Klub Pickwicka/Rozdział pięćdziesiąty czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Klub Pickwicka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne „Feniks“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Posthumous Papers of the Pickwick Club
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


Rozdział pięćdziesiąty czwarty
zawiera szczegółowe sprawozdanie z pukania, oraz inne rzeczy, między innemi ciekawe dane, dotyczące pana Snodgrassa i pewnej młodej damy a będące w związku z tą historją.

Przedmiot, który przedstawił się oczom zdumionego dependenta, był to chłopiec — cudownie tłusty chłopiec — ubrany za grooma, stojący na słomiance z oczyma przymkniętemi, jak gdyby spał. Pan Lowten nigdy w życiu nie widział tak pyzatego chłopca. A postawa pukającego i jego śniąca mina były czemś wręcz przeciwnem temu, czego było można po takiem pukaniu oczekiwać! Nic więc dziwnego, że się zdumiał.
„Co się stało?“ spytał pan Lowten.
Dziwny chłopiec nie odpowiedział, ale kiwnął się kilka razy i wydał z siebie dźwięk podobny do chrapnięcia.
„Skąd się tu wziąłeś?“ pytał dependent.
Chłopiec nie odpowiedział. Sapał jak miech — ale trwał w miejscu nieruchomo.
Dependent powtórzył pytanie trzy razy i już miał zamknąć drzwi, kiedy chłopiec nagle podniósł głowę, otworzył oczy, otrząsnął się i zrobił ruch, jakgdyby na nowo chciał się zabrać do pukania. Widząc otwarte drzwi, obejrzał się zdumiony i spojrzał na pana Lowtena.
„Czego u djabła tak się dobijasz?“ gniewnie spytał pan Lowten.
„Jakto tak?“ spytał chłopiec śpiącym i niewyraźnym głosem.
„Jak pijany pocztyljon!“ wypalił pan Lowten.
„Bo mi pan kazał stukać, aż otworzą, żebym czasami nie zasnął“, odpowiedział pyzaty chłopiec.
„Dobrze“, odrzekł dependent. „Od kogo przychodzisz?“
„Jest na dole“.
„Kto?“
„Pan. Kazał zapytać, czy pan w domu“.
Pan Lowten uważał za stosowne wychylić się przez okno. Ujrzawszy w powozie starego, rzeźkiego gentlemana, dał mu znak, by poszedł na górę. Stary gentleman lekko wyskoczył z karety.
„To tamten twój pan — w karecie?“ zapytał Lowten.
Chłopiec skinął głową.
Dalsze wyjaśnienia były zbyteczne, jegomościem tym okazał się bowiem pan Wardle, który wbiegł po schodach, minął Lowtena i wpadł do pokoju pana Perkera.
„Pickwick!“ zawołał pan Wardle. „Podaj mi rękę, mój chłopcze! Dopiero wczoraj dowiedziałem się, że osadzono cię w klatce! Jakże pan mógł dopuścić do tego, panie Perker?“
„Nie mogłem nic na to poradzić, mój panie!“ odrzekł pan Perker z uśmiechem i zażył tabaki. „Pan nie wie, jaki to uparciuch!“
„Wiem, wiem, naturalnie!“ odpowiedział pan Wardle. „Ale strasznie się cieszę, że go widzę i nieprędko zgodzę się stracić go z oczu!“
„To mówiąc, pan Wardle raz jeszcze uścisnął rękę pana Pickwicka potem pana Perkera i rzucił się na fotel. Wesoła i czerwona jego twarz jaśniała jak zawsze zdrowiem i dobrym humorem.
„A to śliczne historje się tutaj dzieją! Dajno tabaki Perker. To dopiero czasy!“
„O czem myślisz?“ zapytał pan Pickwick.
„O tem, że widocznie wszystkie dziewczęta, razem i zosobna, potraciły głowy. Zaraz powiecie, że to nic nowego, i chociaż może to rzeczywiście nic nowego, to w każdym razie jest to prawda“.
„Chyba nie przyjechał pan poto wyłącznie do Londynu, by nam to powiedzieć, mój drogi panie?“ zapytał pan Perker.
„Nie, nie tylko poto“, odparł pan Wardle, „chociaż to jest głównym powodem mojej podróży. Jak się ma Arabella?“
„Bardzo dobrze“, odrzekł pan Pickwick; „jestem pewny, że się bardzo ucieszy, gdy cię zobaczy“.
„A! Czarnooka kokietka! Sam miałem ogromny gust z nią się ożenić i w tych wariackich czasach grać warjata. No, ale i z tego jestem zadowolony; bardzo mię to cieszy“.
„Skąd dowiedziałeś się o tem?“ zapytał pan Pickwick.
„Rozumie się, że od moich córek. Arabella napisała do nich przedwczoraj, że potajemnie i bez zezwolenia swego teścia wyszła zamąż za obecnego jej męża, lecz pan Pickwick wyjechał, by uzyskać przyzwolenie ojca na coś, czego już nie może zmienić. Usłyszawszy o tem, uznałem, że nadarza się dobra sposobność do dania małej nauki moim pannom, do wskazania im, jak okropną jest rzeczą, gdy dzieci zawierają małżeństwa bez zezwolenia rodziców. Ale gdzie tam! Nie zrobiłem żadnego wrażenia. Powiedziały, że daleko okropniejszą jest rzeczą, gdy wesele odbyło się bez drużek, i było zupełnie tak, jak gdyby mój Joe wygłosił kazanie“.
Tu stary gentleman zaczął śmiać się, a gdy naśmiał się dowoli, mówił dalej:
„Ale to bynajmniej jeszcze nie wszystko. To dopiero połowa miłosnych spisków, które potworzono. Od sześciu miesięcy stąpaliśmy po minach, a teraz miny wkońcu wybuchły!“
„Co chcesz pan przez to powiedzieć?“ zapytał pan Pickwick, blednąc; „spodziewam się, że nie potajemne małżeństwo?“
„Nie, nie“, odrzekł pan Wardle. „Tak źle jeszcze nie jest!“
„Więc cóż? Czy jetem interesowany w tej sprawie?“ dopytywał się filozof.
„Mam mu odpowiedzieć na to pytanie, Perker?“ spytał pan Wardle.
„Jeżeli przez to nie kompromituje pan siebie, kochany panie!“
„Więc dobrze! Jesteś interesowany!“
„Jakto?“ zapytał filozof z niepokojem. „W jaki sposób?“
„Z ciebie taki zapalony młodzieniec, że, doprawdy, boję się mówić. Ale, jeżeli pan Perker zechce usiąść między nami, by zapobiec nieszczęściu, to może odważę się“.
Zamknąwszy drzwi i pokrzepiwszy się nową szczyptą tabaki pana Perkera, stary gentleman rozpoczął opowiadanie w następujący sposób:
„Rzecz się ma tak: córka moja Bella... Bella, co wyszła za pana Trundle... wiecie?“
„Wiemy, wiemy!“ zawołał niecierpliwie pan Pickwick.
„Nie przestraszajcie mię na samym początku. Córka moja, Bella, siadła tedy koło mnie przedwczoraj wieczór, gdy Emilja poszła spać z bólem głowy, po odczytaniu listu Arabelli; otóż Bella powiedziała: „Cóż myślisz o tem ojcze?“ „Spodziewam się, moja kochana, że wszystko pójdzie dobrze“, odpowiedziałem. A trzeba wam wiedzieć, że odpowiedziałem tak, ponieważ siedziałem przed dobrym ogniem, popijając sobie grog w spokoju ducha, a wiedziałem, że wystarczy, bym tylko od czasu do czasu rzucił słówko, aby szczebiotała bez końca. Bo moje dziewczęta, to żywe portrety ich nieboszczki matki, a teraz, gdy jestem stary, chętnie przesiaduję z niemi; ich głosy i ich spojrzenia przypominają mi najszczęśliwszy okres w mojem życiu i na chwilę czynią mnie znów tak młodym, jak byłem wówczas, chociaż serce już nie może być takie lekkie. „To prawdziwe małżeństwo ze skłonności“, zaczęła Bella po chwili milczenia. „Tak jest, drogie dziecię“, odrzekłem; „ale takie małżeństwa nie zawsze się udają...“
„Ja twierdzę przeciwnie!“ zawołał pan Pickwick z ogniem.
„Bardzo dobrze, będziesz sobie twierdził, co ci się podoba, gdy na ciebie przyjdzie kolej mówić; a teraz nie przerywaj“.
„Przepraszam“, rzekł pan Pickwick.
„Przebaczam ci“, odparł pan Wardle. „Ojcze“, powiedziała Bella, rumieniąc się nieco, „przykro mi, że takiego jesteś zdania o małżeństwie ze skłonności“. „Źle się wyraziłem“, odrzekłem, klepiąc ją po policzku, jak sobie na to tylko taki stary jegomość, jak ja, pozwolić może, „źle, bo i twoja matka wyszła zamąż ze skłonności, i ty także“. „Ja nie to miałam na myśli“, przerwała Bella; „chciałam pomówić z tobą, ojcze, o Emilji“.
Pan Pickwick drgnął.
„A tobie co znowu?“ zapytał Wardle, przerywając opowiadanie.
„Nic, nic“, odrzekł filozof, „mów dalej“.
„Nigdy nie umiałem rozciągać żadnego opowiadania“, rzekł szybko Pan Wardle. „Prędzej czy później musi wyleźć szydło z worka, a gdy wylezie, znacznie oszczędza to czasu, Krótko mówiąc: Bella zebrała się wkońcu na odwagę, by mi powiedzieć, że Emilja jest bardzo nieszczęśliwa, że od ostatniego Bożego Narodzenia prowadzi korespondencję z naszym młodym przyjacielem, Snodgrassem, i że w poczuciu obowiązku postanowiła z nim uciec, naśladując chwalebny postępek swej przyjaciółki; czując jednak pewne w tym względzie skrupuły, ponieważ byłem niezłym ojcem, uznała, iż wypada zrobić mi ten zaszczyt i zapytać, czy też nie mam nic przeciwko temu, by się pobrali w sposób zwyczajny i pospolity. A teraz, mój kochany Pickwick, jeżeli możesz doprowadzić swe oczy do ich zwyczajnych rozmiarów i poradzić mi, co mam z tem zrobić, to będę ci za to bardzo obowiązany“.
Ten dziwny sposób, w jaki poczciwy stary gentleman odezwał się, był zupełnie na miejscu, gdyż twarz pana Pickwicka wyrażała ogromne zdumienie i zmieszanie, co robiło bardzo komiczne wrażenie.
„Snodgrass?... Od Bożego Narodzenia?“ te słowa wybiegły wkońcu z ust stropionego pana Pickwicka.
„Oczywiście, że od Bożego Narodzenia“, odparł pan Wardle. „Wszystko to jest dość wyraźne, a my musieliśmy nosić bardzo kiepskie okulary, żeśmy prędzej tego nie dostrzegli“.
„Naprawdę, że nie rozumiem“, rzekł pan Pickwick zamyślony; „poprostu nie rozumiem“.
„Ależ to nietrudno zrozumieć!“ zawołał jowialny Wardle. „Gdybyś był młodszy, byłbyś już dawno wtajemniczony we wszystko. A poza tem“, mówił stary gentleman dalej, z pewnem wahaniem, „trzeba wam wiedzieć, że ja, nie wiedząc o niczem, od czterech czy pięciu miesięcy nalegałem nieco na Emilję, by przyjęła rękę jednego z naszych sąsiadów, oczywiście, jeśli go może pokochać, bo nigdy nie zamierzałem jej zmuszać. Jestem pewny, że ona, jak zwykle dziewczyna, by podnieść własną wartość i spotęgować uczucia Snodgrassa, przedstawiła mu to w bardzo ponurych barwach i że następnie oboje doszli ostatecznie do przekonania, iż są parą okrutnie prześladowanych kochanków i że pozostaje im zatem tylko potajemne małżeństwo albo śmierć. Teraz, pytanie, co tu robić?“
„A cóźeś zrobił?“ zapytał pan Pickwick.
„Ja?“
„To znaczy, coś zrobił, gdy ci to wszystko powiedziała pani Trundle?“
„O, rozumie się, że narobiłem głupstw“.
„Oczywiście“, wtrącił pan Perker, który słuchał całej rozmowy, kręcąc łańcuchem od zegarka, drapiąc się po nosie i okazując inne oznaki zniecierpliwienia. „To bardzo naturalne. Ale jakiego rodzaju głupstw narobił pan?“
„Naprzód okropnie się rozgniewałem i tak tem przestraszyłem matkę, że się aż rozchorowała“.
„To bardzo rozumne“, zauważył pan Perker; „a dalej co, kochany panie?“
„Zrzędziłem i wściekałem się przez cały następny dzień, aż wkońcu, zmęczony tem, że trapię wszystkich i sam siebie, wziąłem powóz w Muggleton i przyjechałem tu, pod pozorem, by Emilja odwiedziła Arabellę“.
„Więc panna Wardle jest tu?“ zapytał pan Pickwick.
„Oczywiście“, odparł Wardle, „a w tej chwili powinna być w hotelu Osborne, na Adelphi, o ile twój przedsiębiorczy przyjaciel nie porwał jej, gdym wyszedł“.
„Pogodziliście się?“ zapytał pan Perker.
„Wcale nie. Emilja przez cały czas robi miny i płacze, a tylko wczoraj wieczorem, między podwieczorkiem a kolacją, zabrała się z wielką ostentacją do pisania listu. Ja udałem, że nie zauważam tego“.
„Czy chcecie wysłuchać mego zdania o tem wszystkiem?“ zapytał pan Perker, spoglądając kolejno to na zamyśloną twarz pana Pickwicka, to na niespokojne rysy pana Wardle — i energicznie zażywając swą ulubioną tabakę.
„Pewnie“, odpowiedział pan Wardle, spoglądając na pana Pickwicka.
„Oczywiście“, rzekł pan Pickwick.
„Otóż moje zdanie jest takie“, rzekł mały adwokat, wstając i odsuwając krzesło, „że najlepiej zrobicie, gdy się stąd wyniesiecie. Przejedźcie się albo przejdźcie się piechotą, jak wam będzie wygodniej, boście mnie znudzili. Na przechadzce pomówcie sobie o całej sprawie; a jeżeli odrazu wszystkiego nie ułożycie, to powiem wam, co należy zrobić, gdy się zobaczymy drugi raz“.
„Naprawdę, doskonała rada!“ zawołał pan Wardle, nie wiedząc, czy ma się śmiać, czy gniewać.
„Ba, ba! Kochany panie! Znam ja was lepiej, niż wy sami“, odparł pan Perker. „Wiem, żeście już wszystko ułożyli sobie w swych głowach“.
To mówiąc, mały adwokat szturchnął tabakierką najpierw w pierś pana Wardle, a potem w kamizelkę pana Pickwicka, poczem wszyscy trzej poczęli śmiać się, a zwłaszcza dwaj ostatni gentlemani, którzy uścisnęli sobie ręce, bez żadnego wyraźnego powodu.
„Będzie pan dziś u mnie na obiedzie, Perker!“ rzekł pan Wardle.
„Nie mogę obiecywać! Nie mogę obiecywać!“ odpowiedział pan Perker, „ale w każdym razie wpadnę wieczorem!“
„Czekam do piątej“, powiedział pan Wardle. „Joe!“
Obudziwszy wkońcu Joego, obaj przyjaciele odjechali powozem pana Wardle, powóz ten miał oparcie ztyłu dla pyzatego chłopca — gdyby bowiem nie to humanitarne urządzenie, Joe niezawodnie wypadłby i zabiłby się na pierwszym zakręcie.
Przybywszy pod „Jerzego i Jastrzębia“, dowiedzieli się, że Arabella i jej pokojówka kazały sobie sprowadzić powoź i pojechały do Adelphi — otrzymały bowiem wiadomość od Emilji, że bawi w mieście. Ponieważ Wardle miał jeszcze interesy, odesłał więc powóz wraz z pyzatym chłopcem do hotelu i kazał powiedzieć, że on i pan Pickwick przyjdą na obiad o piątej.
Obarczony tem zleceniem, pyzaty chłopiec spał sobie wygodnie w powozie jak w łóżku, nie zwracając uwagi na wyboje i kałuże. Cudownem zrządzeniem losu zbudził się sam, bez niczyjej pomocy, gdy powóz stanął. Otrząsnął się, by doprowadzić do jakiego takiego stanu swoje władze umysłowe, i polazł po schodach.
Otóż, czy ów wstrząs, zamiast orzeźwić pyzatego chłopca, wprowadził jego głowę w zamęt, czy też sprawił to nagły napływ myśli i nowych idej, dość, że pyzaty chłopiec zapomniał o zwykłych ceremonjach, czy (co również jest możliwe) poprostu zdrzemnął się, idąc po schodach, wszedł bowiem do saloniku, nie zapukawszy poprzednio. Tam ujrzał natychmiast gentlemana, który siedział na kanapie i obejmował pewną młodą damę, podczas gdy Arabella i jej piękna pokojówka udawały, że z wielkiem zajęciem wyglądają oknem. Na ten widok pyzaty chłopiec pisnął, panie krzyknęły, a gentleman zaklął — wszystko to odbyło się niemal jednocześnie!
„Czego tu chcesz, nędzniku?“ zawołał gentleman. Nie potrzebujemy dodawać, że był to pan Snodgrass.
Pyzaty chłopiec, bardzo wystraszony, zdobył się tylko na jedną odpowiedź:
„Panienko!“
„Czego chcesz, głuptasie?“ zapytała Emilja, odwracając głowę.
„Mój pan i pan Pickwick przyjdą na obiad o piątej“, odpowiedział pyzaty chłopiec.
„Wynoś się!“ zawołał pan Snodgrass do zdumionego chłopca.
Arabella, Emilja, pan Snodgrass i pokojówka niezwłocznie udali się na naradę w kąt pokoju, i szeptali coś parę minut, podczas gdy pyzaty chłopiec drzemał.
„Joe“, powiedziała Arabella z czarującym uśmiechem. „Jak się masz, Joe?“
„Joe!“ zawołała panna Emilja. „Poczciwy z ciebie chłopak! Nie zapomnę o tobie!“
„Joe“, powiedział pan Snodgrass, zbliżając się do zdziwionego chłopaka i podając mu rękę. „Nie poznałem cię w pierwszej chwili; masz pięć szyllingów!“
„I ja ci będę winna piątkę“, dodała Arabella, „na rachunek dawnej znajomości!“ I obdarzyła korpulentnego młodzieńca nowym czarującym uśmiechem.
Ponieważ pyzaty chłopiec myślał powoli, więc z początku dziwił się tym nagłym oznakom przyjaźni i obejrzał się trwożliwie. Wreszcie twarz jego rozjaśniła się uśmiechem od ucha do ucha, schował do każdej kieszeni po półkoronówce, a za nią całą łapę, i wybuchnął końskim śmiechem: pierwszy i jedyny raz w życiu!
„Widzę, żeś nas zrozumiał“, powiedziała Arabella.
„Trzeba mu zaraz dać coś zjeść“, powiedziała Emilja.
Pyzaty chłopiec prawie roześmiał się znów, usłyszawszy te słowa. Mary poszeptała jeszcze chwilę z państwem, poczem odezwała się:
„Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, to razem zjemy obiad!“
„Dobrze!“ energicznie powiedział pyzaty chłopak. „Mają tu doskonały pasztet!“
Z temi słowy pyzaty chłopak poszedł po schodach, za nim piękna pokojówka, czarując wszystkich posługaczy i narażając się na gniew wszystkich pokojówek.
Znalazł się pasztet, o którym pyzaty chłopiec mówił z takiem uczuciem, a prócz tego kawał wołowiny, półmisek kartofli i flaszka porteru.
„Niech pani siada“, powiedział pyzaty chłopak. „Ależ to pyszna wsuwa! Taki jestem głodny!“
Rzuciwszy parę razy łakomym wzrokiem po stole, pyzaty chłopiec zajął miejsce u szczytu, zaś Mary naprzeciw niego.
„Pozwoli pani kawałek?“ zapytał pyzaty chłopiec, zagłębiając w pasztet nóż i widelec.
„Kawałeczek, jeśli pan łaskaw“, odrzekła Mary.
Pyzaty chłopiec ukrajał dla Mary kawałeczek, a sobie kawał pasztetu, i już miał go podnieść do ust, gdy nagle z rąk wypadł mu widelec i nóż; chłopak odsunął krzesło i, opuściwszy ręce na kolana, zawołał:
„Jaka pani śliczna!“
Było to powiedziane głosem zachwyconym, a więc nie miało w sobie nic zatrważającego. A jednak w spojrzeniu pyzatego chłopca było coś tak kanibalskiego, że komplement ten wydał się Mary conajmniej dwuznaczny.
„Panie Joe!“ zawołała Mary, rumieniąc się. „Co to ma znaczyć?“
Pyzaty chłopiec wolno przyjął poprzednią pozycję i w odpowiedzi westchnął głęboko. Przez chwilę milczał zamyślony, potem pociągnął łyk porteru. Dokonawszy tego, znowu westchnął, i zabrał się z zapałem do pasztetu.
„Bardzo ładna panienka, ta panna Emilja!“ powiedziała Mary po jakimś czasie.
Właśnie pyzaty chłopiec skończył jeść pasztet. Utkwił spojrzenie w Mary i odpowiedział:
„Znam ładniejszą!“
„Nie może być!“
„Może być!“ zawołał pyzaty chłopiec z niezwykłem ożywieniem.
„Jak się nazywa?“
„A jak pani?“
„Mary“.
„Ona tak samo“, odrzekł pyzaty chłopiec. „Pani jest tą panną“; pyzaty uśmiechnął się, mówiąc ten komplement i zrobił coś pośredniego między „zezem“ i „okiem“, co według wszelkiego prawdopodobieństwa, miało być kokieteryjnem zerknięciem.
„Pan nie powinien tak do mnie mówić“, zawołała Mary. „Pan tak nie myśli!“
„Nie myślę?“ zapytał pyzaty chłopiec. „Ale mówię!“
„No, dobrze!“
„Czy pani często będzie tu przychodzić?“
„Nie“, odrzekła Mary, potrząsając głową. „A dlaczego pan pyta?“
„Och!“ powiedział pyzaty chłopak. „To szkoda! Gdyby pani nie wyjeżdżała, raczylibyśmy się doskonałemi obiadkami!“
„Może czasem i będę przyjeżdżać dla pańskiej przyjemności“, powiedziała Mary, głaszcząc obrus. „Jeżeli pan wyświadczy mi pewną łaskę!“
Pyzaty chłopiec przeniósł wzrok z pasztetu na wołowinę, jak gdyby w jego umyśle słowo „łaska“ musiało być w ten czy w inny sposób związane z jedzeniem. Potem wyjął jedną półkoronówkę i przyjrzał jej się uważnie.
„Zrozumiał mię pan?“ zapytała Mary, patrząc mu chytrze w twarz.
Pyzaty chłopiec znów spojrzał na półkoronówkę i powiedział niewyraźnie:
„Nie...“
„Panie proszą, by pan nic nie mówił starszemu panu, że tamten młody pan był na górze... I ja proszę pana o to samo!“
„Tylko tyle?“ spytał pyzaty chłopiec, z widoczną ulgą chowając półkoronówkę do kieszeni. „Naturalnie, że nie powiem!“
„Widzi pan“, tłomaczyła Mary. „Pan Snodgrass bardzo kocha pannę Emilję, a panna Emilja bardzo kocha pana Snodgrassa, ale gdyby starszy pan się o tem dowiedział, wywiózłby was wszystkich do jakiegoś zapadłego kąta i tylebyśmy was widzieli!“
„Nie, nie powiem“, stanowczo powiedział pyzaty chłopiec.
„Strasznie pan jest kochany“, zawołała Mary. „Ale na mnie czas! Muszę iść na górę i ubrać moją panią do obiadu!“
„Niech pani jeszcze nie odchodzi!“ prosił Joe.
„Muszę!“ odrzekła Mary. „Dowidzenia — tymczasem!“
Pyzaty chłopiec ze zręcznością słonia rozpostarł ramiona, by objąć i pocałować Mary. Ale ponieważ nie trzeba było wielkiej żywości, by mu się wymigać, piękna Mary uciekła zanim się spostrzegł. Wtedy sentymentalny młodzieniec zabrał się do wołowiny i zjadłszy dobry funt, zasnął.
Na górze tyle miano do omówienia, tyle robiono planów ucieczki i potajemnego ślubu na wypadek, gdyby pan Wardle w dalszym ciągu trwał w okrutnym uporze, że pozostało zaledwie pół godziny do obiadu, kiedy pan Snodgrass zaczął się żegnać. Panie poszły przebrać się do sypialni, a pan Snodgrass wziął kapelusz i skierował się ku schodom. Zaledwie jednak wyszedł za drzwi, usłyszał donośny głos pana Wardle, a przechyliwszy się przez poręcz schodów, ujrzał go w towarzystwie innego gentlemana. Nie znając rozkładu domu, pan Snodgrass cofnął się szybko do pokoju, który właśnie opuścił, i cofając się jeszcze dalej, trafił do sypialni pana Wardle, i ostrożnie zamknął drzwi właśnie w chwili, gdy osoby, które dojrzał przed chwilą, weszły do bawialni. Byli to Panowie Wardle, Winkle, Pickwick i Benjamin Allen — bez trudu poznał ich wszystkich po głosach.
„Całe szczęście, żem się zdobył na tyle przytomności umysłu, by przed nimi uciec“, powiedział pan Snodgrass i na palcach podszedł do drugich drzwi. „Muszą wychodzić również na korytarz, więc wymknę się niepostrzeżenie!“
Ale jedna okoliczność przeszkodziła mu wymknąć się niepostrzeżenie: drzwi zamknięte były na klucz, a klucz wyjęto...
„Garson“, rzekł pan Wardle, zacierając ręce. „Dziś dacie nam najlepszego wina, jakie macie!“
„Podam najlepsze, proszę pana!“
„A paniom powiedz, że już jesteśmy!“
„Słucham pana!“
Pan Snodgrass szczerze i gorąco pragnął, by damy wiedziały, że i on jest także! Miał zamiar szepnąć przez dziurkę od klucza „Garson“, ale potem przestraszył się, że może przyjść niewłaściwy garson; przypomniał sobie również, że przed paru dniami, w sąsiednim hotelu, znaleziono pewnego gentlemana w bardzo podobnej sytuacji (wypadek ten pod rubryką „Z policji“ szczegółowo podały poranne dzienniki), usiadł więc, drżąc, na walizce.
„Na Perkera nie będziemy czekać ani minuty“, powiedział stary gentleman. „Przyjdzie albo o piątej, albo wcale nie. Więc nie warto czekać! A! Arabella!“
„Moja siostra!“ zawołał pan Ben Allen, obejmując ją bardzo dramatycznie.
„A Ben! Ale jakże cię czuć tytoniem!“ zawołała Arabella, krztusząc się.
„Naprawdę?“ rzekł pan Benjamin Allen. „Czuć mnie tytoniem? Bardzo być może“.
Było to rzeczywiście bardzo możliwe, gdyż właśnie z dwunastoma studentami medycyny odbył w tylnym pokoju, przy wesołym dymie, wielkie wspólne zebranie, na którem palono co niemiara.
„Bardzo się cieszę, że cię widzę“, rzekł pan Ben Allen. „Daj ci Boże wszystkiego najlepszego!“
„Ach“, odrzekła młoda kobieta, nadstawiając mu twarz do pocałunku, „tylko nie ściskaj mnie tak mocno, bo mi pomniesz suknię“.
Po tej scenie pojednania, pan Ben Allen, rozczulony porterem i cygarami, spojrzał dokoła siebie przez wilgotne okulary.
„A mnie nic się nie dostanie?!“ zawołał pan Wardle, roztwierając ramiona.
„Owszem“, szepnęła Arabella, przyjmując pieszczoty i serdeczne gratulacje pana Wardle, „ale pan jest zły, okrutny, bez serca; jest pan potwór!“
„A ty jesteś mała buntownica!“ odrzekł pan Wardle tym samym tonem. „Powinienbym zabronić ci bywać w moim domu! Osoby, które wychodzą zamąż bez pozwolenia, należy wykluczyć z towarzystwa! Ale mniejsza o to“, dodał stary gentleman. „Obiad na stole! Usiądź przy mnie! Joe! Ależ ten przeklęty chłopak nie śpi!“
Ku wielkiemu zdumieniu swego pana, pyzaty chłopiec miał wygląd niezwykle przytomny. Oczy jego były szeroko otwarte i nie zdradzały chęci do szybkiego zamknięcia się, a nic też nie nasuwało przypuszczenia, że się wkrótce zamkną. Ruchy jego miały szybkość, która również wydać się mogła podejrzana. Za każdym razem, gdy spojrzenie jego spotkało Arabellę lub Emilję, pyzaty chłopiec wykrzywiał się i uśmiechał. Pan Wardle mógłby przysiąc, że raz nawet pyzaty chłopiec mrugnął...
Tę zmianę w zachowaniu pyzatego chłopca wywołało nagłe poczucie ważności jego osoby oraz to, że go młode damy dopuściły do tajemnicy. Uśmiechy, grymasy j mrugnięcia miały być zapewnieniem, że się na nim nie zawiodą i mogą polegać na jego wierności. Wszystkie te jednak znaki budziły raczej, niż usypiały podejrzliwość, więc Arabella od czasu do czasu dawała mu odpowiedni znak głową, na co pyzaty chłopiec odpowiadał zdwojonem mruganiem, grymasami i wykrzywianiem się.
„Joe“, powiedział pan Wardle, bezskutecznie przeszukawszy kieszenie. „Przynieś moją tabakierkę! Leży na sofie!“
„Niema jej tam, proszę pana“, odrzekł Joe.
„Ach! Przypominam sobie“, zawołał pan Wardle, „położyłem ją na tualecie dzisiaj rano! Kropnij no się do sypialni i przynieś!“
Pyzaty chłopiec poszedł i wrócił z tabakierką i twarzą tak bladą, jakiej nie widziano jeszcze u tego chłopca!
„Co się stało temu chłopcu?“ zapytał pan Wardle.
„Nic mi się nie stało“, nerwowo odpowiedział pyzaty chłopiec.
„Widziałeś ducha koło pieca?“ zapytał pan Wardle.
„A może sobie dał na piec?“ dodał pan Allen.
„Bodaj czy pan nie zgadł“, powiedział pan Wardle. „On jest chyba pijany!“
Pan Ben Allen powiedział, że Joe pewnie się upił, a że się znał na ludziach pijanych, więc pan Wardle upewnił się w swoich podejrzeniach, które męczyły go już od godziny, że pyzaty chłopak chyba się upił.
„Nie spuszczajcie z niego oka przez jakiś czas“, powiedział pan Wardle. „Zobaczymy, czy rzeczywiście jest pijany!“
Nieszczęśliwy chłopiec zamienił zaledwie tuzin słów z panem Snodgrassem: pan Snodgrass prosił Joego, aby go w jakiś sposób wybawił, potem kazał mu wracać z tabakierką, by zbyt długa jego nieobecność nie zbudziła podejrzeń. Joe pokręcił się chwilę z bardzo podejrzaną miną i poszedł na poszukiwanie Mary.
Ale Mary, ubrawszy swoją panią, poszła do domu, pyzaty chłopak wrócił więc do pokoju jeszcze bardziej markotny, niż poprzednio.
Wardle i Allen wymienili spojrzenia.
„Joe!“ zawołał pan Wardle.
„Słucham pana!“
„Gdzie idziesz?“
Pyzaty chłopiec spojrzał beznadziejnie po wszystkich obecnych i mruknął, że wcale nie miał zamiaru wyjść.
„A, nie miałeś zamiaru, co? Podaj ten ser panu Pickwickowi“, powiedział pan Wardle.
Pan Pickwick, w dobrem zdrowiu i doskonałym humorze, był niebywale miły przez cały czas obiadu. Właśnie zajęty był wielce energiczną rozmową z Emilją i panem Winkle; uprzejmie pochylił głowę, kurtuazyjnie, w gorączce dyskusji, kiwał lewą ręką i cały roztopił się w miłych uśmiechach. Wziął kawałek sera z talerza i miał zamiar podjąć przerwaną rozmowę, gdy pyzaty chłopiec palcem wskazał po za siebie, jakby chciał coś napomknąć, przyczem wykrzywił się najszkaradniej jak umiał.
„A to co?“ zawołał zaniepokojony filozof. „Co to ma być?“ Urwał, bo pyzaty chłopiec cofnął się nagle, i udał — a może nie udał — że zasnął.
„Co takiego?“ zapytał pan Wardle.
„Twój Joe jest dziś bardzo dziwny!“ powiedział pan Pickwick, patrząc niechętnie na pyzatego chłopca. „Bardzo to przykre, ale, naprawdę, chwilami obawiam się, czy nie dostał bzika!“
„Och, panie Pickwick! Niech pan tego nie mówi!“ zawołały Arabella i Emilja jednogłośnie.
„Oczywiście, nie jestem tego pewien“, ciągnął pan Pickwick, wśród ogólnego milczenia i konsternacji, „ale jego zachowanie, choćby względem mnie, było naprawdę niepokojące. O!“ zawołał nagle pan Pickwick, „przepraszam panie! Wsadził mi jakiś ostry przedmiot w łydkę!“
„Upił się!“ zawołał pan Wardle z wściekłością. „Zadzwońcie! Zawołajcie służbę! Upił się!“
„Nie upiłem się“, ryczał pyzaty chłopiec, padając na kolana, gdy pan Wardle porwał go za kołnierz. „Nie upiłem się!“
„Więc zwarjowałeś! To jeszcze gorzej! Zawołajcie na służbę!“
„Nie zwarjowałem! Jestem przy zdrowych zmysłach!“ zaczął wołać pyzaty chłopiec, prawie z płaczem.
„Więc po jakiego djabła wpakowałeś panu Pickwickowi w łydkę jakiś ostry przedmiot?“ surowo pytał pan Wardle.
„Nie chciał na mnie patrzeć“, tłumaczył pyzaty chłopiec, „a ja musiałem zwrócić na siebie jego uwagę!“
„Co chciałeś powiedzieć panu Pickwickowi?“ pytało jednocześnie z tuzin głosów.
Pyzaty chłopiec spojrzał na drzwi sypialń, i wytarł palcami parę łez.
„Co chciałeś powiedzieć?“ pytał pan Wardle, potrząsając nim.
„Czekaj pan!“ zawołał pan Pickwick. „Pozwól, niech ja go wybadam. Co mi chciałeś powiedzieć, moje dziecko?“
„Chciałem coś panu szepnąć!“ odpowiedział pyzaty chłopiec.
„Prawdopodobnie chciał ugryźć pana w ucho!“ zawołał Pan Wardle. „Niech pan do niego nie podchodzi! Zadzwoń Pan! Niech go stąd zabiorą!“
W chwili, gdy pan Winkle miał już pociągnąć za dzwonek, powszechne zdumienie powstrzymało go od tej czynności, gdyż drzwi od sypialnego pokoju otworzyły się a uwięziony kochanek wszedł do sali, mocno zaczerwieniony ze wstydu, i oddał ukłon całemu towarzystwu.
„Do stu piorunów! A to co?“ zawołał pan Wardle, puszczając kołnierz pyzatego chłopca i cofając się o parę kroków.
„Panie“, rzekł pan Snodgrass, „byłem ukryty w sypialnym pokoju od czasu pańskiego powrotu“.
„Emiljo, moje dziecko“, rzekł pan Wardle tonem wyrzutu, „wiesz jak nie lubię wszelkich ukrywań i kłamstw! Na to nie zasłużyłem, doprawdy!“
„Drogi ojcze“, odrzekła Emilja. „Arabella wie, każdy tu wie, Joe wie, że nie przykładałam do tego ręki. Auguście! Na miłość boską, wytłumacz się!“
Pan Snodgrass, któremu nie o takie posłuchanie chodziło, począł opowiadać w jaki sposób znalazł się w tak przykrem położeniu; jak pragnąc nie wywołać zatargu domowego, usiłował sam uniknąć spotkania z panem Wardle, jak mu się zdawało, że wymknie się przez inne drzwi, ale te były zamknięte, wskutek czego był zmuszony pozostać tu wbrew swej woli. Położenie jego było bardzo przykre, ale nie żałuje tego, gdyż korzysta teraz ze sposobności, by oznajmić zgromadzonym tu wszystkim przyjaciołom, iż głęboko i szczerze kocha córkę pana Wardle, że dumny jest z tego, iż może powiedzieć, że panna Emilja podziela to uczucie, że chociażby tysiące mil ich rozdzielały, choćby cały ocean toczył między nimi swe fale, on nie zapomni nigdy, i t. d. i t. d.
To powiedziawszy, ukłonił się powtórnie, wziął kapelusz i podszedł ku drzwiom.
„Stój pan!“ krzyknął pan Wardle; „dlaczego do wszystkich tysięcy...“
„Fur beczek“, pochwycił pan Pickwick z obawy, by nie nastąpiło co gorszego.
„Niech będzie fur beczek“, mówił dalej pan Wardle, podchwytując wyrażenie, „dlaczego do wszystkich tysięcy fur beczek nie powiedział pan tego naprzód mnie?“
„Albo czemu mnie się nie zwierzyłeś?“ dorzucił pan Pickwick.
„Mój Boże“, zaczęła Arabella, podejmując się obrony, „poco te wszystkie pytania? Zwłaszcza ze strony pana, panie Wardle, który, jak wiemy, kierując się swem starem i zachłannem sercem, przeznaczałeś dla Emilji pewnego znacznie bogatszego sąsiada, a który przytem jesteś tak gwałtowny i opryskliwy, że wszyscy boją się pana, oprócz mnie. Podaj pan rękę panu Snodgrassowi i każ mu, na miłość boską, dać co jeść, bo widzi pan, jaki jest wygłodzony! A potem każ pan przynieść te doskonałe wina; bo dopiero wtedy się staje pan znośniejszy, kiedy wypijesz przynajmniej dwie butelki“.
Poczciwy, stary gentleman pokręcił Arabellę zlekka za ucho, potem ucałował ją bez najmniejszego skrupułu, wreszcie uściskał swoją córkę z wielkiem uczuciem i podał rękę panu Snodgrassowi.
„W jednym punkcie“, powiedział wesoło, „Arabella ma niezawodnie słuszność; zadzwoń, niech przyniosą wina“.
Razem z winem pojawił się pan Perker. Pan Snodgrass dostał na boku coś do zjedzenia, o potem siadł obok Emilji, już bez najmniejszej opozycji ze strony pana Wardle.
Wieczór przeszedł bardzo wesoło. Szczególnie pan Perker odznaczał się doskonałym humorem. Opowiadał mnóstwo komicznych historyj i śpiewał poważną pieśń, która robiła wrażenie prawie tak komiczne, jak historja. Arabella była bardzo zachwycającą, pan Wardle bardzo jowialny, pan Pickwick bardzo harmonijny, pan Ben Allen bardzo hałaśliwy, kochankowie bardzo milczący, pan Winkle bardzo gadatliwy, a całe towarzystwo bardzo ożywione.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: anonimowy.