Król Piast/Tom I/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Król Piast
Tom I
Podtytuł (Michał książe Wiśniowiecki)
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1888
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Wszystko, co przychodzi niespodzianie — spada jak gromem na człowieka i na czas jakiś pozbawia go siły. Szczęście też zabijać umie, a ubezwładnia czasem na długo.
Taki ono skutek wywarło na Michale Wiśniowieckim, który przygotowanym do niego nie był wcale, a w rzeczy wybór króla tak mało go obchodził, że owéj sławnéj Cenzury ks. Olszowskiego, w któréj o Piaście mowa była, wcale nie czytał.
Najzuchwalsze jego nadzieje nigdy nie sięgały po nad skromny jakiś urząd przy dworze i Starostwo, które by mu odpowiednio imieniowi i pamięci ojca występować dozwalało. Matka też nie marzyła o wielkich powodzeniach, znając nieśmiałość syna, chciała go bogato ożenić i tem w dom znowu dostatek wprowadzić. O koronie nigdy się tu nikomu nie śniło...
Lecz wnuczka Zamojskiego z myślą jéj prędzéj się oswoiła, niż skromny, cichy syn Jeremiego. Ona w tem widziała palec Opatrzności, widoczną wolę Bożą, natchnienie Ducha Świętego. Była tem dumną.
Wielka radość zasłonięta przed nią, niezmierne trudności położenia i kolce téj korony cierniowéj, któréj dźwigać nie miał siły wybrany.
Nazajutrz zaraz, gdy już ks. Kustosz począł nalegać, aby ze dworku na Kustodję się wyniosła — i przygotowania ku temu czynić rozpoczynano, pierwszy z przejednanych przybył do niéj Kanclerz Pac.
Był to jeden z możnowładców wielkiéj energji, wpływu, znaczenia — i na niego liczyć było można. Przyjechał ks. Gryzeldę zapewnić, że na niego król młody liczyć może.
— Mości Księżno — rzekł otwarcie — stajemy przy królu Imci i stać będziemy, niech w nas ma zaufanie... Postaramy się o to, aby mu zjednać przyjaciół i sług wiernych...
Nie potrzeba się łudzić, położenie króla, syna W. ks. Mości będzie trudnem — znam ks. Prymasa, znam hetmana i hetmanowę, wiem że elekcja do rozpaczy ich przyprowadza, że gotowi do ostatecznych się rzucić środków, bodaj nawet zachwiać tronem, ale nas Paców ma król trzech, nie licząc młodszych, a my i na Litwie i w koronie coś znaczemy. Żona moja ma we Francji nie mniejsze i nie gorsze związki od pani hetmanowéj. Potrafiemy nieprzyjaciołom stawić czoło.
Ks. Gryzelda załamała ręce.
— Sądzicie, panie kanclerzu — zawołała — że wybór ich nie przejedna? nie rozbroi? Cóż zyszczą wojując z Michałem?! On nikomu złego nie życzy, ani uczyni...
— Ale z namiętnościami ludzkiemi liczyć się potrzeba — mówił kanclerz — a niema straszniejszéj nad ambit upokorzony. Prymas i hetman wedle własnego mniemania byli panami sytuacji, zmuszeni się poddać, będą spiskowali i knowali. Musiemy czuwać...
— A! — przerwała ks. Gryzelda pochylając się do kanclerza, z błagającym tonem. — Bądźcie niedoświadczonemu memu synowi opieką! Proszę Was... Nieopuszczajcie go...
Sobieskiego — znam dawno i zbliska — dodała — miałam z nim, niestety, pieniężne sprawy, — jest bardzo źle z ks. Dymitrem... ale ja sądzę, że szlachetny w głębi duszy, nie dopuści się on przeciwko nam.
Kanclerz się uśmiechał.
— O Sobieskim mówiąc — rzekł — trzeba mieć też na myśli hetmanowę, która nim rządzi — a téj ja się obawiam. Zresztą wierzę w to, iż miłość ku rzeczpospolitéj — nigdy mu się przeciw królowi zadaleko posunąć nie da, zwłaszcza w tych strasznych czasach, gdy nam bunt i wojna z Turkami zagraża... Nie tu więc najniebezpieczniejszego antagonisty szukać potrzeba — ale — w Prymasie.
Kanclerz się skrzywił.
— Nie waham się przewidywać — mówił daléj — że tego nawet zupełnem poddaniem mu się — trudno będzie... rozbroić. Nie może on przebaczyć tego, iż został zwyciężony i w oczach obcych monarchów upokorzony.. Około Prymasa będzie zawsze skupiać się obóz nieprzyjacielski.
Bądź co bądź — staniemy i my do walki — bez obawy... Niech tylko król zaufa nam i idzie za radami naszemi.
Ks. Gryzelda zapewniła również o wdzięczności swéj, jak o powolności syna kanclerza.
— Nie ma doświadczenia Michał — rzekła — ale dalekim też jest od zbytniéj w siebie wiary. Możecie być pewni, że da pokierować sobą.
Pac dotknął zaraz drażliwéj materji, tego o co się naówczas wszystko rozbijało — rozdawnictwa wakansów...
— Dzisiaj — rzekł — największą siłą jaką król ma w ręku, jeżeli nie jedyną jest rozdanie wakansów. — Niemi on może sobie zjednać, rozbroić, pozyskać — ale powinien być oględnym. W pierwszéj chwili do zbytku ulegać wymaganiom nieprzyjaciół, uszło by za trwogę...
Kanclerz mówił dosyć długo, a na koniec pewien, że sobie pozyskał ks. Gryzeldę, odjechał. Pacowie byli w tych pierwszych dniach, razem z Lubomirskim i Olszowskim nieodstępnemi, ale też jedynemi niemal przy królu.
W kilka godzin po Pacu, oznajmiono hetmana, który na stopie przyjaznéj był z księżną, choć na nią narzekał z powodu obrachunków.
Sobieskiego polityka zmusiła zajrzeć tu teraz i powinszować staruszce.
Z pewną rubasznością, którą czasem przybierał gdy znudziło mu się być Orondatem i Celadorem — wszedł udając wesołego.
— Przychodzę powinszować W. ks. Mości — ozwał się całując podaną mu rękę.
— A! hetmanie — przerwała mu — myśmy tak wysoko nie sięgali myślami, a dziś więcéj mamy obawy, niż pociechy.
— Co Bóg da — przyjąć potrzeba — odparł Sobieski — choć nie taję, że spuścizna po Wazach nie łatwa do dźwignięcia..
Bądźcież synowi mojemu — pomocą i podporą! — odezwała się księżna.
Milczący, bez odpowiedzi, nic nie chcąc przyrzekać skłonił się hetman wąsa kręcąc.
— Niech tylko król złych dowódzców nie słucha — odezwał się namyśliwszy — i wybierze sobie tych co znają kraj, ludzi a nieszczęśliwe położenie nasze. Ale — będzie! będzie miał co do czynienia. Szlachta niesforna, wojsko lada podmuch gotowe do związków więcéj niż do boju. Kozactwo rozpasane, turcy uzuchwaleni nieszczęściami naszemi.
— Tak, ale wy hetmanem! — przerwała ks. Gryzelda — to najlepsza rękojmia zwycięztwa...
Hetman, krótko zabawił, wizyta była więcéj z obowiązku i grzeczności, niż z serca. Na czole miał wypisane jak się troskał i był skłopotany.
Resztę dnia spędzono we dworku na wybieraniu się z niego do kustodji ks. Fantoniego, gdzie matka króla trochę pokaźniéj przyjmować mogła. Całe staranie o dom spadało na Helę, która właśnie teraz roztargnioną była, nieprzytomną i chodziła jak jakiś cień, istota skazana i pokutująca.
Kiedy niekiedy z oschłych oczów dobywały się łzy, a ręka musiała uciskać pierś, w któréj duszno było i ciężko... Co jéj potem było, że Michał królem został okrzyknięty, gdy ona go utracić musiała. Nigdy wprawdzie nie miała nadziei ażeby — Michał do niéj, ona do niego należeć mogła, ale się spodziewała skromnego jakiegoś stanowiska w jego domu, przy rodzinie, któreby dozwalało pozostać z nim razem. A teraz!! Już w ciągu tego pierwszego dnia zaraz obijało się o jéj uszy, co Lubomirski mówił ks. Gryzeldzie, że dla ks. Michała jedno z dwojga, lub rakuska arcyksiężniczka, albo jedna z księżniczek krwi francuzka, przeznaczoną była... O tem ożenieniu jako o konieczności, jako o związku co miał dać siłę nową, szeptano już... Hela przerażona słuchała... Tak! — Michał był dla niéj straconym... Nawet przybliżyć się, mówić — wkrótce nie wolno jéj być miało...
Tego smutku wychowanki księżna matka, która coraz była weselszą i szczęśliwszą, wcale zrozumieć nie mogła. Brała je za zmęczenie pracą, i pocieszała tem, że raz się przeniosłszy na kustodją, Hela sobie spocząć będzie mogła.
Spocząć! myślała w duchu Zebrzydowska — teraz!... My już wszyscy spokoju nie zaznamy! Los rzucił nas w wir, który miotać będzie nami — aż pochłonie!!
Najprzykrzejszem dla niéj było, że teraz po całych dniach nawet wiedzieć nie mogła co się z Michałem działo, ona, która była nawykłą śledzić krok jego każdy, a często — bardzo często, niepewnym siebie, kierować! Z zamku dochodziły tylko głuche wieści, których dobrze wyrozumieć było trudno. Przynosił je czasem Lubomirski, niekiedy ks. Fantoni; sam król, choć najmocniéj pragnął, nie miał chwilki, aby się wyrwać do matki.
Myśląc jakby na to zaradzić, krzątała się z wynoszeniem i zbieraniem ze dworku sprzętu, który się miał na kustodją przenosić, gdy — wpadł Kiełpsz. Był on teraz nieodstępnie na rozkazy króla, ale serce go ciągnęło do tego dworku i do Heli, która wiedziała bardzo dobrze o jego rozkochaniu i poruszała ramionami, patrząc na wesołego trzpiota.
Tym razem był on jéj pożądanym, bo mógł przynieść jéj z zamku coś o królu i myśl przyszła dziewczęciu, wyzyskać przywiązanie Kiełpsza, robiąc z niego sługę i posła.
Przyjęła go też nieco uprzejmiéj, weselszą twarzyczką — i zarzuciła pytaniami. Kiełpsz nie wiedząc czemu to przypisać, niezmiernie był szczęśliwy.
— Możesz się pan teraz — rzekła — bardzo przysłużyć księżnie matce. Jesteśmy nawykłe z dawna wiedzieć o każdym kroku... księcia, nie, króla — a z zamku mało kto przychodzi, powinieneś parę razy w dzień przynosić nam wiadomości. Co pan masz tam do czynienia?
— Ja? — odparł Kiełpsz — a no, jestem tymczasowo dworzaninem pokojowym J. Królewskiéj Mości, a więc na rozkazy przez cały dzień, ale, jeżeli księżna każe ułożę się tak, abym mógł przychodzić.
— Zrób pan to — odezwała się Hela — jestem pewna, że i król wdzięczen będzie, bo i jemu tęskno być musi za matką, jak jéj za nim...
— Ale ja z tego najszczęśliwszym będę! — składając ręce zawołał Kiełpsz. — Dobrze! bardzo dobrze!!
Hela zbliżyła się cicho mu szepcząc.
— Ks. Gryzeldę najmniejsza rzecz obchodzi. Radaby wiedzieć jak król znosi to życie trudzące, do którego nie nawykł, kogo widuje, jak panowie są dla niego... Wszystko! wszystko!!
Ułożyła się więc, że na przyszłość pomiędzy kustodją, bliżéj położoną od zamku, a zamkiem, Kiełpsz miał być łącznikiem. Podjął się tego z wdzięcznością, bo się spodziewał pozyskać przez to względy Heli, w któréj coraz mocniéj czuł się rozkochanym.
Na pierwsze danie — nie miał wiele do przyniesienia. Na zamku jeszcze się układało dopiero do nowego życia. Dworscy Jana Kaźmirza starzy rozpierzchli, urzędnicy mniejsi dworu ściągali się dopominając posad dawnych i zajmując je po większéj części. Michał dobrodusznie przyjmował te posługi, nie bacząc kim się otoczy. — W tem zbiorowisku ludzi różnych, więcéj może niechętnie usposobionych niż życzliwych, starzy lekceważyli sobie to książątko ubogie, które się im wydawało bardzo pośledniem, po dynastji Wazów...
A że gawiedź taka zwykle mierzy znaczenie człowieka jego dostatkiem, ów król ubogi, o którym wiedziano, że kilka dni temu ledwie miał koni dziesiątek na stajni — wydawał się jéj niezbyt poszanowania godnym. Obchodzono się też z nim nie okazując mu zbytniéj uległości i stara służba rządziła się samowolnie...
Michał za wiele miał na barkach, aby mógł podołać wszystkiemu.
W nim samym dokonywał się ciężki ten proces przetwarzania się człowieka, który wczoraj własnéj woli nie miał, a dziś rozkazywać musiał i kierować.
Wszystko dla niego nowem było.
Wyrobić w sobie nagle siłę woli, jasne pojęcie położenia, zrozumienie stosunków, jakie go łączyć miały z tym światem, wczoraj obcym dla niego — dla każdego było by trudnem, a dla leniwego i nieśmiałego umysłu Michała — zadaniem się stało niemal nad siły. Potrzebował rady podpory, przyjaciela, któremu by mógł zaufać...
Instynkt mu wskazywał, że ci co dopiero teraz zbliżyli się i podali mu ręce, więcéj we własnych widokach to czynili, niż dla niego...
Serca — nie było nigdzie... musiał po nie myślą uchodzić do starego dworku na Miodową, do matki i do Heli...
Na zamku jeszcze się nie uspokoiło i nie poskładało wszystko w formy nowego życia, a już występowały ambicje, chciwość, zazdrości, wymagania... nie mówiono tylko o rozdawaniu wakansów, a każdy chciał rozporządzać niemi. Pacowie oczywiście stali na pierwszym rzędzie, domagając się, aby król ich słuchał... Zarazem Sobieski dopominał się ustępstw, grożąc niejako, jeżeli by mu ich nie uczyniono.
Począwszy od Prymasa każdy miał protegowanych — a ci co najnieprzyjaźniéj występowali przeciwko Michałowi, sądzili, że za przejednanie mają prawo ceny wielkiéj wymagać.
Michałowi wydawało się to wprost — obrzydliwem.
Milczący — patrzył — i nie mając nikogo więcéj, — zmuszonym był z Pacami trzymać, od których już Sobiescy oboje się oddalali. W języku towarzystwa ówczesnego, który dla dogodności nadawał wszystkim przezwiska, w rozmowach i korespondencji służące do pokrycia imion prawdziwych, Pacowie już zwali się — bażantami. Hetmanowa, dotąd połączona dosyć ściśle z kanclerzową — ostygła dla niéj i usuwała się... Obie miały stosunki z dworem francuzkim, które je rozdzieliły, do walki przeciwko sobie pobudzając.
Nowe związki — nowy świat tworzył się około króla Michała, ale w najszczęśliwszym razie to co się przy nim skupiało nie miało jeszcze siły wiele i Prymas z hetmanem pochlebiali sobie, że mogą stać się groźnemi nawet, jeżeli im król nie ulegnie.
Dla człowieka tak dotąd skromne zajmującego miejsce podrzędne, który począwszy od matki aż do szwagra musiał iść za wskazówkami rodziny — nagłe pozyskanie władzy było — przerażającem. Lękał się jéj użyć.
Dodać do tego potrzeba nawyknienie umysłowe do zajmowania się fraszkami, które ks. Michałowi było właściwe, i wstręt do poważnéj pracy. Dotąd najważniejszem zadaniem w jego życiu było — ubranie i elegancja, przywiązywał do powierzchowności swéj wagę zbyt wielką. Twarz jego zastygła ożywiała się dopiero gdy mówił o nowych strojach, o drobnostkach, które do nich należały. W tym przedmiocie miał nawet rozległe wiadomości i smak, który go prowadził drogą bitą, gdy w innych wahał się na każdym kroku. Smieszném więc nieraz wydać się mogło Staroście Spiskiemu, gdy po całym dniu nudów, w ciągu którego król zaledwie otwierał leniwie usta — wieczorem ujrzał go niezmiernie ożywionym — gdyż zajął się sprawą swéj garderoby.
To co było zamówionem w Paryżu — mogło starczyć dla księcia Wiśniowieckiego — król potrzebował nieskończenie więcéj. Miała nastąpić koronacja. Niektórzy byli tego zdania aby się Michał przebrał po polsku, przypominając że nawet Jan Kaźmirz raz probował się tem raz[1] wkupić w łaski u narodu. Wiśniowiecki oparł się temu stanowczo.
Nawykłym był do peruki, do sukni europejskiéj, do koronek, do tego pół niewieściego stroju, który mu się wydawał jedynym pięknym i wyższą cywilizacją znamionującym.
Potrzeba było natychmiast wysłać zamówienia do Paryża, a rzecz ta tak gorąco zaprzątnęła króla, iż na prośby szwagra, nawet jéj do jutra nie byłby odłożył — gdyby się nie okazało że francuz Tionville, którego użyć musiano do tego poselstwa, dnia tego nie był do wzięcia.
Późnym wieczorem król nareszcie znużony przypomniał o matce, a że ona już się była przeniosła do kamienicy ks. Fantoniego, udał się do niéj. Ożywiony był bardzo — niestety — nie wiadomościami od kresów z Konstantynopola — ale wysyłką po garderobę do Paryża.
— Było to — fraszką, ale ona charakter rysowała człowieka, który się królem nie czuł jeszcze.
Wszystko co się łączyło z obroną granic leżało na Sobieskim, na księciu Dymitrze i na Hetmanie Pacu.
Księżna Gryzelda uradowała się widząc syna wchodzącym z twarzą rozjaśnioną i wesołą, — dorozumiewała się jakiegoś ważnego odniesionego zwycięztwa — gdy król całując ją w rękę odezwał się żywo.
— Proszę o polecenia do Paryża, jutro wysyłam Tionvilla po suknie dla mnie. Najmniéj cztery różne garnitury mieć muszę i każę mu je podług wzorów w Versalu wziętych u najpierwszych zamówić krawców. Matka wielkiemi zdumionemi oczyma wpatrywała się w niego.
— Zdaje mi się rzekła nieśmiało że wiele rzeczy pilniejszych by było.
— A! — nic! — nic, przerwał syn namiętnie prawie. Cóżbym ja począł w czasie koronacji, gdzie posłowie obcy przybędą. Muszę przecie wystąpić jak przystało panującemu.
Podskarbi — nie wątpię dostarczy mi, choćby z własnéj szkatuły, na ten wydatek pierwszéj, niezbędnéj potrzeby.
Hela, która stojąc z boku słuchała, poruszyła z lekka ramionami białemi.
Michał dopiero teraz ją postrzegłszy, z wyrazem największego poruszenia, rzucił się ją witać i — niezważając na Lubomirskiego, który zabawiał ks. Gryzeldę, odprowadził ją na stronę.
— A! Helo ty moja — począł z niezwykłym pośpiechem — jak mi za tobą tęskno... jak mi brak ciebie! Tak nawykłem się radzić téj mojéj Egeryi, że często nie wiem co począć i boję się stąpić kroku.
— Masz tylu lepszych doradzców odemnie — skromnie rzekła Zebrzydowska — ale, mów, mów, proszę, jak się składają stosunki; jak się stawi Sobieski, Prymas, Morsztyn, Dönhoffowie...
Michał nagle sposępniał.
— A! radbym choć tu u was, o tych nieznośnych zawikłaniach zapewnić, które mnie męczyły przez dzień cały. Nie słyszę o niczem ciągle tylko o tych wrogach moich. Prymas, hetman — obijają mi się o uszy... Mówmy już o czem innem.
— Ale to jest najważniejsza! — przerwała Zebrzydowska.
— To też ja — wtrącił król pośpiesznie — wszystko to zdałem na kanclerza Paca... Pójdę za jego skazówką...
Pomilczał chwilę i weseléj dołożył:
— Mów co ci Tionville ma przywieźć z Paryża? Ja mam na myśli dwie sztuki atłasu dla matki, dwie dla ciebie, koronki... pióra...
— Ale na cóż mnie to wszystko! — przerwała niecierpliwie Zebrzydowska — ja przynajmniéj wcale tego nie potrzebuję... Jestem wprost sługą ks. Gryzeldy i ani mi przystało...
— Ale! cóżbo znowu! — począł król chwytając ją za rękę... ja o tem ani chcę słuchać. Dla mnie — mówił z rosnącą żywością — każę wszystko na wzór króla i wedle mody paryzkiéj sporządzić.
Oczy mu błyszczały, usta się uśmiechały, a Hela patrząc na niego westchnęła.
— Że też wy, królu mój — rzekła smutnie — w takiéj chwili stanowczéj możecie myśleć o tem!!
— Stanowczéj! — podchwycił Michał — ale stanowcza chwila już przeszła. Panowie ci są przejednani, poddali się — i wszystko się ułożyć musi, dlaczegóżbym ja nie miał zająć się tem jak się pokażę... Nie trzeba, aby dawne nasze ubóztwo zdradzało się...
Zebrzydowska milczała. W tem matka, która spragnioną była syna, powołała go do siebie.
Ją zajmował głównie Prymas i Sobieski.
— Zdaje mi się — rzekł uspakajająco Michał — że się już pogodzili z położeniem. Pac zresztą dokona dzieła... Naturalnie potrzeba ich zdobyć ofiarami, ale ja do nich jestem przygotowany.
Pomilczał trochę i opanowany myślą ciągle jedną — wznowił o wysyłce do Paryża rozmowę.
— Co matka dla siebie przywieźć każe?
— Nic, dziecko moje — odparła staruszka. Z dawnych splendorów znajdę jeszcze dosyć lam, axamitów i atłasów, aby w potrzebie wystąpić jak biednéj wdowie przystało... Tych szat żałoby po moim niezapomnianym nigdy Jeremim niezrzucę — nawet w dniu najuroczystszym, gdy syna jego koronować będą...
Michał westchnął... Widać było, że wielką miał ochotę powrócić do swojéj garderoby i wysłańca do Paryża — ale ks. Gryzelda i Lubomirski zwrócili rozmowę na poważniejsze przedmioty — i król posłuchawszy ich trochę milczący, wstał odwołując z sobą Helę.
Poszła za nim posłuszna... a może rada, iż sam na sam — z dawną poufałością przemówić do niego będzie mogła... Zapytała umyślnie czy widział Prymasa.
— Nie — odparł z niechęcią król — pozostawuję kanclerzowi, jako dawnemu jego przyjacielowi, porozumienie z nim. Mam się przyznać? Ten stary obudza we mnie wstręt i obawę niewypowiedzianą. Ma coś w oczach, nawet gdy się przymila i najsłodziéj przemawia, — tryskającego nienawiścią...
Nigdy pono nie przemogę się względem niego...
— Ale mu tego okazywać nie należy — szepnęła Egerja. — Księżna matka zarówno się go obawia, a nie mniéj by go rada pozyskać...
Michał poruszył ramionami.
— Mówię ci, zdałem to na Paców, oni jedni mogą coś, bo długo z nim byli razem i znają go lepiéj od innych.
Westchnął ciężko.
— A, Helo moja! panowanie, korona, jakaż to ciężka pańszczyzna! Zowie się to pięknie, ale w istocie jest niewolą. Człowiek nie należy już do siebie... — jest na posługi wszystkim, odpowiada za wszystko... Gdy sobie przypomnę nasze wieczory w dworku przy Miodowéj, nasze ranki wesołe, przy stoliku śniadania.
— A! te nigdy już niepowrócą — przerwała Zebrzydowska. — Jam je łzami pożegnała...
— A ja! — westchnął Michał — i wnet przybrał postawę energiczniejszą — ale nie! nie — rzekł — nie dopuszczę nigdy, abyśmy się rozłączyć mieli.
Matkę i ciebie chcę mieć przy sobie. Nie wyżyłbym bez was, a gdy się moją myślą z wami, z tobą podzielić nie mogę, zdaje mi się, że nie mam prawa, nią się pokierować. Ty często jaśniéj, lepiéj widzisz nademnie.
— Nie — odezwała się Hela — ale tę nieszczęsną waszą nieśmiałość czasem mogłam zmienić w energję, któréj teraz właśnie najwięcéj potrzebujecie, bo ze słabości będą korzystać...
Matka znowu przywołała syna do siebie, nie spokojna chciała go spytać o kogoś... Potrzebowała wiedzieć jak się względem niego znajdowali, Branicki marszałek, Chorąży koronny (Sieniawski), Wojewoda Ruski szczególniéj — naostatku Wojewoda kijowski... co mówił i myślał książe Dymitr.
Oddawna pomiędzy nim a Sobieskim zatarg był, który się zaogniał coraz bardziéj, a groził teraz następstwami nieprzyjemnemi. Dla wojny, która się bądź co bądź, zapowiadała, zgoda dwu hetmanów była niezbędną.
Lubomirski już wnosił naówczas, co wkrótce do skutku przyjść miało, aby Dymitr starał się o pokrewną hetmana wielkiego księżniczkę Zasławską i Ostrogską. Spodziewano się zbliżając rodziny, pojednać ludzi... Ale tu, jak w każdym kroku Sobieskiego, wpływ żony Marji Kaźmiry był przeważający, a ją tak trudno było pozyskać. Z despotyzmem nieubłaganym kobiety, która zna swą siłę, rządziła ona mężem, poddanym jéj najzupełniéj.
Ks. Gryzelda gotową była dostojność swą przed dumną francuzką ukorzyć i sama pierwsza uczynić kroki... Ale potrzeba było wprzód zapewnić się, że to upokorzenie nie zostanie odepchniętem wzgardliwie.
Wszystko to z chłodem niepojętéj obojętności przyjmował król, zatopiony w myślach — niestety! — bardzo dalekich od poważnych trosk matki... rachował właśnie ile garniturów potrzebować będzie i jaką sumę na nie od Podskarbiego weźmie. Oprócz tego niepewien był czy dwa najparadniejsze, zupełnie podobne, nie będą koniecznemi...
W téj chwili wszedł — sąsiad, gospodarz i przyjaciel domu ks. kustosz Fantoni, który się cieszył widząc ks. Gryzeldę u siebie. Król przywitał go uprzejmie — przypominał mu owe dawne, szczęśliwsze czasy.
Poczęto od różnych drobnostek tyczących się domu, bo kustosz rad go był uczynić najwygodniejszym dla swéj lokatorki — ale po krótkiem porozumieniu — wstał Fantoni i zwrócił się do króla, który z nim odszedł na stronę. Siedli jak niegdyś dawniéj — a zacny kapłan z troskliwością przypatrywał się twarzy młodego pana.
— Wydajesz mi się, W. Król. Mość zmęczonym bardzo — odezwał się — ani jest się dziwić czemu. Z życia spokojnego przejść bez — żadnych pośrednich przygotowań w taki zamęt i na taką wyżynę!!
Michał popatrzył na niego, nie śmiejąc skarżyć się zrazu.
— W istocie — odpowiedział — zmęczonym czuję się wielce — a dotąd nic a nic zrobić nie mogłem. Słucham — uczę się — nie rozumiem wiele, ale Pac mnie wyręcza.
— Staremu przyjacielowi pozwolisz W. Król. Mość być szczerym! — odezwał się kustosz.
— A! mój ojcze! — przerwał pochylając się ku ramieniowi jego — mój ojcze!... proszę, zapomnijcie o téj nieszczęsnéj koronie.
— Oceniam wysoko przyjaźń i pomoc Paców — ciągnął kustosz daléj — ale potrzeba mieć własną wolę i — powoli ze wszelkich się wiązów wyswobodzić. Kraj po was, królu mój, wiele wymagać będzie, a nie zechce pamiętać na to w jak ciężkich warunkach, szlachta narzuciła tę koronę!!.
Wojna wisi nad nami, z kozactwem nie ma końca, z Turkami nieunikniona walka.. Polska jest otoczoną nieprzyjaciołmi, Jan Kaźmirz wam ją przekazał osłabłą, zniszczoną, okrwawioną, zbolałą — a was — opasał kołem zawistnych i wrogów...
— Spodziewamy się ich pozyskać — wtrącił król nieśmiało.
— Nie wiem — mówił daléj kustosz — zjednać będzie trudno, trzeba ich przełamać. Energji na to i silnej woli!!
Spuścił oczy Michał, jakby nie śmiał ich obiecywać.
— Sobieski — rzekł — musi być pozyskanym, bo my go nie przemożemy. Wojsko ma w nim ufność, wodza drugiego jak on, nie uwłaczając ks. Dymitrowi, znaleźć trudno...
— Sobieski — ciszéj odparł kustosz — nie tyle jest strasznym co Prymas... Z bólem serca muszę to mówić o głowie kościoła. Tego by należało ująć, rozbroić — a to mi zdaje się prawie niemożliwem. Natura to skryta, mściwa i nieprzebaczająca... Klęski jaką mu zadano, nie przebaczy nigdy..
— Ale mnie jéj przypisywać nie może — odezwał się Michał. On wie lepiéj niż inni, żem ani się starał, ani pożądał, ani wiedział do chwili ostatniéj co mnie w polu elekcyjnem czekało.
— Tak jest — dodał Fantoni — ale na nikim innym pomścić się nie zdoła tylko na w. królu Mości.
Mówię to nie dla tego abym strwożył, lecz żebym obudził męztwo i baczność — Bóg dopomoże — lecz ustrojcie się i czuwajcie.
To mówiąc powstał kustosz i widząc niepokój matki, ukazał ją królowi, który do niéj powrócił.
Takim był początek tego panowania, które się zdało wolą niebios, natchnieniem Bożem w chwili krytycznéj, zesłane, a miało być męczeństwem niewinnego słabego człowieka, który podołać niemógł zarazem nieprzyjaciołom zewnątrz i wewnątrz mu zagrażającym.
Wojna zapowiadała się na granicach, wojnę wypowiadał mściwy Prażmowski.
W pierwszych jednak początkach spodziewano się dni jaśniejszych.
Wkrótce nieuniknione małżeństwo młodego pana pierwsze przyszło na stół, aby prymasa zniechęcić i zemstę jego rozżarzyć na nowo.
Prażmowski chciał przynajmniéj swoje zaprzedanie dworowi francuzkiemu tem opłacić by króla z księżniczką Orleanską ożenić. Rozpoczął więc starania o to pewien, że król młody szczęśliwym będzie i dumnym z tego połączenia, ale przeciwko francuzce mówiły wspomnienia Maryi Ludwiki i frymarki przedwczesne o koronę, a intrygi Sobieskiéj i kanclerzynéj Pacowéj. Nie mogła szlachta przebaczyć Kondeusza złotem jéj narzucanego. Wstręt do Francij był niezmierny i stanowczy, tak wielki że przemógł nierównie bardziéj wkorzeniony i starszy jeszcze od cesarskiego domu rakuskiego.
Z tego umiał korzystać ksiądz biskup chełmiński Olszowski i zwrócił się z negocjacjami do Wiednia, o arcyksiężniczkę dla Michała.
Była właśnie na wydaniu arcyksiężniczka Eleonora, przeznaczona księciu Lotaryngskiemu, z którym — jak powiadano łączył ją zdawna serdeczny węzeł, ale polityka niezna spraw serca ani się lituje cierpieniem dwojga istot dla siebie przeznaczonych, gdy je rozerwać potrzeba dla dogodzenia swym planom.
Olszowski znalazł w Wiedniu poważne ucho i miłe przyjęcie. Z tradycjami domu zgadzało się to zamężcie. Dał Zygmuntowi III dwie żony, potem Władysławowi jedną, z chęcią w Wiedniu zgodzono się na połączenie z młodym królem, który znany był tam i cenionym. W prawdzie wspomnienia jego pobytu w Wiedniu skromne były... i wcale przeczuwać nie dawały tak świetnéj przyszłości.
Walka pomiędzy Prymasem, a ks. Olszowskim wszczęła się — gorąca — zacięta, lecz Prażmowskiego przeznaczeniem było — doznawać niepowodzenia, mimo największych wysiłków.
Zapowiadało się więc ożenienie z arcyksiężniczką, król milcząco, zimno, z rezygnacją przyjmować się zdawał tę konieczność i następstwo nieuchronne. Obiecywało nowość połączenie to dla zagrożonego kraju pomoc a przynajmniéj poparcie moralne Cesarstwa. Wszyscy przyjaciele króla, niewyjmując Paców, mających tu ścisłe z Francją i dworem jéj stosunki godzili się na austryjaczkę.
Prażmowski szalał i odgrażał się i wściekał, ale musiał tłumić to w sobie, aby na jaw nie wydać z nową doznaną klęską. Mściwy starzec niemógł przebaczyć Michałowi, wszystkiego co z jego powodu połknąć musiał i milcząco pochłonąć w sobie, najzuchwalsze plany, krążyły w znękanym starcu, — który rozpaczą do nich był przywiedziony.
Całą swą więc siłę zwrócił on ku tym, których dawne stosunki z nim łączyły, aby ich zachować przy sobie i użyć przeciwko temu, którego za wroga swego uważał.
Sobieskiego szczególniéj starał się utrzymać, rozjątrzać i wszelkie usiłowania przejednania zniweczać. Tak też, dzięki jego zabiegom, zbliżenie się do Wiśniowieckich przez małżeństwo ks. Dymitra z ks. Susłowską przeszło na niczem. Stare spory i niechęci odżywiono.
Jednych Paców nieudało się Prymasowi od króla oderwać. Ci mu pozostali tem wierniejsi — że Sobieski był połączonym z Radziwiłłem, a walka o przewagę na Litwie z niemi nie ustawała.
Król Michał nie wielu sobie zdobyć potrafił przyjaciół — czuwał nad tem Prażmowski. — Szczupła garstka wiernych tron chwiejący się otaczała. Chmurny horyzont, burzami brzemienny, zawisł nad rzeczpospolitą.
Wybraniec szlachty niósł ciężki krzyż na ramionach — posępny i milczący dźwigał męczeństwo swoje.
Ożenienie z arcyksiężniczką Eleonorą, walkę która go zewsząd cisnęła — miało przenieść do domowego pożycia — nieprzyjaciela posadzić u wezgłowia... aby ani chwili jednéj nie miał już spokoju i wytchnienia.


KONIEC TOMU PIERWSZEGO.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zbędne powtórzenie wyrazu raz.