Król Henryk VIII (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk VIII
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom III
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT CZWARTY.
SCENA I.
Ulica w Westminster.
(Dwaj Szlachcice spotykają się).

1 Szlach.  Rad cię spotykam.
2 Szlach.  Radość jest wzajemna.
1 Szlach.  Chcesz pewno widzieć powrót lady Anny
Po koronacyi spełnionym obrzędzie?
2 Szlach.  Właśnie. Ostatnim gdym spotkał cię razem,
Książe Buckingham wracał z trybunału.
1 Szlach.  Prawda. Bolesny był podówczas widok,
Dziś wszędzie radość.
2 Szlach.  Niezbicie dowiedli
Dziś monarchicznych swych uczuć mieszczanie,
Obchodząc dzień ten w widowisk przepychu,
Do czego nigdy nie brakło im chęci.
1 Szlach.  Wielka wspaniałość, godny też jej powód.
2 Szlach.  Wolnoż zapytać, jaka treść papieru,
Który masz w ręku?
1 Szlach.  To lista jest panów,
Którzy zwyczajem świąt koronacyjnych
Pełnią na dworze pewne obowiązki.
Naprzód seneszal wielki, książe Suffolk,
Po nim marszałek hrabia, książe Norfolk;
Resztę wyczytasz sam w tem ogłoszeniu.

2 Szlach.  Gdybym obrzędów tych nie był świadomy,
Byłbym ci bardzo za papier ten wdzięczny.
Lecz czy wiesz, co się z Katarzyną stało,
Z tą księżną wdową? Jak stoi jej sprawa?
1 Szlach.  Powiem ci wszystko. Nowy arcybiskup,
Z kołem uczonych i wielebnych ojców,
Złożył sąd w Dunstable, o mil sześć od Ampthill,
Gdzie była księżna. Mimo licznych wezwań
Przed trybunałem nie chciała się stawić.
Za niestanięcie i przez wzgląd na świeże
Króla skrupuły, jednomyślnym głosem
Uczonych mężów była rozwiedzioną;
Unieważniono poprzednie małżeństwo.
Wysłaną była potem do Kimbolton,
Gdzie chora leży.
2 Szlach.  Biedna, dobra pani! (Słychać trąby).
Czy słyszysz trąby? Królowa się zbliża.

Porządek Orszaku:
Przy odgłosie trąb i rogów, wchodzą: 1) dwóch Sędziów; 2) lord Kanclerz, poprzedzony workiem i laską; 3) chór śpiewaków, muzyka; 4) lord mer Londynu, z laską, za nim król Henryk, herold Podwiązka, w rycerskim płaszczu, z miedzianą pozłacaną koroną na głowie; 5) markiz Dorset, niesie złote berło, ze złotą półkoroną na głowie, przy nim hrabia Surrey niesie srebrną laskę z gołębicą, na głowie ma hrabiowską koronę, a na szyi naszyjnik orderu; 6) książe Suffolk, w ceremonialnym płaszczu z koroną książęcą na głowie, niesie długą białą laskę jako wielki seneszal, przy nim książe Norfolk w książęcej koronie, z marszałkowską laską, z naszyjnikiem orderu; 7) Baldachim niesiony przez czterech baronów Pięciu-Portów, pod nim królowa Anna w ceremonialnej sukni, z koroną na głowie, z wielką liczbą pereł we włosach. Po jednej jej stronie biskup londyński, po drugiej biskup Winchester; 8) stara księżna Norfolk, z złotą koroną wyrabianą w kwiaty na głowie, niesie ogon królowej; 9) damy i hrabine, z prostemi złotemi obręczami na głowach.

2 Szlach.  Królewski orszak! wierzaj. Tych znam dobrze.
Kto berło niesie?
1 Szlach.  To jest markiz Dorset,

A ten, co niesie laskę, hrabia Surrey.
2 Szlach.  Piękny pan! A to pewno książe Suffolk?
1 Szlach.  Wielki szeneszal.
2 Szlach.  A to milord Norfolk?
1 Szlach.  Tak jest.
2 Szlach.  (patrząc na królowę). O, pani, błogosław ci Boże!
Nigdy piękniejszej nie widziałem twarzy.
Na duszę moją, to anioł na ziemi!
Klejnot, od skarbów Indyi kosztowniejszy,
Król, gdy ją ściska, w swych trzyma objęciach.
Jego sumienia nie mogę oskarżać.
1 Szlach.  Ci, co baldachim nad jej głową niosą,
Są baronowie pięciu wielkich portów.
2 Szlach.  Szczęśliwi ludzie! Jak wszyscy szczęśliwi,
Co są jej blizko! Jeśli się nie mylę,
Ogon jej niesie stara księżna Norfolk.
1 Szlach.  A inne damy, to same hrabine.
2 Szlach.  Jak to korony na ich głowach świadczą.
Jasne to gwiazdy — czasem spadające.
1 Szlach.  Nie mówmy o tem.

(Wychodzi orszak przy hucznym odgłosie trąb i rogów. — Wchodzi trzeci szlachcic).

Witaj nam, panie, gdzież to się smażyłeś?
3 Szlach.  W samem Opactwie, wśród takiego tłoku,
Żebyś i palca nie potrafił wcisnąć.
To cud prawdziwy, żem nie zaduszony.
2 Szlach.  Widziałeś obrzęd?
3 Szlach.  Cały.
1 Szlach.  I cóż mówisz?
3 Szlach.  Wart był widzenia.
2 Szlach.  Daj nam, proszę, opis.
3 Szlach.  Wedle sił moich. Gdy bogaty strumień
I pań i panów wprowadził królowę
Na miejsce w chórze dla niej zgotowane,
Cały się orszak na stronę uchylił,
A ona, może jakie pół godziny,
Wypoczywała na bogatym tronie,
Jasnem obliczem do ludu zwrócona.

O! nigdy, nigdy piękniejszej niewiasty
Człowiek do swoich piersi nie przycisnął.
Gdy lud piękności napasł się widokiem,
Powstały krzyki głośne, pomięszane,
Jak na okręcie wśród gwałtownej burzy:
Płaszcze i czapki w powietrze leciały,
I głowy nawet leciałyby razem,
Gdyby je było można odśrubować:
Nigdym nie widział podobnej radości.
Damy, w ostatnim tygodniu swej ciąży,
Niby tarany w starożytnych wojnach,
Wśród tłumów drogę sobie torowały.
Niktby nie odgadł, gdzie jest jego żona,
Tak wszystko w jeden zbite było kłębek.
2 Szlach.  A potem?
3 Szlach.  Potem wstała monarchini
I skromnym krokiem poszła do ołtarza,
Klękła, ku niebu jasne wzniosła oczy,
Jak święta jaka cicho się modliła.
Znów wstała, naród wdzięcznie pozdrowiła,
A arcybiskup potem Canterbury
Koronacyjnych dopełnił obrzędów:
Świętym olejem namaścił jej skronie,
Włożył koronę Edwarda Wyznawcy,
I dotknął berłem i ptakiem pokoju;
W końcu chór głośny Te Deum zaśpiewał,
I cały orszak, w tym samym porządku,
Na wielką ucztę do York-place ruszył.
1 Szlach.  Tylko nam proszę, nie mów o York-place,
Imię z upadkiem kardynała zgasło;
Dziś to królewski pałac, zwie się Whitehall.
3 Szlach.  Wiem o tem dobrze, lecz to rzecz tak świeża,
Że stara nazwa na język mi przyszła.
2 Szlach.  Czy wiesz nazwiska wielebnych biskupów
Z dwóch stron królowej?
3 Szlach.  Stokesly, Gardiner;
Pierwszy niedawno z sekretarza króla
Zasiadł na stolcu biskupa Winchester,

Drugi jest teraz biskupem londyńskim.
2 Szlach.  W pierwszym cnotliwy arcybiskup Cranmer
Nie ma, jak mówią, wielkiego stronnika.
3 Szlach.  Wszyscy to wiedzą; dotąd między nimi
Do otwartego nie przyszło rozbratu,
Jak przyjdzie, Cranmer znajdzie sprzymierzeńca.
2 Szlach.  W kim? Powiedz, proszę.
3 Szlach.  W Tomaszu Cromwellu;
Mąż to jest zacny, przez króla ceniony,
Który koronnych dał mu straż klejnotów,
I członkiem Rady prywatnej mianował.
2 Szlach.  Zajdzie on wyżej.
3 Szlach.  Niema wątpliwości.
Teraz do dworu zapraszam was z sobą,
Gdzie wam przyjęcie wyjednam uczciwe,
A w drodze więcej szczegółów opowiem.
1 i 2 Szl.  Jesteśmy, panie, na twoje rozkazy. (Wychodzą).

SCENA II.
Kimbolton.
(Wchodzi Katarzyna, chora, prowadzona przez Griffitha i Pacyencyę).

Griffith.  Jak ci jest, pani?
Katarz.  Już śmierć niedaleko.
Jak przeciążona gałąź, nogi moje
Gną się ku ziemi, chętne ciężar złożyć.
Przysuń mi krzesło; ha! lepiej mi teraz.
Czy mi przed chwilą nie mówiłeś, Griffith,
Że syn honorów, że kardynał Wolsey
Umarł?
Griffith.  Tak, pani, lecz mi się zdawało,
Żeś nie słyszała w cierpień paroksyzmie.
Katarz.  Jak umarł? Proszę, opowiedz mi, Griffith,
Bo jeśli dobrze, to jak dla przykładu
Ubiegł mnie trochę.
Griffith.  Dobrze, jak wieść niesie,

Bo gdy go w York hrabia Northumberland
Przyaresztował i wiódł do Londynu,
Pod zaskarżeniem treści niebezpiecznej,
Nagle kardynał w taką niemoc popadł,
Że nie mógł na swej usiedzieć mulicy.
Katarz.  Ach, nieszczęśliwy!
Griffith.  Do opactwa Leicester
Wolnym nakoniec przyciągnął pochodem,
Gdzie mu uczciwe opat dał przyjęcie,
A on w te słowa do niego przemówił:
„Ojcze opacie, publicznych spraw burzą
Złamany starzec, przychodzi do ciebie
Swoje znużone złożyć u was kości:
Przez litość, daj mu garstkę waszej ziemi!“
Słabość gwałtownie z każdą chwilą rosła,
I trzeciej nocy o ósmej godzinie,
(O której koniec swój sam przepowiedział)
Wśród łez pokuty i świętych rozmyślań,
Ziemskie honory oddał znowu ziemi,
A duszę niebu i zasnął w pokoju.
Katarz.  Niech mu tam lekkie będą jego grzechy!
Bez złości jednak mój sąd ci wypowiem:
Mąż to był dumy nieograniczonej,
Sam się na równi z książętami cenił,
Zdzierstwami całe zubożył królestwo;
Symonia była dla niego igraszką,
A prawem własne jego przywidzenia;
Zuchwale kłamał wbrew oczywistości,
Zawsze dwuznaczny w słowach swych i myśli;
Litości nie znał, tylko gdy chciał zgubić;
Jak sam był niegdyś, wielki, w obietnicach,
A w ich spełnieniu, jak jest dziś, nicością.
Swem życiem zły dał przykład duchowieństwu.
Griffith.  Człowieka wady ryjemy na śpiżu,
Na wodzie jego zapisujem cnoty.
Czy mi pozwolisz teraz, pani, skreślić
Jego przymioty?
Katarz.  Chętnie, dobry Griffith,

Lub o złośliwość mógbyś mnie oskarżyć.
Griffith.  Kardynał, chociaż z ubogiego domu,
Do wielkich pewno rodził się honorów;
Nauki pełny, zawczasu dojrzały,
Mądry, wymowny, przekonywający;
Dumny i twardy dla swych nieprzyjaciół,
Lecz dla przyjaciół łagodny jak wiosna;
Jeśli w zbieraniu był nienasycony
(Co było grzechem), to znowu nabytkiem
Jak król szafował, czego są dowodem
Ipswich i Oxford, mądrości bliźnięta,
Które swym kosztem założył i wspierał;
Pierwsze z nim razem upadło, jakgdyby
Nie chciało przeżyć swego dobroczyńcy;
Drugie, choć jeszcze dziś nie dopełnione,
Tak rośnie w sławę głębokiej nauki,
Że imię jego rozgłosi po ziemi.
Jego upadek był dla niego szczęściem,
Tylko w upadku wielką pojął prawdę,
Że być maluczkim jest błogosławieństwem.
W końcu, by starość uwieńczyć honorem,
Jakiego żaden nie mógł dać mu człowiek,
Uparł w bojaźni Bożej.
Katarz.  Po mej śmierci
Nie chcę innego dla siebie herolda,
Innego czynów mych opowiadacza,
By imię moje zapomnieniu wydrzeć,
Jak kronikarza jak ty uczciwego.
Umiarkowaniem i pobożną prawdą
Zmuszasz mię uczcić popioły człowieka,
Który za życia był mi nienawistnym.
Pokój mu w grobie! Zbliż się, Pacyencyo,
Posadź mię niżej. Wnet się trud twój skończy.
Nakaż kapeli, Griffith, tę pieśń smutną,
Którą pogrzebnym mym nazwałam hymnem,
Bym o niebieskiej marzyła harmonii,
Do której wkrótce dusza ma uleci.

(Smutna, uroczysta muzyka).

Griffith.  Usnęła. Cicho! żeby jej nie zbudzić,
Usiądźmy przy niej; cicho Pacyencyo!

Widzenie:
Wchodzi uroczystym krokiem sześć osób, jedna po drugiej, w białych sukniach z laurowemi wiankami na głowach, w złotych maskach, trzymając w ręku laurowe lub palmowe gałązki. Pokłoniwszy się królowej, tańczą. Przy pierwszej zmianie figur, pierwsza para trzyma wianek nad jej głową, gdy dwie drugie pozdrawiają ją z głębokiem uszanowaniem, poczem pierwsza para oddaje wianek drugiej, która przy zmianie figur powtarza to samo i oddaje wianek ostatniej parze, aby tę samą po raz trzeci powtórzyć ceremonię. Katarzyna, jakby natchniona, daje we śnie znaki radości na ten widok i podnosi ręce ku niebu. Osoby tańczące znikają, zabierając z sobą wianek. Muzyka gra ciągle.

Katarz.  Duchy pokoju, gdzie jesteście? Czemu
W moim mnie smutku samą zostawiacie?
Griffith.  Jesteśmy, pani, tutaj.
Katarz.  Nie was wołam.
Czy nikt tu nie był podczas snu mojego.?
Griffith.  Nikt, pani.
Katarz.  Jakto? Czyście nie widzieli
Niebieskich Posłów, na wieczny mnie bankiet
Zapraszających? Jasne ich oblicza
Rzucały na mnie promienie jak słońce.
Z obietnicami wielkiej szczęśliwości
Przynieśli wianki, których wiem, że jeszcze
Nie jestem godną, ale nią zostanę.
Griffith.  Cieszę się pani, że sny tak urocze
Myśl twą kołyszą.
Katarz.  Każ muzyce skończyć,
Jej tony zbyt są twarde i nieznośne.

(Ustaje muzyka).

Pacyenc.  Czy widzisz nagłą w pani naszej zmianę?
Jak się wyciąga twarz jej! a jak blada!
Jak zimna! Spojrzyj tylko na jej oczy.
Griffith.  Módlmy się, módlmy! Pani nasza kona.
Pacyenc.  Pociesz ją, Boże! (Wchodzi posłaniec).

Pociesz ją, Boże! (Wchodzi posłaniec).
Posłaniec.  Z przeproszeniem pani —
Katarz.  Skądże ci taka przychodzi zuchwałość?
Czy nie jesteśmy większych godne względów?
Griffith.  Żle robisz, wiedząc, że nie chce się rozstać
Z dawną wielkością, wchodzić tak zuchwale.
Klęknij!
Posłaniec.  Łaskawa pani, racz przebaczyć,
Pośpiech był sprawcą mego grubijaństwa.
Chce z tobą mówić królewski posłaniec.
Katarz.  Niech wejdzie, Griffith, lecz tego człowieka
Niech więcej moje nie ujrzą źrenice.

(Wychodzą: Griffith i posłaniec. — Po chwili wchodzą: Griffith i Capucius).

Jeśli mnie oczy nie zwodzą, ty jesteś
Posłem cesarza, mojego synowca,
Zwiesz się Capucius.
Capucius.  A jestem twym sługą.
Katarz.  Jak się zmieniły czasy i tytuły,
Odkąd widziałeś mnie po raz ostatni!
Lecz czego żądasz?
Capucius.  Chciałem najprzód, pani,
U nóg twych złożyć pokorne me służby,
Następnie z króla przychodzę rozkazem,
Który boleje nad twoją słabością,
Przez me ci usta śle pociechy wyraz
I prosi, żebyś serca nie traciła.
Katarz.  Pociechy słowo przychodzi za późno!
W porę mi dane, słodkie to lekarstwo
Mogło uleczyć, dzisiaj, prócz modlitwy
Nic już na ziemi pomódz mi nie może.
A zdrowie króla w jakim stanie?
Capucius.  Dobrym.
Katarz.  Bodaj w nim został! Bodaj szczęściem kwitnął,
Gdy z robakami zamieszkam, gdy będzie
Biedne me imię wygnane z tej ziemi!
Czy wyprawiony już list, Pacyencyo,
Którym ci pisać zleciła?

Pacyenc.  Nie, pani.

(Oddaje list Katarzynie).

Katarz.  Ambasadorze, pokornie cię proszę,
Racz ten list wręczyć królowi.
Capucius.  Najchętniej.
Katarz.  W którym dobroci jego śmiem polecić
Obraz miłości naszej — jego córkę.
Bodaj niebieskich błogosławieństw rosa
Spaść na nią mogła! Śmiem króla upraszać,
Aby cnotliwe dał jej wychowanie;
Jest młoda, skromnej, szlachetnej natury,
Da Bóg, wyrośnie ludziom na pociechę.
Proszę, by raczył kochać ją choć trochę,
Przez pamięć matki, która go kochała,
Bóg wie jak czule! Proszę go następnie,
Aby miał litość nad służebnicami,
Które tak długo złą i dobrą dolę
Dzieliły ze mną. Śmiało mogę mówić,
(A nie dziś kłamstwem śmiałabym się kalać),
Że każda, przez swe przymioty i cnoty,
Przez duszy piękność, zasłużyła dostać
Dobrego męża, choć wielkiego rodu;
A błoga dola tych, którzy je pojmą!
Upraszam w końcu za moimi ludźmi,
Których nie mogła wygonie stąd nędza,
Aby należną odebrali płacę,
I co w dodatku, na moją pamiątkę.
Gdyby mi niebo dłuższe dało życie
I środki, nie takbyśmy się rozstali.
Oto treść listu. Ty zaś, dobry panie,
Na wszystko, co masz drogiego na świecie,
Na nieśmiertelnej duszy twej zbawienie,
Bądź przyjacielem moich biednych ludzi,
Dołóż starania, by król im wymierzył
Tę sprawiedliwość ostatnią na ziemi.
Capucius.  Niechaj człowieka stracę imię, pani,
Jeśli twej woli święcie nie dopełnię!
Katarz.  Dzięki ci za to! Poleć mnie królowi

W całej pokorze, powiedz mu, że znika
Jego tak długich przyczyna kłopotów,
Że mu konając jeszcze błogosławię.
Ciemność zaczyna powlekać me oczy.
Żegnam cię, panie! Bądź zdrów, dobry Griffith!
Nie, Pacyencyo, nie odchodź ode mnie!
Wiedź mnie do łoża! Przywołaj na pomoc
Więcej mych niewiast! Gdy wyzionę ducha,
Ciału honory oddaj przynależne,
Dziewiczych kwiatów osyp je wiankami,
Bo czystą byłam aż do grobu żoną.
Pogrzeb mnie potem nabalsamowaną,
A jak królowę choć odkrólowaną.
Nie mogę więcej.

( Wychodzą, wyprowadzając Katarzynę).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.