Król Piast/Tom I/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Piast Tom I |
Podtytuł | (Michał książe Wiśniowiecki) |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Bracia Jeżyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Była wiosna — czas na elekcję oznaczony się zbliżał, a Prymas najczęściéj przebywał w Łowiczu, dokąd codziennie zjeżdżali się wszyscy przyjaciele Kondeusza...
Po twarzach i z humorów gości można było zmiarkować łatwo iż sprawa francuzkiego kandydata stała jak najpomyślniéj. Prymas przed poufałemi otwarcie wyznawał, że pewnym był wyboru.
Zawczasu już rozporządzano wakansami, jakie w czasie pomiędzy konwokacją a elekcją się odkryły lub mogły być spodziewanemi.
Stary Prażmowski rozdawał je po naradzie ze swemi pomocnikami, nie wątpiąc, iż woli jego zadość się stanie... Pomimo téj pewności, czuwano jednak, i Prażmowski codziennie odbierał wiadomości z prowincji o usposobieniach, jakie się tam objawiały.
Trzej najdzielniejsi Kondeuszowi poplecznicy, arcybiskup, Sobieski i kanclerz Pac znajdowali się właśnie w gabinecie Prażmowskiego na naradzie zwykłéj, gdy dworzanin starszy oznajmił o przybyciu Stolnika Gorzeńskiego... a Prażmowski znać dał, aby go natychmiast wpuszczono...
Mazur, pan Cedro Gorzeński, bardzo daleki powinowaty rodziny arcybiskupa, człowiek skromny i nieznaczny, kryjący się niemal z sobą i stosunkami swojemi, był jednym z tych wiernych sług Prażmowskiego, którzy rozkazy jego spełniali i czuwali nad przygotowaniem przyszłéj elekcji — anima damnata starego swego pana Gorzeński — miał dar szczególny wciskania się wszędzie, odegrywania różnych ról wedle potrzeby i zasiągania potrzebnych informacji. Nikt by w tym skromnie ubranym, łysym nieco, pokornym, cichym Stolniku nie domyślił się narzędzia Prymasa, który jak gdyby go nie znał, — nigdy w Łowiczu pokazywać mu się nie dozwalał nawet. — Gorzeński miał dosyć miru u szlachty, a nikomu nie zawadzał. Nie wystrzegano się go wcale, gdyż nie domyślano się w nim czynnego pomocnika Kondeuszowych... W stosunku do swego protektora i przyjaciół jego, Cedro tak się okazywał pokornym, posłusznym, miękkim jakby sam przez się nic nie znaczył i nie mógł — jednakże, dzięki nadzwyczajnéj gibkości swéj — umiał nieznacznie wyśledzić to co mu wiedzieć było potrzeba i pokierować wedle swéj myśli panami bracią.
Ukazanie się Gorzeńskiego w téj godzinie nie oznajmywało nic nadzwyczajnego, niemal codzień stawił się on z doniesieniami do Prymasa, po rozkazy jego... Przytomność Sobieskiego i Paca, dla których tajemnic nie miał — nie przeszkadzała mu poufnie rozmówić się z wiernym sługą.
Stolnik skromnie stanął w progu, pokłonił się bardzo nisko z kolei dygnitarzom i — czekał.
Prymas z widocznem ukontentowaniem spoglądał na przybyłego, lubił go i cenił.
— Cóż tam nam przynosisz, mój Cedro! — rzekł cichym i miękkim swym głosem arcybiskup... Quid novi!
Gorzeński namyślać się zdawał chwilę, badające czy porozumiewające się wejrzenie rzucił na Prymasa, ale odebrał odpowiedź niemą, iż otwarcie mówić może. Samo wszakże pytanie i wątpliwość zwiastowały coś — niezwykłego i Prażmowski się poruszył niespokojnie.
— Quid novi! — powtórzył.
Gorzeński pogładził łysinę, poruszył głową i trochę wahając się rozpoczął.
W istocie nowego coś przynoszę — rzekł — chociaż może to być niedorzeczną bajką, która sprawdzenia potrzebuje...
Wszystkich oczy ciekawie zwróciły się na mówiącego.
— Szlachta w Kaliskiem, w Sandomierskiem i w Krakowskiem — ciągnął daléj Gorzeński — burzy się trochę...
— Oh! — przerwał Prymas — będzie miała czas się wyburzyć...
Cedro głową zawahał...
— Tymczasem, przeciwko Kondeuszowi się sposobią — mówił — jedynie dla tego, iż senatorowie i primates Regni są za nim... Ruch ten się wzmaga...
Zmarszczył się Prymas.
— A kogóż oni chcą? — zapytał gniewnie prawie... Lotaryngskiego może!
— Wcale nie — odparł szlachcic — oni sami niewiedzą kogo postawić... potroszę im Piast księdza Olszowskiego głowy zawrócił.
— Absurdum — zamruczał Prymas — nie widzę w tem najmniejszego niebezpieczeństwa, bo na Piasta żadnego, nigdy się nie zgodzę. Cóż nam to szkodzi, że się zabawią urojeniem. Jaki Piast? który? gdzie? coraz żywiéj unosząc się mówił Prymas.
Olszowski ten to prawdziwy turbator chori. Posądzam go, że tylko aby nam troski przymnożyć na żart Piasta zaleca, boć wie, że go nie ma i być nie może!
Gorzeński milczał z poszanowaniem, aż gdy Prymas skończywszy zamilkł, począł znowu.
— Z tem wszystkiem, pomiędzy szlachtą agitacja wielka, jeżeli nie przeciw Kondeuszowi, bo mu nic zarzucić nie mogą, to przeciwko panom senatorom i starszéj braci...
— Także mi mów — gorąco odezwał się Prymas. Stare to dzieje — duch przeciwieństwa, podmuch szatana... zepsucie wszelkiéj karności i posłuszeństwa władzy przez Boga wyznaczonéj!! Poczęło się to dawno i nie rychło skończy... równy Wojewodzie, brzmi jako hasło...
Zamilkł chwilę.
— Lecz — dodał — jak mawiał wielki ów kanclerz Zamojski — szlachta wykrzyczyć się musi a rychło ostygnie. Znał to do niéj i Chmielnicki. Dać się wyburzyć — a wszystko się potem ukoi i uśmierzy.
Gorzeński nie przerywał, lecz gdy nastąpiło milczenie, a oczy znowu na niego się zwróciły — mówił spokojnie.
— Nie chcę powtarzać złośliwych kalumnji — ale noszą się z tem, że Kondeusz kupił sobie wszystkich, że pieniędzmi idzie do korony, że ją zawczasu; bo za Jana Kaźmirza miał sobie zapewnioną. Sobieski i Pac spojrzeli na siebie, a kanclerz litewski mruczeć począł coś po cichu.
Marszałek, który dotąd się nie odzywał, rzekł dosyć obojętnie.
— Na wszystkich elekcjach zawsze się musiał jakiś opór objawić, bo to niemal potrzebą jest dla szlachty, aby miała zręczność okazania, iż się do pewnego znaczenia poczuwa. Jeden nasz ostatni pan, winien był unanimitatem, Kozakom... a i ten wprzód księcia Karola musiał uprosić, aby mu ustąpił.
— O Piaście mowy być nie może — odezwał się Prymas — lękam się aby to nie było sztuczką Lotaryngczyka, który szyki pomięszawszy współzawodnikowi, chce z mętnéj wody korzystać... Chavagnac daleko jest chytrzejszym i przebieglejszym niż się wydaje...
To mówiąc arcybiskup rękę podniósł do góry i głową począł potrząsać.
— Lotaryngczyka — rzekł śmiało Sobieski — wcale się nie ma co obawiać. Sam poseł jego uważa sprawę za przegraną...
— Zatem i nikogo jużby nie było do — współzawodu — rzekł Pac, bo ja Neuburgskiego nie liczę, choć u nas na Litwie, słyszę że się z nim niektórzy noszą.
Mówiąc to spojrzał na Sobieskiego, niechcąc spokrewnionych z nim wymienić wyraił się Radziwiłłów.
— Ja o tem niewiem nic — odparł Sobieski — i nie sądzę, aby mu się źle tak przysłużono, na sztych go wystawiając, gdy za sobą niema nikogo...
Po krótkiéj pauzie, Gorzeński się odezwał.
— Już mi to nie nowina panów moich szlachtę widzieć w wielkiem poruszeniu i animozyi, ale, jakem żyw, takiego rozdrażnienia nie znałem nigdy. Domyślam się więc, że tu czyjeś drożdże się znajdują na dnie...
— Czyjeż? — zapytał Prymas kwaśno — Lotaryngski by się zdradził, a gdy nie on, to któż znowu?
Zmilczał Gorzeński.
— Prawda że o Piaście mówiąc — szepnął poczekawszy, mianować go nie umieją i Polanowskim się śmieszą...
Wszyscy to nazwisko dzielnego wojaka, ale mało znaczącego człowieka przyjęli ze śmiechem. — Uśmiechnął się też Gorzeński.
— Pewnie pociesznym kandydatem jest książe Dymitr Wiśniowiecki — rzekł Prymas. — W rodzinie téj już jagielońska krew się wyczerpała, a niczem się nie odznaczają.
Poruszył ramionami.
— Żaden z najznaczniejszych naszych dygnitarzy i panów nie przyjął by tego brzemienia — dodał, wiedzą dobrze, iż koronę musieli by wdziać cierniową, bo by wszystko co żyło powstało przeciwko Piastowi...
Słuchał Gorzeński cierpliwie...
— Ten cały ruch i gorączka uśmierzą się — mówił cichym ciągle, stłumionym głosem Prymas — gdy na pole elekcyjne się ściągną... Ale któż wywołuje to warcholstwo i przewodzi?
Stolnik zacierał ręce.
— Właśnie w tem trudność jest, aby dośledzić początku — odezwał się — i dojść kto rzucił to zarzewie... Sądzę że ono kędyś w Sandomierskiem się rozpaliło — ale z czyjéj poszło ręki — nie wiem.
— Toż mi pierwszy raz — rzekł Prażmowski — nie umiał dotrzeć do dna... i naprawdę przyszedłeś z niczem...
— Nie wiele ja ważę sam to co przyniosłem — odezwał się Gorzeński — i byłbym zmilczał może — ale sądziłem, że obowiązkiem moim przecie i o tem dać wiedzieć...
— Staraj że się dojść, zkąd to płynie — przerwał Prymas — a mówić nie potrzebuję, że oddziaływać należy i wyśmiewać tych krzykaczy...
Cedro znając Prymasa, domyślił się, że temi słowy dawał mu odprawę, pokornie więc jak wchodził, tak z kolei kłaniając się wszystkim nizko, wysunął z gabinetu.
Po wyjściu jego trwało czas jakiś milczenie... Trzej wodzowie Kondeuszowskiego stronnictwa, krótko coś poszeptawszy z sobą, zdawali się uspokojeni. Pierwszy do wyjścia ruszył się kanclerz Pac... schylił do ręki Prymasa, skłonił zdala Sobieskiemu, i — odprowadzony do drzwi, — zniknął. Po odejściu jego Prażmowski poufaléj pochylił się ku Sobieskiemu.
— Smutna to rzecz wyznać — rzekł cicho — ale ja nie zupełną mam ufność w kanclerzu... Wprawdzie musi iść z nami, lecz... lecz...
Niedokończył, Sobieskiemu uśmiech przebiegł po ustach, pokręcił wąsa.
— Ja też niedowierzam Pacom — odparł, ale na Litwie, nie można zaprzeczyć, dorobili się znaczenia i potęgi. Urośli dużo...
— Przecież z Radziwiłłami się mierzyć nie mogą — rzekł Prymas.
— Ale nie mniéj wszędzie gdzie mogą, podstawiają im nogę — mówił Sobieski. Prędzéj późniéj przyjść musi do walki.
— Tymczasem trzeba ich oszczędzać — zakończył Prymas.
Sobieski, który dnia tego powrócić musiał do Warszawy, po krótkiéj téj rozmowie pożegnał Prymasa.
Hetman i marszałek, jeden z najczynniejszych tego czasu i największego znaczenia dygnitarzy, Jan Sobieski, któremu jeszcze z większą gorączką poruszająca się, krzątająca, zabiegająca żona nie dawała pokoju — należał do wybitnych wodzów partyi Kondeusza, a raczéj kandydata jakiego się Francji mogło podobać chcieć osadzić na tronie polskim.
W téj chwili była to jeszcze postać zarysowująca się niejasno, któréj ambicja i chciwość Maryi Kaźmiry nadawała barwę fałszywą.
Niefortunny los chciał, że ten znakomity ze wszech miar mąż, który przy wychowaniu i ogładzie zachodniéj zachował nigdy nie starty charakter szlachcica polskiego — zawczasu się rozmiłował w zachwycającéj wychowance królowéj Maryi Ludwiki.
Piękna ale bez serca francuzka, która poświęciła naprzód Sobieskiego staremu Zamojskiemu, dla jego fortuny i znaczenia, — dała się potem nieokazując zbytniéj miłości zaślubić pierwszemu ukochanemu, wiedząc że on będzie w jéj rękach narzędziem pusłusznem. Pierwsze lata tego małżeństwa, w których by nie ledwie posądzić można marszałkową, że uciekała od męża — były straszną próbą, na którą kochający do szaleństwa mąż był wystawiony... Wymagająca, — nienasycona, kapryśna, przepiękna Marysieńka wywarła wpływ wielki a zgubny na słabego Sobieskiego. Cudem jakimś znakomity wojownik tam gdzie szło o służbę rzeczypospolitéj nawet wszechmocnéj téj pani niedawał sobą rządzić... Ale w chwili gdy to opowiadanie się rozpoczyna — mimo że był hetmanem i marszałkiem, to jest stał na najwyższym szczeblu dostojeństwa — jeszcze nie było pewnem, czy piękna Marysieńka nie każe mu się wyprzedać ze wszystkiego i wynosić z sobą do Francji. Podróż i pobyt tam Sobieskiéj ostudziły ją może i przekonały, że lepiéj być hetmanową w Polsce, niż jedną z mnóstwa markiz i hrabiną nad Sekwaną...
Niezmiernemi wydatkami żony uciśnięty Sobieski, który jako hetman i marszałek oprócz tego z własnéj kieszeni i wojsku często płacić i posłom dawać musiał podarki, tak że po odjeździe tatarskiego posła pisze, iż ostatnią srebrną miednicę z nalewką poświęcił; — troskał się teraz głównie o pieniądze... Obiecywano je we Francji, rachował na nie wielce hetman i żona.
Oboje oni — a szczególnie sama pani, z jéj przyczyny więcéj mieli nieprzyjaciół i zawistnych niż wiernych sobie... Czyniło to życie trudnem, bo się z wielką ostrożnością poruszać było potrzeba.
Ci nawet co szli w zwartym szeregu partyi Kondeusza pod wodzą Prymasa i Sobieskiego — choć na oko z nim byli w najlepszych stosunkach, potajemnie mu zazdrościli i szkodzili.
Można rodzina Paców, któréj trzej koryfeusze stawili czoło Radziwiłłom, z Sobieskim spokrewnionym, — dyssymusowała tylko nienawiść swą dla hetmana.
W koronie tak samo uśmiechano się im wdzięcznie, ale obgadywano i starano szkodzić pokątnie. Wszystkiemu temu winną była Marja Kaźmira, któréj duma i pewność siebie raziły i zniechęcały...
Sobieski, który był stworzonym raczéj do obozowego i familijnego życia niż do zawikłanych intryg, w które go żona wplątała, prawdziwym męczennikiem obracał się w tym ogniu, zmuszony obowiązkami Hetmana do czuwania nad bezpieczeństwem kraju, — elekcją do popierania niepopularnego kandydata — naostatek potrzebą duszną do gospodarowania na rozległych majętnościach, w których się budował, tulipany i drzewka sadził, a nawet karety pod swym dozorem w domu wykończać musiał.
Rozkochany w kobiecie, która wtedy tylko czulszą się ukazywała, gdy coś wymódz potrzebowała, zarzucony sprawami różnemi, Sobieski tchnąć swobodnie czasu nie miał.
Marysieńka była wymagającą bez miary, on powodującym się aż do zrzeczenia własnéj woli...
Słaby dla téj kobiety, do któréj go więcéj temperament i zmysły przywiązywały niż serce, Hetman był nieskończenie wyższych zdolności i wykształcenia od téj żony, która nim miotała. Chciwy wiedzy i nauki, lubiący książki, przekładający nadewszystko towarzystwo ludzi uczonych, znakomity strategik i hetman — stał na wysokości ducha wieku, wśród którego żył ale miał też wszystkie jego słabości, wady i przywary. Niepomierną żądzą grosza i zbogacenia się zaraziła go żona; tak że sprzedanie korony Kondeuszowi nie wydawało mu się frymarkiem występnym, ale bardzo naturalnym targiem, za który zapłaty wymagać było wolno.
Kandydat ten francuzki, krajowi z tego tylko znany co o nim stronnicy jego głosili, u szlachty, w wojsku był najniepopularniejszą postacią — bo francuzi naprzykrzyli się za Jana Kaźmirza i Władysława, a rosnąca ich buta oburzała.
Począwszy od peruk, które pudlami zwano, aż do pończoch, trzewików, mankietów i kryz wszystko w nich wydawało się śmiesznem. Pierwszeństwo jakie im we dworze dawano, naśladowanie ich obyczaju w pańskich kołach, niechęć tę powiększało. Francuzowi krwawą wypłatać sztukę było najmilszą zabawką.
Kondeusz więc wcale serc nie pociągał ku sobie, a sposób w jaki oddawna knuto około tego poddania Polski zwierzchnictwa i władania Francji — mnożył wstręty...
Posądzano stronników francuza, że go wbrew prawom kardynalnym za żywota Jana Kaźmirza chciano wybrać i ogłosić — niechciano teraz, że namówiony, zmuszony, uwiedziony Kaźmirz ustępował tylko dla tego, aby miejsce francuzowi opróżnił.
Można więc było przewidywać opozycją, ale panowie zbyt ufali swéj potędze i wpływowi, ażeby się jéj obawiać mieli. Szlachta miała tę z dawna sławę, że głośno krzyczała, miotała się gorąco, ale wystygała prędko i naburczawszy Senatowi, szła za nim posłuszna...
Hetman powróciwszy z Łowicza, wprost zajechał do dworu, który zajmował, nie mogąc się doprosić a raczéj nie chcąc siłą zabierać Cekhauzu, który mu należał na mieszkanie, czasu sejmów i elekcji. Dwór ten i dwa przy nim sąsiednie, z kuchniami, stajniami, oficynami, zaledwie ciasno i niewygodnie pomieścić mogły piękną Marysieńkę i czynnego hetmana.
Pomimo oszczędności — Sobiescy nie mogli wysokiego swego dostojeństwa wymaganiom się uchylać; hetman lubił wystąpić, a Marja Kaźmira potrzebowała jaśnieć i pierwsze zajmować miejsce. Dwór z pocztem jaki Sobieski przyprowadził z sobą wynosił kilkaset ludzi. Stajnie dla pomieszczenia koni nie starczyły, ludzi wiele obozowało po szopkach i zakątkach.
Cały jeden dwór zabierała dla siebie hetmanowa, u któréj, jeżeli była w domu, nigdy nie przebierało się gości płci obojga. Tu się zbiegły, ztąd rozchodziły nowiny i hasła...
Lecz niczem to było jeszcze obok kancelarji i pokojów Sobieskiego, w których tłok był nieustający. Co chwila przybywali posłańcy, co chwila też wyprawiano ich. Około kilku dziesiątek pisarzy ledwie mógł starczyć pisania listów i przepisywania wiadomości. Starszyzna z trudnością utrzymywała porządek. Cisnęli się wojskowi, pchali cywilni, nabijali żydzi...
Straż jednych wpuszczała milcząc, drugich odpychała niemiłosiernie...
Sam hetman pomiędzy gości a kancellarją dzielić się musiał...
Ale to była natura dziwna, nigdy prawie nie czująca się silną ani zdrową, skarżąca codzień, a mogąca podołać i bezsennościom i natężonéj pracy i nieustannym drażnieniom. Rzadki dzień Sobieski bez jakiejś porady doktora lub pół-doktora się obchodził... — a mimo to z młodzieńczym zapałem po całych dniach hasał na łowach, noclegował po lasach i odbywał podróże pośpieszne bez odpoczynku... Często nawet zmusili go starzy przyjaciele wieczorem się więcéj napić niż było potrzeba, za co nazajutrz pokutował.
I tego dnia powrót hetmana powitała gromada oczekujących nań ludzi z dóbr jego, od wojska, z różnych stron kraju przybyłych, tak że mu się przebrać nie dano, a już drzwi się uchylały ciągle i posły od pani hetmanowéj ku niéj go wzywały co prędzéj.
Przed najpilniejszemi sprawami, powitanie Marysieńki było pierwszem.
Czekała go nie sama ale w świetnem pań i młodzieży gronie. W pokojach już oświeconych gwar słychać było wesoły zdaleka, w salce kręgiem siedziały postrojone panie żywą zajęte rozmową ze stojącemi przed niemi po większéj części młodemi panami, z niewielu wyjątkami we francuzkich strojach i w perukach. Wśród kobiet pani Dönhoffowa z czarnemi wyrazistemi, żywo biegającemi oczyma, najgłośniéj się odzywała i śmiała, mówiła najśmieléj, choć każdy wykrzyk nieznaczny drżenie brwi i ust na piękną twarz gospodyni wywoływał. Marysieńka, która już o powrocie męża była uwiadomioną, czekała na niego przy bocznych drzwiach salki, któremi był zwykł przychodzić, niecierpliwie wachlarzem potrząsając... Świeża jeszcze na podziw i młoda, pomimo dość już nużących lat i słabości przebytych, hetmanowa blaskiem swych wdzięków odznaczała się wśród licznego orszaku, który ją otaczał. Chłodem i dumą wiało od niéj, ale rysy oblicza klasycznéj regularności, cera nadzwyczaj delikatna i biała, oczy pełne ognia — nadawały jéj majestat zwycięzkiéj piękności. Nie pociągała niczem, budziła może trwogę jakąś, chociaż odgadnąć było łatwo, że chcąc być miłą i czarującą, mogła serca podbijać i panować nad niemi. Kobiety wszystkie bez wyjątku, niepostrzeżone wzrok na nią zwracały, — patrzały z obawą i niechęcią. Nie starała się też wcale przypodobać nikomu z wyjątkiem kilku panów, dla których na chwilę łagodziła wyraz twarzy. A gdy się ku innym zwracała przybierała natychmiast zwykłą swą despotyczną fiziognomję. Oczy pani Dӧnhoffowéj, która nieustannie pochylając się, powołując do siebie nader żywo zajęta była rozmową, ani na chwilę nie schodziły z gospodyni.
Z wymiany wejrzeń między niemi, obcy nawet mógł odgadnąć stosunek naprężony, przyjacielski z musu, w sercach pełen niechęci. Dönhoffowa nie mogła ani myślała o jabłku piękniejszéj się ubiegać, lecz walczyły o wpływ i znaczenie, o rolę w politycznych intrygach, w których obie były czynne.
Zmuszona oszczędzać Dönhoffową piękna Marysieńka, podobną była czasami do rumaka gryzącego żelazne wędzidło.
Sobieski cicho stąpając zbliżył się do drzwi zawieszonych gobelinową portjerą, w których żona czekała na niego, z brwiami zmarszczonemi i zniecierpliwionym twarzy wyrazem. Szedł ku niéj przejęty cały, rozpromieniony, śląc jéj od ust całusy i byłby może przypadł przed bóstwem na kolana gdyby nie obawa ściągnięcia gniewu na siebie. Marysieńka niedała mu się zbliżyć do ust, wyrwała od ust białą rączkę i ściągnęła brwi.
— Zostawiłeś mnie samą na cały dzień, poczęła wcale się nie rozczulając widokiem męża, który ją zjadał oczyma, bawiłeś się gdzieś napróżno, zapominając ile tu czeka na ciebie.
Egypcjanka (szepnęła ciszéj) jest dziś tak wesołą i roztrzpiotaną iż ją posądzam że nam jakiegoś figla chyba spłatać musiała. Usta się jéj nie zamykają, a kąsa!
Widziałeś Wardeńskiego? przywiózł pieniędzy? ja niewiem. Elent, jak mi mówiono, samemi Boratynkami za dzierżawę wóz wyładował. Niepotrzeba ich przyjmować.
— Ale bóztwo ty moje — szepnął Jan — pieniędzy tak potrzebujemy, że bodaj boratynkami brać muszę.
Marja Kaźmira poruszyła ramionami.
— Znowu strata. Aron tylko na tem skorzysta.
Korzystając z zadumania krótkiego Sobieski nieznacznie pochwycił rączkę i wycisnął na niéj pocałunek gorący.
— Jak się ma Fanfenik!
— Zdrów ale krzyczy nieznośnie i tak już samowolny jak ojciec — odparła Hetmanowa.
— Samowolny! zapytał mąż z uśmiechem.
— Despota! odparła Marja Kaźmira — na pozór zawsze posłuszeństwem mnie uspakajasz, aby się pozbyć, a potem robisz swoje.
Hetman westchnął.
— Masz mi co do rozkazania!
— Bądź bardzo uprzejmym dla Egipcjanki, (Dönhoffowéj) inaczéj domyśli się żem się na nią skarżyła, szepnęła gospodyni — i ustępując od progu, wprowadziła męża z sobą.
Oblicze pana Hetmana, które dla żony łagodnem było i jakby rozczulonem — w progu już oblokło się powagą pańską ale zarazem spokojem. Chciał okazać jakby najmniejszéj nie miał troski i ze wszystkiego, z całego obrotu spraw był zupełnie rad.
Zobaczywszy go panowie, którzy dworowali przed postrojonemi damami poczęli z kolei zbliżać się dla powitania, a Hetman wszystkich z taką swobodą poskramiał, z taką poufałością pańską, jakby wśród nich nie było ani jednego dwuznacznego i wątpliwego przyjaciela.
Pomiędzy innemi i młody Michał Wiśniowiecki znajdował się tu, nie z Pacem ale z Lubomirskim szwagrem swoim, mimo młodości, powierzchowności, imienia i rodu zajmując w stronie bardzo podrzędne miejsce na uboczu.
Nie młoda już, bardzo strojna i klejnotami okryta wdowa księżna Radziwiłłowa, zabawiała go rozmową. Inne panie niemal z politowaniem spoglądały na młodzieńca który — niemiał za sobą nic oprócz wspomnienia nieszczęśliwego ojca i miłéj twarzyczki. Nikt się nim tu nie zajmował, a Radziwiłłowa tylko dla tego bawiła go konwersacją, że nikogo innego do niéj nie miała. Wiśniowiecki też widocznie czuł się tu nie w miejscu i jakby z musu przyciągniętym.
Gdy Sobieski zbliżył się, poszedł go powitać, ale Hetman zaledwie głową go pozdrowiwszy mimochodem poszedł na stronę z Lubomirskim. Rozmowa ogólna głośna toczyła się o Janie Kaźmierzu i jego podarkach hojnych przyjaciołom. Zazdroszczono Ujazdowa a szczególniéj wieści o ex-królu były bardzo sprzeczne, jedni utrzymywali że już żałował swéj abdykacij, drudzy że się nią cieszył i wiele obiecywał z pobytu spokojnego we Francij; gdzie mu król — nadanie opactw i pensij obiecywał.
Uśmiechając się wyliczono osoby które zebrał z sobą lub przodem wyprawił.
— Nie może być aby mu po nas tęskno nie było, utrzymywał wojewoda kijowski — bądź co bądź, kochaliśmy go, a on się do nas przyzwyczaił. Francuzi milszemi mu nie będą.
— Ah! — przerwał pisarz polny koronny — od ożenienia z nieboszczką królową nikt go nie widział nigdy idącym w taniec, a w Krakowie pono dał się wyciągnąć i bardzo był dobréj myśli.
— Tak bardzo, wtrącił wojewoda ruski z przekąsem, iż przez cały czas na polskę i polaków wymyślał na nikim poczciwéj nie zostawując nitki.
— U Jana Kaźmierza wszystko to nie więcéj znaczy nad humor chwilowy, przerwał wojewoda kijowski — kochał on i zniechęcił się łatwo, serce miał miękkie a fantazja niem rządziła. Wiele mu też przebaczyć należy, bo w życiu szczęścia nie miał wcale.
Po tym epizodzie krótkim, towarzystwo się podzieliło na pomniejsze kupki i w każdéj z nich zaczęto się po cichu zajmować tem co w języku ówczesnym — w tajemniczonych, zwało się Hyacentami — to jest przyszłą Elekcją.
Ponieważ wszyscy prawie tu zebrani należeli do Kondeusza, otwarcie mówiono o współzawodnikach. Neuburgski nie miał najmniejszego nawet prawdopodobieństwa aby go na serjo wzięto — Lotaryngski stał słabo, ale wielka zręczność i przebiegłość jego posła Chavagnaca — nakazywała czuwać.
Był on nadto dobrze ze wszystkiemi, otwarcie zbyt się oświadczał zawczasu zwyciężonym i pobitym, aby mu chciano uwierzyć. — Pani Dönhoffowa utrzymywała że zapewne pana swego do korony, nie mając pieniędzy lub mając ich bardzo mało, nie doprowadzi, ale drugim dojście do niéj może utrudnić.
— Cóżby mu z tego przyszło! zapytała gospodyni.
— Miałby przynajmniéj wymówkę tę że innym się też nieposzczęściło jak jemu — wytłomaczyła Dönhoffowa.
W tem Morsztyn Referendarz, którego z powierzchowności i mowy za rodowitego francuza wziąć było można, odezwał się cynicznie trochę, choć niby na wpół żartami.
— Nie potrzebuje się Chavagnac tłumaczyć, dość aby pokazał sakiewkę wypróżnioną. Cóż się dziś robi bez dziś[1] pieniędzy? Lotaryngski chciał być na kredyt obranym, ale któż nam mógł ręczyć iż potem popłaci długi!
Najtańsza z Elekcij ostatnia, przecież półtora miljona kosztowała księcia Karola, który nigdy téj straty zapomnieć nie mógł.
Chavagnac gdy przyjdzie stawić się przed Sejmem i pana zalecać, nie wiem jak na przyzwoitą kawalkatę i dwór się zbierze. Żal mi go biedaka, bo zresztą człowiek jest miły i gładki.
— Książe Lotaryngski, dodał ktoś z boku, z początku liczył na poparcie króla francuzkiego.
— I niepotrzebnie się ambarasował szepnął chorąży koronny.
Goście wśród téj rozmowy powoli się rozchodzić zaczynali, Lubomirski żegnał już gospodynię, która na jego towarzysza księcia Michała zaledwie spojrzeć raczyła.
Zwyczajem powszednim drzwi się nie domknęły za niemi, gdy oba stali się przedmiotem mowy złośliwych.
— Książe Michał, odezwała się gospodyni, bardzo musi opłakiwać syna naszéj królowej, która miała słabostkę dla niego. Słyszałam ją żartem raz prorokującą że młodzieniaszek kiedyś królem być może.
Wszyscy goście głośnym wybuchnęli śmiechem, tak się to wydawało poczwarnie dziwacznem.
— Mogło to chyba zrodzić się teraz w głowie tak obcego światu naszemu człowieka jak ten biskup Chełmiński, rzekł Morsztyn, aby Piasta na tron prowadzić. Nigdy do tego nie przyjdzie i nie należy życzyć abyśmy prośbę taką uczynili, bo kraj by się niechybnie rozpadł, zamącił i wojna domowa a rokosze by się z tego zrodziły.
— Królowa Marja, miała słabość do księcia Michała — gdy był jeszcze wyrostkiem, ciągnęła daléj gospodyni — ale nie przewidywała że z dosyć ładnego chłopczyka tak nieznacząca, zimna — sztywna wyrośnie istota. Ja go nigdy nie widziałam po młodemu wesołym.
— Trudno po nim wymagać aby się radował, bo niema czemu, rzekł Referendarz. Codzień musi patrzeć i słuchać użalań matki i troski jéj o majętności pozadłużane, w domu niedostatek prawie. Spotkałem niedawno w drodze księżnę Gryzeldę. Jechała w przedpotopowéj wypełzłéj kolebce, konie chude, barwa ludzi wyszarzana i przedwieczna. Wierzycielom się opędzić nie może.
— Nous en ferons quelque chose! wtrąciła gospodyni domu spoglądając na męża, który wąsa pokręcał ale zmilczał.
Kobiety poczęły dosyć otwarcie o księciu Michale mówić, jak się on któréj wydał i podobał. Wszystkie prawie znajdowały go znośnym ale ani powierzchowność jego, ani wykwintne wychowanie, nie pociągały ku sobie. Dönhoffowa chłodnym i zbyt nieśmiałym go sądziła.
— Zyskał by na odważniejszem występowaniu. —
— Mój Boże — przerwał żartobliwie Morsztyn, aby mieć odwagę, trzeba być sytym i mieszek czuć pełny, a na obojgu zbywa biednemu księciu Michałowi.
— Lubomirscy go przecież czemś uczynić muszą — rzekł chorąży koronny. Ma czas, boć zaledwie lat może liczyć trzydzieści.
W ostateczności powrócić by mógł na cesarski dwór gdzie go słyszę ceniono dosyć... dodał Morsztyn.
— Ani Lubomirscy, ani książę Dymitr nie dopuszczą do tego, szepnął Chorąży.
Na wspomnienie księcia Dymitra Wiśniowieckiego, z którym Sobieski był w otwartéj niemal wojnie, po twarzy jego przebiegł wyraz jakiś pogardliwéj niechęci — i rozmowa na tem się skończyła.
Reszta gości żegnała Hetmanowę i Hetmana, który z galanterją panie do powozów odprowadzał prawiąc im słodycze...
Gdy potem do salki powrócił, w któréj żonę się zastać spodziewał — już jéj tu nie zastał i pospiesznym krokiem pogonił za nią do jéj gabinetu.
Marja Kaźmiera siedziała w krześle, a przywołana sługa, francuzka ciemnéj płci, opalona, nie piękna, z kwaśnym twarzy wyrazem — zajmowała się ułożeniem włosów i przygotowaniem pani swéj do spoczynku.
Widok Pierrety, któréj się tu nie spodziewał zastać trochę zniecierpliwił Hetmana — przy niéj bowiem wezbranéj swéj czułości, która w pieszczotach i całusach objawiała, nie mógł puścić wodzów. Można było nawet posądzić, dosyć znudzoną i ostygłą panią, że pospieszyła przywołać sługę właśnie dla tego, ażeby męża trzymać zdaleka.
Jakiem uczuciem była ożywiona w téj dobie, małżeńskiego pożycia dla swego Jasieńka — o tem ona tylko może wiedziała. Hetman nie mógł się pochwalić żadnym dowodem czułości, przeciwnie składało się tak zawsze iż nawet jemu niedopuszczono zbyt być natrętnym.
I tym więc razem Orondat nie mógł mówić z Astreą, o niczem innem tylko o sprawach ogólnych, lub w interesach prywatnych, a te szczególniej zaprzątały panią hetmanową. I nie bez przyczyny, gdyż wszystko co miał Sobieski, należało już prawnie tytułem zapisów i dożywocia dla żony.
Dopilnowała się w tém tak dobrze, a przypominała tak natrętnie, iż uległy i posłuszny, zakochany Orondat uledz musiał i wszystkie akta darowizn, przekazów i zapisów już były dokonane.
Oprócz troski o siebie, Marja Kaźmiera miała ojca, brata i siostrę, któremi się opiekowała.
Hetman, który rozkazywał w wojsku rzeczypospolitéj i razem z Prymasem władzę miał w niéj największą, z pokorą musiał słuchać instrukcji, jakie mu dawała żona... Najmniejszy jéj szczegół nie uchodził jéj baczności i pamięci. Powtórzyła mu co miał nakazać rządzcy swemu dóbr, Wanderskiemu, jak odprawić dzierżawcę Kałuzkiego elenta... i użyć zręcznego do posług Arona...
Rozmowa się przedłużała — po kilkakroć Pierreta zabierała się odchodzić, ciągle na nowo przywoływana przez panią. Hetman siedział uparcie chcąc się doczekać, aby sam na sam zostali.
W tem Marja Kaźmira powstała, spojrzała na zegar bronzowy stojący na kominie. Ziewnęła kilka razy i stanowczo zapowiedziała służącéj, że natychmiast idzie do łóżka, dając niedwuznacznie do poznania mężowi, że go się pozbyć potrzebowała...
Zamruczał jakąś prośbę pokorną hetman, lecz otrzymał tak ostrą odprawę, iż jéj powtórzyć nie śmiejąc zbliżył się już tylko dla — pożegnania, przy czem mu się ciężkie wyrwało westchnienie. Marja Kaźmiera z niecierpliwością skróciła swe czułe dobranoc i głosem nakazującym zwróciwszy się do sługi, — pośpieszyła ku usłanemu pod pawilonem łożu... Sobieski rzucił na nie okiem utęsknionem — i powolnym krokiem wyszedł wygnany z raju!
- ↑ Błąd w druku; zbędne powtórzenie słowa dziś.