Kapitan Czart/Tom I/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Louis Gallet
Tytuł Kapitan Czart
Tom I
Podtytuł Przygody Cyrana de Bergerac
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wiktor Gomulicki
Tytuł orygin. Le Capitaine Satan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVI

Cyrano wynurzył się z okręgu cienia, w którym przebywał na czatach, i zapukał do furty domu, zamieszkanego przez cyganów.Owinął się płaszczem tak szczelnie i tak nisko opuścił na twarz skrzydła kapelusza, że widać mu było tylko oczy. Sulpicjusz uczynił toż samo.
Dopiero po trzeciem zakołataniu otworzyła stara odźwierna. Trzymała ona w ręce lampę, którą podniosła do wysokości twarzy obu przybyszów. Skończywszy badanie i przekonawszy się, że ma do czynienia z obcymi sobie, zabierała się do zatrzaśnięcia im furty przed nosem.
Ręka, która wyciągnęła się do niej, podając sztukę złota trzymaną delikatnie pomiędzy palcem wielkim i wskazującym, powstrzymała w jednej chwili ten ruch niegościnny.Starucha wyrwała szybko pieniądz z pomiędzy palców Cyrana;twarz jej wykrzywiła się brzydkim grymasem, który miał oznaczać uśmiech uprzejmy.
Czego życzy sobie Jego wielmożność? — spytała.
— Cóż to babo-zgromił ją poeta — trzebaż koniecznie złotgo klucza, aby ci dziób otworzyć? Chcę pomówić z Zillą!
— A co to za interes?
— To do ciebie nie należy.
— Kiedy bo Zilla nie bardzo chętnie przyjmuje nieznajomych, szczególniej o tej godzinie i kiedy jest sama.
Cyrano pobrzęknął kieską, w której złote i srebrne sztuki wydały dźwięk nader przyjemny dla ucha.
— Kiedy nieznajomi — wyrzekł — mogą ofiarować taką cenę za przysługę, której żądają, Zilla, jak mniemam, nie będzie zbytecznie liczyć się z godziną. Krótko mówiąc, łaskawa damo — dodał to nem poufale ironicznym — przybywam w celu kupienia napoju miłosnego.
—Jeśli tylko o to chodzi — oświadczyła uspokojona megera-jego wielmożność nie mogła trafić lepiej. Proszę do środka. Temi schodami raczy pan iść na górę; doprowadzą one prosto do pokoju Zilli.
Cyrano obyć się mógł wygodnie bez tych wskazówek; znał on już drogę do gniazda cyganów. To też śmiało wstąpił na strome i brudne schody, na których Castillan potknął się i pośliznął trzy, czy cztery razy, co prowadziło tyleż klątw na Dom Cyklopa.
Wąska smuga światła, wychodząca z niedomykających się drzwi Zilli, wskazywała drogę Cyranowi, który inaczej nie potrafiłby kierować się wśród zupełnych ciemności, w jakich pogrążone było cal wnętrze domu.
Dobrawszy się nareszcie, nie potrzebował pukać, pod lekkiem bowiem naciśnięciem otworzyły się drzwi na całą szerokość i obaj przybysze znaleźli się, prawie niespodzianie, przed obliczem wróżki.
Zilla, odziana w długą tunikę z białego jedwabiu, która, modą wschodnią, otwierała się na piersiach, z obnażonemi rękoma, na których błyszczały srebrne naramienniki, mieszała zwolna zawartość małego kociołka, przystawionego do ognia.
Twarz dziewczyny, rozgrzana od ognia, była nadzwyczaj ożywiona, i kiedy jej oczy czarne, głębokie, aksamitne podniosły się na przybyszów, Castillan uczuł się jakby objętym płomieniami i wyznał pocichu, że słońce było zimne jak lód w porównaniu z temi dwiema świetnemi gwiazdami.
Zilla nie zdawała się ani przerażoną, ani nawet zdziwioną temi nocnemi odwiedzinami. Wyjęła z piecyka kociołek, w którym warzył się jakiś płyn czarniawy, odrzuciła wtył włosy, opadające jej na twarz w nieładzie i wyszła w milczeniu na spotkanie gości.
Cyrano zamknął starannie drzwi i, zrzucając płaszcz, oraz kapelusz, skłonił się przed Zillą nie bez pewnej ironii.
— Pan de Bergerac! — wykrzyknęła cyganka, której twarz śniada powlokła się nagłą bladością.
— Czy te odwiedziny dziwią cię, moja piękna? — — zapytał szlachcic. — Powinnaś była jednak spodziewać się ich.
— Dlaczego? — odrzekła śmiało Zilla, wpatrując się niezmrużonemi oczyma w poetę.
— Dlatego, że...ale pozwól łaskawie, że przedewszystkiem zabezpieczę się, aby nam nie przeszkadzano. Przyjacielu Sulpicjuszu, zamknij drzwi i schowaj klucz do kieszeni.
Młodzieniec spełnił polecenie! stanął w głębi komnaty czekając nowych rozkazów Cyrana.
— Czego pan chcesz ode mnie?-pytała Zilla, której brwi ściągnęły się majestatycznie na widok tych przygotowań.
— Nic nazbyt trudnego do spełnienia — odrzekł Sawinjusz. — Jeżeli pozwoliłem sobie zamknąć te drzwi na klucz, miałem do tego powody. Przekonałem się przed chwilą, że wchodzi się do ciebie bez opowiadania, musiałem więc zabezpieczyć się przed natrętami, których nie lubię. A teraz, moja królowo, powiem ci, poco przybyłem.
Zilla odpowiedziała tylko ruchem ręki, jakby zapraszającym do mówienia.
— Nie potrzebuję wspominać ci, że idzie tu o Manuela.
Dreszcz przebiegł całe ciało cyganki na dźwięk tego imienia, które tak wiele uczuć w sercu jej budziło, Ale twarz jej pozostała nieczuła.
—Manuel w więzieniu — mówił z naciskiem poeta — i tyś to, Zillo, tam go wtrąciła, odmawiając, za przykładem brata, wyznania prawdy.Otóż,gdy prawda kryje się di nory,trzeba ją stamtąd wyciągnąć — i to jest powód, dla którego mnie widzisz przed sobą.
— Nie rozumiem pana — odrzekła Zilla tonem lodowatym.
— A jednak to, co mówię, jest zupełnie proste.Ben, Joel utrzymywał, że Manuel nie jest bratem hrabiego, pomimo, ze poprzednio mówił do mnie o tem wręcz przeciwnie. Ben Joel zaprzeczył istnieniu rozstrzygające, o dowodu, pomimo, że poprzednio upewniał mnie, że go ma w ręku. Cóż sądzić o takiem postępowaniu? Znaczy ono poprostu, że brat twój oddał sumienie na usługi cudzych interesów i że poświęca Manuela dla jakichś zysków nieczystych.
— Nie do mnie, panie, odnoszą się te zarzuty, lecz do mego brata.
— Twój brat jest nicponiem, z którym nie chcę wcale wdawać się w rozmowę. Znam zresztą rzecz, która potrafi być wymowniejszą od Ben Joela.
— Cóż to za rzecz?
— Księga starego Joela, twego ojca. Ta księga istnieje; ta księga znajduje się tu, w tem mieszkaniu, i tę księgę ja chcę kupić od ciebie, Zillo.
Cyganka uśmiechnęła się wzgardliwie.
— Targ?-zapytała.-Ze strony Kapitana Czarta, Cyrana Nieustraszonego, groźba wydałaby mi się rzeczą właściwszą i szlachetniejszą.
— Nie walczmy na słowa, moja piękna. Przyznajesz, że ta księga jest w twojem posiadaniu?
—Nic nie przyznaję.
—W takim razie pozwolisz, że jej poszukamy.
— W moiem mieszkaniu? — Tak.
— Otóż to postępowanie szlachetne i w sam raz odpowiednie dla szlachcica.
— Niezawsze można być szlachetnym, moja miła. Kiedy przez ohydne kłamstwo gubiłaś Manuela, gdzie była wówczas twoja delikatność?
— Wyjdź pan! — krzyknęła Zilla, z piersią dyszącą od gniewu-wyjdź pan, bo za nic nie ręczę!
Przy tych słowach pochwyciła sztylet o krótkiem i szerokiem ostrzu i błysnęła nim przed oczyma poety.
— Jedno draśnięcie tego ostrza-rzekła-sprowadza śmierć natychmiastową, gdyż broń ta jest natarta gwałtowną i zabijającą, jak piorun, trucizną. Z tym sztyletem w ręce nie obawiam się pańskich szpad. Po raz ostatni zatem rozkazuję panu: wyjdź stąd!
Cyrano uśmiechnął się i ruchem szybszym, niż myśl, ścisnął dłoń Zilli w prawej ręce, lewą zaś wyjął jej z palców lekko i zręcznie zatruty sztylet, który oddał Castillanowi.
—Widzisz, najdroższa — rzekł leceważąco, jak jest gniew twój dziecinnym. Usiądź, proszę cię, spokojnie i nie przeszkadzaj nam. Gdybyś nie usłuchała, musiałbym związać cię, co, wierz mi, byłoby dla mnie prawdziwą przykrością; gdybyś zaś próbowała krzyczeć, byłbym zniewolony zakneblować ci usta, co dla dam jest rzeczą wielce nieprzyjemną.
Zilla, pokonana, upadła bezsilnie na stołek.
— A więc szukaj pan — jęknęła głosem zamierającym.
Nie spuszczając z oka Zilli, która z twarzą ukrytą w dłoniach, wsparła się o stół pełen książek, szklanych naczyń i przeróżnych drobnostek i zdawała się nie zwracać najmniejszej uwagi na to, co się dokoła niej dzieje, Cyrano i Sulpiciusz zabrali się do wywracania i obszukiwania sprzętów, nie omijając ani jednej szparki, ani jednej fałdy, ani jednego załomu, gdzie można było podejrzewać kryjówkę.
Czynność ta pochłonęła niebawem całą ich uwagę.
Cyrano, wyobrażał obie co chwila, że znajduje się już u celu poszukiwań, a za każdym razem, gdy spostrzegł zawód, siarczyste zaklęcia z ust mu się wyrywały.
Te wybuchy gniewu i niecierpliwości zdawały się nie obchodzić zupełnie Zilli. Ale podczas gdy Cyrano.dobywał ostatnich sił, aby dostać, bodajby z pod ziemi, przedmiot swych poszukiwań, prawa ręka Zilli, odjęta zwolna od czoła, wyciągnęła się na stół i pochwyciła lezący tam wąski skrawek papieru. Z tą samą ostrożnością sięgnęła po pióro i, umoczywszy je w czernidle, nakreśliła pośpiesznie na owym skrawku słów kilka. Zrobiwszy to, wsunęła papier do szklanej rurki, która znalazła się pod ręką, i wstała z miejsca w chwili, gdy Cyrano i Sulpicjusz, których poszukiwania były aż do tej chwili bezowocne, zbliżyli się do stołu, aby przeszukać szuflady.
Na ruch, uczyniony przez cygankę, Cyrano, obawiający się nowej próby oporu, skierował na nią wzrok przenikliwy.
— Szukajcie, szukajcie!-rzekła ona z uległością dość podejrzaną, — Nie przeszkodzi wam to z pewnością, gdy ja zajmę się napowrót przerwaną robotą.
I jakby pewna zgóry przyzwolenia, podeszła do ogniska, umieszczonego w rogu komnaty, gdzie zabrała się natychmiast do swych dwuznacznych czynności.
— I owszem, Zillo-rzekł Cyrano.— Jesteś teraz dziewczyną zupełnie rozsądną.
Zilla uśmiechnęła się uprzejmie. Jednocześnie odsunęła ostrożnie blachę, zakrywającą powyżej ogniska otwór, który wychodził do szerokiego kanału, wspólnego wszystkim paleniskom w Domu Cyklopa.
Przez ten otwór, prawie natychmiast zasunięty, wyrzuciła szklaną rurkę z karteczką, i błyskawica triumfu zaświeciła w jej ustach, gdy usłyszała słaby brzęk szkła, tłukącego się na dole o kamienną płytę komina.
Zaraz się wyjaśni powód jej radości.
Usłyszawszy brzęk szkła tuż przy sobie, jeden z obdartusów, śpiących w izbie noclegowej, silny drągal o cerze brunatnej, węźlastych mięśniach i czuprynie skędzierzonej,jak runo na owcy, przyczołgał się pocichu do komina,pochwycł kartkę, która wypadła ze swej szklanej koperty i odczytał ją przy świetle lampki, wlszącej u pułapu.
Demonio!-mruknął do siebie — spieszyć się trzeba!
Poprawił na sobie łachmany, pchnął furtę i wybiegł na ulicę.
Była noc czarna. Drągal, wszystkich sił dobywając, popędził w stronę Nowego Mostu. Zbliżywszy się do rzeki, gwizdnął przeciągle, w pewien szczególny, umówiony widocznie, sposób.
Takież samo gwizdnięcie odpowiedziało mu wpobliżu. Potem nieco dalej rozległo się drugie, po drugiem trzecie i niebawem hasło to, w coraz słabnącem echu dobiegło aż do przeciwnego brzegu rzeki.
W kilka chwil później, pięciu czy sześciu ludzi otoczyło posła z Domu Cyklopa.
— Ben Joelu — rzekł ten ostatni do jednego z nich-czy wiesz, co się dzieje w twejem mieszkaniu?
— Co takiego?
— Zilla uwięziona przez dwóch napastników, a mieszkanie rabują. Siostra twoja rzuciła mi kartkę, abym przybywał z pomocą. Pośpieszaj.
— Rabusie w mojem mieszkaniu! — wykrzyknął Ben JoeL-Któżby się ośmielił?
— Zilla napisała imię Cyrano.
— Kapitan Czart! — zawołał cygan. — A! będę mógł nareszcie zapłacić mu za swą chłostę!
Opryszek pomacał głowicę noża za pas zatkniętego i począł biec, otoczony całą bandą do Domu Cyklopa.
Trwało o wszystko nie dłużej nad kwadrans, Cyrano i Castillan nie przestawali szukać. Wypróżnili wszystkie szuflady, rozpruli i wytrząsnęli poduszki, opukali mury-wszystko nadaremnie.
— Nic! nic!-powtarzał Cyrano z głuchą wściekłością.— Trzeba przetrząsnąć drugą izbę.
Spojrzał badawczym wzrokiem na Zillę, Stojąc nieruchomo w głębi komnaty utopiła ona w Sawinjuszu spojrzenie zagadkowe a niepokojące, które wzbudziło obawę w młodym sekretarzu. Nie by on lękliwy, ale przywyknął zdawać sobie sprawę ze wszystkiego, tego zaś spojrzenia nie rozumiał.
— Pomóż-że mi, leniuchu!-krzyknął nań Cyrano,zabierając się do nowych poszukiwań.
Nagle poeta wydał okrzyk radości.Pod starym kobiercem udało mu się nareszcie odkryć mały kuferek okuty żelazem, którego dotąd po wszystkich dziurach upatrywał bez skutku.
— A!-zawołał uradowany — otóż i schronienie dokumentu.
Gwałtowne poruszenie Zilli zdawało się potwierdzać jego domysł. Dziewczyna porwała się z miejsca, jakby zamierzając rzucić się na poetę, przyczem krzyczała:
— Nędzniku! nie dotykaj szkatułki!
— Słyszysz, Castillanie? — rzekł spokojnie Cyrano, usuwając ruchem prawie uprzejmym Zillę; — tym razem namacaliśmy wreszcie gniazdo. Byle tylko piękna Sybilla nie przeszkadzała nam, dostaniemy do rąk i ptaszka.
Lecz Zilla zdawała się przygotowaną do zaciętego oporu. Cyranowi przychodziło z trudnością przytrzymać ją na miejscu; Castillan tymczasem wyciągnął szkatułę na środek pokoju, aby można było wygodniej ją przeszukać.
Nagle Zilla przestała opierać się. Do uszu jej dobiegł odgłos kroków na schodach. Odgłos ten, zpoczątku bardzo słaby, stał się po chwili wyraźniejszym. Dziewczyna nie myliła się. Kartka doszła do celu przeznaczenia: Ben Joe z bandą swą przybywał na pomoc.
Ach, panie Cyrano! — zawołała, wydzierając się z ramion szlachcica, aby przebiec na przeciwną stronę izby — nie chciałeś wyjść stąd przed chwilą, gdym tego od ciebie żądała, a teraz kto wie, czy ci się uda to zrobić, choćbyś chciał nawet!
Zaledwie wymówiła te słowa, dało się słyszeć gwałtowne kołatanie we drzwi, o tyle niespodziańsze, że ani Cyrano, ani Castillan nie słyszeli żadnych głosów ostrzegających.
Jednocześnie zagrzmiał w sieni cały chór krzyków ochrypłych, wściekłych z gniewu i wygrażających.
Cyrano wyprostował się i nadstawił uszu.
— W tem miejscu, synku — rzekł ze zwykłą swobodą do Sulpicjusza — rapiery nasze odegrają swą małą rolkę. Przeklęta księga znajduje się w tem pudle. Jeśli nie dostaniemy jej wpierw, zanim tamci drzwi wywalą, trzeba będzie podejmować całą robotę na nowo.
— Zdaje mi się — zauważył Castillan, wyciągając żelazo z pochwy — że wypada nam teraz pomyśleć o własnej skórze, która jest pono djablo zagrożona.
Zatrzeszczały deski dębowe. Drzwi zaczynały ustępować pod naporem opryszków. Wreszcie uderzenie silniejsze od innych wyrwało je z zawiasów i rzuciło na środek izby.
W tejże chwili wdarło się do środka pięciu ludzi pod wodzą, Ben Joela, Wszyscy uzbrojeni byli w szpady i rapiery.
— Piękny kapitanie! — wykrzyknął Ben Joel, znalazłszy się przed Cyranem — załatwimy nareszcie nasze rachunki! Naprzód, wy tam! a nie dawać pardonu elegantom!
— Co słów niepotrzebnych! — uśmiechnął się wzgardliwie Cyrano. — Z drogi, łotry!
— Bij! zabij! — wrzasnęła banda, waląc się na młodzieńców.
Szpada szlachcica perigordzkiego wywinęła w powietrzu straszliwego młyńca. Cyganie cofnęli się, przerażeni tą stalową błyskawicą.
— Z drogi! — powtórzył Cyrano, posuwając się naprzód.
W tej chwili dojmujący ból zmusił go zkolei do cofnięcia się. Ben Joel podpełznął doń na czworakach i zagłębił mu zdradziecko ostrze noża w udzie, spodziewając się uśmiercić go na miejscu albo też powalić o ziemię i leżącego dobić. Szpada Cyrana podniosła się, grożąca i złowroga. Ben Joel odskoczył wbok, unikając ciosu i ukrył się za plecami towarzyszów.
Teraz natarli wszyscy kupą. Sulpicjusz wytrzymywał natarcie, Cyrano tymczasem z pośpiechem owiązywał szarfą swą nogę ranioną. Sekretarz okazał się godnym swego mistrza. Długi jego rapier, migający w prawo i, lewo, naznaczał krwawemi pręgami twarze opryszków. Szpada wróciła następnie do położenia normalnego i skrzyżowała się z żelazem jednego z napastników.
— Pchnij! — krzyknął Cyrano, mieszając się do bójki.
Castillan poszedł za radą mistrza. Pchnął i przebił na wylot piersi przeciwnika, który padł z jękiem na podłogę. Bergerac w tejże chwili powalił drugiego zbója i szpada jego dotknęła Ben Joela. Cygan chciał i teraz ratować się ucieczką, ale pośliznął się, wstąpiwszy w kałużę krwi, i przykląkł na jedno kolano.
Zilla, która dotąd milcząca i obojętna, przypatrywała się nierównej walce, ocknęł się na widok padającego brata, którego uważała już za zgubionego. Z błyskawiczną szybkością ściągnęła z jakiegoś mebla kobierczyk, podbiegła do Cyrana, plecami zwróconego i zarzuciła mu miękką tkaninę na głowę.
Oślepiony i duszący się szlachcic,miotał się na wszystkie strony, szukając instynktownie sposobu pozbycia się tego nieprzyjemnego kaptura, a tymczasem Castillan odbijał ciosy, gradem nań spadające.
Nagle Cyrano potknął się i uderzył skaleczoną nogą o stołek. Przeniknął go ból tak straszny, że omal nie stracił przytomności, i gdyby, wyciągnawszy przed siebie rękę, nie natrafił na mur, o który się oparł, byłby niechybnie runął na ziemię.
Czterej pozostali zbóje, bardziej obyci z nożem,niż ze szpadą i nadzwyczaj o skórę swą lękliwi,nie umieli skorzystać z niemocy swego głównego przeciwnika.
Castillan rzucał się jak opętany i szpada w jego ręce zdawała się dwoić i troić, tak szybko nią wywijał .
Kiedy opryszki, oprzytomniawszy nareszcie, umyślili wykonać zbiorowe natarcie na obezwładnionego szlachcica, było już za późno. Cyrano zdołał nareszcie uwolnić się z pętającej go płachty i wężowe ostrze jego szpady przebiegło ze świstem o dwa cale od piersi napastników .
Jednak mimo przewagi, jaką umiał sobie zapewnić nad opryszkami, poeta nie łudził się co do swego stanu, który był niewątpliwie groźny.
Wiedział, że lada chwila może osłabnąć, a wówczas wrogowie górę nad nim wezmą. Ta myśl rozpaczliwa skłoniła go do wykonania tak szalonego natarcia, że cyganie, potrącając się wzajemnie, uskoczyli do drzwi, myśląc o odwrocie.
Ben Joel spostrzegł, że ofiara może mu się wymknąć i — krzyk wściekłości wyrwał mu się z piersi.
Nie odważyłby się on za żadną cenę wstąpić w świetlany okrąg, zakreślony szpadą poety, użył jednak innego, właściwszego sobie środka. Pochwycił za nogę ciężki stołek dębowy i cisnął go w Cyrana.
Dostrzegł to Castillan i rzucił się naprzód, aby zasłonić mistrza — jemu też dostał się ten cios fatalny. Szpada wypadła z ręki młodzieńca, nogi ugięły się pod nim i-upadł bezwładnie na podłogę.
Ten wypadek pozbawił Cytana częściowo krwi zimnej. Gdy, nie myśląc chwilowo o własnem bezpieczeństwie, pochylił się on nad ciężko rannym towarzyszem, drugi stołek rzucony przez innego opryszka, skruszył mu szpadę, oddając go tym sposobem na łaskę i niełaskę zbójów.
— Bezbronny! — wrzasnęła chórem banda. — Zabić! zabić!
Do nacierających podeszła Zilla.
Być może, iż zamierzała ona ocalić życie młodzieńcowi, bo wstrętną była jej myśl, że go bezbronnego mordować mają nikczemnie w jej oczach, gdy wtem, w otworze wywalonych drzwi zjawił się — Rinaldo.
Poznawszy Cyrana de Bergerac i widząc czterech zbójów, godzących weń nożami, przyskoczył szybko do Ben Joela i chwycił go za ramię, które tylko-co śmiertelny cios zadać miało.
— Nie zabijaj go! — — krzyknął rozkazująco.
Następnie, odciągając cygana na stronę, jak najdalej od Cyrana, dodał głosem zniżonym:
—Czyś zapomniał o umowie, którą zrobiliśmy dziś rano? Potrzebny jest on nam koniecznie, gdyż bez niego stracilibyśmy ślad tajemnicy hrabiego de Lembrat.
Trzej towarzysze Ben Joela, widząc, że ich wódz zaprzestaje walki, poszli skwapliwie za jego przykładem. Zamiast nacierać na bezbronnego Cyrana, zatarasowali swemi łachmaniastemi figurami drzwi, aby nie dopuścić do jego ucieczki.
Castillan, podczas tej krótkiej sceny, przyszedł cokolwiek do siebie. Poeta, uwolniony od napastników, podał mu rękę i pomógł powstać.
Dzielny szlachcic biedził się jeszcze nad rozwiązaniem pytania: dlaczego zjawienie się Rinalda wpłynęło tak zbawiennie na losy nierównej walki, gdy sługus Rolanda zbliżył się doń z miną ugrzecznioną i, zmuszając do. uśmiechu twarz o wyrazie złowrogim, oświadczył:
— Panie de Bergerac, może pan wracać do domu. Nie potrzebuje pan niczego się obawiać.
— He! mości Rinaldo!-wykrzyknął zuchowato poeta.-Czy mógłbym dowiedzieć się; czemu zawdzięczać uprzejmość pańską?
— Jestem szczęśliwy, mogąc przysłużyć się czemkolwiek jednemu z przyjaciół pana hrabiego.
— Hm, hm! Coś innego w tem się ukrywa. W każdym razie, słuchajcie, łotry! — mówił szlachcic, obrzucając wyzywającem spojrzeniem otaczających go zbójów — jeśli wypuszczacie mnie dziś w nadziei, że w przyszłości, przy nowym napadzie, lepiej się obłowicie, muszę was zawczasu wyprowadzić z błędu. Przysięgam wam, łajdaki, że przy pierwszej zdarzonej sposobności nietylko nie będę was oszczędzał, ale zapłacę z lichwą wasze zbrodnie dzisiejsze. Oprzej się na mnie, Castillanie. Do widzenia, Zillo.
I dumny, jak satrapa, przeszedł samym środkiem ustępujących mimowolnie bandytów, nic sobie nie czyniąc z błyszczących nożów i szpad obnażonych, i zwolna, podtrzymując osłabionego Sulpicjusza, jął zstępować ze schodów.
Gdy zniknął, Rinaldo parsknął śmiechem szyderskim.
— Beze mnie — rzekł do Ben Joela — byłbyś palnął niepowetowane głupstwo.
— Ja łaknę jego krwi — warknął cygan, tocząc dokoła spojrzenie złowrogie — i prędzej lub później napić się jej muszę!
— Oddam ci na własność twoją ofiarę, gdy już nie będzie mi potrzebna. A możesz być pewny, że już ci się nie wymknie. Od tej chwili, trzymam go ni mniej, ni więcej, tylko tak właśnie, jak się trzyma na nitce uwiązanego za łapę chrabąszcza.
To świetne porównanie wymownego Rinalda położyło koniec rozmowie.
Dwaj ranni zostali wyniesieni przez przyjaciół, i Zilla pozostała sama w swej komnacie, gdzie śladem przejścia Cyranowego była straszna całego mieszkania ruina.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louis Gallet i tłumacza: Wiktor Gomulicki.