<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Król Piast
Tom I
Podtytuł (Michał książe Wiśniowiecki)
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1888
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.

W dworku przy Miodowéj przecznicy po wyjeździe zrana księcia Michała, życie powszednie swym niezmiennym trybem się ciągnęło.
Tu, jak w innych gospodarstwach ludzi podeszłych wszystko się godzinami regulowało i stosowało do nich.
Starzy słudzy znali je i nie potrzebowali skazówek wiedząc co każda godzina znaczyła.
Ks. Gryzelda usiadła do swego stoliczka, na którym robotka ręczna obok książek i różańca złożoną była. Hela Zebrzydowska wydawała rozkazy, chodziła po domu, zbierała co jéj było potrzeba aby powrócić do staruszki, siąść naprzeciw niéj i zabawiać ją do powrotu syna.
Goście bardzo się tu rzadko zjawiali, a tych dni rozgorączkowanych ostatnich wcale się ich niespodziewano, z wyjątkiem codziennego, przyjaciela domu ks. Fantoniego.
Ks. Gryzelda otwarcie prosiła Boga aby się raz skończyć mogła ta utrapiona elekcja. Spodziewano się też lada godzina coś stanowczego dowiedzieć. Księżna, która tylko o synu myślała, jak wprzódy rachowała na Kondeusza i ciągle o nim mówiła tylko, tak teraz o dworze Cesarza, o pobycie na nim księcia Michała — o nadziejach jakie budować mogła na tem dla przyszłości.
Wtórowała jéj w tem Hela i obie rokowały sobie najświetniejszą karjerę dla księcia, który miał wcześnie wymagane przymioty dla wysokiego stanowiska przy tronie.
Imie, wychowanie, sława przodków, osobistą ogładę, przyjemną powierzchowność, charakter łagodny.
— Michał — powtarzała wzdychając księżna Gryzelda — ma tę tylko jedną wadę, która w życiu często jest przeszkodą by dojść do czego — ma nadto pokory i skromności.
Przez cały dzień tak siedziały same, ubolewając nad Michałem, który o głodzie musiał piec się na słońcu i w pyle.
Już się miało ku wieczorowi, gdy Hela usłyszała tentent cwałem biegnącego konia ku dworkowi i wyjrzawszy oknem zobaczyła jezdnego, który do wrót się dobijał, poznając w nim swego starego sługę Jeremiego, sandomierzanina, który się podwakroć wpraszał do księżnéj.
Pośpiech z jakim przybywał raził ją jak groźba. Zlękła się czy się co złego nie stało księciu Michałowi, ale wybiedz się dowiedzieć nie miała siły. Tchu jéj zabrakło, złożyła ręce, zaczęła się modlić.
Tymczasem już w przedsieni słychać było spór żywy i wołanie.
— Puszczajcie mnie... na Boga, niosę dobrą nowinę..
Przebojem jak szalony wpadł do przerażonéj ks. Gryzeldy na wpół pijany szlachcic, czapką wywijając po nad głową, padł przed nią na kolana i wrzasnął:
— Vivat! wybraliśmy królem naszego księcia Michała!!
Księżna wzięła go za obłąkanego lub napiłego. Rzecz dla niéj była tak niemożliwą, że uśmiech bolesny wywołała tylko...
— Dobrze! dobrze — zawołała — napij się tam czego... i...
I, niedokończyła tych słów, gdy się drzwi otworzyły znowu i niezmiernie blady, poważny jakiś — poruszony wewnętrznie, jakby miał nieszczęście zwiastować, wszedł ks. Fantoni.
Tymczasem, krzyczącego — Vivat! i opierającego się szlachcica służba uprowadzała.
— Księżna już wiesz? — zapytał głosem słabym kustosz.
— Nic nie wiem.
— Książe Michał obrany królem!
Wiśniowiecka słuchając bladła... nogi się pod nią zachwiały, upadła na krzesło.
— Rzecz jest najpewniejsza, wybrany i okrzyknięty jednogłośnie. Prymas ze swą partją się opierał, ale zmuszony został powrócić do szopy, aby go proklamować.
Hela, która wszedłszy słuchała i jak ściana stawała się bladą, wydała słaby okrzyk i na wznak upadła zemdlona.
Szczęściem turecka sofa, przy któréj stała, a na nią spadła głowa — zabezpieczyła od większego szwanku, a krzyk ściągnął z pokoju obok dziewczęta... Zebrzydowska też po krótkiem omdleniu natychmiast odzyskała zmysły, ale pozostała jak od pioruna rażoną.
Matka chciała się modlić, złożyła ręce, poruszyła ustami, odmówiły jéj posłuszeństwa. Hela też płakała zamiast się cieszyć. Nie było radości, ale niewypowiedziana troska i obawa przyszłości.
Ks. Fantoni nie umiał słów znaleźć, aby uspokoić i natchnąć męztwem. Ks. Gryzelda sercem matki widziała co czekało syna.
— Duch Jeremiego cieszyć się może — szeptała staruszka, łzy ciągle ocierając — ale biedny Michał padnie ofiarą. Tylu nieprzyjaciół, zazdrosnych tylu... a życzliwych gromadka tak mała...
— O to się nie ma co troszczyć — odparł kustosz — zmieni się to wszystko w oka mgnieniu i przyjaciele się znajdą i wrogi umilkną...
— Ale on sił nie ma po temu — szeptała matka i powtarzała: — Biedny Michał.
Zebrzydowska niema, oczyma jakby obłąkanemi bezmyślnie patrzyła w okno. Grzebała wszystkie swoje nadzieje — Michał królem, na niedostępnéj dla niéj wysokości... ona osamotniona... sierotą na wieki!!
Nieuśmiechało się jéj królestwo dla niego, znała go nadto dobrze, że do tronu stworzonym nie był, że na nim być musiał ofiarą...
Wśród ciężkiego oczekiwania upłynęło wiele czasu; rozkołysały się dzwony wszystkich kościołów, dochodził huk dział do dworku, a oznaki te radości księżną Gryzeldę coraz większą jakąś napełniały trwogą... Wieczór nadchodził.
W ulicy zaszumiało nareszcie, słyszeć się dał turkot powozów, — u wrót zatrzymał się orszak liczny, towarzyszący nowemu panu, który biegł poruszony do matki.
Chciała wstać naprzeciw niego, ale sił jéj zabrakło...
Wiśniowiecki, któremu towarzyszyli Lubomirski i ks. Olszowski wbiegł do pokoju i przed matką padł na kolana, zachodząc się od płaczu...
— Błogosław!! — mówił cicho, ściskając jéj nogi — matuniu. — Błogosław dziecko twoje...
Widok był poruszający tego ukorzonego majestatu przed świętością macierzyńskiéj powagi.. Nikt z przytomnych od łez powstrzymać się nie mógł... a każdemu w duszy przyszła myśl — że panowanie to dziwnie od łez się zaczynało...
Biskup Chełmiński i Starosta Spiski zabawiwszy chwilę, uznali właściwem pozostawić matkę i syna sam na sam z sobą. Lubomirski tylko zapowiedział, że późniéj przybędzie po szwagra, aby go na zamek odprowadzić, gdzie noc już przepędzić musiał, bo nazajutrz od rana tysiące spraw było do omówienia i załatwienia.
Król prosił tylko, aby go w spokoju z matką, choć kilka godzin pozostawiono.
Gdy się to działo, niemal zapomniana Hela — otrzeźwiona, wróciwszy do pokoju, stała drżąca na boku, i oczyma smutnemi patrzyła na towarzysza młodości.
Michał dopiero po wyjściu biskupa, kustosza i Lubomirskiego, wzrokiem niespokojnym szukać jéj zaczął, podszedł ku niéj i pochwyciwszy za rękę, przycisnął ją do serca.
Niemi oboje spojrzeli sobie w oczy...
Ks. Gryzelda powoli przychodziła do siebie. Zażądała od syna, aby jéj to wytłomaczył, jak się to stać mogło, co się stało. Nikt przecież nie przygotowywał się, nie starał, nie myślał o tym wyborze? Michał zrana odjechał jak zwykle — nie mając przeczucia tego co go spotkać mogło...
— Jeden Bóg, który rządzi losami ludzi — odezwał się syn — wie jak się Jego wola dokonała nademną. Stałem spokojnie przy chorągwi Sandomierskiéj, nie domyślając się niczego... Słuchałem gwaru, śmiechów i wrzawy... obiło się o moje uszy imie Polanowskiego. Nagle nie wiem zkąd w powietrzu rozległo się imie moje... niezrozumiałem w początku.
Nie wierzyłem uszom... opierałem się, wypraszałem... Głosy pomnażały się, rosły, nadbiegła szlachta tłumnie, ściskając za nogi, wyrzucając do góry czapki, radując się... gdy mnie łzy się z oczów toczyły.
Brałem to za niegodziwe urągowisko — gniewałem się. Niestety! stało się... czego nikt w świecie przewidzieć nie mógł.
Wprowadzono mnie do szopy, z któréj znaczna część senatorów z Prymasem uszła do miasta... zostali tylko Pacowie, Olszowski, Lubomirski, który Potockiego właśnie zastąpił. Nie wiem jak długo trwał zamęt i niepewność, ale po za szopą szlachta groźno warczała, dopominając się o proklamę...
Nie wiem też czy sam z dobréj woli — czy zmuszony powrócił Prymas, gdy już się domagano od podkanclerzego, aby on okrzyknął wybranego.
A! jakim srogiéj nienawiści wzrokiem przeszył mnie Prymas... jaką dumą gniewną powitał Sobieski, jakim szyderstwem Morsztyn...
Tych oczów jak żyw nie zapomnę...
Matka troskała się już po niewieściemu o pierwsze potrzeby... W domu pieniędzy było mało... Michał wypróżnił kieszenie i co miał rzucił na stół... Hela przybiegła z całą kasą domową. Wszystko to zebrane razem — było tak szczupłym zasobem, iż pożyczka, którą ks. Fantoni ofiarował, stała się koniecznością.
Ani nowo obrany król, ani matka nie rozumieli jak podołają niezbędnym wymaganiom nazajutrz zaraz. Pod szopą w wozowni stała jedna zużyta z zasłonkami połatanemi kolebka, brożek i wozy... Wierzchowy koń nie miał ani postawy, ani rzędu odpowiadających godności pana. Lubomirski ofiarował już znany zaprząg swój cały... ale to nie starczyło... Uciec się do marszałka Sobieskiego, który karetami swemi woził — nie pozwalała duma...
Położenie było trosk pełne...
Nieprzyjaciele patrzyli i musieli korzystać ze sposobności wyśmiewania tego króla — ciżby... wybrańca szaraczków...
Smutek okrył twarze. Ks. Gryzelda po za te powszednie troski sięgała myślą, starając się zebrać synowi przyjaciół i obrońców... Tak niewielką garstkę ich naliczyć mogła!
Wieczór wśród téj urywanéj opowiadaniami rozmowy uchodził szybko. Dopiero teraz przypomniano sobie, że Michał przez cały dzień nic prawie nie miał w ustach...
Hela pobiegła aby mu przygotować posiłek jakiś na prędce...
Z nią potem wyszedł do jadalni sam, gdyż księżna matka, chciała się pomodlić...
Michał jak pijany, trzymając za rękę Helę powlókł się do stołu, dopiero trochę wina pokrzepiło go. Siedli jak niegdyś dawniéj, naprzeciw siebie. Zebrzydowskiéj na myśl przyszło, iż po raz pewnie ostatni tak poufale po staremu zbliżyć się mogli, zaczęła płakać znowu i głowę ukrywszy w rękach szlochała.
— Helo — na miłość Bożą — począł król — nie odejmuj mi odwagi.
— Dla mnie — z za łez wołała Zebrzydowska — wszystko skończone, życie moje to szczęśliwe.. z dzisiejszym dniem się zamyka. Co ja pocznę!
— Siostro ty moja najdroższa — przerwał Michał — nie odbieraj mnie siły, bo ja jéj teraz potrzebuję najwięcéj. Nic się nie zmieni — nic nie może zmienić w sercu mojem dla ciebie. Będziesz czem byłaś, moją najdroższą Helą.. z matką, istotą którą na téj ziemi najczuléj kocham i miłować nie przestanę...
Hela nie mogła łez utulić.
— Przebacz — rzekła w końcu — łzy to są samolubne — ostatnie! Nie mogłam ich wstrzymać. Myślę i wyobrażam sobie samotność i sieroctwo nasze. Oni cię porwą, chwycą, nie dadzą tchnąć — nie będziesz miał chwili dla nas swobodnéj... Królem!! nie królem aleś się stał ich niewolnikiem i ofiarą.
Ciche, spokojne, ubogie szczęście nasze rozprysło się i rozbiło na wieki... A! gdybyś ty przynajmniéj mógł być szczęśliwym.
— Ja? — podchwycił Michał — ani się spodziewam tego... ani to być może...
Wiem co mnie czeka. Gdybyś widziała te twarze, które mi zapowiadały nieubłagane prześladowanie i wojnę... gdybyś wyobrazić sobie mogła, z jaką groźb pełną, a ułożoną do uniżenia twarzą, wiózł mnie Prażmowski do kościoła... jak mu w piersi głos tłumiła wściekłość, jak drżał cały patrząc na mnie... a Sobieski... a cały ten zastęp ich...
Hela się porwała oburzona.
— Królem przecież jesteś! — zawołała. — Mówią, słyszałam, że polscy królowie małą władzę mają, ale nie sposób abyś nie znalazł między senatorami poparcia i pomocy...
Słyszałam, gdyś powiadał, że Pacowie cię nie odstąpili...
— Nie odjechali z Prymasem, zostali w szopie, ale się trzymali wyczekiwając zdaleka — rzekł młody król.
Krótkie milczenie przerwało rozmowę.
— Co mi potem wszystkiem — cicho począł Michał — co mi po królowaniu, gdy ja ciebie przy sobie ani matki mieć nie będę. Przywykłem się dzielić z tobą myślami, byłaś mi nieraz najlepszym przewodnikiem i doradzcą.
Muszę znaleźć sposób, ukraść godzinę jakąś dla siebie, abym mógł tu zbiedz i odetchnąć. Niewydołam ciągłemu królowaniu — ja co tak spokój i ciszę kochałem...
— Ks. Fantoni zapowiedział już — przerwała Zebrzydowska — że jutro i księżna się ze dworku na kustodją wynosić musi. Będą i ją odwiedzali ci co się do króla dobijać zechcą, nie przystało jéj tu pozostać, a na zamek nie zechce...
Michał już nie słuchał, rękami szukał białych rączek siostry i chwytał je namiętnie, szepcząc imie Heli... Ona też zapominała się — patrzała mu w oczy... i płakała..
— Rozdzielić się musiemy! — szeptała. — Ty znajdziesz tysiące co ci zastąpią siostrę — i powiernicę, ja nikogo już w życiu mieć nie będę.
— Nic nas nie rozdzieli! — przerwał gwałtownie Michał. — Sama mówiłaś, — królem jestem. Mogą mi narzucić obowiązki, ale sercem mojem przecież ja jeden rozporządzam... Tego ty pewną być możesz... a ja bez ciebie życia nie pojmuję.
Bóg wie jak długo by się była ciągnęła ta zapłakana rozmowa, gdyby ks. Gryzelda nie zaczęła się upominać o syna. Michał wstał, pochwycił Helę, objął ją, przycisnął do piersi i na czole złożył pocałunek gorący.
— Pamiętaj — rzekł — bądź co bądź, jam twój, wierny... jam twój.
Pomięszani wrócili do staruszki, która może przeczuwając to pożegnanie zbyt serdeczne, właśnie dla tego przywoływała syna niespokojna.
W téj saméj prawie chwili — Lubomirski wracał po króla..
Ale matka puścić nie chciała...
— Kochana matko — rzekł całując jéj ręce drżące — na zamku, pomimo pory spóźnionéj pełno jest, czekają na Michała ci co się może najprędzéj obawiać mogą niechęci... bo mu ją dziś jeszcze sami jawnie okazywali. Kanclerz Pac siedzi i mówił mi, że się nie oddali, dopóki nie rozmówi z królem... Nie należy on już teraz ani do was, ani do rodziny, ale do kraju, któremu służyć musi. Porywam go — jedziemy...
Michał jeszcze raz pochylił się do kolan matki, chciał potem zbliżyć się do Heli, ale skinęła tylko ręką, przyłożyła chustkę do oczów i uciekła...
Wprost ztąd na zamek pospieszać musieli, w którym było jasno i niemal pomimo nocy tłumno...
W podwórzu stało powozów, koni, pocztów, straży poddostatkiem, ruch panował w pustych i opuszczonych przed kilku godzinami komnatach.
Dwór rozpierzchły po Janie Kaźmirzu na pierwszy odgłos o wyborze zbiegł się na zamek, gotów znowu na służbę. Nieład panował, ale na ludziach nie zbywało.
Wysiadali gdy im stojący u krużganku koniuszy koronny śmiejąc się oznajmił, że o kolebkę dla króla na jutro troskać się nie potrzebował Starosta Spiski.
— Jest ich już aż trzy nowiusieńkich jak z igły, każda z sześciu paradnemi woźnikami i uprzężą — mówił koniuszy. — Nie mogłem się dowiedzieć, kto je przyprowadził i ofiarował, alem oglądał i znajduję paradnemi...
Michał może nie słyszał — szedł na górę, gdzie, jak mu oznajmiono, czekał kanclerz Pac i wielu innych. Cała ta rodzina prawie razem z nim stawała przy królu...
Nie było Sobieskiego, chociaż urząd wielkiego marszałka, powinien go był sprowadzić, — ale na innych dostojnikach nie zbywało.
Gdy skromny i bojaźliwy ukazał się król młody, niedano mu się oddalić od progu i otoczono kołem, każdy chciał być pierwszym z hołdem i rewerencją, zaręczając iż był z wyboru szczęśliwy.
Pac nawet z całą swą dumą — oświadczał głośno, że był wprawdzie za Kondeuszem i gotów był głosować na Lotaryngskiego, ale się ani on, ani nikt widocznego cudu Bożego, natchnienia Ducha Świętego niespodziewał.
— Gdy się to stało — dodał — szczęśliwi jesteśmy i serca ci ofiarujemy... a w potrzebie i dłonie.
Tu wspomniał Pac, o czem nigdy nie mówił, że sam na swoje uszy słyszał z ust nieboszczki królowéj Marji Ludwiki, jak Michałowi królowanie przepowiadała, godnym go uznając korony.
Natychmiast znalazło się jeszcze kilku utrzymujących, że też słyszeli i bardzo dobrze zapamiętali...
Kanclerz Pac za najpilniejszą sprawę uważał — przejednanie i pozyskanie Prymasa, sam przez żonę obiecując wpływać na dwór francuzki aby sprzyjał nowemu królowi.
I dodał tajemniczo.
— Znajdą się środki zbliżenia, a nawet połączenia z Francją, ale na to jest czas...
Michał zaledwie miał czas i mógł się zdobyć na podziękowanie wszystkim już cudownie pozyskanym, trochę odwagi wstąpiło do jego serca.
Późno w noc na ostatek goście opuścili zamek, dozwalając odpocząć znużonemu. Lubomirski sam jeden z nim pozostał.
Chociaż sypialnia, niegdy Władysława i Kaźmirza zajęta teraz przez króla, była w dosyć spokojnym kącie zamku położoną — jak tylko na brzask, to się tu wszystko poruszać zaczęło, a ludzi napływać, że Lubomirski wstać musiał.
Przyczyną tego niepokoju była pod Wolą wczoraj, w wielkim rozgorączkowaniu jednogłośnie przyjęta uchwała szlachty, iż królowi z którego niezamożności naśmiewali się jawnie Pacowie, ci co go wybrali, powinni byli złożyć w ofierze co kto miał najlepszego, aby go wyposażyć.
Z takim zapałem chwycono się tego wniosku, iż w obozie on prawie zasnąć nie dał... Wymyślał każdy co miał dać, a ofiarność była taka, że ostatniego konia, co dla szlachcica najcięższą jest ofiarą, gotów był każdy poświęcić — dla swojego króla.
A że pomiędzy ogromnym tym tłumem, zamożnych było bardzo wielu, i ci na elekcją dla wystąpienia i popisu z domów pozabierali co mieli najpokaźniejszego i najdroższego, każdy więc prawie miał coś do przyniesienia w ofierze, tak że ubożsi, gdy na nic więcéj nie stawało, choć parę pistoletów lub szablę drogą, złożyć byli gotowi.
Przez całą niemal noc czyszczono, trzepano, wyświeżano co kto miał, nazajutrz rano nieść na zamek.
Zaledwie się dzień jasny robić poczynał, gdy ta osobliwa procesja z Woli ku zamkowi długiemi szeregami ciągnęła... konno, z wozami, kolebkami i t. p.
Niemal gwałtem potem włamano się na zamek, dopominając u Burgrabiego, aby salę wyznaczył gdzie miano składać ofiary, pisarza posadził z księgą, aby je regestrował. Próżno się ten wymawiał że rozkazów żadnych nie miał, zakrzyczano go, zahuczano, a że i stara służba chętnie do tego spisku weszła, pootwierano sale, znaleziono skrybenta i rozpoczęto składanie darów, które przez cały ten dzień i kilka późniéj jeszcze nieprzerwanie się ciągnęło.
Wypadek to był w tych przynajmniéj rozmiarach nigdy nie praktykowany. Trafiało się że panowie i szlachta, te osobliwe konie, te do zwierzyńca osobliwe stworzenia, te jakieś starożytne pamiątki królom przynosili i składali do ich skarbca — takiego nacisku darów, nikt nigdy nie widział, ani o nim słyszał.
W ulicach niezmierne tłumy zebrały się patrzeć na ten pochód wesoły i dziwaczny, jedyny w swoim rodzaju. Nie było bowiem sprzętu i rzeczy, któréj by nie niesiono dla króla JMci., począwszy od koni i psów myśliwskich, do pozłocistych naczyń, dzbanów, futer i kobierców...
Ani Lubomirski, który z początku przyjmowaniu się chciał opierać, ani książe Dymitr Wiśniowiecki, przybyły też zrana do zamku, niemogli szlachtę przekonać, która się dopominała zuchwale o prawo obdarzenia swojego króla. Musiano w końcu uledz, i trzech pisarzów zaledwo mogło wydołać regestrowaniu rzeczy i nazwisk... Nie mieli się czego wstydzić ofiarujący, gdyż wszystko niemal było przedziwnem i szacownem.
Samego uzbrojenia starczyło już na piękny poczet straży, gdyby ją zaraz sztyftować chciano.
Oprócz tego, cokolwiek późniéj Senatorowie też tłumnie zaczęli nadciągać.
Sobieskiego tylko i Radziwiłłów brakło długo, bo pierwszy z Wiśniowieckimi, zwłaszcza z księciem Dymitrym był w jawnym rozbracie, a drudzy z Pacami wojnę prowadzili. Jak tylko więc o przystaniu ich do Michała się dowiedzieli, połączyli się z Sobieskim.
Hetman, oni i Prymas stanowili zarodek tego nieubłaganego obozu przeciwników, których niczem nie mógł nigdy Michał przebłagać. Ale dzień ten, przynajmniéj pozornie, był dniem hołdów i uznania..
Złem czy dobrem sercem królowi już ogłoszonemu musieli wszyscy bić czołem, niemogąc na razie jawnéj wypowiedzieć wojny.
Hetman nawet ze swego urzędu Marszałkowskiego, musiał się stawić na zamku i tam pewien porządek wprowadzić...
I on i wszyscy niechętni Senatorowie mieli zręczność przekonania się naocznie, z jaką, można było powiedzieć, zajadłością manifestowała [1] swe dla króla obranego przywiązanie...
W oczach ich przeciągły te gromady znoszące dary, a w otwartych salach mogli ciekawi oglądać istotnie ciekawe nagromadzenie kosztownego sprzętu, który już starczył choćby na królewskie wyposażenie. Mnogość ludzi, która się przyczyniała do tego, możliwem czyniła wielkiego szacunku składkę, już do południa zalegającą sale tak że miejsca braknąć zaczynało.
W wozowniach też i stajniach, na przyprowadzane konie, powozy, na przywożone namioty, — ciasno było. Nowa służba krzątała się coraz zajmując więcéj miejsca...
Wszyscy szli przypatrywać się i podziwiać...
Najpierwsze miejsce zajmowały srebra, których mnogość wielką zniesiono, tak że jak drzewo leżały kupami szczególniéj miednice i nalewki, pomiędzy któremi moskiewskiéj i holandzkiéj roboty obok augsburgskich i gdańskich leżały. Puhary, behery, kubki, misterne w kształcie paziów, ananasów, — zwierząt dziwacznych srebrne, pozłociste, sadzone kamieniami — na najwspanialszy kredens starczyły. Nie brakło ogromnych dzbanów, wiader, — ani łyżek zapasowych, które apostolskiemi tuzinami, z wizerunkami świętych i napisami miała szlachta podostatkiem. Oddawano z pod serca, aż do pamiątkowych obrazków N. Panny i Chrystusa na blachach złotych malowanych, aż do relikwiarzy i ampułek. Jeden z bogatszych postawił beczkę srebrną na nogach krzyżowych z bachusem na niéj.
Po srebrach szły najbogatsze rzędy i siodła, na które, równie jak na dywdyki konie okrywające sadzono się wielce aksamitem wyściełane, grubemi blachami pozłocistemi z przodu i z tyłu obijane, ze strzemionami szerokiemi tak że całą nogę osłaniały — niektóre turkusami były sadzone, inne czarnonielem ozdobne. Do każdego siodła należał rząd podobny, a sam nieraz czub który koniowi nadełbem sterczał, kosztował tysiące. — Dywdyki zaś szyte złotem i perłami tak grubo że ich dosięgnąć było trudno, nie były żadne osobliwości. Oprócz tego zwykle koncerz ozdobny, a często tarcza do niego i sahajdak z łukiem należały do takich rzędów.
Łuków mało używano, ale do parady każdy je wdziewał, a owe tak zwane łuky sahajdaków, kamieniami wysadzano i złotem dzierzgano. Do siodeł też wielu zamiast do ramion, przytwierdzano owe skrzydła husarskie, w srebro oprawne, których tu wiele było kosztownie upieczonych.
Dopieroż broń szła, a téj rozmaitość naówczas była niezmierną, bo ją i ze wschodu i ze Włoch, Hiszpanij, Niemiec, Anglij, Francij sprowadzono.
Strzelby w kość słoniową złotem nabijane, oprawne w szyldkrety, w drzewo zamorskie jak żelazo twarde i ciężkie, pistolety tureckie i francuzkie, tarcze mniejsze z wizerunkami bitemi, szyszaki złociste i trybowane, koszule z drutów złoconych, na których modlitwy, psalmy i napisy wypisane stały. Szable, pałasze, mieczyki, stosami się walały na podłodze, misiurki z czaplemi piórami przy nich, a żelaznych blach co niemiara, iż do zbroi gończych i turniejowych, które już rzadko kto wdziewał.
Sobieski, który tu rzucił okiem przechodząc, rzekł do towarzyszącego mu Potockiego.
— Cały Cekhauz, mości panie!
I westchnął.
W istocie dział i moździerzy może tylko brakowało, ale nie gardłaczy i hakownic.
Daléj izba zarzucona kupami kobierców, opon, tkanin wzorzystych flamskich i całych postawów tkanin na obicia. Zkąd one się tu wzięły, tłumaczyć tylko mogło to, że ci co nie mieli z sobą nic na podarek stosownego, do sklepów i składów się wciskali, a że na elekcyję perskich kupców, ormian i tureckich przekupniów ściągnęło się dosyć, było więc w czem wybierać.
Niektóre ofiary mogły prawie obudzać śmiech, lecz szły z dobrego serca, a dowodziły tego przejęcia się elekcyją, a nienawiści ku panom, których zwycięstwo nie stłumiło.. Nie tyle może miłość tu czyniła — co owa niechęć przeciwko możnowładzcom, którzy przekupieni lekceważyli sobie tłumy i narzucić im chcieli, kogo im się podobało.
Rozumiano to bardzo dobrze i dla tego w sercu Sobieskiego i jego towarzyszów rodziło się tem większe pragnienie okazania siły — i pomszczenia sromotnéj klęski...
Całe miasto dnia tego nie mówiło o niczem, tylko o tym wysiłku ubogiéj szlachty, która po pańsku wystąpiła.
Księcia Michała nieprzygotowanym spotkało szczęście, które nazywało się u ludzi tem imieniem, a było w istocie brzemieniem nad siły. Nigdy nic nie mogło mu obiecywać podobnego losu, a natura i wychowanie nieusposobiały do niego.
Bezbronnego więc od pierwszego dnia otoczyła sieć intryg, — miał przeciwko sobie wyjąwszy Paców, Lubomirskiego i biskupa Olszowskiego — całe możnowładztwo. Miłość ludu — jak się wyrażano pogardliwie — zwiększała niechęć ku niemu...
Prymas namyślał się, jak miał postępować, ale w sercu miał największą odrazę do tego człowieka, który go w oczach świata uczynił bezsilnym i odebrał mu owoc długich zabiegów.
W ciągu dnia z urzędu wszyscy byli przy królu nieuchybiając mu, niechętnie, ale Senatorowie naradzali się o wyznaczeniu dni koronacyi. Sprawy wojenne i czuwanie nad granicami zajęło Sobieskiego. Milczący Elekt słuchał, przypatrywał się, nieśmiejąc jeszcze ani się odzywać, ani brać w niczem udziału. Stanowiono bez niego.. Ale zebranie na zamku dla formy, nie miało w istocie znaczenia, dopiero wieczorem u Prymasa miano się naradzić stanowczo — co daléj?
Prażmowski powrócił znużony i podrażniony, uczynił bowiem z siebie co mógł, aby Elekta pozyskać, a znalazł go dumnym, zimnym i obojętnym. Spodziewał się, że go opanuje łatwo, że król będzie szczęśliwy, pozyskując go sobie, tymczasem przestrzeżony dawniéj o charakterze człowieka — młody Pac zbywał go milczeniem i nie dał się poruszyć.
Wieczorem u OO. Jezuitów naturalnie o niczem nie było mowy tylko o królu, o wyborze i o tym szalonym wybryku szlachty, która ubogiego swego ulubieńca wyposażyła.
— Gdyby człowiek na to nie patrzył, nie dotykał — wołał Prymas — nie chciałoby się wierzyć téj baśni. To wygląda na powieść o jakimś Leszku lub Popielu... Dziś już mi mówili, że prawią jakby rój pszczół siadł na chorągwi, niby żywe znamię tego, że Pan Bóg chciał Piasta...
Głosy się odzywały różne...
— Niewytrzyma na tronie — szeptał Morsztyn, — nie ma poparcia... nie znajdzie siły... Sobieski go ani pytać, ani słuchać nie będzie, a Pacowie...
— Pacowie... — krzyknął prymas, który się giął i kurczył, gdy go gniew przejmował. — Słyszał kto o podobnéj zdradzie!?...
— Pacowie lękali się stracić tego znaczenia, jakie świeżo pozyskali — odezwał się Hetman. Jestem pewny, że kanclerzyna go już może w myśli swata we Francyi...
— Nie dziwiłbym się temu — przerwał Prażmowski — bo ja sam myśl tę miałem, ale Austrja czuwa!.. ho! ho!...
Ktoś z przytomnych zwrócił się ku przeszłości, chcąc dobadać przyczyn téj katastrofy, bo dotąd pozostawało nierozjaśnionem, kto Kondeusza ekskludował a Michała wyniósł na tron.
Wpływowi (cenzury ks. Olszewskiego) nic a nic nie przyznawano. Głębocy politycy szukali potajemnych sprężyn, nie mogąc uwierzyć w to, aby ta biedna szaraczkowa szlachta, ci prostaczkowie... mężów takich, jak oni, w pole wyprowadzić mogli...
Kondeusza — zgodzono się na to — chytry Chavagnac wypłoszył, ale nie mógł się starać o Michała?
Przypuścić wypadku, woli Bożéj nie mógł nikt... zostawało więc tajemnicą to, co zgotowało wybór syna Jeremiego, a Prymas teraz posądził już Paców, że oni chyba, mając w tem interes zapewniony, usnuli to i dokonali.
O przyszłym królu zdania były najniedorzeczniejsze. W istocie nikt go nie znał. Widywano go dotąd nieśmiałym, cichym, skromnym, pobożnym... a nieco powolnym, ani wielkiego genjuszu, ani energji nikt mu nie przyznawał...
Prymas wprost sądził nieudolnym do rządzenia.
— Utyskiwano na Jana Kazimierza, że dawał sobą rządzić — i słabym był, cóż będzie z tym kawalerem, który na podkoronnego dworu Cesarskiego doskonale przystał, ale na króla...
Morsztyn poruszył ramionami.
— Wczoraj go u kanclerzynéj łokciem potrąciłem, aby mi miejsce zrobił — i ustępował bardzo pokornie, a dziś go muszę w rękę całować...
— Nie! nie!... — powtarzał Prymas — albo pójdzie tą drogą, jaką mu naznaczymy, albo... Wszakci Jan Kaźmirz dał przykład, że abdykować można... a gdzieindziéj siła wypadków, iż królów wyganiano i pozbywano się ich.
Rozprawy, utyskiwania i narady u Prażmowskiego trwały do późnéj nocy, ale nie umiano postanowić nic i skończyło się na narzekaniach i odgróżkach.
Na zamku króla męczyli dopominający się posłuchania, przynoszący mu wieści, składający życzenia, przypominający się, jako starzy ojca słudzy... Michałowi tak tęskno było do matki, że w końcu wyrwał się z nieodstępnym Lubomirskim do niéj... Tu się spodziewał spocząć i odetchnąć... Nie brał z sobą ani dworzan, ani komorników, ani orszaku, który by go zdradził, chciał być po staremu Michałem, tym wolnym... i szczęśliwym.
Hela powitała go w progu.
— Król!... — zawołała głośno.
— A! nie — choć tu niech ja nim dla was nie będę — przerwał Michał, chwytając jéj rękę, jam już tak zmęczony jednodniowym panowaniem...
Matka wyszła do niego... z uśmiechem na ustach. Ona — ona — niestety — jedna się radowała w duszy temu tryumfowi, który dla niéj zarazem był pamięci ojca oddaną pogrobową sprawiedliwością. Na jéj twarzy widać było szczęście i ona męztwem syna się starała natchnąć.
— Helo kochana — zawołała — na zamku pustki, oni może jeść co nie mieli, przyjmże Najjaśniejszego Pana!...
Wtem Lubomirski począł opowiadać o wyposażeniu przez szlachtę, a ks. Gryzelda spłakała się nie ciesząc darami, ale miłością, co je przyniosła...
— Tak — dodał Starosta Spiski, kończąc — ale matuleńko kochana, mamy też cała armję wrogów nieprzejednanych z Hetmanem i Hetmanową na czele!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; najprawdopodobniej brak słowa szlachta.