tego samego poranku, gdy rozpoczął żniwa, rozpoczynali je i inni, i tego samego dnia, gdy u nas zaczęto przeorywać pole ingmarowskiego dworu, wszyscy na całej dolinie wtykali również pług w ziemię. Ale teraz orzę już tu od kilku godzin, a żaden jeszcze nie wyostrzył pługa swego.
»Zdaje mi się jednak, że gospodarzę we dworze równie dobrze, jak którykolwiek z Ingmarów, synów Ingmarsonów“ rzekł. „Za siano dostałem więcej niż ojciec i usunąłem też wszystkie kwaśne rowy, które za jego czasu przerzynały rolę. I to także święta prawda, że lepiej obchodzę się z lasem, niżeli ojciec, i nie wypalam go, jak to on zwykł był czynić.
»Przykro to o tem myśleć«, rzekł młody wieśniak, i nie zawsze tak lekko nad tem przechodzę jak dziś. Gdy żył jeszcze ojciec i dziadek, wtedy mówili ludzie, że Ingmarsonowie tak długo już żyją na świecie, iż muszą wiedzieć jak Pan Bóg pragnie aby było, i błagali ich, aby rządzili wsią. Oni też ustanawiali księdza i kościelnego, oni oznaczali, kiedy ma być rzeka oczyszczona, i gdzie ma stanąć szkoła. Ale mnie nikt o radę nie pyta, ja nie mam nic do rozporządzenia.
„Dziwne to jednak, jak lekkie wydają się troski w tak piękny poranek. Śmieję się teraz prawie z tego wszystkiego. Jednak boję się, czy w jesieni nie będzie mi gorzej niż dotychczas. Gdy uczynię to, co zamyślam uczynić, wtedy w niedzielę ani ksiądz ani wójt nie zbliżą się do mnie przed kościołem i nie podadzą mi ręki, a dotychczas przecie zawsze to czynili. Nie wybiorą może mnie nawet do wydziału Stowarzyszenia dla ubogich, a już ani myśli o tem, abym został wybranym do Przełożeństwa kościoła.
„Nigdy myśli nie płyną mi tak dobrze, jak kiedy idę tak skibami za pługiem. Człowiek sam jeden i nic nie przeszkadza, chyba te wrony, co po skibach robaczków szukają«. Młodemu wieśniakowi zdawało się, iż myśli tak łatwo mu powstają w głowie, jak gdyby ktoś mu je szeptał do ucha. Ze zaś rzadko umiał myśleć tak jasno i wyraźnie, jak tego dnia, więc wesół był i w dobrym humorze. I zdawało mu się, że niepotrzebnie się troszczy i perswadował sobie, iż nikt przecie żądać odeń nie może ażeby popadł w nieszczęście.
Myślał o tem, że gdyby ojciec jego żył, mógłby go zapytać, tak jak przedtem zawsze we wszystkich trudnych sprawach o radę go pytał i niecierpliwił się mocno, iż nie ma ojca pod ręką i nie może się go natychmiast poradzić.
„Gdybym tylko znał drogę“, rzekł, i myśl ta zaczęła go bawić, „natychmiast poszedłbym do niego. Chciałbym wiedzieć, co też powiedziałby stary Ingmar, gdybym tak pewnego pięknego dnia przyszedł. Wyobrażam sobie, że siedzi we wielkim dworze, ma wiele pola i łąk, i wielkie stodoły i dużo gniadych krów, a żadnych czarnych ani pstrych, lecz wszystkie takie, jakie chciał mieć tu na ziemi. I gdy tak wchodzę do sali...“
Młody wieśniak nagle zatrzymał się na roli i zaśmiał się. Myśli te bawiły go niesłychanie i porywały go za sobą, tak że nie wiedział, czy jest jeszcze na ziemi. Zdawało mu się, że nagle znalazł się u swego starego ojca w niebie.
„Wchodzę do sali“, ciągnął dalej i widzę, że dokoła ścian siedzą wieśniacy i wszyscy mają rudawo — siwe włosy, i białe brwi i grubą dolną wargę, i są tak podobni do ojca jak jedno jaje do drugiego. Gdy widzę tyle ludzi jestem onieśmielony i staję przy drzwiach. Ale ojciec siedzi przy stole na czele i skoro mnie ujrzy, rzecze: — Witam cię młody Ingmarze, synu Ingmarsonów“. I ojciec wstaje i zbliża się do mnie. — „Chciałbym parę słów z wami pomówić ojcze! — mówię, ale widzę tu tyle obcych“. — Ach, ci wszyscy należą do naszej rodziny, rzecze ojciec, „wszyscy ci mężowie mieszkali w ingmarowskim dworze, a najstarszy z nich pochodzi nawet z czasów pogańskich“. — „Tak, ale ja chciałbym parę słów pomówić z Wami na osobności ojcze“.
„Ojciec patrzy dokoła i namyśla się, czy ma mnie zaprowadzić do izby; ale że to ja tylko jestem, więc idzie ze mną do kuchni. Ojciec siada na piecu, a ja na pniaku do rąbania drzewa. „Piękny tu macie dwór, ojcze« powiadam. — „Tak, wcale dobry« mówi ojciec. Ale jakże tam na ingmarowskim dworze „Wszystko dobrze“ powiadam. „Przeszłego roku dostaliśmy dwanaście koron za furę siana“. — Nie może być! mówi ojciec. „Zdaje mi się, żeś ty tu przyszedł, aby sobie żartować ze mnie młody Ingmarze “
„Mnie jednak źle się wiedzie“ powiadam. „Od wszystkich bezustannie słyszę, że wy ojcze byliście tak rozumni jak sam Bóg, ale o mnie nikt się nie troszczy“. — Czy nie wybrali cię do Rady gminnej? »pyta stary». — „Nie, ani do Rady szkolnej ani do przełożeństwa w kościele, ani do wydziału dla ubogich“. — Cóżeś ty takiego popełnił młody Ingmarze?“ — »Ach ludzie twierdzą, iż kto chce mieć staranie o ludzkie sprawy, musi przedewszysfckiem swoje własne interesa należycie załatwiać“.
„I zdaje mi się, że stary spuścił oczy i zastanawia się przez chwilkę. — »Musisz się ożenić Ingmarze, i postarać się o dobrą żonę“ — mówi nareszcie. — »Ależ tego właśnie nie mogę uczynić, ojcze“ — powiadam. »Na, biedniejszy wieśniak we wsi nie chce mi dać swej córki“. — „Powiedz mi w porządku, co to wszystko ma znaczyć, młody Ingmarze« mówi ojciec, a głos jego brzmi trochę żałośnie.
„Widzicie ojcze, przed czterema laty, w tym roku, kiedy objąłem dwór, starałem się o Brygitę w Bergskog». — „Poczekaj“ mówi ojciec, »czy w Bergskog żyje ktoś z naszego rodu?« Nie przypomina sobie już stary dokładnie, co się tu na ziemi dzieje. — »Nie, ale są to ludzie zamożni, i może przypomniecie sobie, że ojciec Brygity jest posłem do parlamentu«. — „Tak, tak, tak, tak, ale lepiej gdybyś się był ożenił z kobietą z naszego rodu, która zna stare zwyczaje i obyczaje“. — Święta prawda ojcze, sam to potem poznałem«.
„Przez chwilę siedzimy obaj z ojcem milcząco,, poczem ojciec zaczyna znów. Musiała być ładna?“ — »Tak, powiadam, miała ciemne włosy i jasne oczy i była kwitnąca ja róża. I była także dzielna, tak że matka cieszyła się, że chciałem się z nią ożenić. I wszystko byłoby dobrze poszło, tylko, widzicie, błąd był ten, że ona mnie nie chciała“.
— „Cóż to znaczy, kto się o to troszczy, co takie młode stworzenie chce“. — „Tak, to też rodzice zmusili ją ażeby przystała.
— Skąd wiesz, że ją zmusili? Zdaje mi się, iż powinna się była cieszyć, że dostanie męża tak bogatego jak ty, młody Ingmarze Ingmaronie«.
„Ach, nie cieszyła się wcale, ale bądź co bądź, dano już na zapowiedzi i oznaczono dzień wesela a przed ślubem Brygita sprowadziła się na dwór ingmarowski, aby matce pomagać w gospodarstwie. Bo matka starzeje się i jest już zmęczona ojcze“ — „Ale to wszystko jeszcze nic złego, młody Ingmarze? — mówi ojciec, zachęcając mnie.
„Ale właśnie owego roku był nieurodzaj na polu i kartofle nie udały się, i krowy pochorowały się, tak iż myśleliśmy z matką, że lepiej będzie — odłożyć wesele na przyszły rok i widzisz ojcze, myślałem, że wesele nie jest rzeczą tak ważną, skoro już wyszły zapowiedzi; zdaje się jednak, że to były myśli przestarzałe«. — „Gdybyś był wziął żonę z naszego rodu, byłaby cierpliwie czekała< — rzekł ojciec, — „O tak — odpowiedziałem — widziałem, że Brygicie nie podobała się ta zwłoka, ale, widzicie, zdawało mi się, że niestaje mi pieniędzy na wesele. Na wiosnę dopiero mieliśmy wasz pogrzeb, a oszczędności w kasie nie chciałem ruszyć“. — „Nie, bardzo słusznie postąpiłeś, żeś chciał czekać a — rzekł ojciec. — „Bałem się jednak, że Brygita nie będzie zadowolona, że chrzciny będą przed weselem“. „W pierwrzym rzędzie trzeba myśleć o tem, czy są pieniądze“ rzecze ojciec.
»Ale Brygita z każdym dniem była coraz bardziej smutna i dziwaczna, i nie rozumiałem wcale, co się z nią działo. Myślałem, iż tęskni do domu, bo kochała bardzo swych rodziców i dom swój. „To przejdzie“, myślałem, skoro się przyzwyczai. Będzie jej się z czasem podobało na ingmarowskim dworze“. Tak uspakajałem się na chwilę, lecz portem pytałem matki, dlaczego Brygita taka blada i zmieniona. Przychodziło mi wprawdzie na myśli, że Brygita gryzie się tem, że wesele odłożono, tem się jednak pytać ją oto. Wiecie ojcze, zawsze mówiliście mi, ażebym w tym roku, kiedy się ożenię, pomalował dom na czerwono. A właśnie w tym roku nie miałem na to pieniędzy. „Na przyszły rok, wszystko to będzie możliwe, myślałem sobie“.
Młody wieśniak szedł wciąż za pługiem i poruszał przytem wargami Był tak zatopiony w swych, myślach, że zdawało mu się, iż widzi przed sobą rzeczywiście twarz ojca. „Muszę ojcu wszystko dokładnie i jasno wyłożyć, ażeby mi mógł dać dobrą, radę“.
„Tak minęła zima i myślałem często, że gdy Brygita będzie wciąż nieszczęśliwa, wolę zrzec się jej i odesłać ją do Bergskog, lecz i na to było już zapóźno. Nadszedł maj i jednego wieczora spostrzegliśmy, że Brygita gdzieś się wymknęła. Szukaliśmy za nią przez całą noc, a nad ranem znalazła ją jedna z naszych służących.
„Trudno mi dalej mówić i milczę, ale ojciec pyta: „Nie była — broń Boże — nieżywa?“ — „Nie, nie ona« — mówię, a ojciec poznaje, że mój głos drży. — „Czy dziecko przyszło na świat?“ pyta ojciec. — „Tak, mówię, a ona zadusiła je. Leżało obok niej“. — Musiała stracić rozum?“ Nie, była była przy zdrowych zmysłach, lecz uczyniła to, aby się zemścić na mnie, za to, że ją wbrew jej woli zdobyłem. Nie byłaby jednak przecie uczyniła tego — mówiła, gdybym się był z nią ożenił, ale tak, myślała sobie, skoro nie chciałem oddać dziecku czci należnej, to nie powinienem wcale mieć dziecka“. — Ojciec teraz milczy zasmucony. „Czy cieszyłeś się nadzieją ojcowstwa, młody Ingmarze?“ pyta nareszcie — „Tak, mówię“ — To szkoda, żeś się wdał z taką złą kobietą“.
„Teraz siedzi zapewne w więzieniu? — pyta ojciec. — „Tak, skazali ją na trzy lata«. I dlatego nikt nie chce ci dać swej córki? — „Dlatego, ale też nikogo jeszcze nie prosiłem o to“. — »I dlatego nie masz poważania we wsi?« — »Ludzie mówią, że źle obeszłem się z Brygitą. Powiadają, że gdybym był tak rozumnym jak wy, ojcze, byłbym się z nią rozmówił i dowiedział się, dlaczego się martwi“. — „Nie łatwa to rzecz dla młodego człowieka poznać się na złej kobiecie“.
»Nie, ojcze — mówię — Brygita nie była złą, lecz była dumną«. — »To na jedno wychodzi«, rzecze ojciec.
»Widząc, że ojciec staje właściwie w mojej obronie, mówię: Wiele ludzi myśli, że mógłbym był rzecz tak urządzić, ażeby wszyscy myśleli, że dziecię urodziło się nieżywe. — „Dlaczego nie miałaby odcierpieć swej kary? rzecze ojciec. — „Powiadają, że za waszych czasów, bylibyście dziewczynie, która ją znalazła, zatkali gębę, tak iż rzecz nie byłaby się wydała« — Czy byłbyś się wtedy z nią ożenił?“ —,.Nie, wtedy nie potrzebowałbym się z nią żenić. Po kilku tygodniach odwołanoby zapowiedzi i byłbym ją odesłał rodzicom, bo jej się u mnie nie podobało«. »Tak, mógłbyś to był uczynić; nie można jednak żądać, ażebyś ty, będąc młodym był tak mądrym jak stary?».
„Cała wieś sądzi, że źle postąpiłem z Brygitą!“. — »Ona jednak postąpiła jeszcze gorzej, gdyż wniosła hańbę w dom uczciwych ludzi!« — „Lecz ja zmusiłem ją do małżeństwa». — »Powinna była cieszyć się tem«, rzecze ojciec.
»Nie sądzicie więc ojcze, że ona z mojej winy dostała się do więzienia?* — Sądzę że z własnej winy dostała się tam«. — „Wtedy wstaję i mówię zwolna: „Nie sądzicie więc ojcze, że powinienem zrobić coś dla niej. gdy na jesień wyjdzie z więzienia?“
— »Cóż możesz dla niej zrobić, czy chcesz się z nią ożenić?“ — »Zdaje mi się, że powinienem to uczynić«. — „Ojciec patrzy na mnie bystrem okiem i pyta« »Czy kochasz ją?«. — »Nie, miłość moją zabiła«. A ojciec na to spuszcza oczy i nie mówi nic, tylko myśli.
„Widzicie ojcze, nie mogę pokonać w sobie wyrzutu, że jestem powodem jej nieszczęścia«, mówię. Stary siedzi cicho i nie odpowiada — „Gdy widziałem ją poraz ostatni podczas rozprawy, była bardzo nieszczęśliwa i płakała gorzko, że niema już dziecka. — Nie powiedziała mi złego słowa, całą winę przyjęła na siebie. Wiele obecnych płakało ojcze, i sędzia nawet miał w oczach łzy. To też dali jej tylko trzy lata«.
»Ale ojciec milczy.
Ciężkie będzie miała życie w jesieni, gdy wróci«, mówię. »W Bergskog nie będą, się cieszyli jej powrotem. Sądzą, że przyniosła im hańbę i nie można wiedzieć, czy nie będą jej czynili wyrzutów. Będzie się musiała kryć w domu; kto wie, czy odważy się pójść do kościoła. Będzie jej trudno żyć w każdym kierunku“.
»Ale ojciec milczy.
»Ale i dla mnie trudno będzie ożenić się z nią“ mówię, kto posiada wielki dwór, temu nie wypada mieć żonę, na którą parobcy i dziewki spoglądają z góry. — Matka również nie byłaby zadowolona i zdaje mi się, że nie moglibyśmy zapraszać do siebie bogatych gospodarzy ani na pogrzeby, ani na wesela.
„A ojciec wciąż milczy.
»Widzicie ojcze, przy rozprawie starałem się pomódz jej, o ile mogłem; powiedziałem sędziemu, że wina moja, gdyż zmusiłem ją. Powiedziałem też, że uważam ją do tego stopnia za niewinną, że gdyby zmieniła swoje usposobienie dla mnie, ożeniłbym się z nią tego samego dnia. Powiedziałem to, ażeby otrzymała mniejszą karę. Ale chociaż pisała do mnie dwa razy, nic nie wskazuje n żeby zmieniła swoje usposobienie. Zrozumiecie więc ojcze, ze nie jestem obowiązany żenić się nią, dla owych słów.
»A ojciec wciąż siedzi i myśli i milczy.
„Wiem dobrze, że to znaczy pojmować rzecz na sposób ludzki, a my, Ingmarsonowie chcieliśmy zawsze postępować wedle Bożego przykazania. Czasami jednak zdaje mi się, że Bóg może nie pochwaliłby tego, gdyby tak wywyższono zabójczynię.
„Ale ojciec milczy“.
„Pomyślcie tylko ojcze, jak to przykro spowodować czyjeś cierpienie i nie próbować mu pomódz. Zdaje mi się, że wszyscy we wsi, wzięliby mi to za złe, ale te trzy lata minione były dla mnie tak ciężkie, że muszę koniecznie spróbować uczynić coś dla niej, gdy będzie wolna«.
„Ojciec siedzi nieruchomo“.
„Już mi się prawie na płacz zbiera, i mówię: Widzicie, ojcze, jestem młodym człowiekiem i stracę wiele, jeżeli się z nią ożenię. Ludzie sądzą, żem źle postąpił, a jeżeli to uczynię będą mnie jeszcze gorzej potępiali.
„Nie mogę jednak wydostać ani słowa od ojca.
»Myślałem także ojcze, że to rzecz dziwna, że my, Ingmarsonowie od tylu lat siedzimy we dworze naszym, gdy inne dwory często zmieniają właścicieli. I myślę sobie, że to może dlatego, iż Ingmarsarnowie zawsze usiłowali kroczyć drogą przez Boga wskazaną. My, Ingmarsonowie nie mamy potrzeby obawiać się ludzi, skoro kroczymy tylko drogą przez Boga wskazaną.
„Teraz starzec podnosi wzrok i mówi; „Trudna to sprawa, Ingmarze, wejdę do sali i poradzę się innych Ingmarsonów.
„Ojciec wstaje i wraca do sali, ja zaś zostaję. Czekam i czekam, ale ojciec nie wraca. Znużony nareszcie kilkugodzinnem czekaniem, wchodzę do ojca.
„Czekaj cierpliwie na dworze, Ingmarze“, mówi ojciec „to trudna sprawa“. I widzę wszystkich starców, jak siedzą z przymkniętemi oczyma i myślą. Czekam więc znów, czekam i jeszcze wciąż — czekam — — —

∗             ∗

Młody wieśniak szedł uśmiechając się za pługiem, który posuwał się zwolna, jak gdyby konie potrzebowały odpoczynku. Gdy doszedł do brzegu rowu, przyciągnął cugle i zatrzymał pług; spoważniał zupełnie.
„Dziwna to rzecz, jeżeli kogoś o radę pytamy, to już pytając spostrzegamy sami co słuszne, a co niesłuszne; i poznaje się zaraz, czego się przez długie trzy lata nie poznało. Ha! Niechaj się dzieje wola Boża!“
Czuł, że musi coś uczynić. Lecz równocześnie rzecz wydawała mu się tak trudną, że odwaga opuszczała go, gdy tylko myślał o tem.
„Boże, dopomóż mi, myślał — — —“
Ingmar Ingmarson nie był jednakowoż jedynym człowiekiem, który o tak rannej porze był w drodze.
Na ścieżce wijącej się wpośród pól zbożowych szedł stary człowiek. Łatwo było odgadnąć, jakie miał zajęcie, gdyż miał oparty o ramię długi penzel malarski i był od czapki do butów zbryzgany czerwoną farbą. Rozglądał się często, jak zwykle czynią wędrujący malarze, aby odkryć dwór niepomalowany, lub na którym farba się zatarła. Zdawało mu się, że tu i ówdzie spostrzega coś podobnego, ale nie mógł się zdecydować, do którego się zbliżyć. Nakoniec wyszedłszy na małe wzgórze, spostrzegł dwór ingmarowski rozłożony potężnie i obszernie w dolinie. „Ach mój Boże! Zawołał głośno i przystanął z radości; ten dom już od stu lat nie był malowany, poczerniał zupełnie ze starości, a budynki gospodarskie w ogóle nigdy farby nie widziały. I co za mnogość domów!“ zawołał „Tu będę miał robotę aż do jesieni!“
Zaledwie uszedł parę kroków, spostrzegł człowieka za pługiem. „Oto wieśniak, który tu mieszka i zna okolicę, pomyślał malarz, od niego dowiem się, czego mi o dworze wiedzieć trzeba“. Skręcił więc z drogi na pole i zapytał Ingmara, co to za dwór i czy sądzi, ze właściciel zechce go dać pomalować“.
Ingmar Ingmarson zadrzał i spojrzał na człowieka ze strachem, gdyby na widmo „Doprawdy, zdaje mi się, że to malarz,“ pomyślał, „i przychodzi właśnie w tej chwili!“ Był tak wzruszony, iż nie mógł słowa odpowiedzieć.
Przypomniał sobie wyraźnie, że ilekroć ktoś ojcu mówił: „Powinniście dać pomalować wasz stary, brzydki dom“, ojciec odpowiadał zawsze, że uczyni to w tym roku, kiedy się Ingmar ożeni.
Malarz pytał raz drugi i trzeci, ale Ingmar stał zupełnie nieruchomo, jak gdyby nie rozumiał.
„Czyżby ci w niebie nareszcie znaleźli odpowiedź?“ pytał w duszy. „Może to poselstwo od ojca, ażebym się w tym roku ożenił!“
Tak go ta myśl uderzyła że bez dalszego namysłu, przyrzekł malarzowi robotę.
Potem szedł dalej za pługiem w głębokiem wzruszeniu i prawie szczęśliwy. „Teraz nie będzie mi już tak trudno, uczynić to, skoro wiem na pewno, że ojciec tego chce“, rzekł.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Felicja Nossig.