Król Henryk IV. Część I (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Henryk IV. Część I |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom I |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Król Henr. Słabi, z trosk bledzi, pozwólmy na chwilę
Przestraszonemu wytchnąć pokojowi,
I zebrać siły do nowych zapasów,
Co na dalekich czekają nas brzegach.
Nie będzie dłużej ta spragniona ziemia
Swych ust farbować krwią swych własnych dzieci;
Już wojna łanów jej nie będzie orać,
Ani jej kwiatów rozgniatać kopyto.
Czoła, niedawno, jak groźne komety,
Choć wszystkie z jednej ulepione gliny,
Spotykające się w domowej rzezi,
Puszczą się teraz wszystkie jedną drogą,
Zgodnie w tych samych ściśnięte szeregach,
I brat przestanie na brata nastawać,
Ostrze pałasza, jak nóż źle zamknięty,
Własnego pana nie będzie kaleczyć.
Więc, przyjaciele, myślą jest dziś naszą
Prowadzić hufce do Chrystusa grobu,
Pod krzyża jego zaciągnąć się sztandar.
W łonach już matek były wasze dłonie
Ukształtowane, by wygnać pohańców
Ze Świętej Ziemi, po której stąpały
Błogosławione nogi, które za nas,
Tysiąc czterysta lat temu ubiegło,
Przybite były do gorzkiego krzyża.
Ślub ten przed rokiem zrobiony że spełnię,
Na co powtarzać? Nie po tom was zwołał.
Westmorelandzie, co postanowiono
Na Rady naszej wczorajszem zebraniu,
Aby tak drogą przyspieszyć wyprawę?
Westmor. Królu mój, kiedy śród gorących rozpraw
Obrachowano część kosztów wyprawy,
Niemiłe wieści, przyniesione z Walii,
Wstrzymały nagle dalszy sprawy postęp.
Tam, gdy Mortimer herfordzki wiódł zaciąg
Na okrutnego zdrajcę Glendowera,
Dostał się w dzikie przeciwnika ręce,
Po krwawej rzezi ludzi swych tysiąca.
Co rozbestwione walijskie niewiasty
Na biednych trupach naszych dokonały,
Bez wstydu o tem niepodobna mówić.
Król Henr. I, jak się zdaje, wieść o tej porażce
Przerwała sprawę naszej krucyaty.
Westmor. Ta wieść i inne podobnej osnowy;
Bo i z północy złe przyszły nowiny.
Tam, w dzień świętego Krzyża, młody Percy
Starł się z walecznym Szkotem Archibaldem
Pod Holmedonem. Przez długie godziny
Wrzała potyczka krwawa i zażarta,
Jak z armat grzmotu wypadało wnosić,
Posłaniec bowiem skoczył na rumaka
Jeszcze w największej walki gorącości,
Niepewny, gdzie się zwycięstwo przechyli.
Król Henr. Oto sir Walter Blunt, wierny przyjaciel,
Przybywa błotem wszystkich dróg zbryzgany
Które Holmedon od nas przedzielają,
Przybywa z wieścią wesołą i dobrą;
Douglas pobity. Sir Walter sam widział
We krwi się własnej kąpiących na placu
Dziesięć tysięcy Szkotów, a rycerzy
Dwudziestu i dwóch; młody Percy pojmał
Hrabiego Mordake, najstarszego z synów
Zwyciężonego Douglasa, a nadto
Hrabiów Atholu, Angus, Murray, Menteith,
Powiedz, kuzynie, czy łup to nie piękny?
Czy to nie pełne honoru zwycięstwo?
Westmor. Niejeden książę mógłby się niem szczycić.
Król Henr. Ach, mnie twe słowo zasmuca, i robi
Grzesznym zazdrości, że takim się synem
Lord Northumberland może dzisiaj szczycić,
Którego chwałę język każdy głosi;
To dąb nad całym panujący lasem,
Słodkiej fortuny duma i kochanek;
Gdy ja, na jego poglądając honor,
Widzę na czole mojego Henryka
Plamę niesławy, szaleństw i rozpusty.
Ach, gdyby można dowieść, że śród nocy
W kolebkach wróżka zmieniła nam dzieci,
Nazwała syna jego Plantagenet,
A mego Percy! byłbym wtedy ojcem
Jego Henryka, on ojcem mojego.
Lecz precz z tą myślą. — Co myślisz kuzynie
O dumie tego młokosa zuchwałej?
Toć on pojmanych w tej rozprawie jeńców
Dla siebie chowa; mnie kazał oświadczyć,
Że mi jednego daje, hrabię Mordake.
Westmor. To skutek nauk jego stryja, królu;
Worcester zawsze, wszędzie nieprzychylny,
Wciąż go podszczuwa, by młodości grzebień
Podniósł zuchwale na króla majestat.
Król Henr. Już go wezwałem, aby zdał mi liczbę;
Dlatego musim zawiesić na chwilę
Świętą wyprawę do Jerozolimy.
Na przyszłą środę zamiarem jest naszym
Zwołać, kuzynie, Radę naszą w Windsor;
Daj o tem, komu należy wiadomość,
Ale co prędzej sam do nas powracaj,
Bo co mi mówić i działać zostaje,
Gniew mi objawić teraz nie dozwala.
Westmor. Pośpieszę, królu. (Wychodzą).
Falstaff. No, Henryczku, powiedz mi teraz, która godzina, mój chłopaczku?
Ks. Henr. Tak dowcip twój ociężał przez picie starego kseresu, rozpinanie się po wieczerzy, a spanie na ławach popołudniu, żeś zapomniał o to się pytać, cobyś na prawdę chciał wiedzieć. Bo co u dyabła masz do czynienia z godziną? Chyba, że się godziny przemieniły w kufle kseresu, minuty w kapłony, zegary w języki rajfurek, skazówki w szyldy zamtuzów, a samo błogosławione słońce w piękną, gorącą dziewkę w kitajce ognistego koloru, bo inaczej ani pojmuję, skąd ci przyszło to niewczesne pytanie: która teraz godzina?
Falstaff. Zaczynasz mnie teraz pojmować, Henryczku; bo to widzisz, my rzezimieszki, kierujemy się biegiem księżyca i siedmiu gwiazd, a nie Feba, tego pięknego błędnego rycerza. Proszę cię więc, słodki figlarzu, jak skoro zostaniesz królem — Boże zachowaj twoją łaskawość — twój majestat, należało mi powiedzieć, bo co do łaski, mieć jej nie będziesz.
Ks. Henr. Co? nic wcale?
Falstaff. Nic, na uczciwość; ani tyle nawet, coby wystarczyło na pobłogosławienie jaja i kromki chleba z masłem.
Ks. Henr. Dobrze, cóż tedy dalej? mów bez ogródki.
Falstaff. Otóż więc, słodki figlarzu, jak skoro zostaniesz królem, nie pozwól aby nas, przyboczną straż nocy, złodziejami skarbów dnia nazywano; ogłoś nas gajowymi Diany, kawalerami cienia, pieszczoszkami księżyca, pod którego opieką kradniemy.
Ks. Henr. Masz zupełną racyę; nic prawdziwszego, jak co powiedziałeś, bo nasza fortuna, nas, ludzi księżyca, ma odpływ i przypływ, jak morze, gdy jak morze po księżycu się kieruje. A oto dowody: sakiewka pełna złota w poniedziałek w nocy najszlachetniej skradziona, a najbutniej przehulana we wtorek rano; zyskana krzykiem: stój! przehulana z krzykiem: lej! to ma odpływ nizki jak stopień drabiny, to znowu przypływ wysoki jak szczyt szubienicy.
Falstaff. Co mówisz, wszystko prawda, mój chłopaczku. A gospodyni naszej gospody czy nie słodziuchna dziewucha?
Ks. Henr. Jak miód Hybli, stary mój chłopcze do butów. A kaftan z bawolej skóry, czy nie rozkoszne ubranie?[1]
Falstaff. A to co znowu? a to co znowu? szalony figlarzu. Co znaczą twoje koncepta i żarty? Co mam u dyabła do czynienia z kaftanami z bawolej skóry?
Ks. Henr. A ja co u dyabła z gospodynią naszej gospody?
Falstaff. Nie raz ją przecie i nie dwa razy wołałeś do uregulowania rachunków.
Ks. Henr. A czy wołałem i ciebie kiedykolwiek, żebyś twoją część zapłacił?
Falstaff. Nie, muszę ci oddać tę sprawiedliwość, że sam zapłaciłeś tam wszystko.
Ks. Henr. Tam i gdzieindziej, o ile mi starczyło gotowizny; a gdy mi jej nie starczyło, użyłem mojego kredytu.
Falstaff. To prawda, i tak go używałeś, że gdyby nie domniemanie, że jesteś domniemanym następcą — ale, powiedz mi proszę, słodki figlarzu, czy się ostoją w Anglii szubienice, skoro królem zostaniesz? Czy śmiałość będzie, jak dzisiaj, szarpana zardzewiałem wędzidłem starego facetusa prawa? Jak zostaniesz królem, zmiłuj się, nie wieszaj złodziei.
Ks. Henr. Nie, zostawię to tobie.
Falstaff. Czy tylko na prawdę? Cudownie! Co to będzie ze mnie za sędzia!
Ks. Henr. Już fałszywy sąd wydałeś. Chciałem powiedzieć, że ty będziesz wieszał złodziei, a tak zostaniesz rzadkim oprawcą.
Falstaff. Niechże i tak będzie, Henrysiu, niechże i tak będzie: bo pod pewnym względem przystaje to do mojego humoru tak dobrze, jak wisieć przy dworze, mogę ci to powiedzieć.
Ks. Henr. I doczekać się tam ciepłego płaszcza.
Falstaff. Tak jest, doczekać się ciepłego płaszcza, a to rzecz, na której nigdy jeszcze nie brakło oprawcy. Jestem melancholiczny jak stary kot albo szczwany niedźwiedź.
Ks. Henr. Albo jak zgrzybiały lew, albo jak zakochanego lutnia.
Falstaff. Tak jest, albo jak bąkania na linkolnskich dudach.
Ks. Henr. A cobyś powiedział: albo jak zając, albo jak melancholiczne błoto Moorditch?[2]
Falstaff. Najniesmaczniejsze masz porównania, i jesteś, żeby powiedzieć prawdę, najdowcipniejsze, najhultajsze, najrozkoszniejsze młode książątko. Ale Henrysiu, przestań mnie, proszę, kłopotać fraszkami. Jakbym pragnął, żebyśmy oba wiedzieli, gdzie jest do nabycia towar dobrego imienia! Stary lord królewskiej Rady dobrze mi wytarł niedawnymi czasy na ulicy kapitułę z twojego powodu, paniczu, ale ja nie zważałem na niego, choć mówił bardzo mądrze, ale ja go nie słuchałem, choć mówił mądrze, a do tego na ulicy.
Ks. Henr. I dobrześ zrobił, boć mądrość krzyczy po ulicach, a nikt jej nie słucha.
Falstaff. Masz dyabelski sposób powtarzania, i na uczciwość, zdolny jesteś popsuć świętego. Nie mało już narobiłeś złego, Henrysiu, i niech ci Bóg tego nie pamięta! Nim cię poznałem, Henrysiu, niczego nie znałem, a teraz, jeżeli mam powiedzieć prawdę, nie wiele jestem lepszy od jawnogrzeszników. Muszę się wyrzec takiego życia, i wyrzeknę się, a jeśli tego nie zrobię, jestem łajdak; nie myślę iść do piekła z miłości dla syna jakiegobądź chrześcijańskiego monarchy.
Ks. Henr. A gdzie pójdziem szukać jutro sakiewki, Janeczku?
Falstaff. Gdzie zechcesz, braciszku; ja wszędzie z tobą; a jeśli cię opuszczę, nazwij mnie łajdakiem i śmiej się ze mnie.
Ks. Henr. Widzę, że już zaczynasz poprawę: od modlitwy do mieszka.
Falstaff. Bo widzisz, Henrysiu, to moja wokacya, Henrysiu; a ten nie grzeszy, który pracuje wierny swojej wokacyi. — Poins! Teraz się dowiemy, czy Gadshill nastawił czaty. O, gdyby zbawienie ludzi zależało od ich zasług, jaka dziura w piekle byłaby dosyć gorąca dla niego? To najwszechpotężniejszy hultaj, co kiedykolwiek: stój! zawołał do uczciwego człowieka.
Ks. Henr. Dzień dobry Edziu.
Poins. Dzień dobry, słodki Henrysiu. A co mówi Monsieur Zgryzota? Co mówi Sir John Z cukrem wino? Jak stoją twoje kontrakta z dyabłem, Jasiu, o twoją duszę, którą mu przedałeś w ostatni wielki piątek za kufel madery i udko zimnego kapłona?
Ks. Henr. Sir John dotrzyma słowa, dyabeł dostanie co kupił bo nie jego zwyczajem gwałcić przysłowia, odda dyabłu co dyabelskie.
Poins. To pójdziesz do piekła za dotrzymanie słowa dyabłu.
Ks. Henr. W przeciwnym razie, poszedłby tam za oszwabienie dyabła.
Poins. Ale moje chłopaki, moje chłopaki, jutro, o czwartej rano, trzeba nam stanąć w Gadshill. Ciągną tamtędy do Canterbury pielgrzymi z bogatemi ofiarami i przejeżdżają kupcy z opasłemi sakiewkami. Mam dla was wszystkich gotowe maski; wy macie swoje konie; Gadshill śpi tej nocy w Rochester; sam zamówiłem na jutro wieczerzę w Eastcheap; cała ta sprawa tak łatwa jak pójść do łóżka. Jeśli chcecie ruszyć ze mną; wyładuję wam mieszki koronami, jeśli nie chcecie, zostańcie w domu i czekajcie na szubienicę.
Falstaff. Słuchajno, Jedwardku, jeśli zostanę w domu, a nie pójdę, powieszę cię za to, że sam tam poszedłeś.
Poins. Więc ze mną, zuchy?
Falstaff. Henrysiu, czy i ty z nami?
Ks. Henr. Co? ja rabować? ja złodziejem? Nie, nigdy, daję słowo.
Falstaff. Niema w tobie ani kropli uczciwości, męstwa i koleżeństwa; nie pochodzisz ty z krwi królewskiej, skoro nie masz serca bić się za imperyała.
Ks. Henr. Więc dobrze, choć raz w życiu będę wartogłowem.
Falstaff. To mi się nazywa pięknie mówić.
Ks. Henr. Ale nie, niech się co chce dzieje, zostanę w domu.
Falstaff. To ja zostanę zdrajcą, gdy ty zostaniesz królem.
Ks. Henr. Mniejsza o to.
Poins. Sir John, zostaw mnie sam na sam z księciem, a takie mu przedstawię powody do tej wyprawy, że pójdzie z nami bez wahania.
Falstaff. Daj ci Boże ducha perswazyi, a jemu uszy chętne korzystać z dobrej rady, aby, co powiesz, potrafiło go wzruszyć, a co usłyszy, potrafiło go przekonać, aby prawdziwy książę, dla rozrywki, został fałszywym złodziejem, biedne bowiem nadużycia naszego czasu potrzebują zachęty. Bądźcie zdrowi! Znajdziecie mnie w Eastcheap.
Ks. Henr. Bądź zdrów, moja ty spóźniona wiosno! Bądź zdrów, moje ty lato świętego Marcina.
Poins. Mój dobry, jak miód słodziuchny książę, jedź z nami jutro. Mam w głowie figla, którego sam jeden wypłatać nie mogę. Falstaff, Bardolf, Peto i Gadshill obedrą ludzi, na których zastawiliśmy już łapki; nas dwóch tam nie będzie, a jeśli, gdy już łup posiędą, my ich znowu nie obedrzemy, to mi zdejmiesz z ramion tę głowę.
Ks. Henr. Ale jak się od nich w drodze odłączyć?
Poins. Przed nimi lub po nich wyruszymy, wyznaczając miejsce zboru, gdzie łatwo nam będzie nie przybyć; tak więc sami ruszą na wyprawę; ledwo dokonają dzieła, wpadniem im na karki.
Ks. Henr. Trudno żeby nas nie poznali po koniach, ubraniu i tylu innych poszlakach.
Poins. Ba, nie będą widzieli naszych koni, bo je uwiążę w lesie; zmienimy maski po rozłączeniu się z nimi, a, braciszku, mam już drelichowe opończe na pokrycie naszego zwyczajnego ubrania.
Ks. Henr. Bodaj tylko nie byli dla nas przytwardzi.
Poins. Co do dwóch, wiem, że nigdy dwóch wierutniejszych tchórzów nie dało drapaka; co do trzeciego, jeśli się będzie dłużej opierał niż radzi roztropność, wyrzekam się na zawsze żołnierki. Zaprawą naszego figla będą niepojęte łgarstwa, które nam tłusty ten hultaj będzie prawił, gdy się zejdziemy przy wieczerzy: jak bił się najmniej z trzydziestoma; jak się zastawiał; jakie odebrał cięcia; w jakiej znajdował się ostateczności; a w końcu przekonanie go o łgarstwie, będzie naszą uciechą.
Ks. Henr. Więc dobrze, pojadę z tobą. Przygotuj wszystko co potrzebne i przyjdź po mnie do Eastcheap, gdzie będę wieczerzał. Bądź zdrów, tymczasem.
Poins. Bądź zdrów, mój książę (wychodzi).
Ks. Henr. Znam ja was wszystkich; ulegam na chwilę
Wszystkim szaleństwom waszego próżniactwa;
Będę w tem słońca tylko naśladowcą,
Które pozwala zaraźliwym chmurom
Gasić przed światem swe piękne oblicze,
Dlatego tylko, żeby, kiedy zechce,
Szarpiąc mgły brudną i szpetną oponę,
Co się zdawała blaski jego tłumić,
Wypłynąć znowu w swej całej jasności
I większe dziwy w śmiertelnikach budzie.
Gdyby dnie wszystkie roku były świętem,
Zabawa nudną byłaby jak praca;
Lecz że jest rzadkie, jest też upragnione,
Bo tylko miłe, co nie jest powszednie.
I ja! gdy rzucę rozpustny ten żywot,
Gdy dług zapłacę choć nie obiecany,
Im wyższy będę nad me obietnice,
Tym będę większym dla ludzi podziwem.
Jak jasny metal na tle pobrukanem,
Poprawa moja błyszcząc na mych błędach,
Potężniej ludzkie ciągnąć będzie oczy,
Niźli jaśniejsza cnota bez kontrastu.
Błądzę, lecz błąd mój zasługą się stanie,
Gdy go odkupię, a niespodziewanie (wychodzi).
Król Henr. Krew ma zbyt zimna, zbyt była spokojna
Na obelg tyle niezdolna się wzburzyć;
Wy to odgadli, dlatego z ufnością
Nadużywacie cierpliwości mojej;
Ale, wierzajcie, królem odtąd będę,
Potężnym, groźnym, nie jak przód, łaskawym,
Jak puchy miękki, gładki jak oliwa,
Straciłem prawo do poszanowania,
Które oddaje dumny dumnym tylko.
Worcest. Dom nasz, mój królu, mało zasługuje
Na twej potęgi chłostę, tej potęgi,
Której naszemi pomogliśmy dłońmi
Tak w górę strzelić.
Northumb. Królu —
Król Henr. Worcesterze,
Odejdź, bo z twego spojrzenia wygląda
Niebezpieczeństwo i nieposłuszeństwo,
Śmiałość postawy twej nazbyt stanowcza,
Aby majestat znosić mógł cierpliwie
Swojego sługi zuchwałe wejrzenia.
Odejdź; gdy twojej rady albo ręki
Będzie nam trzeba, poślemy po ciebie.
(Do Northumb.) Chciałeś coś mówić,
Northumb. Tak jest, dobry panie.
Jeńców w królewskiem żądanych imieniu,
Których mój Henryk pod Holmedon pojmał,
Nie tak stanowczo odmówił, jak mylnie
Waszej królewskiej mości doniesiono.
Nie syn mój, królu, złość tylko lub zazdrość
Winne się stały tego uchybienia.
Hotspur. Nie odmówiłem żadnych jeńców, panie;
Lecz pomnę, kiedy po skończeniu bitwy,
Gdym się spragniony wściekłością i trudem
Na mieczu oparł, bez sił, bez tchu prawie,
Przybywa panek, świeży, wymuskany,
Czysty pan młody; broda podstrzyżona
Jakby po żniwach rżysko wyglądała;
A jak modniarka wyperfumowany,
W dwóch palcach trzymał puszkę z wonnym proszkiem.
Którą czasami do nosa przysuwał,
Odsuwał czasem, a nos, jakby z gniewu,
Zaczynał kichać przy każdem zbliżeniu.
Wciąż się uśmiechał i wciąż coś szczebiotał.
Kiedy żołnierze trupów przenosili,
Nieokrzesanych gburów dał im nazwę,
Że się ważyli brudne, brzydkie cielska
Nieść między jego szlachectwem a wiatrem.
W świątecznych słowach, z damską wybrednością
O to i owo pytał, w końcu żądał
Mych jeńców w imię króla Jegomości.
Ja, od ran oschłych cały rozbolały,
Męką i tego fircyka paplaniem
Odarty z resztek mojej cierpliwości,
Niedbale niewiem co odpowiedziałem,
Że dam lub nie dam; bom prawie oszalał
Na widok tego pachnącego gaszka,
Co prawił jakby dama z fraucymeru
O działach, bębnach, ranach — Boże odpuść!
Mówił, że pierwszem na świecie lekarstwem
Jest spermaceta na wnętrzne obrazy;
Że wielka, bardzo wielka była szkoda,
Iż ludzie z ziemi wnętrzności niewinnych
Umieli dobyć tę brzydką saletrę,
Co tyle pięknych zabiła wyrostków
Nikczemną zdradą; na dobitkę dodał,
Że gdyby nie te paskudne armaty,
I on sam nawet żołnierzemby został.
Na to paplanie bez sensu i szyku,
Jak już mówiłem, królu, wybąknąłem
Jakąś wątpliwą, niepewną odpowiedź;
A teraz błagam, niech ten raport jego
Nie staje, jako groźne oskarżenie,
Między mą wiarą, a twym majestatem.
Blunt. Okoliczności biorąc na uwagę,
Co Henryk Percy mógł wtedy powiedzieć
Takiej osobie, w tem miejscu i czasie,
Słusznie pogrzebać można w zapomnieniu.
Nie chciej więc, królu, pamięci tej budzić
Na jego krzywdę, gdy dziś odwołuje,
Co w uniesieniu mógł wtedy powiedzieć.
Król Henr. On jednak zawsze jeńców mi odmawia,
Kładzie warunek, że z naszej szkatuły
Okup za jego szalonego szwagra,
Za Mortimera na stół wyliczymy,
Który, przysięgam, z umysłu prowadził
Na rzeź swe hufce w bitwie z Grlendowerem,
Tym czarownikiem groźnym, a przeklętym,
Którego córkę, jak nam doniesiono,
Niedawno hrabia Marchii wziął za żonę.
Na wykup zdrajcy mamże skarb wypróżniać?
Za zdradę płacić? traktować z lennikiem,
Który przez zbrodnię z swoich praw się wyzuł?
Niech z głodu ginie na jałowych górach.
Mym przyjacielem nigdy ten nie będzie,
Czyj język grosza jednego zażąda
Na buntownika, Mortimera, wykup.
Hotspur. Na buntownika! Nie, mościwy królu,
Nigdy Mortimer buntownikiem nie był;
W dłoń nieprzyjaciół los wojny go wydał.
Że prawdę mówię, niech poświadczą rany,
Wymowne rany, które w boju odniósł
Nad trzciniastymi Sewerny brzegami,
Kiedy sam na sam, szabla przeciw szabli,
Całą godzinę walecznie się mierzył
Z swym zapaśnikiem, wielkim Glendowerom.
Za spólną zgodą trzykroć spoczywali,
Trzykroć się wodą chłodzili Sewerny,
Która ich krwawym widokiem przelękła,
Z trwogą uciekła między trzciny drżące,
I pływające ukryła swe sploty
W jaskiniach brzegu uczerwienionego
Krwią nieulękłych dwóch dzielnych szermierzy.
Nigdy przegniła, nikczemna obłuda
Sztuk swych śmiertelną nie osłania raną,
Nigdy Mortimer zdrajca, dobrowolnie
Tylu śmiertelnych nie odniósłby ciosów:
Niechże dziś o bunt nikt go nie potwarza.
Król Henr. Percy, kłamliwe powieści mi prawisz.
On z Glendowerem nigdy się nie mierzył;
Ja ci to mówię; szedłby równie chętnie
Z dyabłem na rękę jak z nieprzyjacielem
Tak niebezpiecznym jak Owen Glendower.
Wstydź się, wstydź, Percy. Niechże odtąd więcej
Nie słyszę twoich słów za Mortimerem.
Pojmanych jeńców przyślij mi co prędzej,
Jeżeli nie chcesz odebrać ode mnie
Wieści niemiłych. — Lordzie Northumberland,
Razem ci z synem odjechać pozwalam. —
Przyślij mi jeńców, lub usłyszysz o mnie.
Hotspur. Nie wydam, choćby i sam dyabeł przyszedł
I ryczał o nich. W trop za nim pobiegnę,
I to mu powiem; ulżyć muszę sercu,
Chociażby nawet kosztem mojej głowy.
Northumb. Pijanyś gniewem? Zatrzymaj się chwilę;
Twój stryj przychodzi (wchodzi Worcestcr).
Hotspur. Co? nie mówić więcej
O Mortimerze? Będę o nim mówił.
Niech miłosierdzia dusza ma nie znajdzie,
Jeśli natychmiast nie pójdę go spotkać;
Z mych żył ostatnią krwi wyleję kroplę,
By Mortimera podnieść zdeptanego,
Wznieść tak wysoko jak ten król niewdzięczny,
Usług nie pomny, przegniły Bolingbroke.
Northumb. Król synowcowi twemu zmysły odjął.
Worcest. Kto go tak ubódł w mej nieobecności?
Hotspur. Mych wszystkich jeńców wymaga odemnie;
A gdym raz jeszcze o wykupie wspomniał
Mojego szwagra, twarz jego pobladła,
Zabójczem okiem spojrzał w me oblicze,
Drżący na samą wzmiankę Mortimera.
Worcest. Ganić go trudno: wszakże Mortimera
Najbliższym tronu dziedzicem ogłosił
Zmarły król Ryszard.
Northumb. Jego proklamacyą
I ja słyszałem, gdy król nieszczęśliwy
(Odpuść nam Boże krzywdy jego wszystkie!)
Na tę wyprawę Irlandzką wyruszył,
Z której wracając, z swojego był tronu
Strącony naprzód, wnet zamordowany.
Worcest. Za śmierć tę imię nasze, jak świat wielki,
Jest celem gorzkich wyrzutów i hańby.
Hotspur. Poczekaj; mówisz, że wówczas król Ryszard
Ogłosił brata mego Mortimera
Tronu dziedzicem?
Northumb. Tak jest, sam słyszałem.
Hotspur. To króla, jego kuzyna, nie ganię,
Że go na pustych zamorzyć chciał górach;
Lecz wy, co własną ubraliście ręką
W złotą koronę głowę niewdzięcznika,
Coście splamili czyste wasze imię
Znakiem morderstwa dla jego miłości,
Jak świata znosić możecie przekleństwo,
Za jego podłe uchodzić narzędzie,
Za szubienicę, stryczek, kata nawet?
Przebaczcie, jeśli tak nisko zstępuję,
By wam pokazać, jaką teraz godność
Pod tym przewrotnym piastujecie królem.
O hańbo! mająż szeptać dzisiaj ludzie,
Mająż kroniki czasom głosić przyszłym,
Że męże waszej zacności, potęgi,
Jak wy, obadwa, do tak grzesznej sprawy
Wciągnąć się dali? (Odpuść wam to Boże)!
Żeby Ryszarda, wonną różę, wyrwać,
A cierń zaszczepić — tego Bolingbroka?
Dodadząż ludzie, na większą ohydę,
Że oszukanych z pogardą odepchnął
Ten, dla którego srom ten podjęliście?
Nie! jest czas jeszcze, by grzechy okupić,
By wasz wygnany przywołać znów honor,
Stracony świata odzyskać szacunek,
Pomścić szyderstwa, obelgi i wzgardę
Na dumnym królu, który dniem i nocą
Rozmyśla, jakby dług wam przynależny
Mógł wam najczystszą krwią zapłacić waszą.
Mojem więc zdaniem —
Worcest. Dość tego, kuzynie.
Teraz tajemną otworzę wam księgę,
A waszej bystrej odczytam niechęci
Rzecz wielkiej wagi, niebezpieczeństw pełną,
A hazardowną, jak przejście potoku,
Wezbraną falą ryczącego w głębiach,
Po wiotkim moście przerzuconej dzidy.
Hotspur. Jeśli most pęknie — tońmy lub przepłyńmy!
Z wschodu na zachód ślej niebezpieczeństwa,
Byle im drogę z południa na północ
Krzyżował honor, niech w zapasy idą;
Krew wre goręcej gdy lwa rozbudzimy,
Niż kiedy w krzakach ruszymy zająca.
Northumb. Wielkich przedsięwzięć lotna wyobraźnia
Za cierpliwości granice go pędzi.
Hotspur. Przez Boga, myślę, że skok to nie trudny
Z księżyca rogów, jasny uszczknąć honor,
Lub w głębokościach zanurzyć się morza,
Do których żadna nie dosięgła sonda,
Za włosy honor wyciągnąć tonący,
Byleby zbawca, jeden, bez rywala,
Sam mógł się ubrać w czynu swego chwałę.
Precz! precz mi tylko z chwałą połowiczną!
Worcest. Roje przywidzeń snują mu się w głowie,
Nie widzi tylko, co widzieć należy. —
Dobry kuzynie, posłuchaj mnie chwilę.
Hotspur. Przebacz.
Worcest. Ci sami jeńcy twoi, Szkoci —
Hotspur. Zatrzymam wszystkich, jak Bóg jest na niebie!
Jednego nawet nie dostanie Szkota,
Choć jeden mógłby duszę jego zbawić.
Zatrzymam wszystkich, na dłoń tę przysięgam.
Worcest. Gniew cię unosi, nie chcesz mnie wysłuchać.
Jeńców zatrzymasz —
Hotspur. To jak słońce jasne.
Tak więc wykupić nie chce Mortimera,
O Mortimerze mówić mi zabrania;
Ale go znajdę w śnie pogrążonego,
I wrzasnę w uszy śpiącego: Mortimer!
Nauczę szpaka jedynego słowa:
Mortimer! petem poślę mu go w darze,
Aby mu ciągle gniew jego odświeżał.
Worcest. Kuzynie, słuchaj, jedno tylko słowo.
Hotspur. Odtąd jedyną myślą moją będzie
Dręczyć i męczyć tego Bolingbroka,
I księcia Walii, pysznego junaka.
Gdybym nie myślał, że nie miły ojcu,
Któryby chętnie szkodę jego widział,
Sambym go otruł w jakim kuflu piwa.
Worcest. Bądź zdrów, kuzynie, będę z tobą mówił,
Gdy będziesz w lepszym humorze słuchania.
Northumb. Z językiem osy, głupcze niecierpliwy,
Niewieścich gniewów buchasz uniesieniem,
Głuchy na słowa, jeśli nie są twoje.
Hotspur. Bo widzisz jestem, jak rózgą chłostany,
Bity pokrzywą, mrówek kłuty rojem,
Gdy słyszę o tym nędznym polityku,
O Bolingbroku. Za Ryszarda czasów —
Jak zwiecie miejsce? — niech dyabeł je bierze
Gdzieś tam w Gloucestershire, gdzie siedział ten dudek,
Stryj jego York, gdzie moje kolano
Przed Bolingbrokiem zgiąłem po raz pierwszy,
Gdy razem z wami wrócił z Ravenspurgha.
Northumb. W zamku Berklejskim.
Hotspur. Tak jest, prawda, w Berkley.
Jak cukrowane, jak mnogie pokłony
Ten pies łaszący bił wtedy przede mną!
„Gdy dziecko, jego fortuna, wyrośnie“;
„Miły Henryku i drogi kuzynie“;
Niech dyabeł porwie takie kuzynostwo!
Odpuść mi Boże! — Teraz, dobry stryju
Praw mi twą powieść, ja moją skończyłem.
Northumb. Jeśliś nie skończył, rozpocznij na nowo,
Mamy czas czekać.
Hotspur. Skończyłem, na honor.
Worcest. Więc znowu wracam do twych jeńców szkockich.
Puść ich natychmiast wolno, bez okupu;
Syna Douglasa użyj za narzędzie
Zaciągów w Szkocyi; mam powody myśleć,
Że rzecz ta żadnych nie dozna trudności,
I te niebawem na piśmie ci prześlę. (Do North.).
Gdy syn twój w Szkocyi sprawą się tą zajmie,
Staraj się wcisnąć tajemnie do serca
Ukochanego przez wszystkich prałata,
Arcybiskupa —
Hotspur. Yorku, nie prawda?
Worcest. Zgadłeś. Głęboką zbudziła w nim żałość
Śmierć jego brata, lorda Scroop, w Bristolu.
Wszystko co mówię nie czczym jest domysłem,
Nie przywidzeniem; wszystko, jestem pewny,
Ukartowane, dobrze obmyślone,
Czeka jedynie na dobrą sposobność,
Aby wybuchnąć.
Hotspur. Ha, na trop już wpadłem.
Na honor, wszystko cudownie się plecie.
Northumb. Zawsze ty charty spuszczasz, nim zwierz ruszy.
Hotspur. Trudno wymyśleć coś doskonalszego.
A więc zastępy z Yorku i Szkocyi
Do Mortimera pociągną, nie prawda?
Worcest. Tak jest.
Hotspur. Przysięgam, plan rzadkiej mądrości.
Worcest. Ważne powody pośpiech nakazują.
By głowę podnieść, nim głowy nam spadną.
Pomimo wszelkiej potulności naszej
Zawsze król naszym dłużnikiem się czuje,
Przypuszcza, że się sądzim pokrzywdzeni,
Czeka też pory, by nas pokwitować.
Patrzcie, już zaczął swej łaski oblicze
Odwracać od nas.
Hotspur. Prawda, zaczął, zaczął,
Musim się pomścić.
Worcest. Żegnam cię kuzynie.
Nim co rozpoczniesz, na listy me czekaj;
Doniosę, kiedy chwila czynu przyjdzie,
A przyjdzie wkrótce. Tajemnie się udam
Do Glendowera i lorda Mortimer,
Tam ty i Douglas i nasze zaciągi,
Wedle mych planów, szczęsnie się zejdziecie,
By silną dłonią naszą wznieść fortunę,
Która się dzisiaj chwieje niebezpiecznie.
Northumb. Bądź zdrów! Mam ufność, że rzecz pójdzie dobrze.
Hotspur. Żegnam cię stryju. Wzdycham do godziny,
Gdy bojem zagrzmią góry i doliny (wychodzą).