Król Henryk VI. Część II (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt II

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk VI. Część II
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom II
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT DRUGI.
SCENA I.
Saint Alban’s.
(Wchodzą: król Henryk, królowa Małgorzata, Gloucester, Kardynał i Suffolk, z nimi sokolnicy nawołując).

Małgorz.  Lat siedm przynajmniej jak mnie polowanie
Na wodne ptactwo tak nie ubawiło.
Lecz trzeba wyznać, że wiatr był gwałtowny;
Dziesięć za jeden, że stara Joanna,
Przy takim czasie, wzbićby się nie chciała.
Król Henr.  (do Gloucestera). Ale twój sokół, lordzie, jak wystrzelił!
Jak nieskończenie nad inne wybujał!
W wszystkich stworzeniach Bóg działa jednako:

Tak ptak jak człowiek chętnie pnie się w górę.
Suffolk.  Nic w tem dziwnego, najjaśniejszy panie,
Że tak góruje sokół protektora,
Wie, że pan jego lubi szczytnie bujać,
I nad sokoła wybiega swą myślą.
Gloucest.  Podły to umysł, milordzie Suffolku,
Co nie potrafi nad ptaka wylecieć.
Kardynał.  Wiem, żeby pragnął nad chmurami pływać.
Gloucest.  Zapewne; a ty, lordzie kardynale,
Czybyś nie pragnął do nieba zalecieć?
Król Henr.  Do tej skarbnicy wiecznego wesela!
Kardynał.  Na ziemi twoje niebo; oczy twoje
I twoje myśli krążą bez ustanku
Koło korony, skarbu twego serca,
Ty niebezpieczny, zgubny protektorze,
Co króla twego i kraj twój tak zwodzisz.
Gloucest.  Jakże kardynał nasz się zacietrzewił!
Tantane animis coelestibus ira?
Ksiądz tak gorący? Skryj lepiej złość twoją,
Z tylą świętości łatwo ci to będzie.
Suffolk.  Niema tu więcej złości, jak przystoi
Tak dobrej sprawie, tak złemu parowi.
Gloucest.  Jak kto, milordzie?
Suffolk.  Jak ty, protektorze,
Jeśli pozwolisz prawdę mi powiedzieć.
Gloucest.  Twoje zuchwalstwo całej znane Anglii.
Małgorz.  Jak i Gloucestera znana jest ambicya.
Król Henr.  Dobra królowo, nie podniecaj, proszę,
Ognia niezgody w moich wściekłych parach:
Błogosławiony, kto przynosi pokój.
Kardynał.  Niechajże będę ja błogosławiony
Za pokój, który z dumnym protektorem
Pragnę skojarzyć ostrzem mego miecza.
Glouc.  (na str. do Kard.). Na honor, święty stryju, jakże pragnę,
Aby do tego przyszło!
Kardynał  (na stronie).Kiedy zechcesz.
Gloucest.  (na stronie). Tylko nie szukaj mnogich popleczników,
Lecz sam za swoje odpowiedz zuchwalstwo.

Kardynał.  (na str.). Wiem, żeś ubogi w serce; gdy śmiesz jednak,
Na wschodniej lasu krawędzi, dziś w wieczór.
Król Henr.  Cóż to za sekret?
Kardynał  (głośno).Gdyby twój sokolnik,
Lordzie Gloucesterze, nie był ptaka zwabił,
Nasza zabawa potrwałaby dłużej.
(Na str.) A przyjdź z dwuręcznym mieczem.
Gloucest.  (na stronie).Jak chcesz, stryju.
Kardynał  (na stronie). Tylko pamiętaj, wschodnia lasu krawędź.
Gloucest.  (na str.). Nie trwóż się; znajdziesz mnie tam, kardynale.
Król Henr.  O czem na stronie mówisz z nim, Gloucesterze?
Gloucest.  Tylko o moim sokole, mój królu.
(Na stronie) Chyba, żem mojej zapomniał szermierki,
Jeśli ci za to głowy nie postrzygę.
Kardynał  (na stronie). Medice, te ipsum;
Sam się proteguj, lordzie protektorze.
Król Henr.  Jak namiętności wasze, wiatr się wzmaga;
Sercu to memu niemiła muzyka,
Gdzie taki rozstrój, jak harmonię znaleźć?
Zróbcie mnie waszym rozjemcą, panowie.
Człowiek  (wbiega wołając): Cud! cud!
Gloucest.  Co znaczą te głośne okrzyki?
O jakim cudzie mówić chcesz, człowieku?
Człowiek.  Cud! cud!
Suffolk.  Więc zbliż się do króla i powiedz,
Co za cud?
Człowiek.  Panie, pół godziny temu,
Od urodzenia ślepy człowiek przejrzał
Sprawą relikwii świętego Albana.
Król Henr.  Dzięki ci, Boże, żeś dał wiernym duszom
Światło w ciemnościach, pociechę w rozpaczy!

(Wchodzą: Mer Saint Alban’s i jego bracia, za nim Simpcox niesiony przez dwóch ludzi na krześle, za nim jego żona i tłum ludzi).

Kardynał.  Procesyonalnie nadchodzą mieszczanie
Aby ci, królu, przedstawić człowieka.
Król Henr.  Wielka jest jego na ziemi pociecha,
Choć grzechy jego wzrok może rozmnożyć.
Gloucest.  Otwórzcie drogę, zbliżcie go do króla,

Który z nim pragnie mówić osobiście.
Król Henr.  Dobry człowieku, opowiedz nam wszystko,
Byśmy za ciebie chwalić mogli Pana.
Więc byłeś ślepy, dziś wzrok odzyskałeś?
Simpcox.  Urodziłem się ślepy, z przeproszeniem waszej królewskiej mości.
Żona.  Oj, że ślepy, to prawda.
Suffolk.  Co to za kobieta?
Żona.  Jego żona, wielmożny panie.
Gloucest.  Godniejsze wiary byłoby świadectwo,
Gdyby nie żoną lecz matką mu była.
Król Henr.  Gdzie się rodziłeś?
Simpcox.  W Berwick, na północy.
Król Henr.  Wielkie okazał Bóg ci miłosierdzie;
Niechże pamięci twej będzie przytomne,
We dnie i w nocy, Pańskie zmiłowanie.
Małgorz.  Powiedz mi teraz, czyś przybył przypadkiem,
Czy na pielgrzymkę do świętego grobu?
Simpcox.  O, na pielgrzymkę, Pan Bóg mi jest świadkiem,
Bo święty Alban ze sto razy we śnie
Wzywał mnie, mówiąc: „Przybywaj Simpcoxie,
W moich relikwiach znajdziesz pokrzepienie“.
Żona.  To czysta prawda, bo nieraz ja także
Słyszałam w nocy głos ten wołający.
Kardynał.  Czyś i kulawy?
Simpcox.  Tak, pomóż mi, Boże!
Suffolk.  Skąd ta ułomność?
Simpcox.  Spadłem z drzewa, panie.
Żona.  Ze śliwy zleciał.
Gloucest.  Od jak dawnaś ślepy?
Simpcox.  Od urodzenia.
Gloucest.  A wlazłeś na drzewo?
Simpcox.  Raz w mojem życiu, kiedym był wyrostkiem.
Żona.  To prawda, drogo też za to zapłacił.
Gloucest.  Nie lada byłeś śliwek miłośnikiem,
Gdyś śmiał to zrobić.
Simpcox.  Ach, wielmożny panie,
Żonie się mojej zachciało węgierek;

Z niebezpieczeństwem życia się wdrapałem.
Gloucest.  Subtelny hultaj: lecz próżne wybiegi.
Pokaż mi oczy; zmruż je; otwórz teraz;
Mem zdaniem, jeszcze niezbyt dobrze widzisz.
Simpcox.  O, jak dzień jasno, dzięki panu Bogu
I Albanowi świętemu.
Gloucest.  Tak mówisz?
Więc powiedz, jaki płaszcza tego kolor?
Simpcox.  Czerwony, panie, jakby krew czerwony.
Gloucest.  To prawda. Jakiż kolor mojej sukni?
Simpcox.  Czarny, o, czarny jak węgiel lub gagat.
Król Henr.  A więc wiesz, jaki jest gagatu kolor?
Suffolk.  Nigdy go przecie, jak myślę, nie widział.
Gloucest.  Lecz widział sukni i płaszczów niemało.
Żona.  Nigdy do dzisiaj w całem swojem życiu.
Gloucest.  Powiedz mi, hultaju, jak się nazywam?
Simpcox.  Ach, wielmożny panie, nie wiem.
Gloucest.  A ten pan jak się nazywa?
Simpcox.  Nie wiem.
Gloucest.  A tamten?
Simpcox.  I tego nie wiem, wielmożny panie.
Gloucest.  A ty sam jak się nazywasz?
Simpcox.  Saunder Simpcox, z przeproszeniem wielmożnego pana.

Gloucest.  Więc siadaj tu, Saundersie, ty najkłamliwszy łotrze w całem chrześcijaństwie. Gdybyś się urodził ślepym, byłoby ci równie łatwo wiedzieć wszystkich nas imiona, jak znać różne kolory naszych sukni. Wzrok może rozeznać kolory, ale znać odrazu wszystkie ich nazwiska, to niepodobna. Panowie, święty Alban cud ten tu zrobił, ale co myślicie, czy nie wielka byłaby potęga, któraby przywróciła nogi temu chromemu?
Simpcox.  O wielmożny panie, gdyby to było w twojej mocy.
Gloucest.  Panowie rajcy Saint Albańscy, czy niema w waszem mieście bedela i instrumentu zwanego batogiem?
Mer.  I owszem, milordzie.
Gloucest.  Więc poślijcie po niego natychmiast.
Mer.  Ruszaj po bedela i wracaj z nim co prędzej.

(Wychodzi sługa).
Gloucest.  Przynieście mi tu ławę. (Przynoszą ławę). Słuchaj hultaju, jeśli chcesz uniknąć batogów, przeskocz mi przez tę ławę i zmiataj.

Simpcox.  Ach, wielmożny panie, nie mogę utrzymać się na nogach o własnych siłach; chcesz męczyć mnie na próżno. (Wchodzi sługa z Bedelem).
Gloucest.  Musim jednak znaleźć lekarstwo na twe kalectwo. Bedelu, ćwicz mi tego łotra, póki przez tę ławę nie przeskoczy.
Bedel.  Zaraz, milordzie. No, mopanku, zdejm mi natychmiast twoją katankę.
Simpcox.  Co ja mam tu począć, wielmożny panie? Nie mogę stać o własnych siłach. (Po pierwszem razie Bedela skacze przez ławę i ucieka. Lud za nim biegnie wołając: Cud!)
Król Henr.  Widzisz to, Boże, a cierpisz tak długo!
Małgorz.  Śmiech było widzieć, jak hultaj ten zmykał.
Gloucest.  Schwytajcie łotra; trzymajcie tę dziewkę.
Żona.  Ach, panie, zrobiliśmy to z okrutnej biedy.
Gloucest.  Dać im chłostę na rynku każdego miasteczka po drodze do Berwick, skąd przyszli.

(Wychodzą: Mer, Bedel, Żona i t. d.).

Kardynał  Nasz książę Humphrey zrobił cud widomy.
Suffolk.  Za jego sprawą uleciał nam chromy.
Gloucest.  Przy twoich cudach, lordzie, cud to mały,
Boć twoją sprawą miasta uleciały.

(Wchodzi Buckingham).

Król Henr.  Jakie nam wieści Buckingham przynosi?
Bucking.  Które objawić serce się me lęka.
Banda hultajów w zbrodni zatwardziałych,
W ścisłem przymierzu z żoną protektora,
Eleonorą, i pod jej opieką,
(Bo ona głową w całej była sprawie)
W zgubne dla państwa wdała się praktyki,
Z grzeszną pomocą czarownic, guślarzy.
Myśmy ich zeszli na gorącym razie,
Wywołujących z pod ziemi złe duchy,
By im wróżyły o śmierci Henryka,
I innych panów z tajnej króla Rady,

Jak się to później w szczegółach pokaże.
Kard.  (na str. do Glouc.). Tak więc twa żona, lordzie protektorze,
O tej godzinie więźniem jest w Londynie:
Wieść ta zapewne wyszczerbi twój oręż,
Na umówionem wzbroni stanąć miejscu.
Gloucest.  Ambitny mnichu, nie dręcz mojej duszy!
Głęboka boleść odbiera mi siły,
Więc ci ustąpić muszę zwyciężony,
Jakbym ustąpił ostatniemu ciurze.
Król Henr.  Jakich się grzesznik dopuszcza sprosności,
By sam sprowadził piorun na swą głowę!
Małgorz.  Patrz, jakie plamy gniazdo twe skalały;
Dajże sam baczność, abyś wyszedł biały.
Gloucest.  Co do mnie, pani, Boga świadkiem miałem,
Jak mego króla, jak kraj mój kochałem;
Co do mej żony, nie rozumiem sprawy,
Boleję tylko nad tem, co słyszałem.
Mimo jej rodu całej szlachetności,
Jeśli nie pomna honoru i cnoty,
Knowała z ludźmi, których towarzystwo
Wszelką szlachetność niby smoła kala,
Z mego ją łoża i domu wypędzam.
Dotknięta mieczem prawa, niech umiera
Za hańbę sławy uczciwej Gloucestera.
Król Henr.  Dość na tem. Noc tę przepędzim w Saint Alban’s,
Jutro ze świtem do Londynu wrócim,
Aby w tej sprawie pilnie się rozpatrzyć;
Po wysłuchaniu tych szpetnych przestępców,
Sprawiedliwości wszystko zważy szala,
Bo prawo tylko gubi lub ocala.

(Wychodzą przy odgłosie trąb).
SCENA II.
Londyn. Ogród księcia Yorku.
(Wchodzą: York, Salisbury i Warwick).

York.  Dostojni goście, Salisbury, Warwick,
Po skromnej uczcie, pozwólcie mi, proszę,

Śród tej samotnej spytać was przechadzki,
Jakie o prawach moich niewątpliwych
Do tronu Anglii wasze jest też zdanie.
Warwick.  Racz nam je, książę, wyłożyć dokładnie,
A jeśli słuszność jest ich niewątpliwa,
Rachuj na wierność i pomoc Nevilów.
York.  A więc słuchajcie: siedmiu spłodził synów
Król Edward Trzeci; Edward, Czarny książe,
Był z nich najstarszym; drugim Wilhelm z Hatfield,
A trzecim książe Klarencyi, Lionel;
Po nim Lancastru książe, Jan z Gandawy;
Piątym był Edmund Langley, książe York;
Szóstym był Tomasz z Woodstock, książe Gloucester,
A Wilhelm z Windsor siódmym i ostatnim.
Przed ojcem umarł Edward, książę Czarny,
Lecz dziedzic jego, Ryszard, syn jedyny,
Po śmierci króla Edwarda panował,
Kiedy najstarszy syn Jana z Gandawy,
Henryk Bolingbroke, książe Lancasteru,
Koronowany jako Henryk Czwarty,
Berło z prawego króla wydarł ręki,
Królową wysłał do Francyi, skąd przyszła,
A króla zamknął w Pomfret, gdzie, jak wiecie,
Niewinny Ryszard był zamordowany.
Warwick.  Ojcze, co mówi książe, wszystko prawda,
Tak dom Lancastrów do korony przyszedł.
York.  Którą dziś dzierży gwałtem, a nie prawem:
Bo po dziedzicu najstarszego syna,
Ryszardzie, syna drugiego potomkom
Korona Anglii prawem należała.
Salisbury.  Lecz Wilhelm z Hatfield umarł bezpotomnie.
York.  Ale syn trzeci, Lionel z Klarencyi,
(Którego wszystkie prawa na mnie spadły)
Zostawił córkę Filippę; tę córkę
Edmund Mortimer, hrabia Marchii, pojął,
A z nich się rodzi Roger, hrabia Marchii;
Roger zostawił syna i dwie córki:
Edmunda, Annę i Eleonorę.

Salisbury  Edmund, jak w naszych czytałem kronikach,
Za Bolingbroka rządów, o swe prawa
Chciał się upomnieć i królemby został,
Gdyby go Owen Glendower nie trzymał
W ścisłem więzieniu aż do jego śmierci.
Lecz słucham końca.
York.  Starsza jego siostra,
A matka moja, Anna, prawem spadku
Dziedziczka tronu, pojęła za męża
Ryszarda hrabię Cambridge, co się rodził
Z Edmunda Langley, Edwarda Trzeciego
Piątego syna. Jam jest jej dziedzicem,
Jak ona była dziedziczką Rogera
Hrabiego Marchii, którego był ojcem
Edmund Mortimer, córki Lionela
Księcia Klarencyi, Filippy, małżonek.
Jeśli więc lepsze prawo do korony
Dzieci starszego syna przed młodszymi,
Ja królem jestem.
Warwick.  Wywód jak dzień jasny.
Henryk gruntuje na Janie z Gandawy,
Czwartym potomku, wszystkie swoje prawa,
York wywodzi swoje od trzeciego.
Jak długo gałąź Lionela kwitnie,
Henryk praw nie ma; ty z twymi synami
Jesteście szczepu tego latoroślą.
Ugnijmy przeto kolano przed prawem,
I pierwsi króla prawego pozdrówmy
Na tem ustroniu, ojcze Salisbury.
Salisbury.  Warwick. Niech długo żyje Ryszard, król Angielski!
York.  Dzięki wam składam. Lecz królem nie jestem,
Póki na głowę korony nie włożę,
Miecza nie skąpię w krwi domu Lancastrów;
A dzieło takie nie nagłych wybuchów,
Ale milczącej wymaga rozwagi.
Za mym przykładem, w dniach tych niebezpiecznych,
Przymrużcie oczy na pychę Suffolka,
Dumę Beauforta, jak na Somerseta

Ambitne myśli, jak na Buckinghama,
I jak na całej kliki tej zamachy,
Póki pasterza trzody nie uszczują,
Księcia Humphreya, cnotliwego pana,
Bo to ich celem; ja im prorokuję,
Że śmierć u swoich życzeń znajdą mety.
Salisbury.  Dość na tem dzisiaj: znamy twoje myśli.
Warwick.  Serce mi mówi, że Warwicka sprawą
Na króla książę York się przemieni.
York.  A ja znów wróżę, Nevilu, że Ryszard
Dni tych dożyje, w których hrabia Warwick
Pierwszym po królu w Anglii będzie panem.

(Wychodzą).
SCENA III.
Londyn. Sala Sądowa.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: król Henryk, królowa Małgorzata, Gloucester, York, Suffolk, Salisbury. — Księżna Gloucester, Margery Jourdain, Southwell, Hume i Bolingbroke pod strażą).

Król Henr.  Eleonoro Cobham, a Gloucestera
Zbliż się, małżonko. Wielkie twoje zbrodnie
I wedle boskich i wedle praw naszych;
Słuchaj wyroku za śmiertelne grzechy
Śmiercią karane bożem przykazaniem.

(Do Jourdainy i t. d.).

Wy czworo wróćcie natychmiast do Tower,
A stamtąd prosto na plac egzekucyi.
Na Smithfield płomień pożre czarownicę,
A pozostałych trzech, stryczek zadusi.
Ty, jako domu szlachetnego córka,
Na całe życie z honorów odarta,
Z końcem trzydniowej publicznej pokuty,
Resztę żywota spędzisz na wygnaniu,
W swoim rodzinnym na wyspie Man domu,
Pod ścisłą strażą sir Johna Stanleya.
Księżna.  Dobre wygnanie, śmierć byłaby lepszą.

Gloucest.  Eleonoro, prawo cię tak sądzi,
Usprawiedliwić nie mogę sądzonej.

(Wychodzą: Księżna i inni więźniowie pod strażą).

Łzy są w mych oczach, a boleść w mem sercu.
W twojej starości hańba ta, Humphreyu,
Do ziemi schyli głowę twą strapioną!
Pozwól mi królu odejść, bo mój smutek
Pociechy czeka, a wiek mój spoczynku.
Król Henr.  Nim się oddalisz oddaj mi twą laskę;
Henryk sam będzie swoim protektorem,
A Bóg mi będzie nadzieją, podporą,
Mym przewodnikiem i stóp mych latarnią.
Idź więc w pokoju, niemniej ukochany,
Jak kiedy byłeś króla protektorem.
Małgorz.  Nie wiem, dlaczego, jak dziecię, pod strażą
Król pełnoletni ma być protektora.
Niech Bóg i Henryk sterem Anglii rządzą:
Oddaj królowi laskę i królestwo.
Gloucest.  Mą laskę? królu, oto laska moja,
A w tak ją dobrej oddaję ci chęci,
Jak mi dał ojciec twój świętej pamięci;
U stóp ją twoich tak radośnie złożę,
Jakby ją inny chciał uchwycić może.
Żegnam cię królu! gdy mnie grób pochłonie,
Niech pokój, honor, przy twym stoją tronie. (Wychodzi).
Małgorz.  Teraz nakoniec Henryk królem został,
A Małgorzata została królową.
Już nie jest sobą Humphrey, książę Gloucester,
Po strasznym ciosie; naraz dwa zwycięstwa:
Wygnana księżna, ręka jego prawa,
Wydarta laska, niech wróci, przez dzięki,
Gdzie jest jej miejsce — do Henryka ręki.
Suffolk.  Tak dąb ten upadł, opuścił ramiona;
Eleonory duma w kwiecie kona.
York.  Pokój z nim teraz. Najjaśniejszy panie,
Dziś wyznaczony dzień jest pojedynku,
Gotowe strony obie w szranki wstąpić,
Płatnerz ze swoim walczyć czeladnikiem.

Więc pojedynku racz świadkiem być, królu.
Małgorz.  I ja dlatego dwór mój opuściłam,
Aby bożego sądu widzieć koniec.
Król Henr.  Przyrządźcie szranki, a niech bożą sprawą,
Gdzie sprawiedliwość, będzie i zwycięstwo.
York.  Nigdym płaczliwszej nie widział figury,
Z większym przestrachem idącej do boju,
Jak ten płatnerza czeladnik, panowie.

(Wchodzą; z jednej strony Horner, na pół pijany, w kole sąsiadów pijących do niego; Horner niesie w ręku kij z przywiązanym do niego workiem piasku, przed nim bęben; z drugiej strony Piotr z bębnem i takim samym kijem, w towarzystwie pijących do niego czeladników).

1 Sąsiad.  Tylko śmiało, sąsiedzie Horner; piję za twoje zdrowie ten kielich kseresu. Nie bój się, sąsiedzie, wyjdziesz z tej sprawy z honorem.
2 Sąsiad.  A tu masz, sąsiedzie, puhar Charneca.[1]
3 Sąsiad.  A tu kwartę dobrego dubeltowego piwa, sąsiedzie. Pij, a nie bój się twego czeladnika.
Horner.  Niech tylko zacznie się bójka. Piję wszystkich zdrowie, a figa Piotrowi!
1 Czeladn.  Piję za twoje zdrowie, Piotrze! tylko śmiało!
2 Czeladn.  Nie trać ducha, Piotrze! Nie bój się twojego majstra, bij się za honor czeladników.
Piotr.  Dziękuję wam wszystkim; pijcie, proszę, a módlcie się za mną, bo mi się wszystko zdaje, że to mój ostatni łyk na ziemi. Słuchaj, Robinie, jeśli zginę, zostawiam ci mój fartuch, a tobie, Wilhelmie, młot mój; ty, Tomku, zabierz wszystko, co mam w gotowiźnie. Błogosław mi, Panie Boże. Nigdy ja nie potrafię się ostać przeciw mojemu majstrowi; on się tak długo ćwiczył w szermierce!
Salisbury.  Dość już tego; skończcie wasze zdrowia, a weźcie się do razów. Jak się nazywasz, hultaju?
Piotr.  A juści Piotr, panie.
Salisbury.  Piotr, co więcej?
Piotr.  Tłuk.
Salisbury.  Tłuk! starajże się dobrze utłuc twojego majstra.
Horner.  Mości panowie, przychodzę tu, że tak powiem, na podżeganie mojego czeladnika, aby mu dowieść, że jest hultajem a ja uczciwym człowiekiem. Co się tyczy księcia Yorku, niech zginę, jeśli kiedykolwiek miałem względem niego złe myśli, lub względem króla, lub względem królowej. A więc, Piotrze, spodziewaj się zamaszystego razu, jaki Bevis z Southampton zadał Ascapartowi.
York.  Język hultaja plątać się zaczyna.
Wielki czas w trąby na sygnał uderzyć.

(Trąby. Biją się. Piotr powala swojego majstra).

Horner.  Stój, o, stój, Piotrze! zdradę mą wyznaję (umiera).
York.  Broń mu odbierzcie. Dziękuj Panu Bogu
I winu za twe nad majstrem zwycięstwo.
Piotr.  O, Boże! jaż to zwyciężyłem moich nieprzyjaciół w takiej obecności? O Piotrze! przemogłeś po sprawiedliwości.
Król Henr.  Wynieście tego zdrajcę z naszych oczu,
Bo w jego śmierci grzech jego widzimy.
W sprawiedliwości swej Bóg nam objawił
Biedaka tego szczerość i niewinność;
A on go zabić w swej chciał nieprawości!
Chodź teraz ze mną po twoją nagrodę. (Wychodzą).

SCENA IV.
Londyn. Ulica.
(Wchodzi Gloucester i jego służba, w żałobie).

Gloucest.  Tak nieraz chmura jasny dzień zasępia,
Jałowa zima po lecie przychodzi
Z swemi burzami i szczypiącym wiatrem.
Łza goni uśmiech tak jak zima lato.
Która godzina?

Służba.  Dziesiąta milordzie.
Gloucest.  Właśnie godzina, o której mam czekać
Przybycia mojej księżnej ukaranej.
Jak ostrą będzie dla nóg delikatnych
Krzemiennych ulic kamienna posadzka!
Moja Nell droga, jak gorzkie ci będą
Wzgardliwych tłumów ciekawe spojrzenia
Na twe oblicze z szyderstwem zwrócone!
Uśmiechy ludzi na twe poniżenie,
Którzy przed chwilą za twym biegli wozem
Przelatującym w tryumfie ulice!
To ona! Czas już przygotować oczy,
Łzami przyćmione na cierpień jej widok.

(Wchodzi księżna Gloucester w białej osłonie, z papierem przypiętym na plecach, bosą nogą, z płonącą pochodnią w ręku, z nią sir John Stanley, szeryf i oficerowie).

Służba.  Chcesz, panie? Z rąk ją szeryfa wyrwiemy.
Gloucest.  Uchowaj Boże! Niech w pokoju przejdzie.
Księżna.  Czyś przyszedł, mężu, na hańbę mą patrzeć?
Ah, i dla ciebie jest to czas pokuty!
Tłum odurzony palcem cię wytyka,
Kiwając głową, mierzy cię oczyma.
Przed nienawistnem skryj się ich spojrzeniem,
W twojej komnacie płacz nad twoją hańbą,
Przeklinaj wspólnych naszych nieprzyjaciół!
Gloucest.  Cierpliwość, droga! Zapomnij tych smutków.
Księżna.  Ah, samej siebie naucz mnie zapomnieć,
Bo gdy pomyślę, żem żoną jest twoją,
Żeś ty jest księciem, Anglii protektorem,
Jak nie mam myśleć, że nie należało
Z taką mnie hańbą po ulicach wodzić,
Z kartą na plecach, wśród tłumów pospólstwa,
Które z radością na łzy moje patrzą,
I moich westchnień słuchają z przekąsem.
Krzemień me nogi rani delikatne,
A gdy się wzdrygnę, lud śmiejąc się woła,
Abym ostrożniej stąpała po bruku.
Ah, mogęż dźwigać, hańbiące to jarzmo?

Na świat ten mogęż oczy me obrócić,
Szczęśliwym mienić, kto na słońce patrzy?
Nie, ciemność światłem, noc dniem moim będzie,
A piekłem mojem myśl o mej wielkości.
Czasami powiem: Byłam kiedyś żoną
Księcia Gloucestera, co tym rządził krajem,
Ale tak rządził i takim był księciem,
Że ja, księżniczka jego opłakana,
Pod jego okiem, byłam pośmiewiskiem
Wszystkich urwiszów i włóczęgów miasta.
Lecz bądź spokojny, hańby się mej nie wstydź,
O nic się nie troszcz, aż śmiertelny topór
Nad twoją głową zawiśnie, niedługo,
Bo Suffolk, który wszystko u tej może,
Co ciebie, co nas wszystkich nienawidzi,
York, bezbożny Beaufort, ksiądz fałszywy,
Na twoje skrzydła rózgę namazali;
Próżno się będziesz szamotał odlecieć,
W swój lep cię schwycą; ty nie trwóż się przecie,
Nie myśl, jak swoich uprzedziłbyś wrogów,
Póki ich sidła nóg ci nie splątają.
Gloucest.  Ach, skończ, skończ, żono! Mylne twoje sądy;
Wprzód zgrzeszyć muszę, zanim mnie potępią.
Choćbym miał stokroć więcej nieprzyjaciół,
Każdy z nich stokroć więcej miał potęgi,
Wszyscy mi razem nie zdołają szkodzić,
Póki niewinnym, póki wiernym będę.
Chcesz, bym cię z tego wyrwał poniżenia?
Nie starłbym plamy z twojego honoru,
A sam się zgubił prawa pogwałceniem.
Twym zbawcą będzie tylko rezygnacya,
Ugnij więc serce, Nell, do cierpliwości;
Dnie poniżenia ubiegną niedługo.

(Wchodzi herold).

Herold.  Wzywam waszą łaskawość na parlament jego królewskiej mości, mający się otworzyć w Bury, dnia pierwszego przyszłego miesiąca.
Gloucest.  A nikt nie pytał o me pozwolenie!
To skryte spiski. Powiedz, że się stawię.

(Wychodzi herold).

Nell, bądź mi zdrowa! Proszę cię, szeryfie,
Nie bądź surowszy od królewskich zleceń.
Szeryf.  Mój obowiązek, książę, tu się kończy,
A sir John Stanley ma, wedle rozkazów,
Zabrać ją teraz na wyspę Man z sobą.
Gloucest.  A tam pod twoją, sir John ma być strażą?
Stanley.  Tak jest mój książę; to królewska wola.
Gloucest.  Niech moja prośba, byś był dla niej względny,
Nie będzie większej surowości źródłem.
Świat jeszcze może uśmiechnąć się do mnie,
I mogę jeszcze dnia tego doczekać,
W którym dobrocią dobroć twą zapłacę.
A teraz przyjmij moje pozdrowienie.
Księżna.  Czy dla mnie nie masz słowa pożegnania?
Gloucest.  Łzy moje świadkiem, że nie mogę mówić.

(Wychodzi Gloucester i służba).

Księżna.  Ach, z tobą moja odbiegła pociecha!
Odtąd nadzieją moją śmierć jest tylko,
Na której wzmiankę wprzód mnie dreszcz przejmował,
Bom świata tego pragnęła wieczności.
Błagam, Stanleyu, prowadź mnie co prędzej,
Gdzie, nie dbam wcale, bo nie żądam łaski;
Prowadź mnie tylko, gdzie ci nakazano.
Stanley.  Wyspa Man, pani, twoim będzie domem,
Tam, wedle stanu, czeka cię przyjęcie.
Księżna.  |A więc okrutne, bo jestem shańbioną;
Czy mnie haniebne przyjęcie tam czeka?
Stanley.  Nie, pani, wszystkie znajdziesz tam honory
Księcia Humphreya żonie przynależne.
Księżna.  Bądź zdrów, szeryfie! a z serca ci życzę
Lepszej niż moja doli, chociaż byłeś
Narzędziem mego tutaj poniżenia.
Szeryf.  Przebacz mi, pani, to moja powinność.
Księżna.  Wiem, powinności tylko dopełniłeś.
Bądź zdrów! — Stanleyu, czy wszystko gotowe?

Stanley.  Z końcem pokuty odrzuć te osłony,
A przywdziej, pani, suknie do podróży.
Księżna.  Z osłoną mojej nie odrzucę hańby,
Na mych najdroższych widna będzie szatach,
Żadne przebranie ukryć jej nie zdoła.
Lecz idźmy; pragnę ujrzeć me wygnanie.








  1. Charneca, wieś w okolicach Lisbony. Wino Charneca było słynne za czasów Szekspira.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.