Juliusz II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Juliusz II |
Pochodzenie | Wiersze, fragmenty dramatyczne, uwagi |
Redaktor | Wilhelm Feldman |
Wydawca | nakładem rodziny |
Data wyd. | 1910 |
Druk | Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Z kaplicy wybiega Raphael Santi i ująwszy dłonią oponę, patrzy chwilę niemałą w postać papieża. Ubrany jest w strój biały z niebieskiemi wypustkami; na jedwabnym sznurze zwisa mu na ramię błękitny beret z przepiętem białem strusiem piórem. Za nim wbiega Fornarina w ubiorze wieśniaczym, tak jak jest wymalowana jako „Madonna della sedia“.
O cuda, o cuda. O cuda, o cuda!
O Matko święta.
Ty szalony?
O wielkości poczęta.
Ty widziałaś Boga wielkoluda — !?
Ty, szalony? O Święta Panienko.
Ty widziałaś go, z olbrzymią ręką,
jak podźwigał z leżyska Adama?
I tam otworem raj — i rajska brama
i Ewa, matka człowieka,
jak zwolna, schylona, powstała? —
O cuda, olbrzymy, tytany!
Ty szalony!
Ja cudem porwany.
O chwilo blasku, o światłości.
Co we mnie długo, długo utajone,
to się naraz przedemną rozwiło.
Coś ty widział?
Ludem się roiło
sklepienie — strop. Hen u stropów
widziałaś przygiętych chłopów,
jak wieniec plecionej choiny,
chłop mocen podawał chłopu?
Przewalały, — przewalały się ciała.
Widziałam.
Ty nic nie widziała.
Jaką siłą, jaką mocą, jaką siłą
sklepienie ludem ożyło.
I Bóg, który światło stwarza,
Bóg, który ogromem przeraża,
że człowiek w trwodze uklęka.
Widziałam.
Tyś nie poznała.
Tworzenia i siła i męka
zaklęta w tym Świętym olbrzymie.
Pierś skała i ogrom ręka. —
Bóg — a ty go nie poznała.
Ty, szalony, czego krzyczysz?
Ja krzyczę!
Bogam widział, Boga jedynego.
Ten mnie człowiek podeptał i zranił;
tworzenia i siła i męka
zamknięta w tym człowieku olbrzymie.
Chodź do domu.
Nie wołaj, bym wrócił.
Gdzie dom mój? — I cóż mi po domie?
Wszystko, com budował świadomie,
skarlało; czem się cieszyłem,
upadło w nagłym pogromie.
Umarło wszystko, czem żyłem. —
Wszystkie moje rozpierzchły rojenia.
Słabe, — za słabe kolumny.
On jeden, — on jeden dumny.
Co gadasz? — Masz tyle znaczenia
człowieku!
Duch się mój zmienia.
Lecą moje rojenia do trumny,
w gruz się walą za słabe kolumny;
teraz czuję siłę, moc tworzenia.
Teraz — a wszystko zburzyć,
zaniszczyć, — w prochu powalić,
co dotąd wydałem ze siebie;
iść dalej, iść dalej — z tą siłą,
chociażby o suchym chlebie;
ty ze mną, ty będziesz silną?
Co ty wołasz? Jak ty rozpalony?
Gdzie ty chcesz o żebranym pójść chlebie?
Twe dzieci? — Twój rozum stracony?
Gdzie lecisz?
Ty będziesz silną!
Bogam poznał wielkiego na niebie
i potęgę Jego nieomylną.
Widzę Go, olbrzyma, z tą ręką,
jak podźwiga Adama z leżyska.
Co wołasz? Ty rozpalony.
Jakie koło ciebie zjawiska?
Ogromy, koło mnie zjawiska. —
Widzę go: z tą ręką olbrzyma,
jak światy i słońca wstrzyma.
O dalej, o dalej z tą siłą.
Potęgą się rodzi potęga.
Co próżna gadania mitręga?
I co ci się znowu zjawiło,
żeś się rozjudził do tyla?
A jaka ty w gniewie Sybila!
Ożyło, co spało ożyło:
potęga, moc, moc tworzenia:
zburzyć, w gruz wszystko, co było.
Wszystkie, wszystkie moje malowidła
zatrzeć, zedrzeć dłutami ze ścian.
A to pewno w jakieś cudze sidła
ty się dałeś złapać?
Ja pan! pan!!
Spokój i miłość mnie zbrzydła.
O potęgo — potęgo!
Uroki!
Ten cię stary urzekł.
Te proroki!
Zadumane, od wieków w zadumie. —
Rozumiesz?
Nic nie rozumię,
Łamańce.
Czar!
Czyjeś kroki...
Oto tryumfator zwycięski.
A, to ten pajac z Urbino.
Poznałem Boga w dniu klęski.
Tobie starczą kobiety i wino.
Wyszydzać masz święte prawo.
Żeś błahą panoszył się sławą.
W mej duszy teraz potęgi.
Otwarłeś oczy: — ja widzę.
Nie tobie sybilskie księgi;
znam niemoc twą — i szydzę.
W twych oczach sybilskie księgi.
Dla cię zamknione mam oczy.
Panoszysz się w pustej sławie,
odbierasz mi ściany i sale;
pełnisz je w pośpiechu, w obawie.
Ja ciebie tą jedną przywalę,
zgniotę. — Otożeś zgnieciony.
Zgniecion jestem dziś, dziś powalony.
Ale ty wskrzesiłeś mą duszę.
Wskrzesiłem dziś całe rzesze
i tysiące, tysiące wskrzeszę.
Wiedz jedno: że wielu, że wszyscy,
którzy tam w górę patrzyli,
za mali, za mali, za nizcy;
potęgi tej nie rozumieli,
że ja ją najlepiej rozumię.
Więc króluj dalej w tłumie.
Nie podasz ręki?
I komu?
Ty, co knowasz na mnie pokryjomu?
Ty, co mię szkalujesz, spotwarzasz?
Ty, co się boisz mnie, — jak pożaru?
Precz — lalko. Ty mnie znieważasz,
że mi zastępujesz drogę.
Zazdrośniku, — niesyty zarobku!
Zauszniku papieski, parobku,
zestrojony na barwne zaloty.
Leć na miasto ze zgrają hołoty.
Obraza! — Nie wstrzymam ludzi!
Rozsieką cię, na mieczach rozniosą.
Zostaw me życie niebiosom
a sam zmykaj, bo słowem zabiję. —
Ty, co bezemnie byś był, jako glina
bez ducha, — jako larwa niedołężna.
Pustaku. — Teraz dzieła twórz.
Złodzieju duszy.
Do broni!
Jak wąż się wije.
Oto nóż. —
A wara kto go ruszy.
Który to będzie śmiał we mnie ugodzić?
Chybaby Tartar gdzie musiał go spłodzić.
Niktże nie pójdzie z was mistrza obronić?
Mistrza, co umie nie tworzyć lecz ronić.
Przeklęty, nędzny żebraku w swywoli.
Ty podły. Bo tam miasto twe w niewoli
a ty u wroga siedzisz, zapłacony.
Przeklęty ty. — Coś wyrzekł? O skorpiony!
O wy, złodzieje szczęścia i wydzierce!
Ty, który biorąc duszę, godzisz w serce:
Ojczyznę wspomnieć mnie?! Żem zapłacony!?
Do broni! — Składaj się!
Człowiek szalony.
Mojego chłopa kłuć?
Jędzo!
Niewolniku.
Chłopko
Szlachcicom w oczy chcesz pluć?
Nędzo, bijcie.
Odstąp!
Umiecie truć.
Ostąpić go.
Szkolarze, drżyjcie!
A ot, ty swoje bierz!
Ah! Ranił — zwierz.
Odstąpcie. — Zbójco ty!
Zasłoniłeś się babą, — rycerzu?
Ot i ty swoje weź.
Skonasz w pacierzu!
Ha! —
Krew!
Na Zewsa?! Przy moim boku,
z mieczami u wrót kaplicy?!
Ojcze!
Milcz.
Łotr!
Ani słowa!
Z mieczami u wrót kaplicy?!
Na Zewsa, przy moim boku?!
Krew broczy.
Napaść.
Zasadzka!
To wy mnie opadli znienacka
zgrają psów!
Milczeć!
Tyranie!
Rozkazuj sługom, — jak on;
mnie tu krzywda!
Milczeć, na Zewsa, poganie!
Quos ego!! — Ja was!! — Quos ego!
Z mieczami u wrót kaplicy?!
Krew broczy?! — Przy moim boku?!
Florentczyk chytry!
Krzywonos!
Czyś mu aby chciał czynić co złego?
Zły podszept i podły donos.
Pochlebce! Psy!
Zazdrośniku!
Milczeć kazałem. Dość krzyku.
Zawiązać im rany. — Niezręczny,
także umiesz się złożyć w odwecie?
Po cóż u boku miecz? — To mu weźmiecie.
Per Baccho! — A ty niewdzięczny!
Weźmiecie go pod straż!
Mnie ranił.
To nie nastawiaj się. — Jemum przyganił,
a on jest u mnie gość.
Niewolnik. — Więź mnie tyranie!
Więzienie słodsze, niż dzieła,
które myśl męką poczęła,
by wróg tą myślą miał rość.
Dość, — dość!
Weźmiecie go pod straż!
Quos benedico. —
Ave Maria... — Iść naprzód z lektyką.