<<< Dane tekstu >>>
Autor Louis Gallet
Tytuł Kapitan Czart
Tom II
Podtytuł Przygody Cyrana de Bergerac
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wiktor Gomulicki
Tytuł orygin. Le Capitaine Satan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V

Sawinjusz przepędził w swej celi nader nieprzyjemną godzinę.
Zaczynał już niecierpliwić się i powątpiewać o swej dobrej gwieździe, gdy brzęk kluczy, połączony ze zgrzytem odsuwanych zasuw wyprowadziły go z posępnej zadumy.
Światło, lampy przeniknęło do ciemnicy i zjawił się ten, którego nazywano Pietrkiem, niosąc dymiący garnuszek, który postawił tuż przy więźniu.
— Chwał Bogu! — rzekł do siebie poeta — nie okradają mnie tu zanadto.
— He, he! — odezwał się przybyły, którego twarz naiwną i bynajmniej nie okazującą pewności siebie rozszerzał uśmiech głupowaty — masz pan rację, że się nie frasujesz, Przyniosłem śliczności kapuśniaczek. Palce lizać, jak pana szanuję. Gospodyni sama gotowała go — na prawdziwem sadle, jak Bozię kocham.
Przy tych słowach zanurzył łyżkę, a z nią razem i palce w gorącej zupie, dając znak Cyranowi, aby poszedł za jego przykładem.
Szlachcicowi dokuczał głód szalony.
Zabrał się odważnie do tej grubej strawy, pochwycił łyżkę drewnianą, którą mu podsunął Pietrek, i zkolei zanurzył ją w garnku.
— Tak to lubię! — wykrzyknął stróż — dobry kum z waszeci! Niesprawiedliwie ogadują jegomościa, jakem Pietrek! Kpij pan zdrów z tych gadanin! No, dalej! zawijaj jegomość! wystarczy dla nas obu!
Cyrana pobudziła do śmiechu naiwność chłopca, i jął naprawdę współzawodniczyć z nim w opróżnianiu garnka, A nie było to zadanie łatwe, Pietrek bowiem, zanim zdążył jedną łyżkę przełknąć, już drugą niósł z pośpiechem do gęby.
Gdy już garnek został opróżniony, zabrano się do rozmowy.
Pietrek porozpinał bez ceremonii wszystkie guziki przy ubraniu, aby mu nic nie przeszkadzało w trawieniu.
Sawinjusz dostrzegł przy tej sposobności sznurek od szkaplerza, który Pietrek nosił na piersiach.
To odkrycie nasunęło mu pewną myśl, którą zaraz też wprowadził w wykonanie.
— Tyś biedny, kochanku, nieprawda? — odezwał się do Pietrka — i nie zarabiasz pewnie dużo przy tym areszcie?
—Ano, zgadłeś jegomość — odrzekł chłopak drapiąc się w głowę. — Nie przelewa mi się tu wcale!
— Masz tu zatem pistola; przyda ci się.
Pietrek wyciągnął rękę, ale drżała mu tak silnie, że omal nie upuścił pieniądza.
Nie zdziwiło to drżenie wcale Cyrana. Jednak zapytał.
— Dlaczego drżysz, mój chłopcze?
— To z wielkiego szczęścia, mój jegomość! Jeszcze nigdy nie miałem tyle pieniędzy na własność.
— Jeśli tak, to mógłbym cię uczynić bardzo szczęśliwym.
— Ciekawym jak?
— Gdybyś spełnił to, czego od ciebie zażądam, dosłałbyś dwadzieścia takich samych pistolów, które byłyby twoją własnością, jak ten oto kapelusz, co go masz na głowie.
— Co też jegomość wygaduje! Dwadzieścia pistolów? Alboż ja mógłbym tyle schować przy sobie?
— Przekonasz się, gdy zrobisz,o co cię po proszę.
— To niechże już jegomość powie raz, o co chodzi?
Cyrano przybrał minę tajemniczą.
— Dowiedz się zatem, przyjacielu, że niema jeszcze półgodziny, jak objawił mi się tu: anioł i oznajmił, że sprawa moja przybierze obrót korzystny dla mnie, jeśli jutro rano wysłucham mszy świętej w kościele Marji Panny w Castan, przed wielkim ołtarzem. Oświadczyłem aniołowi, że uczynić tego nie mogę, gdyż jestem zamknięty i pilnie strzeżony, ale anioł odpowiedział, że przyjdzie do mnie człowiek, przysłany przez dozorcę dla towarzystwa i że temu człowiekowi wystarczy objawić tylko wolę anielską, aby bez żadnego oporu zaprowadził mnie do kościoła. Sądzę, mój chłopcze, że tym człowiekiem jesteś ty właśnie.
— To jeszcze niewiadomo, mój jegomość! — odpowiedział Pietrek.
— Poczekaj, anioł oznajmił mi prócz tego, że z kościoła człowiek ten przyprowadzi mnie napowrót do więzienia, i że musi być mi posłusznym, bo inaczej w tym roku umrze.
— Nie; to napewno nie ja!-zaprzeczył ponownie wieśniak, któremu nie trafiły jakoś do przekonania myśli, podsuwane mu przez poetę.
— Nie wiem, czy to ty, czy kto inny, ale to wiem, że w razie wątpliwości wystarczy mi zapytać go, czy zapisany jest do bractwa szkaplerzowego? Więc zapytuję cię właśnie o to. Odpowiedź.
— No, no! to jegomość musi mieć podwójny wzrok, kiedy tak wie o wszystkiem. Należę do bractwa, nie zapieram się tego. Jak to jednak jegomość mógł taką rzecz odgadnąć, nie znając mnie wcale?
— Mogę wszystko zrobić, co zechcę. Czy wątpisz jeszcze o tem.?
— Oj nie! już nie wątpię! I zrobię, co anioł rozkazał, niema rady.
Cyrano odetchnął uspokojony.
— Ale — ciągnął Pietrek — to musi być zrobione jutro o dziewiątej rano. Mój pan będzie wtenczas w mieście, gdzie wyprawia zaręczyny swojej córce, którą wydaje za syna kata. A ten kat, to bogacz całą gębą. Mówię, że synek dostanie od niego taką kupę pieniędzy, ale to, mówię jegomości, taką kupę...
Sawinjusz przerwał to zajmujące opowiadanie uwagą:
— Nie zapomnij przynieść swego ubrania, które włożę aby mnie nie poznano, i które ci oddam, wróciwszy do więzienia.
—Przyniosę jegomości swój kaftan barchanowy.
— Oprócz tego, jutro z samego rana pójdziesz do zamku i zapytasz: czy pan hrabia wie o mojem uwięzieniu?
— Niech tam! I to zrobię.
— Teraz bądź zdrów! — zauważył Cyrano, odprawiając sprzymierzeńca, którego bezbrzeżna naiwność była mu tak bardzo na rękę w jego zamiarach. — Chciałbym przespać się cokolwiek.
Wyciągnął się na przegniłej słomie, porzuconej w kącie i, zamknąwszy oczy, starał się zasnąć.
Nazajutrz Pietrek przybył na długo jeszcze przed godziną oznaczoną. Trzymał on pod pachą ubranie, które miał przywdziać poeta.
Gdy już przygotowania zostały ukończone, młody stróż zapytał:
— Ale czy naprawdę prosto z kościoła powrócisz jegomość tu?
— Skoro jestem pod twoją strażą, jakże mógłbym nie powrócić? Zastanów się tylko.
— Bo to takie czarowniki, co z aniołami zapanbrat gadają, mogą robić, co zechcą. A jakbyś mi jegorność zniknął w ręku, jak kamfora, to co? Ale tymczasem zabierajmy się, bo to już dziewiąta.
—Na to tylko czekam, kochaneczku, Prowadź mnie, a uważaj, żeby nas nie odkryto.
— Niema strachu! Niech-no tylko jegomość lepie; nasunie kapelusz na nos, bo bez urazy jegomościa, trochę zanadto on wystaje.
Cyrano niebardzo lubił, gdy mu przypominano wyjątkowe rozmiary jego organu powonienia, Tym razem jednak okoliczności uczyniły go wyrozumiałym i pobłażliwym.
— Uwaga twoja — rzekł łaskawie — nie jest pozbawiona słuszności; zapomniałeś mi jednak powiedzieć o rzeczy znacznie ważniejszej
— O czemże?
— Czyś był w zamku i czyś spełnił, co ci zaleciłem?
— Ba! toć byłem, ale spełnić tom nic nie spełnił, bo pan hrabia, jak tylko świtało, wyjechał z panem margrabią na polowanie o dwadzieścia mil stąd.
— Tam do diabła! — zaklął Cyrano. — Ale cóż robić... chodźmy!
Zanim jednak przestąpili próg więzienia, Pietrek odezwał się z dziwną miną:
— Jeszcze jedno, z przeproszeniem jegomości. Ja wiem, że jegomość jesteś osoba godna, muszę więc go po przyjaźni przestrzec. Pójdziemy do kościoła w Cussan, to już omówione! ale gdyby jegomości przyszła w drodze ochota drapnąć, to ten oto piesek zarazby jegomościa chwycił zębami za nogę...
I Pietrek wyciągnął przy tych słowach z zanadrza niezmiernie długi pistolet, pokazując go zdaleka Cyranowi.
— Bardzo dobrze — odrzekł poeta — jesteś chłopiec roztropny. Lubię takich. Ale pies twój zdechnie wpierw, zanim ja mu dam powód do szczeknięcia.
Tak rozmawiając wyszli z podziemia i dostali się o dużej izby posłuchalnej.
Dochodziło tu z zewnątrz świeże i wonne powietrze, które z roskoszą wciągał w płuca Cyrano.
— A! — wyrzekł — jakże rozkoszną rzeczą jest wolność!A teraz nadstaw rękę, chłopcze! muszę ci wypłacić twą należność.
I na nadstawioną dłoń chłopca wysypał dwadzieścia błyszczących pistolów, które zawczasu przygotował.
Pietrkowi wydało się, że ma przed sobą dwadzieścia słońc, które oślepiają go swemi promieniami; uczuwał też jakby wstyd przed przywłaszczeniem sobie tak wielkiej sumy.
Uważając za niedowierzanie to, co było tylko nieśmiałością, poeta rzekł:
— Bierz nie obawiaj się. To czyste złoto, i upewniam cię, że trzyma wagę przepisaną.
— Ech, proszę jegomościa, toć ja nie mam o to strachu!
— Bierz zatem, O czemże myślisz?
— Ja myśle, że gruby Jędrzej ma do sprzedania dom jak się patrzy, z polem i winnicą. Kupię to od niego za dwieście liwrów. Trzeba tygodnia na przybicie targu, więc bardzo proszę jegomości, mój jegomościuniu najdroższy, aby te pistole, dopóki je będzie trzymał w skrzyni Jędrzej, nie przemieniły się w suche liście — jak to zwykle bywa z pieniędzmi czarowników.
— Bądź spokojny; nie przemienią się — rzekł ze śmiechem Cyrano, zabawiony naiwnem samolubstwem chłopca. — Przyrzekam ci to.
Wyszli z budynku więziennego boczną furtką, prowadzącą na pole, i strażnik wiódł poetę przez czas długi wśród dojrzewającego zboża, które ich prawie całkiem zakrywało.
Potem wstąpili na ścieżkę, która wiodła ukośnie do głównej drogi, w odległości strzału muszkietowego od ostatnich domów w Colignac.
— Suma odprawia się o dziesiątej — rzekł wówczas do szlachcica, — Zbierajmy ostro nogi, jeśli chcemy zdążyć na Introit.
Cyranowi nie trzeba, było powtarzać tego zalecenia. Myśląc ze smutkiem o swym koniu zmuszonym pregryzać chudy obrok przy żłobie;pana wójta, a który tak bardzo przydałby mu się w tej chwili, stawia tak szerokie kroki, że towarzysz z trudnością mógł za nim zdążyć.
Dzwon kościelny w Cussan, wzywający na sumę, milknął już, gdy dwaj podróżni przybyli do wsi.
Prawie wszyscy wieśniacy znajdowali się w polu, przy robocie, gdyż był to dzień powszedni i proboszcz odprawiał nabożeństwo wobec szczupłej garstki wiernych.
Pietrek, nie odstępujący na krok więźnia, ukląkł razem z nim w ostatnim rzędzie modlących się,w chwili właśnie, gdy ksiądz przystępował do ołtarza.
Poczciwy chłopiec zaczął nabierać zupełnej wiary w pomyślne zakończenie tej sprawy ryzykownej. Spokojne zachowanie się Cyrana usuwało z jego umysłu wszelką obawę, i myślał już, z jakiem zadowoleniem zamknie go napowrót do wilgotnej celi i odejdzie do siebie nacieszyć się widokiem zarobionego złota. Nie mógł też wyjść z podziwienia, że istnieją na świecie tak przyjemni i wspaniałomyślni czarownicy.
Tymczasem nabożeństwo zbliżało się do końca. Przy Ofiarowaniu wszyscy zbliżali się do ołtarza, gdzie kolejno przyklękali dla ucałowania pozłacanej pateny, po wrzuceniu skromnej ofiary do miseczki,którą podsuwał im dziadek kościelny.
Sawinjusz wcisnął srebrny pieniądz do ręki Pietrka.
— Idź połóż to od siebie; ja ofiaruję następnie pistola.
— Niema co mówić — szepnął Pietrek — dobry z jegomości chrześciianin!
Gdy przyszła na niego kolej, wstał i ruchem ręki wezwał za sobą Sawininsza. Usłyszawszy kroki więźnia za sobą, posunął się,zupełni już spokojny ku ołtarzowi, i na stopniach ołtarza upadł na kolana, odmawiając krótką modlitwę.
Miseczka metalowa zjawiła się tuż przed nim. Wrzucił do niej swój srebrny pieniądz, potem, ucałowawszy pobożnie patenę, usunął się na bok, robiąc miejsce Cyranowi.
Ale szlachcic nie śpieszył się jakoś z przybyciem.
Pietrek odwrócił się, powiódł wzrokiem po małym kościołku i wydał okrzyk przestrachu, który zgorszył niezmiernie wszystkich pobożnych.
Cyrano zniknął.
Skorzystał on z chwili, gdy Pietrek przebywał trzy stopnie wiodące do chóru, skupiając następnie całą uwagę na akcie uroczystym, i najpierw przystanął na chwilę, potem bez zbytniego pośpiechu przemknął się wzdłuż kraty, oddzielającej kapłana od modlących się, wreszcie w trzech susach przebiegł kościół i wypadł w pole.
Był już za ostatniemi kopcami wioski, gdy Pietrek spostrzegł jego nieobecność i gdy puścił się w pogoń za nim, bijąc się pięścią w czoło w przystępie bezsilnej rozpaczy.
Cyrano znał te strony równie dobrze, może nawet lepiej niż łatwowierny strażnik więzienny.
Nietrudno też mu było zmylić pogoń.
Po dwugodzinnem nadaremnem zbijaniu nóg po polach i lasach Pietrek ze zwieszoną smutnie głową, zawrócił do Colignac, wysilając rozum nad sposobami wytłumaczenia ucieczki czarownika, choć w głębi duszy ostatecznie pocieszony w tem strapieniu dwudziestoma pistolami, które ściskał z całej siły w garści z obawy zgubienia i które, wbrew jego obawom, nie zdradzały najmniejszej ochoty do przemienienia się w suche liście.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louis Gallet i tłumacza: Wiktor Gomulicki.