Kapitan Czart/Tom II/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kapitan Czart Tom II |
Podtytuł | Przygody Cyrana de Bergerac |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Wiktor Gomulicki |
Tytuł orygin. | Le Capitaine Satan |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cała powieść |
Indeks stron |
Złączywszy się ze swymi sprzymierzeńcami, to jest z oberżystą i jego przyjaciółmi, wójt okazał im twarz zafrasowaną i w kilku słowach opowiedział, co go spotkało.
Wszyscy powrócili do oberży, gdzie złożono walną radę, mającą obmyśleć najlepszy plan działania.
— Nie chciałbym narazić się na gniew pana hrabiego — rzekł Cadignan. — Sądzę przeto, że należy działać ostrożnie, w jak największej cichości, oszczędzając przedewszystkiem pana de Colignac.Byłoby najlepiej zebrać się na drodze do Cussan, w pewnem oddaleniu od zamku, i pochwycić czarownika, gdy tamtędy będzie przejeżdżał.
— Wezmę kropidło, aby go egzorcyzmować! — oświadczył zakrystian.
— To nie zaszkodzi — potwierdził Cadignan.
— A ja rusznicę — dodał Landriot.
— To jeszcze lepsze. Inni niech się zaopatrzą w grube kije, kosy noże i mocne sznury do skrępowania więźnia. Garisac, Piotr Cornu i Lescuyer staną na czatach wpobliżu zamku, i gdy tylko czarownik ukaże się, przybiegną natychmiast zawiadomić nas o tem. Będziemy czekali na prawo od figury.
— Zgoda, panie wójcie! — przytwierdzili trzej wymienieni wieśniacy.
— A teraz rozejdźmy się, aby się przygotować; za godzinę zaś przy figurze! Ja idę przekonać się, czy komórka przy mojej kancelarii jest dostatecznie opatrzona, aby można było zamknąć w niej więźnia.Na wszelki wypadek dodam dwie nowe zasuwy.
Była godzina piąta, gdy Cyrano opuścił, zamek.
Hrabia pospołu z margrabią odprowadzili go aż do głównego placu osady, gdzie na wyraźne żądanie poety pożegnali go, upewniwszy się jednak przedtem, że nigdzie wpobliżu nie widać niepokojącego zbiegowiska.
Sawinjusz z podniesioną wysoko głową i z piersią wystawioną naprzód przejechał zwolna przez osadę. Orli jego nos i oczy, ciskające błyskawice, napełniały niewymownym strachem wszystkie kumoszki, uprzedzone przez mężów o przygotowanej zasadzce i wystające przed domami umyślnie w tym celu, aby zobaczyć czarownika.
On tymczasem uśmiechał się w sposób iście szatański, jakby czynił sobie igraszkę z pomieszania łatwowiernych kobiecin.
Na drodze, którą przejeżdżał, nikt nie odważył się przemówić słowa.
Wreszcie dał koniowi ostrogę i szybciej pocwałował, aby wynagrodzić czas stracony na tej bohaterskiej paradzie.
Tymczasem przy figurze Cadignan z gromadą wieśniaków, około dwudziestu ludzi liczącą, wyczekiwał cierpliwie na swą ofiarę.
Oberżysta pełnił obowiązki adiutanta przy grubym wójcie, który nadto miał przy boku swego pisarza, gotowego do skreślenia w potrzebie urzędowego protokułu, oraz zakrystiana z olbrzymiem kropidłem, moknącem w wielkiem miedzianem naczyniu z wodą święconą.
Wieśniacy uzbrojeni byli w kosy, w cepy i stare rusznice. Arsenał środków rycerskich i kościelnych znajdował się w komplecie.
Prócz tego, oberżysta, jako biegły i przewidujący strategik, przeciągnął gruby sznur przez całą szerokość drogi.
Sznur ten, przymocowany do dwóch mocnych kołków dębowych i rozciągnięty w wysokości jednego łokcia od ziemi, przy zapadającym zmroku był prawie niewidocznym, barwa bowiem jego zlewała się w jedno z barwą piasku na drodze.Liczono wiele na ten środek, w razie gdyby Cyrano, wytrzymawszy pierwsze natarcie, chciał szukać następnie ocalenia w ucieczce.
Piotr Cornu — jeden z trzech szpiegów, wybranych przez wójta z gromady, przybiegł niebawem zdyszany na placyk pod figurą.
— Jedzie! już jedzie! — zawołał.
Wszyscy chwycili za broń. Zakręcająca się w tem miejscu droga nie pozwalała widzieć jeźdźca, usłyszano jednak jak najwyraźniej tętent kopyt jego wierzchowca.
Cadignan miał chwilę słabości. Nie trwała ona jednak długo. Przypomnienie słów starościńskiego delegata, myśl, że idzie tu o dobro społeczeństwa i religii, najbardziej zaś widok licznej uzbrojonej eskorty — słabość ową wprędce rozproszyły.
Rozproszyły nawet tak dalece, że w chwili, gdy Sawinjusz, w przekonaniu, iż pozbył się już niedorzecznych prześladowań wójta, wjeżdżał śmiało na placyk pod figurą, znalazł się twarz w twarz z zaciętym wykonawcą prawa.
Koń poety, przestraszony szczękiem broni, wspiął się,a następnie staną w miejscu jak wryty,i Cyrano dostrzegł natychmiast,że podczas, gdy około dziesięciu wieśniaków,z wójtem pośrodku,stawiało mu czoło,reszta gromady otoczyła kępę drzew, aby zająć mu tyły i odciąć odwtrót do Colignac.
—Hola mości wójcie! a to co? — wykrzyknął szlachcic nie racząc jednak jeszcze dobywać szpady dla utorowania sobie wolnego przejazdu.
— W imieniu jego królewskiej mości aresztuję pana — wrzasnął wójt, umyślnie głos podnosząc dla pokrycia wewnętrznego niepokoju.
I zwracając Się do wieśniaków, rozkazał:
—Wiązać tego człowieka!
Cyrano zaśmiał się.
— Radzono ci już, mości wójcie-rzekł, nie tracąc zimnej krwi — żebyś położył si do łóżka; pozwól, że ci nastręczę do tego okazję.
I przy tych słowach machnął kilkakrotnie szpicrutą, naznaczając dwiema, czy trzema pręgami pucołowatą twarz niefortunnego przedstawiciela sprawiedliwości. Zaraz też ścisnął kolanami konia i czyniąc bez trudności wyłom wśród zagradzającego mu drogę motłochu, pogalopował w stronę Cussan.
Niestety, o jakie dwadzieścia kroków stamtąd,biedny rumak zaplątał się w rozciągnięty sznur i wraz z jeźdźcem przewalił się na ziemię.
Upadając, Cyrano rzucił straszliwe przekleństwo, któremu odpowiedział z gromady dziki okrzyk triumfu, i w chwilę później szlachcic został otoczony, przemożony samą ilością przeciwników przygnieciony kolanami, rozbrojony i skrępowany.
Ponieważ koń przycisnął mu nogę, uniemożliwiając wszelką obronę, był więc chwilowo całkowicie bezwładnym.
Podniesiono go z ziemi, związanego wielokrotnie od stop do głowy mocnemi sznurami, zaplątanemi na niezliczone węzły, i w tej chwili uczuł,że mu spada na twarz deszcz kroplisty.
To występowało do dzieła wszechmożne kropidło zakrystiana.
— Satanus Diabolas! — wołał sługa kościelny, kalecząc swą łacinę — zaklinam cię w imię Boga żyjącego...
— Łotry! łajdaki! plugawe robactwo! motłochu nikczemny! — krzyczał Cyrano — zapłacicie drogo za zniewagę, wyrządzoną człowiekowi mego stanu! Ja was wszystkich...
— Satanus Diabolas! — przerwał mu zachrypły głos oberżysty, ciągnącego dalej egzorcyzm zakrystiana — zaklinam cię w imię Boga i świętego Jana, uspokój się i nie przeszkadzaj, bo jeśli ręką albo nogą poruszysz, niech mnie diabli porwą, jeśli ci tym nożem nie rozpruję wnętrzności!
I potrząsnął groźnie swem kuchennem żelazem.
Podczas tej rozprawy pisarz wójta przeglądał podróżne manatki poety, zawarte w małym, przytroczonym do siodła tłumoczku.
Znalazłszy w tłumoczku tom Dekarta, naślinił palec i jął przewracać kartki, a natrafiwszy na tablicę, gdzie filozof nakreślił koła, ruch planet przedstawiające, wykrzyknął triumiująco:br />
—Patrzcie-no, panie wójcie! oto figury magiczne, zapomocą których czarownik rzuca na ludzi zaklęcia!
Gdyby nie pożałowania godny stan, w jakim znajdował się poeta; jakże serdecznie uśmiałby się z tego.
Ale sławetny Cadignan, przykładający sobie wodę święconą do pokiereszowanego w tak szlachetnej okazji oblicza, wziął książkę z nadzwyczajną powagą, przyjrzał się figurom astronomicznym z miną wyrażającą wielką mądrość i znacząco potrząsnął głową.
— To okoliczno bardzo obciążająca dla oskarżonego! — wyrzekł po namyśle. — Muszę zawiadomić o niej niej szanownego delegata. Teraz, wiara! wziąć więźnia na plecy i — marsz do aresztu gminnego.
Orszak zwycięski ruszył w pochód.
Cyrano nie wydał ani jednej skargi. Wydawał się zrezygnowanym. W rzeczywistości, jednak, rozmyślał on tylko o sposobach wybrnięcia z tej głupiej przygody, do czego nie doprowadziłyby go z pewnością żadne układy z prowadzącą, go hołotą.
Wierzchowiec poety został na gościńcu, przez wszystkich opuszczony. Przypomniał sobie, o nim dopiero pisarz wójta, człek w porządku zamiłowany, który wziąwszy konia za uzdę, pociągnął, go zwolna do osady i zamknął w stajence wójtowskiej, w tym samym czasie, gdy drzwi więzienne zatrzasnęły się z łoskotem za poetą.
Dozorcą owego niezbyt groźnego w rzeczywistości więzienia był szewc, nazwiskiem Cabirol. Ponieważ nader rzadko zamykano kogoś do strzeżonej przezeń celi, poświęcał on prawie cały swój czas uprawianiu swego rzemiosła, w którem do szedł też do wyjątkowej doskonałości.
Czeladnik tegoż samego zawodu pełnił przy Cabirolu obowiązki stróża więziennego — w tych rzadkich jednak tylko wypadkach, gdy którego z mieszkańców osady, poróżnionego z prawem musiano pozbawiać osobistej wolności.
Żona Cabirola, i jego córka dopełniały czwórki wolnych mieszkańców budynku więziennego, który był, rodzajem piwnicy, łączącej się z większą izbą, służącą jednocześnie za rozmawialnię i za warsztat, i posiadającej małe pięterko, na trzy izdebki podzielone.
W piwnicy znajdowały się cztery ciasne celki, pozbawione światła i powietrza. Do najciasńiejszej wtrącono Cyrana.
— Pietrek! — krzyknął dozorca do swego pomocnika, gdy gromada przyniosła i na zimnej podłodze rozmawialni złożyła skrępowanego silnie Cyrana — zapal latarnię i poświeć mi. Trzeba tego czartowskiego syna zamknąć do komórki furiatów.
Pietrek wypełnił rozkaz, i Cabirol, wziąwszy na plecy swego nieruchomego i milczącego więźnia; zaniósł go do ciemnicy.
Tam rzucił go, bez wielkich zachodów, na barłóg, zbutwiały od wilgoci i, wiedząc dobrze, że poeta daremnie próbowałby stąd uciec, wziął się do rozwiązywania krępujących go sznurów.
Cyrano, odzyskawszy swobodę ruchów, rozejrzał się po swem więzieniu i przy słabem świetle latarni przekonał się, jak ohydną była cela, do której go zamknięto i którą Cabirol nazwał znacząco: komórką furiatów.
— Przyjacielu — odezwał się wówczas do dozorcy — jeżeli ten futerał kamienny ma służyć mi za ubranie, jest nazbyt obszerny, ale jeśli za grób, to zanadto ciasny.
— To nic — odburknął mrukliwy — przyzwyczaisz się jegomość do niego.
I opatrywał z nadzwyczajną pilnością wszystkie kąty celi, co było zresztą zupełnie zbytecznem, gdyż te mury z gładkiego kamienia nie miały innego otworu prócz drzwi, te zaś zamykały się nadzwyczaj szczelnie.
Podczas tego przeglądu, równie pilnego, jak bezużytecznego, Sawiniusz, świadomy zwyczajów wieziennych, wsunął nieznacznie do obuwia wszystkie pieniądze, jakle miał przy sobie.
Okazało się zaraz, jak pożyteczną była ta ostrożność.
Cabirol zbliżył się do więźnia i bez ceremonji jął przetrząsać jego kieszenie.
— Co robisz? — obruszył się Cyrano, udając wielkie zagniewanie.
— To moje prawo — odparł dozorca. — Spodziewam się zresztą, że nie czynię jegomości nic złego?
— Przeciwnie: masz na celu moje dobro — zauważył Cyrano, zadowolony z dwuznacznika. — Szukaj, szukaj, przyjacielu! Jeżeli mam konszachty z djabłem, o co mnie oskarżają, to mieszka on nie gdzie indziej, jak właśnie w mojej kieszeni.
— O! rany boskie! — wykrzyknął wreszcie dozorca, stropiony i zły, gdyż nie zdybał nigdzie złamanego szeląga — a to prawdziwy czarownik! Goły bestia, jak jego patron Belzebub!
Podjął z ziemi swój, pęk kluczy, aby otworzyć zamknięte drzwi i wyjść dla zwierzenia się żonie z doznanego zawodu.
Sawinjusz korzystał z chwili, gdy dozorca był doń plecami i wydostawszy prędko trzy pistole z kryjówki, rzekł.
— Panie dozorco! pragnę przekonać cię, że diabeł nie tak czarny jak go malują. Oto dla pana.
Weź ten pieniądz i przyślij mi co do jedzenia; od południa nic w ustach nie miałem.
Cabirol otworzył szeroko oczy.
— Pistol? zdziwił się — A jegomość skąd go wziął.
— Oto jeden jeszcze, jako zapłata za trudy, które pan z mojego powodu poniosłeś.
— O! o! co ja widzę — wyrzekł Cabirol, od razu uspokojony i złagodzony. Ależ to jegomościa nikczemnie oszkalowano! Ja widzę, że jegomość jesteś szlachetnym i dostojnym panem!
Wyciągnął rękę po pieniądz i dodał:
— Zrobi się wszystko, czego będzie sobie wielmożny pan życzył.
— Zrób, przyjacielu, więcej jeszcze — i trze pistol błysnął pomiędzy palcami Cyrana — przyślij mi do towarzystwa swego pomocnika, gdyż nie lubię samotności.
Ręka dozorcy wysunęła się z większą jeszcze skwapliwością.
— Wielmożny pan znalazł się tu niezawodnie wskutek pomyłki — rzekł głosem rezolutnym. — Czyżby człowiek tak spokojny, tak szlachetny mógł być zdolnym do...Nie! nie mogę dokończyć. Wielmożny pan nie potrzebuje lękać się. W ciągu trzech dni podejmuję się zrobić go bielszym od śniegu.
Te zapewnienia nie przeszkodziły jednak Cabirolowi mocno zaryglować drzwi po wyjściu.
— Poznałem już czułą stronę poczciwca — rzekł sam do siebie Cyrano. — A ponieważ zwykle jaki pan, taki sługa, więc prawdopodobnie szczurza kompanja, która w tych murach przemieszkuje, nie będzie cieszyła się długo mojem towarzystwem.