Jezuici w Polsce (Załęski)/Tom I/006

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Załęski
Tytuł Jezuici w Polsce
Podtytuł Walka z różnowierstwem 1555—1608
Wydawca Drukarnia Ludowa
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia Ludowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Indeks stron


§. 6. Przywileje miast solą w oku szlachcie. — Urządzenia miejskie, stosunki narodowości, kultury i religii w miastach. — Zanosi się na ich upadek.

„Stan trzeci“, miejski, który w innych państwach stał się podstawą dobrobytu i bogactwa krajowego, w Polsce nie rozwinął się nigdy należycie. Raz, że składał się przeważnie z cudzoziemców, rządził się prawem niemieckiem, obcym więc był narodowi, nie przejmował się jego duchem, nie rozumiał jego potrzeb, nie poczuwał się do obowiązku, do ofiarności i poświęceń jeno o tyle, ile jego własne dobro i korzyść wymagały. Nie rzadko, wzbogacony groszem polskim kupiec, wynosił się do innego kraju lub wracał do swej ojczyzny. Patryotyzm miast polskich datuje się od połowy XVII. wieku, kiedy one już były w upadku.
Powtóre dla tego, że szlachta, w miarę jak sama stawała się stanem uprzewilejowanym i rządem, więc od XV. wieku, pracowała zawzięcie nad okrojeniem praw i przywilejów miejskich i podkopaniem ich dobrobytu i świetności i na każdym kroku dawała miastom uczuć swą przewagę. To zniechęcało wielu, najzamożniejsi i najobrotniejsi opuszczali Polskę, inni poddali się twardemu losowi i niszczeli materyalnie i moralnie. Szereg konstytucyj sejmowych w XV i XVI wieku[1] uprawnił ten upadek miast. Skutki jednak niemądrych uchwał dały się uczuć dopiero w późniejszych lat dziesiątkach, miasta więc za Zygmunta Augusta zachowały jeszcze swój dobrobyt i pozorną świetność. Wojewodzkie i grodowe należały do króla; mniejsze były własnością biskupów, kapituł, opactw, klasztorów i szlachty bene natae et possesionatae.
Nietylko w miastach Prus królewskich w Gdańsku, Toruniu, Elblągu, Malborgu, Grudziądzu, Braunsberdze na Warmii, ale w Krakowie, Poznaniu, Kaliszu, Wilnie, Lwowie, w Przemyślu, Sączu, Sandomierzu, Lublinie itd., ludność miejska w onej epoce należała przeważnie do narodowości niemieckiej; zwłaszcza rzemieślnicza, ta była prawie wyłącznie niemiecką, kupiecka i przemysłowa składała się z Niemców, Włochów, Ormian (na Rusi) i Żydów, Ci ostatni, pomimo nazwy pogardliwej „niewierny“ infidelis, perfidus, pomimo wyjątkowych praw ograniczających ich kult religijny, miejsce pobytu, wolność przemysłu i handlu, potrafili już za Zygmunta I nietylko skupić znaczne kapitały w swe ręce, dając je na lichwę jawną, otwartą, którą za swe główne uważali rzemiosło; nietylko prowadzili szeroki handel surowemi materyałami, ale w rynku i głównych ulicach Krakowa i miast innych, zawarłszy pakt czyli umowę z miastem, albo uśpiwszy podarkami czujność urzędów, albo uzyskawszy opiekę potężnego pana u nich zadłużonego, otwierali wielkie handle i składy bławatnych towarów, sukien i futer, w których kupić mogłeś i korzeni i jedwabiów i materyj złoto i srebrnolitych i książek, słowem wszystkiego. Skarżyli się też posłowie na sejmie 1563 „że przez żydy wszystkie handle i żywności mieszczanom a królewskim poddanym są odjęte“[2]. Byli Żydzi i lekarzami dosyć wziętymi. W dzielnicach swych, gdzie mając samorząd, tworzyli jakby drugie miasto, trudnili się kramarstwem i handlem surowych materyałów, wszędzie zaś lichwą, i stanowili jedne piątą część ludności miast większych a prawie połowę ludności w mniejszych miastach. Wielkie i grodowe miasta obronne wałem, murem z basztami i zamkiem miały wiele „kamienic“ (lapideas) w rynku i głównych ulicach; na przedmieściach bielały drewniane dworki i domy. Inne miasta pobudowane były całe z drzewa, często, zwłaszcza na Rusi, otoczone ostrokołem i wałem dla obrony przed napadem band łotrowskich i Tatarów.
Mieszczanom Krakowa, Poznania, Lwowa, Wilna i miastom pruskim przysługiwały niektóre prerogatywy szlacheckie, jak wysyłanie posłów swych na sejmy, nabywanie na własność majątków ziemskich, przez co stawali się „ziemianami“ szlachtą. Wszyscy zaś mieszczanie posiadali grunta koło miasta, a domy w mieście, wspólne pastwiska, lasy itd.
Miasta królewskie, i wiele miast prywatnych, jeżeli, właściciel na to pozwolił, rządziły się prawem niemieckim (chełmińskiem lub magdeburskiem) miały więc prawo miecza. Administracya miejska i sądownictwo w potocznych sprawach należały do burmistrza i rajców. Bywało ich 24—40 w Krakowie, Poznaniu i Lwowie, w miastach grodowych jak Sącz 6—12. Kolejno, po kilka tygodni lub miesięcy burmistrzowali rajce. Wybierała ich rada miasta z grona radnych, tych zaś „pospólstwo sławetnych“ mieszczan. Sądownictwo miejskie w sprawach kryminalnych, a więc o zabójstwo, rabunek, kradzież, dzieciobójstwo, świętokradztwo i czary, i w ważniejszych cywilnych wykonywał wójt z ławnikami. W śledztwie używano tortur „ciągnienia i przypiekania“. W ratuszach była osobna podziemna cela, „szatława“ zwana, z narzędziami do tortur i miejsce tychże. Obok niej mniejsza cela dla sędziów śledczych. Zabójstwo, rabunek, świętokradztwo karano śmiercią przez ścięcie mieczem, zaostrzoną często ćwiertowaniem, darciem pasów, wyrywaniem kawałów ciała rozpalonemi kleszczami, odcięciem ręki; dzieciobójczynie topiono, czarownice palono na stosie lab topiono. Zwyczajną kradzież, burdę, rozpustę itd. karano chłostą u pręgierza, od 15—50 plag. Tylko nieszlachta sądziła się sądem miejskim. Szlachtę zaś, która coraz gęściej osiadała w miastach i „dworce“ tam miała, albo przebywała tam chwilowo, a dopuściła się gwałtu na dom, porwania niewiasty, rabunku, podpalenia, napadu, sądził za powyższe zbrodnie sąd starościński[3], więzienia były w wieży lub w lochach zamku; za rany i zabójstwo sąd ziemski i królewski. Apelacya od wyroków sądu miejskiego szła dawniej do najwyższego sądu magdeburskiego w Krakowie na zamku i w Poznaniu, judicium supremum magdeburgense Castri Cracoviensis, od Zygmunta czasów do sądu nadwornego assesorskiego, od jego zaś wyroków do sądów królewskich relacyjnych później do trybunałów wielkich.
Kat miejski (mistrz, carnifex, tortor) oprócz pensyi, płatny był za każdą swą czynność osobno, od torturowania po kilka złp., od chłostania po kilkanaście groszy, od ścięcia głowy 2—6 złp. od topienia i palenia na stosie 3 złp. Zalewano go wódką, aby miał dosyć energii do swego krwawego rzemiosła. Za wódkę, równie jak za świece i siarkę do przypiekania i za koszulę śmiertelną płacił magistrat. Osobna szkoła katów istniała w Bieczu. Nie rzadko kat trudnił się „leczeniem“ i to za pozwoleniem urzędu miejskiego. Do niego także i jego pachołków „podkacików“ należało czyszczenie kanałów i kloak miejskich. Majster szerokiego pola (hycel) czuwał nad zdrowiem bydła, grzebał padliny, chwytał psy i wściekłe koty.
Za drobne przekroczenie przepisów miejskich, za hałasy i burdy, burmistrz bez długiej procedury sadził „sławetnego“ obywatela na kilka godzin lub dni do „kabatu“ czyli lżejszego więzienia lub naznaczał kary pieniężne „grzywny“.[4]
W miasteczkach, będących własnością prywatną, mieszczanie i żydzi sądzeni byli przez swoich panów lub ich podstarościch, których zazwyczaj żydzi przekupywali, aby uniknąć szykan.
Rdzeniem miast wielkich, bogactwem ich zarazem był stan kupiecki. Niemcy, Włosi, Szkoci, Ormianie, przyjąwszy pierw obywatelstwo miejskie i onera cwilia składali się nań i powoli polszczeli. Polaków stosunkowo było najmniej. Za to w mniejszych miastach, w stanie kupieckim przeważał żywioł polski. Handel hurtowny szedł rozległy przez Kraków, Lwów, Kamieniec na Wschód, przez Gdańsk, Toruń na Zachód zbożem, miedzią, drzewem, skórami, suknami i płótnem. Konstytucya sejmowa 1565 r., dozwalająca kupcom „z korony do cudzych ziem po towary jeździć, jedno z korony nie wywozić“, ograniczając handel wewnątrz kraju, a nadając zupełną swobodę zagranicznym kupcom, podcięła główne arterye handlu a tam samem dobrobyt miast.
Stan rzemieślniczy ujęty w twarde karby instytucyj cechowych, które pomimo konstytucyi sejmowych z lat 1538, 1543, 1550, „na częste skargi szlachty i posłów“ niebacznie uchwalonych a znoszących „i w niwecz obracających“ cechy, utrzymały się na szczęście rzemieślników w swem wigorze, pracowity skromny i pobożny, miernej zazwyczaj fortuny, a po małych miastach nawet biedny, stanowił pospólstwo miejskie (plebs, demos).[5]
Czuły na swą godność mieszczańską i czupurny, bronił zawzięcie acz zwykle bezskutecznie, swych praw i przywilejów, gardłował na wyborach do rady i cechów, wykrzykiwał na burmistrza i magistrat, za co nierzadko pokutował w „kabacie“, w razie napadu nieprzyjaciela stawał odważnie na walach, murach i basztach i bronił miasta lub zamku; szemrał, odgrażał się, ale płacił podatki, czynsze, wydarkafy i zapijał swe troski piwem, miodem lub wódką. Wtenczas rozrzewniał się, płakał, całował, ściskał, albo też srożył się, gniewał, klął, zrywał do bitki i awantur, za co znów dni kilka przesiedział w „kabacie“ albo za karę od cechu „leżał krzyżem“ w kościele podczas całego nabożeństwa.
Wykształcenie, kultura i polor kupieckiego stanu i zamożniejszych mieszczan nie wiele ustępował szlacheckiemu wykształceniu. Za Zygmunta I. kupcy modlą się po łacinie w swych oratoryach kongregacyjnych, władają tym językiem biegle, rozmówią się i po włosku i po niemiecku łatwo, grzeczni są, gościnni i ludzcy. W epoce wszelako Zygmunta Augusta, te same zamożne kupcy i mieszczanie rwą się pierwsi do czytania ksiąg luterskich, chwytania nowinek, w domach swych urządzają zbory i zjazdy, przytułek dają zagranicznym przybłędom reformatorom, drukują i sprzedają luterskie księgi. Luteranizm był ich ulubioną „nową wiarą“, jak kalwinizm u szlachty. Mieszczanie Gdańska i miast pruskich, rodowite Niemcy, przetrwali upadek Polski, i po dziś dzień są lutrami. W innych miastach królewskich nie dotrzymali placu Niemcy, „którzy gdziekolwiek osiedli, a całe miasta są nimi zaludnione zwłaszcza na Podgórzu (Podkarpaciu) i w zachodniej Wielkopolsce, zatrzymali po dziś dzień (1565) swój język, którego i Polacy radzi się uczą i nim chętnie mówią“[6]. Z językiem zachowali i „nową swą wiarę“ i albo pozostali lutrami, albo też wynieśli się do Prus, Inflant, Brandenburgii, Szląska. W miastach szlacheckich „sławetni“ zmieniali zazwyczaj wiarę, według wiary pana dziedzica, byli Lutrami, Kalwinami, Waldensami, Aryanami, a z nim razem, a czasem i bez niego, wracali do katolicyzmu; wystarczyło bowiem nieraz, aby do takiego zlutrzałego miasteczka przysłał biskup gorliwego a wymownego proboszcza, i „nowej wierze“ był koniec. Na pograniczu wszelako krajów, herezya zarażonych, mieszczanie jeszcze w XVIII. wieku byli i są po dziś dzień lutrami. Polscy mieszczanie zazwyczaj biedniejsi, pozostawali w swych cechach i razem z nimi przy „wierze ojców“, chyba że pan dziedzic siłą i mocą do zboru ich zapędził. Skoro jednak ten zapał nawracania przemocą ustał, wracali do kościoła i śpiewali w nim po dawnemu pieśni pobożne, co gardła stało.
Rzemieślników kultura nie różniła się wiele od tej, jaką u nich po miastach naszych dziś jeszcze znajdujemy. Rzadki mówił po łacinie, to znaczy, że skończył szkołę trywialną, co było miarą ówczesnego wykształcenia; nie wszyscy umieli czytać i pisać, w obyczajach rubaszni i szorstcy trochę, kochali się i oni, za przykładem „senatu“ miasta, w libacyach, zbytku i strojach, zwłaszcza ich żony i córki, za co ich później karciły sejmy i satyrycy jak akademik krak. Jeżowski.
Podatki płaciły miasta jedne komunalne, nakładane przez burmistrza i radę na opędzenie potrzeb i utrzymanie porządku miejskiego i to wtenczas, jeżeli dochody z budynków, wsi i gruntów miejskich nie wystarczały. Drugie stałe rządowe, statutami i konstytucyami nałożone. Trzecie nadzwyczajne w potrzebach wojennych rzpltej na sejmie uchwalone, a królewskim uniwersałem poborowym rozpisane. Pierwsze były rozmaitej wysokości i nazwy w każdem niemal mieście innej; drugie t. j. zwyczajne podatki rządowe obliczano zwykle po 2 grosze od 1 złotego (który w XVI wieku wart był 9 złp. 12 groszy późniejszych czyli 2 złr. 43 centów austr. monety) wartości majątkowej albo dochodu[7].
Oprócz tych podatków prywatni właściciele miast: biskupi, kapituły, klasztory, szlachta, nakładali na swe miasta czynsze, wyderkafy, cła i różne opłaty, czynili to czasem umiarkowanie, ale nie rzadko z chciwości nakładali je bez miary i egzekwowali bez litości, przeto zubożenie wielu miast i miasteczek stało się nieuchronne.
W ogóle jednak miasta zwłaszcza większe, królewskie, grodowe stanowiły w epoce Zygmunta Augusta odrębną korporacyą, obcą rzpltj., bezużyteczną i mało patryotyczną, dlatego, że, jak wspomniałem, składały się przeważnie z żywiołów obcych, rządziły się prawem obcem niezależnie od praw polskich. Więc też nawet nie z wielką ochotą miasta Kraków, Lwów, Poznań i Wilno wysyłały swych posłów na sejmy, którzy odgrywali tam rolę bierną, nie odzywali się nigdy; z czasem z wyjątkiem sejmów elekcyjnych, zaniechały, a podobno bez żalu, tego przywileju. Mając odrębne swoje własne interesy, i ciasny tychże widnokrąg, troszczyły się jedynie o spokój i dobrobyt. W domowem nawet i towarzyskiem życiu zachowały zwyczaj i obyczaj niemiecki. Luteranizm zatwardził ich w tej odrębności i tej niechęci do Polski, co zwłaszcza na pruskich miastach aż nadto smutnie się pokazało Długo czasu i wiele wspólni s przebytych nieszczęść potrzeba było, aby miasta czuły się polskiemi, były one już wtenczas w upadku.
Przeszkadzała temu, powiedzmy prawdę, już w XVI. wieku szlachta, która sama jedna „narodem“ być chciała, a nie umiejąc, czy nie chcąc zrozumieć, że w swobodzie i dobrobycie miast spoczywa bogactwo krajowe, pracowała nad ich ruiną. Drażniły ją wszelkie przywileje miejskie, nawet niewinne przywileje cechowe, uważała je za „krzywdę wolności szlacheckiej“, domagała się u króla i sejmów ich zniesienia, ścieśniała je sama ile mogła. Zakupiwszy kamienice i place nie zatrudniała się „łokciem i wagą“, przemysłem i rzemiosłem, bo jej tego statut 1420 r. pod utratą szlachectwa zabraniał[8], ale urządzała swe „jurydyki“ w miastach nawet królewskich, terroryzowała władze miejskie, służbie swej dozwalała dopuszczać się burd i gwałtów na mieszczanach i osłaniała ją nietykalnością szlachecką, usuwała się od ciężarów miejskich, słowem, robiła wszystko, aby dokuczyć, upokorzyć, ujarzmić, zrazić do siebie „sławetnych“ mieszczan — jakże oni mogli lgnąć do rzpltj szlacheckiej, czuć się jej synami?
Ten proces ujarzmiania miast przez szlachtę rozpoczął się już w XV. wieku, doszedł swego szczytu w końcu XVII. i w XVIII. wieku i obok wojen kozackich i szwedzkich był bodaj czy nie główną przyczyną upadku miast w Polsce, z którego nie podźwignęły się nigdy).





  1. Vol. legum I. 124, II. 48, 49. Gruntowny znawca ekonomi cznych stosunków Polski. Tadeusz Korzon, twierdzi (Wewn. dzieje Polski za St. Aug. II. 6, 9.), że „już na schyłku XV wieku wywiązała się walka między mieszczanami i szlachtą“, bo mieszczanie „usuwali się od służby wojskowej.., nie pozwalali szlachcie osiedlać się w miastach“. Wyjednała sobie więc szlachta 1496 i 1507 r. przywileje od Jana Olbrachta i Zygmunta I. na wolność od ceł na swe produkta, zboże, woły, konie za granicę wywożone i na towary zagraniczne dla swego użytku sprowadzane. Mieszczanom zabroniła na sejmie 1496 dzierżawić lub nabywać miasteczek, wsi folwarków i innych dóbr ziemskich. Na każdym niemal sejmie skarżyła się, że „ludzie kupieccy kraj zubożyli“ i domagała się praetia rerum, taksy na wszelkie towary. Na sejmie 1565 wydała konstytucyą, zakazującą „kupcom naszym koronnym, stanu wszelkiego, wywożenia za granicę wszelkich towarów „małych i wielkich“. Za to „cudzoziemcom samym będzie wolno ze wszelkimi kupiami (towarami) małemi i wielkiemi na te miejsca składowe w miastach, mających na nie przywilej, przyjeżdżać, i tam za nie towary wszelakie brać, nakładać i wozić tam, gdzie im będzie potrzeba“, za opłaceniem ceł i myta. (Vol. leg. II. 49.) Od tej nierozumnej konstytucyi, którą podyktowała chciwość krótkowidzącej szlachty, nie mając bowiem zbytu za granicą, musiał kupiec swój towar sprzedawać taniej w mieście, datuje się systematyczne wdzieranie się szlachty do miast, nabywanie domów i placów, pozbawienie mieszczan przywilejów, praw i samorządu, narzucanie im swej przewagi przez podwojewodzich, którzy naznaczali ceny na „rzeczy strawne i roboty rzemieślnicze“, przez nastawionych z ramienia swego starostów i podstarościch, którzy sądy wszelkie i zarząd miejski sobie przywłaszczali, przez obciążanie ich czynszami, daninami, cłami i podatkami.
    Mniej dotkliwie i nie tak prędko uczuły to miasta królewskie, które w złej chwili zanosiły skargi do króla lub wyjednywały sobie nowe przywileje, ich upadek stał się widoczny dopiero po wojnach za Jana Kazimierza. Ale miasta należące do dziedziców prywatnych, do szlachty, zwłaszcza te, co na prawie magdeburskiem lub chełmińskiem nie były fundowane, jeno na umowie i przywilejach od założyciela danych, te już za Zygmunta III. zaznaczyły się powolnym, ale widocznym upadkiem i ledwo dyszeć mogły pod opresyą swych dziedziców, wobec których były bezbronne.
    Nie mały uszczerbek krajowemu handlowi przyniosła uchwała komisyi sejmowej de praetiis rerum et inductis z d. 27. maja 1643. Pod przysięgą obowiązała kupców, aby z towarów swych nie ciągnęli więcej zysku, jeno „jeżeli incola 7, jeżeli advena 5, jeżeli Żyd 3 od sta“. (Vol. leg. IV. 39.) Naturalnym wynikiem tej arcyciekawej ustawy było, że u Żydów towar był najtańszy, droższy u zagranicznych, a najdroższy u krajowych kupców, ci więc ostatni mieli najmniej odbiorców i ubożeli, Żydzi najwięcej i bogacili się.
    Przyznać też trzeba, że liczne a bogate kolegiaty, probostwa i klasztory, które z czasem po miastach powstały, posiadając tam kamienice, place, ogrody, browary młyny, jatki, warstaty, a na mocy swej exemptio ecclesiastica wolne od podatków i ciężarów miejskich, przyczyniły się także do pogorszenia dobrobytu miast. Dodać do tego należy zbytek i życie nad stan „sławetnych“ mieszczan i mieszczek, zbytek nie tyle w mieszkaniach, bo te składały się zazwyczaj z jednej izby obszernej i alkowy skromnie urządzonej, ile w strojach kosztownych, w jedwabiach, aksamitach złotogłowiach, futrach, sobolach, atlembasach, w łańcuchach, klejnotach, stołowych srebrach, nalewkach i misach, więcej jeszcze w ucztach, biesiadach hucznych, kilka dni trwających godach weselnych, a nadewszystko w libacyach i kosterstwie mężów. Wszelkie przepisy i kary urzędów miejskich, ukrócające ten zbytek „sławetnych“, nie zdołały złemu zapobiedz; zdaje się że nawet nie próbowano je wykonać. Na nic się też nie przydały późniejsze uchwały sejmowe leges sumptuariae z lat 1620, 1629, 1655, podyktowane zazdrością szlachecką „przeciw zbytkowi plebejuszów“ pod karą 200 i 1000 grzywien. Nikt tych praw nie słuchał, grzywien nikt nie ściągał, a zbytek „sławetnych“ mieszczanek, bo w ten głównie mierzono, trwał dalej. Dzięki zbiegowi tylu niekorzystnych okoliczności naraz, dobrobyt miast za obydwóch Zygmuntów dosyć świetny, błyszczący jeszcze resztkami tej świetności za Batorego i Zygmunta III, chyli się w XVII wieku widocznie do ruiny. (Łoziński, Mieszczaństwo lwowskie w XVII. wieku).
  2. Vol. leg. II. 64.
  3. Vol. leg. I. 34.
  4. Porównaj: Ks. Sygański. Nowy Sącz, t. II. rozdz. 3, 4.
  5. Kolonizacya miast i miasteczek Niemcami w XIII i XIV wieku była następstwem wyludnienia Polski przez napady Tatarów, pogańskiej Litwy i Krzyżaków. Książęta i królowie zostawili tym trudniącym się handlem i przemysłem kolonistom ich ojczyste prawa i korporacye cechowe, aby ich do nowego kraju przywiązać. Oni zaś, korzystając z swobody, zamienili cechy „w osobny zakon i klasę“. Cech układał swoje statuta sądził, karał, wybierał opłaty, składki, przestrzegał pilnie monopolu swego przemysłu czy rzemiosła, rósł w poczuciu swej siły, opierał się nieraz nie tylko magistratowi, ale i staroście królewskiemu. Dlatego już Jagiełło zniósł 1420 wszystkie związki cechowe w kraju. Ponowili ten wyrok Olbracht 1496, Zygmunt I. 1538, Zygmunt August 1550, bo nalegała o to szlachta, upatrując w przywilejach cechowych detrimentum libertatis terrestris. Dekreta te nie były wykonane, owszem, Zygmunt I. 1539 zatwierdził cechy a Zygmunt II zniósłszy je nibyto 1550 r., wydał cały szereg nowych przywilejów cechom. (Surowiecki. O upadku przemysłu i miast w Polsce 183—85. Sygański. Nowy Sącz II. rozdz. 2.)
  6. Relacye nunc. Ruggieri 1565. I. 133.
  7. Podatki te nosiły różne nazwy: szos, (Geschoss, dom) domowy podatek, czopowe od trunków; od wina po 2 złote; od pół kufy miodu po 4 grosze; od baryłki wódki po 24 grosze; od kotła, po 6 groszy; od szynkowania, od przywozu zagranicznego piwa po 6 groszy od półbeczki; a nadto kupcy wszyscy i handlarze, opłacali cła graniczne od towarów przywozowych i wywozowych, nawet od wołów podolskich i mazowieckich (po 15 groszy od sztuki).
    Rudnicy i hutnicy, ich towarzysze i czeladnicy, kowale, węglarze itd. płacili każdy po 6 groszy podatku zarobkowego.
    Komornicy, w miastach większych przekupnie i przekupki, „hultaje“ czyli robotnicy najemni którzy szokowego nie płacą, po 12 groszy podatku zarobkowego; w mniejszych miastach znacznie mniej według swego ubóstwa. Żydzi wszyscy płacą pogłówne 1 złp. od głowy.
    W razie wojny podwajano szosę lub pokajano, co się nazywało duplą, tryplą, podwyższano też i inne podatki, i te się nazywały naazwyczajnemi. (Vol. leg. II. 102. Sygański, Nowy Sącz. II. r. 2.
  8. Taszycki. Statuta incliti Regni Pol. str. 99.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Załęski.