Kapitan Czart/Tom II/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kapitan Czart Tom II |
Podtytuł | Przygody Cyrana de Bergerac |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Wiktor Gomulicki |
Tytuł orygin. | Le Capitaine Satan |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cała powieść |
Indeks stron |
Sawinjusz, hrabia de Colignac i margrabia de Cussan biesiadowali w najlepsze, gdy do wspaniałej jadalni wszedł intendent zamku i oznajmił swemu panu, że przybył wójt i chce się natychmiast z nim zobaczyć.
— Wójt! — zawołał wesoło hrabia. — I czegóż to żąda od nas sławetny Cadignan? Niech wejdzie.
Opowie nam swój interes przy kieliszku starego medoku.
Drzwi otwarto i zjawił się w nich sławetny Cadignan, mrugając oczami i wybijając niskie pokłony aż do nadwerężenia sobie boków.
— Bez tych ceregieli, kochany Cadignan — rzekł hrabia. — Jesteśmy w wesołem usposobieniu i wszelka ceremonialność śmiertelnie nas nudzi. Siadaj, kochanie, bierz kieliszek i, nie śpiesząc się, rozpowiadaj nam swoją historię.
Jak widzimy, hrabia de Colignac był człekiem wesołym, lubiącym żyć dobrze i swobodnie, wcale nie dumnym i gotowym każdej chwili do napełnienia kieliszka i wychylenia go za czyjeś zdrowie.
Wójt usiadł, nie pozbywając się jednak sztywnej i zagadkowej miny.
Prawdę rzekłszy, własna wielkość sprawiała mu niemało kłopotu wobec tak dostojnego towarzystw i nie śmiał podnieść oczu na trójkę wesołych biesiadników, zarumienioną od wina i oświetloną jaskrawo blaskiem licznych świeczników.
Zwłaszcza osoba Cyrana przejmowała go szczególnym strachem, nad którym napróżno starał się zapanować.
— I cóż, mości wójcie! — przemówił Sawinjusz litując się nad jego kłopotliwem położeniem — czyż nie przyznajesz hrabiemu słuszności? Twoje zdrowie, mości wójcie, choć zdrowie to, jak mi się zdaje znajduje się już w dostatecznie kwitnącym stanie. Na honor, jesteś pan najokazalszym z urzędników w granicach Francji i Nawarry.
Poeta wyciągnął rękę z kieliszkiem do wójta.
Ten ostatni nie śmiał odtrącić wyświadczonego sobie zaszczytu, lecz ręka jego od wielkiego wzruszenia tak silnie drżała, że rozlał na obrus część wina, którem mu kielich napełniono.
— Cóż to, czyś słaby? — zapytał hrabia. — Uważam, że jesteś czemś silnie wzruszony, Pij, to dobrze zrobi.
Cadignan spełnił wolę hrabiego, ale omal nie udusił się, pijąc, tak mu od dziwnego wzruszenia ścisnęło się gardło.
Mimo wszystko, nie zapomniał o celu swego przybycia.
— Panie hrabio — rzekł, — chciałbym pomówić z panem na osobności. Czy pan hrabia raczy wyświadczyć mi tę łaskę?
— Z ochotą. Czemu jednak nie chcesz mówić przy wszystkich? Ja nie mam żadnych tajemnic dla tych panów.
— Tu nie chodzi o tajemnice pana hrabiego.
— To co innego. Chodź zatem ze mną do ogrodu. Zresztą biesiada ukończona i świeże powietrze bardzo nam się przyda.
Hrabia wstał od stołu i, wiodąc za sobą wójta, zeszedł po kilku stopniach marmurowych, prowadzących wprost z sali jadalnej do ogrodu, urządzonego w przesadnym stylu owej epoki.
Obaj przeszli kilkanaście kroków w milczeniu.
Bergerac i margrabia de Cussan postępowali w pewnej odległości za nimi, żartując pocichu z ciężkiego chodu i śmiesznej postaci wójta.
Sławenty Cadignan czuł się tu bardziej jeszcze zakłopotanym, niż przy stole, i nie wiedział zupełnie, od czego zacząć swą przemowę.
— No, przyjacielu — odezwał się hrabia, — mów teraz; jesteśmy sami.
Nic już nie mogło usprawiedliwiać dłuższego milczenia, wójt przeto, przezwyciężając ostatnim wysiłkiem swą nieśmiałość, przystąpił do spełnienia ciężkiego obowiązku, przyczem jednak nie zapominał o oszczędzaniu hrabiego, którego łaska była mu bardzo potrzebna.
— Wiadomo panu hrabiemu — zaczął głosem ubolewającym — że między mieszkańcami Colignac niema ani jednego, któryby nie był powinowatym, kumem, przyjacielem lub wprost najuniżeńszym i najwierniejszym sługą pana hrabiego. Wynika stąd, że cokolwiek zdarzy się panu hrabiemu i nas wszystkich dotyka.
— Do pioruna! ten wstęp — jest bardzo groźny. Ale mów dalej, kochanie; zaczynasz mnie zaciekawiać.
— Powiedziałem zatem — podjął wójt, powtarzając się dla zyskania na czasie i oszczędzenia słuchaczowi zbyt silnego wzruszenia — powiedziałem, że nic nie może zdarzyć się panu hrabiemu pomyślnego, coby nas nie uradowało, i nic niepomyślnego, coby nas nie zasmuciło. Otóż dowiedzieliśmy się z najlepszego źródła, że pan hrabia...że u pana hrabiego...że...
Cadignan zaciął się i nie mógł żadną miarą dokończyć.
— Kończ-że, mój kochany — nalegał hrabia.—Mówisz zatem, że ja....
— Że pan hrabia gości w swym zamku heretyka i czarownika.
Powiedziane to zostało bardzo szybko; jednym tchem; i wójt uczuł nagle ulgę, jakby się pozbył niezmiernego ciężaru.
Hrabia zaczął się śmiać serdecznie.
— Czarownika? — powtórzył ze śmiechem.—
O bogi! i któż on „taki? Wymień tego przestępcę, natychmiast ci go wydam.Ale strzeż się, żebyś nie powiedział oszczerstwa.
— Nie, panie hrabio, to nie oszczerstwo. Bo i któż może lepiej znać się na czarach i czarownikach, jeśli nie trybunał paryski? A właśnie z samego Paryża otrzymałem rozkaz uwięzienia człowieka, który nadużywa uprzejmości pana hrabiego.
— Do diabła!— rzekł hrabia, wpatrując się bacznie w wójta, którego podejrzewał o małego bzika — to, ważniejsze, niż sądziłem, mój mości Cadignanie!
—Jego królewska mość wdał się w to, panie hrabio: i mam, przy sobie rozkaz, podpisany przez jednego z urzędników do szczególnych poruczeń przy staroście paryskim.
Colignac był tak zdumiony, że nic nie odpowiadał.
— Widzi pan hrabia — ciągnął wójt, którego śmiałość wzrastała, gdy się nie potykał o przeszkody — wiem bardzo dobrze, że to nie może być mu przyjemnem. Czarownik jest osobą, lubianą przez pana hrabiego. Ale proszę nie obawiać się; o ile tylko się da, będziemy oszczędzali spokoju pana hrabiego.Zrobi się wszystko gładko i pocichu.
Trzeba tylko, aby bez straty czasu zbrodzień został nam wydany. Upewniam zaś pana hrabiego honorem, że go każę spalić bez najmniejszego skandalu.
— Jesteś bardzo uprzejmy-rzekł hrabia z uśmiechem. — Nazwisko czarownika, jeśliś łaskaw?..
Wójt zniżył przezornie głos.
— Jest nim gość pana hrabiego — szepnął — niejaki Sawinjusz de Cyrano.
Tego już było za wiele.
Colignaca porwała taka szalona wesołość i jęły nim wstrząsać tak gwałtowne wybuchy śmiechu, że aż musiał ściskać sobie boki dla uspokojenia.
Sławetny Cadignan zbity z toru, spoglądał nań z miną obrażoną.
— Przybywaj, Bergeracu! przybywaj! — wołał hrabia, nie przestając dusić się od śmiechu.A! wyśmienite to rzeczy, ale niepożądane w czasie trawienia!
— Panie hrabio — rzekł wójt, usiłując przygryzać swe grube wargi — nie mogę podzielać pańskiej wesołości.
Sawinjusz i margrabia zbliżyli się.
— A! mój drogi! — odezwał się hrabia do poety — sam ucieraj się z naszym niezrównanym Cadignanem — ja już nie mogę! Zwyciężył mnie, powalił i uczynił niezdolnym do walki! Jesteś podobno, przyjacielu, heretykiem, czarownikiem, diabłem we własnej osobie. i nasz wójt przybywa, aby cię uwięzić!
— Oho! — rzekł Cyrano — lubią tu, jak widzę, żarciki!
— Nie mam nic z panem do mówienia —
oświadczył surowo sławetny Cadignan. — Spełniam jedynie obowiązek swego urzędu, W imieniu jego królewskiej mości, aresztuję pana!
— Sam jeden tylko? — zaśmiał się Sawinjusz
— Mam do pomocy powagę prawa — odparł wójt uroczyście.
— A co ważniejsza — wtrącił margrabia, — gromadę wieśniaków, gotowych poprzeć cię powagą swych pięści. Widziałem tę hołotę, stłoczoną na dziedzińcu zamkowym.
— O! tego już za wiele!-krzyknął Colignac.—
Słuchaj, mój mości Cadignanie! każę ciebie i twoich ludzi przez rózgi przeprowadzić, jeśli mi się stąd natychmiast nie wyniesiecie! Aresztować Sawiniusza! Przekracza to już najdalsze granice farsy!
Cyrano zamyślił się.
— Być może zresztą — rzekł, zwracając się do wójta — że polecono panu pozbawić mnie wolności. Bądź pan łaskaw pokazać mi rozkaz urzędowy.
„Jest rzeczą wielce możliwą — pomyślał — że to nowa sztuczka Rolanda de Lembrat, i że ten stary kretyn, Jan de Lamothe, dopomógł mu w niej, zadowolony, że będzie mógł podstawić mi nogę“.
Wójt rozwinął swój pergamin i podsunął go pod oczy Cyrana.
— Ech! — rzucił lekceważąco poeta — i cóż to jest? Rozkaz podpisany przez podwładnego? Odkądże to wysłańcy starosty mają prawo podpisywania takich rozkazów?
— Odkąd sam starosta upoważnił ich do tego!odparł dumnie Cadignan.
—Gdzież ów delegat? Dlaczego sam tu nie przyszedł?
— To już należy tylko do niego i do mnie, i pan nie masz potrzeby tem się zajmować. Dalej, proszę udać się za mną bez oporu, Będę miał na uwadze, że pan hrabia de Colignac wyświadczył panu zaszczyt ugoszczenia cię u siebie.
— Wójcie! — rzekł Cyrano, ściskając mu ramię jak kleszczami i zatapiając w nim oczy jak sztylety — wiedz, że w tej chwili ani Bóg, ani szatan nie byliby w stanie zatrzymać mnie!
— Czy słyszy pan hrabia? — zawołał płaczliwie Cadignan — bluźni! dalibóg bluźni!
— I możesz być najpewniejszy — ciągnął poeta — że gdybyś ty sam, lub kto z twoich ludzi dotknął palcem nawet poły mego płaszcza, posiekam was tak doskonale, że skóra pasami będzie się z was zwieszać. Sługa pański, mości Cadignan.
— Ależ!...— spróbował jeszcze wójt.
— Miljon miljonów diabłów! — wybuchnął hrabia — czy trzeba cię, mój panie, wypraszać stąd szpicrutą? Ale nie; szkoda jej na ciebie. Idź poprostu spać i nogi nakryj ciepło. Gdy ci mózgownica ochłodnie, wrócisz tu, aby mnie przeprosić za swą napaść dzisiejszą.
— Odchodzę, panie hrabio, ale od swych praw ani na krok nie odstępuję. Pragnąłem uniknąć skandalu. Pan hrabia go chce; będzie go miał. Dopóki ten jegomość będzie pod dachem pana hrabiego, uszanuję dom pański; gdy opuści zamek.
— Opuszczę go dziś jeszcze wieczorem, mości Cadignanie — przerwał Cyrano.— Teraz myślę, że dość już się dowiedziałeś.Możesz odejść, aby postawić swą armię na stopie wojennej i — zawczasu przygotować swe plecy.
Cadignan rzucił się z oznakami wściekłego gniewu, nacisnął kapelusz na oczy i wybiegł z zamku wielkiemi krokami.
—Oszalał poczciwiec!-zauważył spokojnie poeta wyglądając za odchodzącym.
—Nie lekceważmy tego zbytecznie-rzekł hrabia — Cadignan jest głupi jak gęś, ale uparty jak muł. Gdy się czepi jakiego głupstwa, trzyma się go, jak pijany plota. Zdolny on jest wypłatać ci jakiego niedorzecznego figla. Wierz mi, że najlepiej uczynisz, pozostając tu jeszcze przez jedną dobę. Przez ten czas rozjaśnię i załagodzę tę sprawę.
— Żartujesz, hrabio! Obecność moja w Saint—Sernin jest konieczna, i z pewnością nie wasz Cadignan przeszkodzi mi tam się dostać.
— Nareszcie: co znaczy ów rozkaz? Kto sprowadził ci na głowę ten cały kłopot?
— Ja sam nie wiem o tem dobrze. Napisałem „Podróż na księżyc”, w której głupcy dopatrzyli się wszelkiego rodzaju napaści na religię, oraz przeróżnych praktyk, stwierdzać jakoby mających moje bliskie pokrewieństwo z diabłem. Alboż nie nazywają mnie „Kapitanem Czartem?“ Wrogowie, a nie zbywa mi na nich, uznali bezwątpienia za właściwe dorzucić tę jednę jeszcze niedorzeczność do wielu innych, któremi mnie zasypują. Ale co tam! kpię z tych ludzi i ich wynalazków! Posiadając konia i szpadę, czuję się dość silnym do wywrócenia lub rozbicia wszystkich zawad, które mi na drodze stawiają. I dlatego to właśnie, mój drogi, wyruszam w drogę dziś, gdy tylko zmierzch zapadnie.
— Będziemy ci towarzyszyli.
— Nie ścierpiałbym tego.
— Ale jeśli spotka cię nieszczęście!
— Ech! co ma mnie spotkać! Ten zabawny Cadignan na sam widok mój trząsł się od strachu. Nie ośmieli on się z pewnością stanąć mi oko w oko na gościńcu publicznym, choćby miał nawet przy obie całą wiejską gromadę.
—Ha, może masz słuszność, Doznawszy porażki, wójt zwróci się pewno o posiłki do urzędu marzałkowskiego w Tuluzie. A podczas, gdy on będzie tracił czas na te wojenne kombinacje, ty zrobisz już potężny kawał drogi. Wieczorem wskażę ci pewien przejazd, którym wprost z parku dostaniesz się na gościniec, nie potrzebując przejeżdżać przez ulice naszej wsi.
— Ani myślę! — oświadczył Cyrano, zawsze gotów stawiać czoło niebezpieczeństwu. — Gdybym się wymykał kryjomo, znaczyłoby to, że się boję, a wiesz, do kroćset! że tak nie jest i nigdy nie bywało.