Karpaty i Podkarpacie/Milczące dziejów świadki

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Karpaty i Podkarpacie
Pochodzenie Cuda Polski
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1939
Druk Concordia S. A.
Miejsce wyd. Poznań
Ilustrator wielu autorów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ROZDZIAŁ PIERWSZY
MILCZĄCE DZIEJÓW ŚWIADKI

Karpaty!
Potężny mur, długi na 1300 kilometrów, wygiął się olbrzymim łukiem od ujścia Morawy do Dunaju — do Żelaznych Wrót pod Orsową na granicy rumuńsko-jugosłowiańskiej. Jednak tylko połowę jego długości — od źródlisk Ostrawicy do piennego wartu Białego Czeremoszu — ogarnia łańcuch Karpat Polskich.
Beskid Zachodni, Tatry, Pieniny, Beskid Niski, Bieszczady, Gorgany, Czarnohora i pasma Karpackie, poza naszą pozostające rubieżą, ileż widziały one zmian na ziemi, ileż przeżyły strasznych kataklizmów, gdy to moce przepotężne poruszały z miejsca i o setki kilometrów przesuwały dziesiątki milionów kilometrów sześciennych twardych skał, łamiąc je, ugniatając i fałdując jak wosk? Co przeżywały te góry prastare, gdy oceany i morza to zalewały i burzyły skały na miał je przecierając, to cofały się, aby znów powrócić, zburzyć, co nie zostało zburzone, okryć grubymi warstwicami piachów, glin, wapieni i soli, albo gdy to ognista magma wyrywała się z głębin ziemi i nowe tworzyła skały i pokłady, lodowce zaś zdzierały warstwy nawierzchni i gromadziły moreny z głazów narzutowych!
Karpaty są przedłużeniem Alp i z życiem tego łańcucha górskiego ściśle związały je burzliwe losy na przestrzeni setek milionów wieków. Najstarsza część Karpat — Tatry — jest bowiem zabytkiem prastarego masywu hercyńskiego, który powstał w fazie górotwórczej w okresach węgla i permu, w erze paleozoicznej, jest wyspą istniejącą od niepamiętnych czasów do chwili, gdy z płytkiego morza podkarpackiego w systemie kredowym grzbiet ten począł się kształtować. Ostateczną swoją budowę z warstw osadowych i kierunek otrzymały Karpaty w systemie trzeciorzędowym, gdy obecna Polska o Karpaty oparta, kolejno była lądem lub znikała stosunkowo na krótko, istotnie — w skali geologicznych obliczeń, pod powierzchnią morza. Ten okres odznaczał się obfitością ryb, otwornic, korali, raków, wielorybów i delfinów — spadkobierców ichtiozaurów, a dla Polski podkarpackiej był niezmiernie ważny. Wtedy to właśnie z resztek tych stworzeń, gdzieś głęboko pod warstwami fliszu i piaskowców potworzyły się podziemne jeziora ropy naftowej i zbiorniki gazów ziemnych — naszego bogactwa narodowego.
W okresie neogenu, gdy wypiętrzały się Alpy, gdy znikały i dźwigały się lądy, a morza cofając się przewalały się po obliczu ziemi, zmieniając je do niepoznania, w owych zamierzchłych czasach u podnóża Karpat biły w ich spychy wściekłe bałwany i tworzyło się głębokie zapadlisko, skąd to wewnętrzne morze odpływało i wdzierało się do dolin i wąwozów Karpat zachodnich docierając jednocześnie aż do pasm gór Świętokrzyskich — starych jak świat gór polskich, bo był to najsędziwszy pomnik pierwotnego lądu europejskiego, — wtedy to osadziły się pokłady soli kamiennej, złoża soli potasowych, gipsu i ropy. W tym to właśnie okresie siły górotwórcze po raz ostatni pchnęły łuk karpacki, pofałdowały go i pozginały. W okresie dyluwialnym uchodzące przed lodowcem mamuty i nosorożce włochate znalazły tu dogodne dla siebie pastwiska. W tym mniej więcej okresie człowiek po raz pierwszy dotknął stopą skał karpackich.
Takie to burzliwe i straszliwie długie życie mają poza sobą Karpaty. Najstarszym i najbardziej charakterystycznym odcinkiem całego łańcucha Karpat są bezsprzecznie Tatry. Najwyższe ich szczyty z których zaledwie 1/6 należy do Polski, z najstarszych granitów i gnejsów uformowane, wznoszą się ponad 2100 m. Takie są Garłuch, Łomnica, Lodowy, Wysoka, Rysy, Krywań i Świnica — nasz najwyższy szczyt tatrzański dosięgający 2305 metrów, Kozie Wierchy i Miedziany. Śród gór na znacznej wysokości leżą najpiękniejsze jeziora — Pięć Stawów Polskich, Czarny Staw i Morskie Oko. Z Pięciu Stawów Polskich, przelewając się przez progi skalne, z hukiem spadają rozszalałe strugi Siklawy i „wodogrzmoty“ Mickiewicza. To lodowce, co wyżłobiły „cyrki“ i nagromadziły moreny, nad którymi piętrzą się turnie o niedostępnych, pionowych zboczach, pozostawiły po sobie te kotliny okrągłe i jeziora głębokie, zimne i tajemnicze. Z północy i południa wcinają się w Tatry doliny poprzeczne, jak dolina Stawów Gąsienicowych, Chochołowska, Kościeliska, Strążyska, nad którą panują wapienne „krzesanice“ Giewontu. Przez grań tatrzańską prowadzi kilka wysoko położonych i trudnych do przebycia przełęczy, a na łagodniejszych spychach gór tam i ówdzie przytuliły się hale zielone, gdzie pasterz, czujny i śmiały okiem ogarnia pasący się kierdel i rozpierzchłe stado krów. Tam to raz po raz szaleje wicher halny, pokotem kładzie całe połacie borów i z turni zrzuca owce i bydło rogate. Tak go wyśpiewał trubadur tatrzański — Kasprowicz:

O wietrze halny! Cóż, że przelękniona
Chowa się koza przed twojej potęgi
Wiewem niszczącym! Sam orzeł, co kręgi
Toczy podniebne, tuli się do łona
Szczelin turniowych, bo królewskich skrzydeł
Jędrna rozpiętość nie wytrzyma próby.
Strącaj kozice, ty — posłańcze zguby,
I orły chwytaj w oka swoich sideł!

Do obszaru Karpat wewnętrznych należy część Spiszu i Orawy oraz Pieniny — nieduży blok wapiennych skał, przecięty Dunajcem i uwieńczony szczytami Trzech Koron i Sokolicy. Przełom rzeki poniżej Czorsztyna pociąga swoją malowniczością, którą podnosi jeszcze bardziej stary zamek, niejednokrotnie obieramy za siedlisko i twierdzę przez zuchwałych opryszków.
Tatry i Pieniny należą do systemu Beskidu Zachodniego. Wschodnie zaś Beskidy składają się z pasm Beskidu Środkowego tj. Niskiego, Bieszczadów, Gorganów, Czarnohory, a dalej, za naszymi słupami granicznymi, z Alp Rodniańskich i Transylwańskich, z grzbietów Hargity, Karpat Banackich i Serbskich.
Pozostały tam potężne ślady dawnych mórz i lodowców, przepastne jeziora, wodospady, kotły i zwały moren; woda tam wyżłobiła obszerne pieczary, połączone nieraz w zawiły labirynt, gdzie przechowały się resztki nieznanych w tych szerokościach zwierząt i ptaków a także ślady i znaki, pozostawione przez pierwotnych jaskiniowców; pod warstwami skał przedzierają się podziemnym korytem niewidzialne rzeki; z wnętrza piersi ziemi biją źródła ciepłej i zimnej wody mineralnej; na głębinie, pod straszliwym ciśnieniem pokrywy ziemnej zgromadziła się ropa naftowa i gazy, gdzie niegdzie budzą podziw miejsca walk rzek z hamującymi ich bieg górami, aż zostały one przebite w przełomach; występują tu i ówdzie wulkaniczne skały i żyły, w których wysączone z głębin ziemi zastygło złoto, srebro i szlachetne, tajemniczymi ognikami migocące opale, aż znajdą się i wygasłe wulkany Sokół i Zapolenka, bazalty, trachity, tufy i źródła gorące — towarzysze gór tego typu; blizny na skałach i hieroglify zagadkowe coś szepcą nam o przepotężnych siłach i gwałtownych ruchach mas górskich i o czołgających się po dnie dawnych mórz istotach wymarłych przed milionami lat; liczne ślady kośćców i łusek ryb, małżów i otwornic, czaszki i piszczele zwierząt dawnych epok świadczą o sędziwym wieku skał i o burzliwych ich przeżyciach.
Karty historii ziemi w znacznej swej części dają się odczytać na wierchach i połoninach karpackich, w ich kotłach, jeziorach, zwałach moren, w wygasłych kraterach, na skałach starszych i młodszych, po zboczach dolin i w pieczarach, bo też wiekowe są te góry, co olbrzymim łukiem wypiętrzyły się nad Dunajem i, opisawszy potężne półkole, przez dunajską również Żelazna Bramę wtargnęły na półwysep Bałkański, góry jego ramieniem swoim łącząc z prastarym murem Alp. Wraz z nimi przeżywszy zjawiska, przerażające swym ogromem i mocą nieogarniętą zmysłami ludzkimi, stoją milczące Karpaty, pokorne woli Stwórcy, w skupieniu czekając cierpliwie, aż każe im w piarg i piach się rozsypać, lub wydźwignie je raz jeszcze, na inne miejsce przesunie, zarysy ich grani zmieni i przekształci, a może w głębi ziemi pogrąży, pokruszy, przetopi lub wodą oceanów zaleje na nowe miliony lat, co jak chwila mijają we wszechświecie.

∗             ∗

Karpaty — milczące kataklizmów świadki.
Karpaty Polskie od Beskidów Zachodnich aż po Czarnohorę — od zarania naszych dziejów stały się widownią wypadków o niezmiernej doniosłości historycznej; ślady zaś spokojnych, ewolucyjnych przeobrażeń lub też — gwałtownych, tonących w krwawej poświacie pożarów, łun i zwary wojennej przetrwały do dnia dzisiejszego i na każdym niemal kroku biją w oczy natarczywie i przekonywująco, budząc chwilami uczucie dumy, chwilami żalu, że los surowy tak właśnie, a nie inaczej ukształtował tę połać ziemi, gdzie rozmieściła się Polska.
Niedogodne zaiste jest to rozmieszczenie, wymagające od narodu władającego tą kraina szczególnych wysiłków i cnót niecodziennych. Wiedzieli o tym książęta Piastowi, mądrzy królowie, jak Bolesław Chrobry i Kazimierz Wielki, troskali się o „przywary mnogie ziemicy polskiej“ oddani ojczyźnie Jagiellonowie, a i późniejsi królowie myśleli o tym lub odczuwali te braki tragicznie na sobie i na swym panowaniu. Przywary te, braki i tragedia płynąca z geograficznej sytuacji Polski znalazły ścisłe ujecie w wydanym w r. 1595 „Zdaniu syna koronnego o pięciu rzeczach Rzeczypospolitej Polskiej“, gdzie autor taki wydaje osąd — i dziś godny uwagi:
„Owo zewsząd do Polaków pola i drogi nieprzyjacielowi wyborne, przestronne; ma na czym nieprzyjaciel przedniejszą mocą swoją, jazdą turecką poczynać; postąpi, ustąpi, pójdzie, wynijdzie, żywności, jeńców nabierze, gdzie chce i jako chce. W samych rękach naszych, w piersiach i gardłach naszych munitia nasza — to nasze góry, to nasze wody, to zamki, mury i wały polskie... Gdy inne państwa są obronne wodą, mają porty warowne, góry niedostępne, my — nic“.
I wtedy to już, w wieku XVI-ym w wiernym sercu „syna koronnego“ zagnieździła się troska o los ojczyzny, która łatwo stać się mogła zdobyczą drapieżnych sąsiadów. Taka również troska kierowała ręką królów i zasłużonych przed ojczyzną mężów, gdy pisali i nawoływali, by lud w cnotach wszelakich wytrwały był i mocny. Nie dziw przeto, że oczy wodzów i obrońców ojczyzny ku przyrodzonym wałom — Karpatom w pewnych okresach skierowane były przede wszystkim.
Góry, puszcze i bagniste, często wylewające rzeki jak np. Odra lub San, sprzyjały obronie kraju w dawnych czasach. Rozumieli to Mieszko, Bolesław Chrobry i inni o taką obronę troszcząc się gorliwie. Przerąbane w borach drogi były zaopatrzone w cały system „przesiek” — małych blokhauzów ze zwalonych pni i palisad, bronionych przez piechotę, zbrojną w oszczepy, topory, miecze, kusze i łuki. Na tyłach takich „bron“ ciągnęły się szeregi innych, a mianowicie — grodów warownych, tak częstych na granicach państwa. System tych grodów od panowania Chrobrego zamykał naturalne „bramy“, łatwo dostępne dla wroga. W ten to sposób zostały przegrodzone bramy łużycka, morawska, karpacka, przed którą w górach samych i na pogórzu powstały liczne warownie. Ośrodkiem linii fortyfikacyjnej były okolice Sącza, z najstarszymi szlakami biegnącymi przez doliny Dunajca i Popradu na Orawę i Spisz. Na wschodzie obsadzona była starannie i pomysłowo brama Przemyska pomiędzy Przemyślem a Samborem i Sanokiem a także stare grody czerwieńskie między Wieprzem a Bugiem z najsilniejszą tu twierdzą — Czerwień, górującą nad całą siecią większych i mniejszych grodów warownych. Karpaty nasze za bardzo dawnych czasów okryte były nieprzebytą puszczą, ponad którą wyrastały skalne lub bezleśne wierchy Tatr, Gorganów i Czarnohory. Bagniste doliny i głębokie koryta rzek, rozległe torfowiska, częste powodzie broniły dostępu do tego państwa borów, lasów i skał. Obfitowały one w zwierzęta łowne, ryby i dzikie jagody, więc zapewne bardzo wcześnie zabrnął tu i osiedlił się człowiek pierwotny.
Istotnie — jak dowiodły znaleziska — mieli tu swe siedziby ludzie kamienia łupanego i gładzonego, ludzie brązu, początku epoki żelaza i okresu rzymskiego.
Takie było zaranie zaludnienia Karpat, a potem, w miarę postępu trzebienia puszcz i przekładania ścieżek brzegami rzek i przez przełęcze górskie od północy, południa, wschodu i zachodu, poczęły się tu wdzierać mniejsze i większe fale wędrówek ludów. „Młot Świata“ Attyla dwa czy trzy razy podchodził do Karpat, wiodąc za sobą barbarzyńskie hordy słowiańskie, germańskie i sarmackie; Goci, Celtowie i sławetne Tacytowskie „flavi capilli Germanorum“ i wreszcie Słowianie napływali i znikali we wczesnohistorycznej mgle, aż widzimy tu już tylko osiedla Słowian różnych szczepów: Wiślanów, Polan, Ślązanów, Czechów, Morawian, Słowaków, Chorwatów, Serbów i innych, zanim runie fala awarsko-madziarska i podzieli ich na północnych i południowych Słowian. W tym czasie zapewne od dorzecza Wisły zaczynają sunąć ku Karpatom przedsiębiorczy i zuchwali Wiślanie, docierają do grani karpackiej, w różnych miejscach przekraczają ją nawet, na południu stykają się z ludnością grodów czerwińskich i tam zapuszczają swe zagony.
Jest coś tragicznego i bohaterskiego w nieprzerwanym i niby trwożnym szukaniu twierdz naturalnych dla krainy przejściowej, od północy, wschodu i południa całkowicie otwartej i na pastwę najeźdźców wystawionej. Takie tragiczne szukanie granic obronnych świadomie lub instynktownie kierowało zapewne ruchem „łazęków“, smerdów-radlników i „trzeblewiców“, jak też wyprawami polskimi w stronę Polesia do Przydnieprza, przez puszcze prusko-jaćwieskie ku mierzejom Bałtyku i wreszcie — na Dzikie Pola, za którymi szumiały fale muzułmańskiego morza Czarnego.
Ale i Karpaty nie przedstawiają zupełnie pewnego muru obronnego. Na południu bowiem nie dochodzą one do brzegu morza Czarnego i tworzą „bramę dunajską“ otwierając drogę najazdom koczowników. Na zachodzie znów — Karpaty nie łączą się z łańcuchem Sudetów, gdzie stoi otworem, „brama morawska“ przez którą w czasach najdawniejszych — może egipskich jeszcze, a w każdym razie — grecko-rzymskich szedł handel bursztynem, futrami, woskiem, skórami i solą, a w innych znów okresach wdzierały się tamtędy zbrojne hufce Madziarów, Czechów, Tatarów, Niemców.
Słowianie osiedli na Podkarpaciu i Podhalu zapewne w II wieku po Narodzeniu Chrystusa, gdyż w tym to okresie pojawiają się słowiańskie nazwy rzek Wisły i Dunaju. W ostatnim zaś roku wieku X-go zaczyna potężnieć wpływ Polski, rządzonej przez Bolesława Chrobrego, który granice swego państwa rozszerza poza Karpaty do doliny Wagu, gdzie po dziś dzień pozostały polskie oazy; Czerwona i Biała Chrobacja stają się własnością dzielnego króla: zagarnia on należące za Mieszka do Polaków grody czerwieńskie i całą ziemię halicką, aż z wysokości stolca królewskiego ujrzy swoją rozwielmożnioną w tej części włość pomiędzy Sanem a Skawą, na południu zaś nad wartem Zbrucza, po nierozstrzygniętym ostatecznie sporze o Kijów nad Dnieprem. Zapewne wtedy już, czy też wkrótce po śmierci Chrobrego zrodziły się dwie, tak bardzo różne ideologie polityczne, które wieki przetrwały nienaruszone, zapewne we krwi odmiennych szczepów Słowian polskich mające swe źródliska. Z jednej strony jest to przywiązanie do tradycji monarchii wojskowej Wielkopolan, z drugiej tęsknota do swobód samorządu, trawiąca Małopolan — co wpłynęło na bieg dziejów naszej ojczyzny.
Po zgonie Krzywoustego zachodzą poważne powikłania polityczno-ideologiczne. Oto kraj podkarpacki rozpada się na dwie zwalczające się części, reprezentowane przez Kraków polski i Halicz ruski.
Do trudności, spadających na państwo polskie i osłabiających je z powodu rozbieżności ideologicznych, doszła jeszcze jedna ważna okoliczność — osadnictwo na ziemiach granicznych. O ile bowiem dla państwa niezbędną jest jedność i ścisłość budowy, o tyle duszą pracy cywilizacyjnej w osadnictwie jest wolność i decentralizacja „przenośny ołtarz miłości ojczyzny, który o wielki ołtarz nie zwykł się troszczyć“ (J. Szujski). Na przestrzeni dziejów Polski w tej dzielnicy — przeważnie województwa ruskiego, gdzie wznoszono ów „ołtarz przenośny“, spostrzec z goryczą możemy niezwykłą swawolę szlachty, brak instynktu państwowego, kłótliwość, pieniactwo i rozrzutność bezmyślną, pyszałkowatą. O takich to duchach dla ojczyzny niebezpiecznych myślał Kochanowski, pisząc:

Dalekoście się od swych przodków odstrzelili,
A prawieście na nice Polskę wywrócili!

Przed oczyma naszymi przechodzą tragicznie zbrodnicze postacie szerzycieli strachu i zakały — takich Stadnickich, ze Stanisławem Diabłem Łańcuckim na czele, Sienieńskich i Łohodowskich. Nie ustępują im w prywacie i wichrzeniach Bełzeccy, Drohojowscy, Ligęzowie, Korniaktowie, Kmitowie, Herburtowie i hufiec innych buntowników, zbrodniarzy, jakimś obłędem porwanych, a nienawidzących mężów szlachetnych, ojczyźnie i narodowi oddanych, jak Żółkiewski i Ostrogski. Snadź przywary te od dawna już zagnieździły się na podgórskich kresach, gdyż niejaki Łukasz Lwowczyk, dominikanin, w kazaniach swoich w Przeworsku wołał z rozpaczą „giniemy“ i stosował do Polski straszne słowa proroctwa Micheaszowego: „Nunc vastaberis filia latronis, obsidionem posuerant contra nos, in virge percutient maxillam iudicis Israel!“ „Zginiemy!“ — woła w swych przepowiedniach znakomity Stanisław Orzechowski pochodzący z ziemi podkarpackiej.

Jednakże nawet tak surowy dla szlachty ówczesnej sędzia, jak W. Łoziński, znalazł dla niej usprawiedliwienie, z geograficznych warunków naszej ojczyzny wysnute.
A na domiar wszystkiego, co za sąsiedztwo, jakie ściany miała Polska! Wołosza, palenisko, ciągle krwią dogaszane i ciągle nowym płomieniem ziejące; Węgry, zawichrzone do dna wojną turecką, walkami domowymi; Siedmiogród, w którym w ciągu trzynastu lat siedem razy zmieniają się książęta, kolejno mordowani lub wypędzani, — nie mówiąc już o bezpośrednim pobliżu „paszczęki tatarskiej“, zawsze rozwartej i zawsze głodnej łupu i jasyru!
Sączyło się zatem przez ściany Polski zgorszenie, pogarda prawa, obojętność do ładu i systemu trwałości, najgorszą jednak klęską była niepewność jutra, co zmuszało szlachtę, a może i kmieci, bo jakżeż inaczej objaśnić ten ich pęd do zbójnictwa, jako rzemiosła, — patrzeć na tę „ziemię przechodnią“, jak na swoją chwilową zdobycz, z której należało wyciągnąć wszystko, aby przed wrogiem „pustynia ino tu odłogiem leżała, aby kamień na kamieniu nie ostał“.
Mimo to zauważa Łoziński potwierdzając faktami spostrzeżenia Orzechowskiego i Górnickiego, że „wrodzona poczciwość kładła granice temu, co nie miałoby było granic, gdyby sam grunt społeczny, sam instynkt moralny jednostek nie miał zachowawczej i odpornej siły“.
Oni to — ta szlachta swawolna, ci „diabły i diablęta“ w znacznym stopniu stali się czynnikami, niszczącymi i ogałacającymi kraj z jego bogactwa — lasów, gdy to, potrzebując dukatów na wojny, wspaniałe zamki obronne, kobierce wschodnie, konie anatolijskie, broń kosztowną, małmazję i drogie wina tokajskie, gdy to w samej tylko ziemi sanockiej węgrzyna w ciągu roku wypijano prawie 2000 beczek, a ile win włoskich, małmazji, alikantu — tego nikt nie liczył — popadli panowie w długi i „wielkie uciśnienie“. By wybrnąć z „ciężkiej opresji“, rzucono się do rabunkowej i lekkomyślnej gospodarki leśnej. Pod pień wycinano lasy i wywożono zagranicę, gdzie z naszych drzew potężniały rozbudowywane floty hanzeatyckie, angielskie, holenderskie i hiszpańskie; piękny masztowy i budulcowy las rąbano bez litości, aby przerobić go na klepki, wanczosy, falby, potaż i popioły, a wszystko to Sanem i Wisłą pędzono na szkutach do Gdańska, tej otwartej zawsze rany, przez którą z ciała Polski żywa płynęła krew.
Do takiego trzebienia lasów, których nie widzimy już w Beskidzie Niskim, w ziemi przemyskiej i sanockiej, pobudzały wspomnienia o starych, Kazimierzowskich jeszcze uniwersałach, gdy to król o osadnictwo się troskając przede wszystkim zachęcał do wyrąbywania puszcz, jakoże dla jego planów nie miały one „nullam utilitatem“. Toteż w swoim „Satyrze“ ze smutkiem i wyrzutem mówi Jan Kochanowski:

Gdzie spojrzę, wszędy rąbią: albo buk do huty,
Albo sośnię na smołę, albo dąb na szkuty...
...wszak i drew po chwili
Nie najdą, żeby sobie izbę upalili...

W r. 1340 Kazimierz Wielki po raz drugi i ostatni wciela ziemie halickie i Karpaty aż po Czarnohorę do Polski. Ten energiczny i mądry król dał kulturę, ustrój państwowy i dobrobyt ludności Karpat, Podkarpacia i ziemi halickiej, z całą tolerancją ustosunkowując się do odrębności narodowych i przekonań religijnych swych poddanych. Jak inny wielki król — Bolesław, tak i Kazimierz troszczył się o kolonizację podkarpackich krajów przez oddanych sobie rycerzy — Polaków, Wołochów, Węgrów, Niemców i Czechów, nadając im ziemię, popierając budowę zamków i grodów obronnych, umacniając Przemyśl, Lwów, Śniatyń i Włodzimierz i krok po kroku spolszczając obcokrajowców, osiadłych w granicach jego królestwa. Z tych to osadników wyszli z czasem znakomici możnowładcy krakowscy, którzy tak dodatnio zaważyli na losach Polski, popchnąwszy ją do unii z Litwą, poskramiając zakon krzyżacki, tłumiąc dzielnicowy chaos piastowski oraz separatyzm książąt litewskich, wpływając na bieg polityki i bacznie śledząc, by nad brzegami Bałtyku nie powstała obca i wroga potęga. Z tej krainy gór i przedgórzy dochodzą nas echa wielkich bitw z Kozakami i Szwedami, tragedii Jana Kazimierza w Czorsztynie, wreszcie — gloria czynów bohaterskiego Jana III, który pod Kałuszem rozbił i na cztery wiatry rozpędził kilka hord tatarskich, z Krakowa wyruszył pod Wiedeń, przez Duklę zaś powracał z wojny węgierskiej po bitwach pod Parkanami, a potem przyszła epoka kościuszkowska, wysiłki powstańcze, ruch wolnościowy, który doprowadził do zbrojnego czynu Legionów i sławnej brygady karpackiej; tam wreszcie wsławiły się Gorlice, nie bez słuszności nazwane „polskim Verdun“, gdyż koło tego miasta zadano ostateczny cios potędze rosyjskiej w okresie wojny światowej.
Wszystko to widziały, słyszały i przeżyły szczyty karpackie, żyzne równiny, śród nich rozparte stare miasta — obronne i handlowe, zbudowane podług mądrze pomyślanego planu strategicznego, by mogły bronić Polski od najazdów tatarskich, tureckich, wołoskich, węgierskich i niemieckich. Tylu było tych wrogów, a Polska — ów „kraj przejściowy“, — będąc mocnym przedmurzem Europy, cywilizacji zachodniej i katolicyzmu, jakżeż często podlegała ciosom od strony zachodniej Europy i przewagi jej kultury materialnej!
Od Krakowa po Śniatyń ciągną się ruiny zamków, wiążą się w łańcuchu potężnym podkarpackie miasta polskości odwieczne ostoje — z nich przeszłością najświetniejsze Biecz i Krosno — a w starych kościołach widnieją pożółkłe i zmurszałe grobowce tych synów ziemi karpackiej, którzy wiernie stali na straży granic i spraw ojczyzny. Nazwiska znakomite, znane każdemu Polakowi, a obok — inne zapomniane już, ale niezatartymi zgłoskami zapisane na kartach naszych dziejów, jak Kmitów lub Korniaktów.
Dziejopisarze chętnie zwykle poddają ostrej krytyce swawolę, anarchiczne skłonności i bezprawie szlachty. Nikt chyba nie będzie bronił złych skutków sławetnej „złotej wolności“ lub usprawiedliwiał takich „Diabłów Łańcuckich“, Bełzeckich, Łohodowskich i Mniszchów, a jednak należałoby w imię sprawiedliwości i prawdy dziejowej określić ściśle, jaki to odsetek całego stanu szlacheckiego stanowili ci „butni, możni i złoczynni?“ Należałoby też skrupulatnie przewertować kroniki współczesne i ustalić raz na zawsze, czy w życiu wszystkich tych „diabłów i diabląt“ same tylko działy się zbrodnie przeciwko poddanym, sąsiadom, bliskim i dalekim krewnym i normalnemu życiu kraju i czy w dobie „wielkiej potrzeby“ Ojczyzny ci sami możni a niesforni panowie ofiarą krwi i mienia, sławnymi czynami i rycerską fantazją nie odkupili rzetelnie mnogich i ciężkich przewinień swoich?
Przecież dla tych, którzy choćby raz jeden rzucili okiem na ślady dawnych gniazd tej od czci i wiary odsądzonej szlachty, staje się jasnym znaczenie i sens istnienia owych „królewiąt“ nikogo i niczego nie uznających. Osiedlali się oni w miejscach najniebezpieczniejszych, od chciwych i okrutnych wrogów zagrożonych stale, przy szlakach odwiecznych najazdów; gotowi byli do walki z nieprzyjacielskimi hufcami, nie oglądając się ani na sąsiadów, ani na zbrojną siłę koronną, w głębokim, wrodzonym snadź przeświadczeniu, że poto istnieją, by pierś swoją nastawiać, krew przelewać hojnie i szafować swym mieniem i życiem dla najwyższego celu — obrony Ojczyzny. Szukajmy starannie i sumiennie, a w każdej bodaj dobie znajdziemy tych osławionych złoczyńców w najniebezpieczniejszych i najbardziej odpowiedzialnych miejscach, ujrzymy ich w promieniach sławy. Stąd wynika, że poza własną wolą i butą uznawali oni coś, co dla nas jest teraz najcenniejsze. Uznawali wielką prawdę, że prima et maxima res — salus Respublicae est.
Cała bez wyjątku warstwa szlachecka, rządząca w Polsce i za nią bez sprzeciwu i wahania oddająca swoją krew i dobytek pokoleń, potrafiła jednak olbrzymiemu obszarowi pomiędzy Karpatami a Dniestrem i Podolem nadać cechy polskiej ziemi i ludność do polskiej racji stanu przywiązać trwałymi więzami. Z ksiąg dziejów naszych wiemy, że w dawnych czasach nikt bodaj nie wyczuwał, że śród ludu podkarpackiego poza Polakami odwalają skiby i trzebią lasy ludzie innego szczepu. Tak było, gdyż Łemkowie i Bojkowie wiedzieli o wyłącznej przynależności swojej do Polski i losy swoje wiązali tylko z nią, która promieniowała wspaniałością miast, zamków, świątyń, klasztorów, pomagała im wznosić własne domy Boże, tego i owego wywyższała, otwierając mu wstęp do szkoły, wojska a nawet do wysokich stanowisk. Całą tę ziemię i jej ludność przesyciła i wypełniła polskość, nasza kultura, nasza myśl i idea państwowa kierujące całym życiem narodu. W tym właśnie upatrywać należy największą zasługę tak surowo oskarżanej szlachty naszej, bo ona to tylko olbrzymi kraj, przecięty Sanem, Stryjem, Dniestrem, Seretem i Prutem, uczyniła ojcowizną polską.
Te ślady dawnej myśli i pracy politycznej, niby wielkie runa cichym głosem swej utajonej treści mówią o mądrości i błędach wieków minionych. Lecz zbyt często nikną świadectwa polskiej pracy w polskich Karpatach od zarania dziejów tu wkładanej.
Któż, by przekonać się o tej pracy, zechce zajrzeć do starych kronik i szpargałów? Tymczasem te zabytki wielkiej przeszłości potężnym głosem przemawiają do wyobraźni i uczucia, napawają dumą i nadzieją, utwierdzają w tej prawdzie z całą stanowczością i mocą.
Przypominają nam o tym Karpaty i Podkarpacie, nawet te ich części, które daleko od królewskiego znajdują się Krakowa, a więc w dorzeczu Popradu, Sanu i Dniestru. To właśnie części naszych gór i przedgórza ogarnia niniejszy tom. Beskid Środkowy lub Niski i Bieszczady oraz związane z nimi Podkarpacie stanowi jego temat. Inne części Karpat polskich, jak Tatry, Gorgany i Huculszczyzna weszły już w skład „Cudów Polski“. Ziemia Sandecka, Pieniny i Beskid Zachodni doczekają się również swojej kolei. Kraina, leżąca pomiędzy Popradem a Świcą, będzie terenem naszych wędrówek po malowniczych, miłych sercu górach, wzgórzach i zielonych dolinach, przeciętych wspaniałymi strugami rzek, stanie się źródłem naszych wspomnień i rozważań, bo rodzą się one tu jak rzeki, co z setek drobnych wycieków i potoków złożone burzliwie nieraz wypełniają głębokie łożyska lub w powodzi słonecznej jarzą się spokojnie na szerokich rozlewiskach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.