Król Piast/Tom II/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Król Piast
Tom II
Podtytuł (Michał książe Wiśniowiecki)
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1888
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

Wieczór był jesienny, na zachodzie rozpogodzone niebo płowo-żółtym blaskiem świeciło, a szare, porwane chmury uciekały ku wschodowi... Chwilami wiatr chłodny przelatywał szumiąc i niosąc z sobą zapowiedź mrozu...
Na rozległéj równinie pod Glinianami obóz Sobieskiego poruszał się życiem wieczornem, pędzono i prowadzono konie od wodopojów, czeladź krzątała się pod szopami dla nich skleconemi, wieczorne ognie połyskiwały tu i owdzie, a dym od nich z wiatrem rozkładając się unosił nad ziemią. Szum i gwar dzienny powoli ustawać zaczynał — jednakże tu dnia tego więcéj niż zwykle widać było jezdnych i część wojska czekała przy osiodłanych koniach, a niektóre oddziały stały w gotowości jak do występu, chociaż mrok padał i wieczór nadchodził.
Szeregiem od obozu na gościńcu stali jezdni ustawieni tak aby się widzieć mogli, na czatach, a oczy ich zwrócone w stronę przeciwną, wypatrywały oczekiwanego jakiegoś znaku.
Na wzgórzu, gdzie stały obok siebie namioty hetmańskie i Wojewody ruskiego Jabłonowskiego — widać było też przygotowania jakieś, jakby się na przyjęcie gościa przybierano.
Służba liczna Sobieskiego, czeladź, dworscy w barwie świątecznéj kręciła się do koła namiotów, sam Hetman ukazywał się niekiedy u wnijścia a wierzchowego konia jego osiodłanego masztalerz przeprowadzał...
Oczekiwanie to, domyśleć się łatwo spowodowane było obiecanem króla przybyciem, ale zamiast Michała, który zmuszony był osłabieniem wcześniéj stanąć na spoczynek, aby się zbyt zmęczonym nie pokazać przed wojskiem, nadbiegł posłaniec tylko z ustnem zawiadomieniem że król Michał z powodu uszkodzenia kolebki (tak mówić kazano) nazajutrz mógł przybyć dopiero.
Rozstawione więc na drodze czaty szybko się nazad do obozu ściągać zaczęły, a Hetman odebrawszy wiadomość wszedł do namiotu, aby zarzucić paradny strój, który też wgotowości był — uśmiechnął się z politowaniem.
— Szczęściem, zawołał wesoło nie nagli nic, lecz gdybyśmy tak na wodza czekać musieli w obec nieprzyjaciela?... mogłoby się nam za to dostać po tebinkach.
— Z tego co wiem miarkując — odparł Sobieski, który spieszno rozdziewał się ze swych atłasów i aksamitów aby przywdziać wygodny kożuszek popielicowy — król nietylko niema się lepiéj, ale zdrowie mu się pogorszyło znacznie. Niepodobieństwem jest abyśmy go z sobą pod Chocim brali, gdzieby nam zawadzał tylko. Braun mu podróż odradzał, nieposłuchał — pisze mi jeden z moich Koryckich, który jest przy dworze, iż się uparł tak że go nawet ukochana powinowata jego, mająca nad nim moc wielką, krajczyna Kiełpszyna pohamować nie mogła.
Pięknie to z jego strony, ani słowa — lecz... spóźnił się z tą rezolucją... Braun, słyszę, otwarcie powiada iż żyć nie będzie długo, a tą podróżą jeszcze sobie skrócić może ostatki tego mizernego żywota!!
Wiesz — dodał Sobieski — niebyłem mu nigdy przyjacielem, walczyłem z nim, stałem przeciwko niemu, a raczéj przeciw tym co z nim idą, czy też jego prowadzą — ale, słowo ci daję — teraz mi go szczerze żal...
Nie żądał téj męczeńskiéj korony — wypraszał się od niéj, gwałtem mu wciśniętą na skronie, opłacił ciężko... Żona!! zamiast pociechy przyniosła mu domową troskę i pomnożyła liczbę nieprzyjaciół. Dopóki żył Prażmowski spiskowała z nim jawnie aby męża z tronu zepchnąć a Lotaryngskiego wprowadzić. Dziś zmieniła taktykę, ale nie uczucia... Stała się czułą — bo się dwór rakuski brzydkiéj intrygi zawstydził, która na jaw wyjść groziła. Zważ co ten człowiek wycierpieć musiał.
Pacowie nas oskarżają, żeśmy mu trucizny zadać kazali!! niepotrzeba było więcéj nad tą jaką mu życie przynosiło... a wostatku i on sam niepomiernie jedząc..
To mówiąc stanął Sobieski przed przyjacielem, który pilno słuchając w oczy mu patrzył... — i dokończył.
— Kondeusz tedy znowu wystąpi jako kandydat najmocniejszy — a tym razem szlachta już mu się przeciwić nie będzie.
— Jeżeli jéj milszego nie poddamy kandydata — przerwał Wojewoda ruski. O ewentualnościach Elekcij ani mówić można, nawet w przededniu co dopiero zawczasu.
Nie zawsze ta ciżba, któréj głosy przeważają, godną jest aby na nią Duch święty zstąpił, ale dziwnie czasem kości padają. Kondeusz będzie pewnym, a Polanowskiego okrzykną.
— Dajże mi pokój z tym poczciwym Polanowskim, który się gniewa gdy mu tem królestwem w oczy jak urągowiskiem rzucają — daj mi pokój i z wszelkim jakimkolwiek bądź Piastem... Spróbowaliśmy Michała tamquam satis.
Uśmiechnął się Jabłonowski.
— Nie łapmy ryb przed niewodem, dodał.
— Jutro tedy doczekamy się króla — westchnął Sobieski — a jabym wolał w miejscu jego Paca mieć, naówczas ruszylibyśmy wesoło, pozbywszy się najjaśniejszego.
— Jeżeli on da się tak pożegnać i odprawić — rzekł Jabłonowski. Człowiek chory i zbolały upartym jest...
Nastąpiło milczenie. — We dwu tak ci druhowie, których najczulsza przyjaźń łączyła, spędzili wieczór na przypomnieniach wojen, w których albo oba razem lub pojedyńczo udział brali...
Nazajutrz ostry przymrozek, wedle zapowiedzi wieczora poprzedzającego, ściągnął ziemię, a wiatr zwróciwszy się ku północy, smagał nielitościwie, ale dzień był jasny, choć barwa słonecznych promieni tak zimną się wydawała jak powietrze.
Przez znaczniejszą część dnia potroszę wyglądano króla, i wieczór nadchodził znowu, gdy oznajmiono nareszcie że część taboru, wcześniéj z noclegu wyprawiona, do Glinian przybywała, król zaraz za nią miał nadążyć. Sobieski z Jabłonowskim oba konno z oddziałem pancernych, wyjechali na kraj obozu, aby — pana powitać.
Tu też dwór stary drewniany, opróżniony był i już przysposobiony na przyjęcie Michała, któremu pod namiotem trudno by wytrwać było...
Ani dnia tego o uroczystem myślano przyjęciu...
Za wozami pokazał się orszak wojskowych, gwardje i hajducy towarzyszący Michałowi, potem tabory znowu, na ostatek kolebki dworskie. W poszóstnéj wielkiéj jechał na wpół leżąc Michał, mając Brauna i ks. Olszowskiego przy sobie. Kiełpsz konno u drzwiczek asystował.
Zawczasu oznajmiono królowi, że się do obozu zbliżali, od popasu już ubrał się, i z niepokojem niewymownym wyglądał rychło li wojsko zobaczy...
Na twarzy jego malowała się trwoga, i Braun widząc wzruszenie kroplami na cukrze mu podawanemi, starał się nerwy uspokoić — sił dać choćby kosztem późniejszéj prostracij.
Stanęła w końcu kolebka, a u dzwiczek jéj pokazali się na dzielnych koniach dwaj wodzowie — Sobieski i Jabłonowski, otoczeni świetną gromadką dobranego rycerstwa.
Był to najpiękniejszy w świecie obrazek, gdyby nie odwrotna strona jego, król ten schorowany i wybladły, przestraszonemi oczyma patrzący z zazdrością na Hetmanów swoich.
Wspaniała postać Sobieskiego, nie mniéj rycersko i pięknie prezentujący się Jabłonowski, po za niemi wąsate oblicza pancernych, husarzy, Rotmistrzów, Chorążych, w pozłocistych misiurkach z czepcami i pióropuszami, konie w bogatych rzędach, broń połyskująca jakby ze srebra ulana, nad głowami szeleszczące długo puszczone proporce...
Za Sobieskim Buńczuczny jego i orle skrzydło hetmańskie — giermek z tarczą... On sam w białym żupanie ze srebrzystéj lamy, w niebieskim kontuszu, w delijce sobolowéj szkarłatnéj.. Jabłonowski czarno z purpurą i złotem ustrojony... stanowili przepyszną grupę...
Król rozkazawszy sobie otworzyć kolebkę wysiadł aby okazać swą rzeźwość, w zwykłym francuzkim stroju, w peruce i kapelusiku na niéj z piórami, z mieczykiem u boku misternie ze stali wyrzeźbionym u rękojeści, z szarfą na piersiach, z koronkami pod szyją, gdy na chwiejących się cienkich nogach stąpił na ziemię, potrzebował usłużnéj ręki Kiełpsza, czuwającego nad nim aby nie upaść. Witał siląc się na uśmiech i podnosząc nakrycie głowy Hetmana i Wojewodę... ale głos jego cichy, ochrypły zaledwie uszu ich dochodził. Zsiadali właśnie z koni do ręki królewskiéj.
Powitanie ze strony Michała było nadzwyczaj uprzejme — Sobieski i Jabłonowski szanowali w nim majestat królewski, a teraz i ten drugi majestat boleści, który obu ich przejmował współczuciem.
Dosyć było spojrzeć na króla, aby odgadnąć jaki gwałt sobie zadać musiał aby stanąć tu, pomimo bezsilności i cierpienia.
— Opóźniłem się, począł — przemijająca niedyspozycja mnie wstrzymała... Czuję się lepiéj teraz i rad jestem żem tu stanął, aby z wami trud dzielić. Panu Hetmanowi winienem dzięki za zebrane siły, za niezmierną jego pracę... Nie będę ja mógł, odpłaci to wdzięczna rzeczpospolita.
Sobieski wąsa pokręcał.
— N. Panie, odezwał się — zapłaty nie żądam, spełniłem obowiązek. Prawda iż nieraz ciężko przychodzi tego dopełnić... Dziś mamy już siłę do odparcia gotującéj się napaści...
— Paca tylko co nie widać — dodał oczy spuszczając król, ciszéj, — radbym go wytłumaczyć! nie umiem. Posłałem iterum iterumque nagląc... spodziewam się skutku...
Pomilczał nieco Hetman.
— Nie może nas w chwili tak stanowczéj opuścić rzekł powoli. Mybyśmy w najgorszym razie obejść się może potrafili bez niego, ale on bez spełnienia powinności nie zdoła się obejść, boby srom uczynił sobie...
Podniósł król oczy na dobraną garstkę towarzyszów — pozdrowił ich, lice mu się uśmiechnęło i począł chwalić.
— Jutro dopiero — przerwał Sobieski, będę miał to szczęście W. królewskiéj Mości sprezentować wierne jego rycerstwo, które całe wystąpi i okaże się, dziś pora spocząć W. królewskiéj Mości, a my towarzyszyć jéj będziemy.
W przewidywaniu potrzeby był wierzchowiec dla Michała przygotowany, którego masztalerz za kolebką prowadził, król dosiąść go chciał, ale Braun się sprzeciwił.
— Dosyć będzie, jutro trudu — rzekł, a dziś.
— Dziś i potrzeby niema fatygi téj, dodał Sobieski... mrok nadchodzi, w obozie zabierają się do spoczynku.
Kilku słowy, jeszcze podziękowawszy Michał zwrócił się nazad ku swéj kolebce..., a Sobieski z Jabłonowskim mogli się przekonać z niepewnych i ociężałych ruchów jego, że na jutrzejszy występ nie wiele liczyć było można...
Poprzedzając króla Hetman i Wojewoda doprowadzili go do dworu — gdzie już służba przodem posłana, oczekiwała i zarazem posiłek wieczorny, którego zawsze czczością wewnętrzną chorobliwą dręczony król potrzebował...
Do stołu razem z nim zasiedli zaproszeni Hetman i Jabłonowski, a starszyzna wojskowa obok miała drugi, który czekał też zastawiony obficie. Wszystkich oczy ciekawe zwracały się pilno i niespokojnie na przybyłego pana, który czując to że siedział jakby pod pręgierzem, zmagał się na rzeźwość i wesołość. Zdradzało go jednak znużenie, które brało górę gdy się cokolwiek zapomniał. Dla najmniéj nawet upornych oczu, złudzenie możliwem nie było... — widziano w nim chorego, który chciał się krzepkim ukazać — i padał...
Litość jaką już wprzódy mieli dla niego Sobieski i Wojewoda, wzmogła się żywym widokiem człowieka tak srodze umęczonego. Zdziwienie tylko pewne wywołało wkrótce niepomierne króla żarłoctwo — bo nad siły jego było powstrzymać się od niego... Żaden z tych śmiałków nie będąc lekarzem, nie umiał rozróżnić apetytu zdrowego człowieka od tego pochłaniania jadła... gorączkowego i zabójczego, Hetman więc wniósł po prostu, że mimo osłabienia natura oddziaływa i może jeszcze nad chorobą wziąć górę. Przy wieczerzy znowu turcy, tatarowie i kozacy na plac wyszli, i o nich tylko rozprawiano, a Sobieski nalegał aby pospieszać nimby owe tysiące czas miały się przeprawić i wtargnąć na Podole...
Sławna wiktorja pod Chocimem odniesiona nęciła znowu pod mury tego zamku, wróżbą dobrą i Hetman gorąco pragnął się potykać z turkami.
O siłach ich tak przesadzone prawiono dziwy, że im wiary dać nie było można.
— Gdyby w istocie — rzekł w końcu, szarańczy téj plugawéj tyle było co nam jéj zapowiadają, i tak ona jeszcze we mnie zbytniéj nie budzi obawy. Dla saméj żywności i przekarmienia koni, turcy jednym oddziałem skupionym ciągnąć nie mogą, rozdzielać się muszą. Nasza rzecz nie dać się im połączyć — a pojedyncze kupy rozbijać... co, przy łasce Bożéj, a języku, którego Lipkowie dostarczyć powinni — możliwem być sądzimy.
Zaczęto tedy i o Lipkach tych, tatarach z Litwy przesadzonych, którym nie zbyt dowierzano. Tak się wśród ożywionéj rozmowy skończyła wieczerza, a Sobieski i wszyscy goście pospieszyli króla pożegnać, o godzinę spytawszy, o któréj wojsko chciał oglądać.
Choć było co czynić, chcąc pułki wszystkie widzieć, choć pobieżnie, nie naznaczono zbyt rannéj pory aby Michałowi dać czas do spoczynku...
Ledwie się za ostatnim z gości drzwi zamknęły, gdy Kiełpsz ujrzał króla, który przy krześle stał, upadającego na nie. Oczy mu się zamknęły mimowolnie, przemogła niemoc i na zapytania nie odpowiadając, zadyszany zbyt długo przeciągniętem wysileniem, król pozostał nieruchomy, dysząc tylko ciężko...
Wzruszenie — rozmowa, potem nagle przyjęty pokarm, w którym miary nie znał, sprowadziły ten stan prostracij, z któréj Braun narzekając i utyskując starał się wyprowadzić ciągle aż do zbytku zadawanemi lekarstwami, nie bacząc że i one chorego nużyły...
W nocy przyszedł sen niespokojny i gorączka a o odłożeniu przeglądu wojska król sobie mówić nie dawał. Zdradzić się obawiał ze słabością. Braun ani się śmiał odezwać, a Kiełpsz ile razy coś podszepnął, w odpowiedzi odbierał wybuch zniecierpliwienia i gniewu.
Nazajutrz więc z rana konia najspokojniejszego, siodło jak najwygodniejsze przysposobiono wcześnie, a Braun doradził aby i kolebka zdala stała na zawołanie w pogotowiu.
Wcześnie nadto porwawszy się z łóżka — Michał kazał podać śniadanie. Łudził się tem zawsze iż pokarm obfity równie wielkie miał mu dać siły... Zwierciadło w które spoglądał pokazywało mu twarz zmęczoną, w któréj on jednak upatrywał — lepszą cerę i odżywienie...
O przywdzianiu choćby lekkiéj zbroi nie marzył sam król nawet, boby jéj nie mógł dźwignąć, strój więc zwykły, ze zwierzchniem futerkiem, buty z szerokiemi obkładami i szpada u boku stanowiły całe — uzbrojenie...
Ze swojego dworu nie potrzebował brać orszaku — bo mu Hetman miał towarzyszyć i stanowić straż jego. Przybył też w porę Sobieski przybrany dnia tego we zbroję, szyszak i wiodąc za sobą cały zastęp urzędowy, który dostojeństwa jego był oznaką. Obyczajem wschodnim, niesiono przed nim buńczuk ozdobny, orle skrzydło na wysokiem drzewcu osadzone, giermek niósł złotą Sobieskich Janinę, Chorąży proporzec jego, a on sam buławę dzierżył w ręku. U siodła obyczajem swym miał oprócz koncerza przytwierdzony srebrny bębenek, w który uderzał pałeczką, gdy chciał kogo przywołać...
Król ze swą peruką, kapeluszem — i mieczykiem cienkim za oręż cały, obok tego wspaniałego Hetmana tak biednie, a co gorzéj, cudzoziemsko i obco wyglądał, iż najżyczliwszych mu — smutek czoło okrywał...
Kiełpszowi łzy się kręciły w oczach, młody Pac ramionami zżymał... Widocznem było iż się narażał na pośmiewisko tego żołnierstwa, które porównywając go z Sobieskim, śmiesznym i biednym widzieć musiało...
Ale na to — nie było ratunku.
Sam on nie czując może do siebie aby się mógł wydawać śmiesznym, obawiał się o jedno tylko — o wytrwałość — o siły... Strach sprowadzał uderzenia krwi do głowy i żarem go oblewał na chwilę, po którym następowały dreszcze...
Dzień wietrzny był i chłodny — ale suchy...
Na całéj przestrzeni pułki stały porozstawiane z chorągwiami rozwiniętemi w całym blasku najwspanialszego uzbrojenia. Było li ono odpowiednim już ówczesnym nawet wymaganiom sztuki wojskowéj, rzecz to więcéj niż wątpliwa, ale nawet uprzedzeni cudzoziemcy oddawali sprawiedliwość chorągwiom cesarskim szczególniéj, pancernym kopijnikom, hajdukom, iż na oko piękniejszego żołnierza widzieć nigdzie nie było można. Popisywano się z usarzami skrzydlatemi przed dworem francuzkim i postawę ich a malowniczy strój wychwalano, ale naówczas już, ci co ich w boju widzieli o zmianach w uzbrojeniu mówili i zamierzali je dokonać.
Żołnierz piękny był ale niski i nie obrotny — to co dźwigał na sobie pętało go..
Jedną z najlżejszych broni było kozactwo regularne w wojsku koronném — a oto jak współcześni rynsztunek rotmistrza, a raczéj Sotnika opisują. Musiał on mieć na sobie nie lekką do dźwigania koszulę drucianą, na głowie misiurkę z czepcem, u boku pałasz, muszkiet albo łuk i sahajdak na plecach. U pasa całe wisiało gospodarstwo, szydło, krzemień, nóż, sześć łyżek srebrnych wchodzących jedna w drugą, w worku safianowym czerwonym, u pasa też zawieszony był pistolet nie małych rozmiarów, chustka paradna, czarka ze skóry wygotowanéj, do czerpania wody, szabałtas na papiery, pieniądze, grzebień i inne drobnostki, pęk jedwabnych sznurów do wiązania niewolników...
Wszystko to wisiało z prawego boku, bo po lewéj był pałasz. U siodła zaś poczepiane — czasza drewniana do pojenia koni, trzy pęta skórzane dla wypuszczania na paszę... Nie liczy się ładownicy do muszkietu, rogu na proch i innych drobnostek... Husarze ze skrzydłami u siodeł, z ogromnemi koncerzami, często z tarczami, sahajdakami, łukami i kopjami długiemi, we zbrojach, koszulach, misiurkach albo hełmach, więcéj jeszcze mieli do dźwigania.
Lecz w polu, gdy to się w szeregach rozwinęło a długiemi barwnemi proporcami wiatr szeleściał, gdy słońce tysiącem iskier osypało rzędy wysadzane — blachy złocone siodeł, czuby i trzęsidła na głowach koni, gdy w tych żelaznych piersiach zagrzmiała Bogarodzica, ozwały się trąby i kotły, konie zarżały, duch rycerski ogarnął tych dobranych chłop w chłopa, rozrosłych jak olbrzymy wojaków — obraz z nich złożony jak baśń jakaś stara stawił się oczom zdumionym...
Żołnierz to był tak kosztowny ze swemi lamparciemi skórami i kobiercami perskiemi na ramionach, z rzędami jak strumienie turkusów i rubinów spływającemi na grzbietach koni, ze srebrem i złotem kutemi skrzydły orlemi — iż kraj co go dostarczał musiał chciwość łupieżców nęcić... Cóż dopiero gdy się k-temu dołożyły wozy co szły za każdym z towarzyszów, często sreber i kosztownego naczynia, futer i odzieży drogiéj pełne...
Takiem wspaniałem widowiskiem w promieniach jesiennego słońca Sobieski witał króla...
Nie po raz pierwszy przedstawiało się ono oczom Michała, ale nigdy w takiéj rozciągłości, z taką barw rozmaitością nie oglądał wojska swojego. Z dumą a otuchą wielką musiało mu się poruszyć serce, a Sobieski też ukazując te pułki, z których każdy nazwać umiał, a o każdym coś na cześć jego powiedzieć — mógł się pochlubić że mu hetmanił i mieć nadzieję że ono zbiegowisku wpół nagich tatarów na drobnych szkapach z lichemi łukami — pobić się nie da...
Zaśmiało się lice królowi, zarumieniły policzki i przed chorągwiami, które mu się schylały pozdrawiając, zdejmował nizko kapelusz.. Słabo z początku potem żywiéj nieco, odzywały się — vivat Rex..
Iść na czele tych zastępów, walczyć razem, poledz na placu — bodaj — zdawało mu się szczęściem niewysłowionem po męczeńskim żywocie!.
Najpiękniejsze pułki już objechali razem, a Michał nie uczuł jeszcze znużenia — dreszcze tylko niekiedy czuć mu się dawały.
Nagle — gdy okiem mierzył rozległość placu jaki jeszcze przebywać musieli, jakby obłok mglisty przesunął mu się przed oczyma, czuł że blednieć musiał — zimny pot występował mu na czoło, wewnątrz niewysłowione jakieś ssanie ścisnęło mu wnętrzności, nie wiedząc sam co czyni powstrzymał konia. Sobieski jadący obok nie rychło dostrzegł co się działo, gdy nieco daléj odsunięty Kiełpsz podbiegł i chwycił króla w chwili gdy omdlały chylił się na bok i z konia mógł obalić.
Wysilał się napróżno aby utrzymać się na siodle i przemódz mdłość — musiano stanąć, otoczono go natychmiast, dwór pozeskakiwał z koni, i na rękach jego Michał znalazł się na ziemi. Nogi mu się zginały, ale mocując się nieco, potrafił na nich utrzymać. Wracała mu przytomność i pierwszem staraniem było odepchnąć sługi, a rękami sięgnąć po cugle konia. Lecz znalazł się tuż Braun, Hetman też z konia już zsiadłszy zbliżył się do niego z Jabłonowskim.
— N. Panie — wzruszony począł Sobieski — zbrodnią jest samobójstwo! My na to nie możemy dozwolić, abyś Wasza Królewska Mość wszystkim nam drogie życie swe, poświęcał nadaremnie...
— To było — to było, przemijające, chwilowe — pozwólcie, rzekł błagającym głosem Michał — już mdłość przeszła..
— Ale za chwilę powrócić może — odezwał się przystępujący Braun.
— Siadaj Wasza Królewska Mość do kolebki, nalegać począł Jabłonowski — i powracaj do dworu. Niepodobieństwem jest w takim stanie zdrowia myśleć o wojnie i o podróży nawet..
Królowi pod wrażeniem boleści duchowéj, zrobiło się słabo znowu, sparł się na ramieniu Kiełpsza, bledniejąc trupio — i z ust okrytych jakby pianą białą — wyrwało się nie wyraźne..
— Kamieniec!!
W tym stanie zesłabnięcia, z którego kroplami jakie miał przy sobie trzeźwić go usiłował Braun, — zaniesiono Michała do kolebki.
Kiełpsz z doktorem siedli z nim razem, a Sobieski z Jabłonowskim jechali daléj oglądać resztę pułków.
Wieść o zasłabnięciu króla piorunem się rozeszła. W wielu obudziła ona współczucie dla niego, ale ci co go nienawidzili, podżartowywali sobie.
— Jeżeli on obejmie dowództwo, które mu należy, jeśli się przy wojsku znajdować będzie — dobrze wyjdziemy, boć jeszcze ani prochu nie powąchał, ani świstu strzał tatarskich nie słyszał!!
W sercu Hetmana, może po raz pierwszy dla znienawidzonego króla prawdziwa — szczera obudziła się litość. Był pod wrażeniem potwarzy które o nim — o jego nieczułości, obojętności i dziwactwach rozgłaszano, Prymas zmagał się na to zohydzenie Michała. Sobieski go teraz oglądał — odczuł jego dolę, przypomniał sobie całe panowanie i — litość go zdjęła. — Jeden ten wyraz wyrzeczony mdlejącemi ustami — Kamieniec! — nawrócił go. Żal mu się zrobiło iż nieraz go był zmuszonym prześladować.
Po odjeździe króla na poły omdlałego, Hetman prędko dokończył przeglądu i pospieszył z Jabłonowskim do swego namiotu.
Tu — wylał się przed przyjacielem z tem co czuł.
Wojewoda ruski przyznał się naówczas, że król i na nim zrobił toż samo wrażenie bardzo nieszczęśliwego człowieka.
— Dołącz do tego, rzekł, że żona go zdradza, dręczy i ostatek dni mu zatruwa — a w istocie miłosierdzia godzien ci się wyda.
I to rozumiem dobrze, dodał Wojewoda, że dla oczyszczenia siebie, dla ulżenia w sumieniu chce z nami iść, ale możemyż my na to zezwolić?
— Nigdy w świecie! zawołał Sobieski. Pewne względy należą królowi, cóż dopiero choremu, — te względy nas będą paraliżowały w pochodzie, dla jego bezpieczeństwa będziemy musieli najlepsze oddziały gwardji odłączać, w pochodzie się ociągać, a ostatecznie niewygody go zabiją.
— Niepodobieństwem jest go wziąć — potwierdził Jabłonowski. Do Warszawy nie sporo mu wracać, niech jedzie do Lwowa i tam pozostanie bliżéj teatru wojny.
— Ale daż się on namówić?
— Krajczy ten, jak że się zowie — przerwał Wojewoda — ma nad nim moc, słucha go. Jest to mąż jego kuzynki Zebrzydowskiéj, — potrzeba go do nas zaprosić i z nim poradzić.
Sobieski nie odpowiadając wyszedł z téj części namiotu w któréj stali, klasnął na kozaczka.
— Maszka! rzekł, siadaj na konia, jedź do dworu który król zajmuje i proś do mnie pana Kiełpsza. Ale sobie dobrze zapamiętaj nazwisko, bo jak mi inną rybę ułowisz, dostaniesz po karku. Powiedz że Hetman pilno prosi na dwie słowie.
Kozaczek pierzchnął, bo u Sobieskiego wszystko duchem słuchało.
Nie upłynęło pół godziny a krajczy z siadał z konia u namiotu — ale jak noc posępny.
— Musiałem was wezwać, rzekł Hetman witając go. Z królem jest źle, a będzie gorzéj gdy się uprze jechać z nami. Śmiech i żal mówić nawet o tém..
— Tak — przerwał Kiełpsz — ale nie pojedzie z wami, to ze zgryzoty i żalu zamrze.
— Prędzéj wyzdrowieje — rzekł Sobieski. My na to pozwolić nie możemy, o żywot jego chodzi. Na wyprawie się nam nie zdał, bo by ją hamował. — Do Lwowa tymczasem go odwieźcie, bliżéj będzie. Na to wy, gdy zachowanie u niego macie namówić powinniście.
— Alem ja sługą tylko — odparł Kiełpsz, powagi nie mam. Wie że go kocham, żem życie dla niego dać gotów, a no tego mało. Młody jestem.
— My z panem Wojewodą poczniemy — mówił daléj Sobieski, wy popierajcie — powiedźcie to ks. Olszowskiemu, on też w ten sens odzywać się powinien.
— Jak że teraz jest? zapytał w końcu Hetman.
Kiełpsz głową potrząsnął.
— Leży w łóżku sparty na ręku i duma a niekiedy rzuca się jakby go piekło.. Powróciwszy do dworu musieliśmy go poić i karmić ażeby te wewnętrzne bóle stłumić — ociężał potem — drzemał, teraz rozbudzony zaczyna cierpieć znowu.
— Można z nim będzie widzieć się dzisiaj? spytał Jabłonowski. Im prędzéj tem lepiéj będzie gdy do Lwowa wyprawiemy, tu ani wygód ani apteki, ani doktora nie ma. Powinniście wyruszyć natychmiast.
— Wieczorem król właśnie życzył sobie widzieć się z panami Hetmanami, będziemy więc czekali.
— Przygotujcie go do tego z czem my idziemy..
Zaledwie Kiełpsz odjechał, gdy Braun wózkiem się kazał do Sobieskiego przywieść, zamierzając o toż samo go prosić, co on miał na myśli.
— Niewiele w nim już życia jest — rzekł wzdychając stary, dobijać się go nie godzi bez korzyści dla nikogo. Na wojnę jechać ani może myśleć, daj Boże go dowieść do Lwowa..
Król sam się już może nie łudził — ale zawsze jeszcze chwilami wmawiał w siebie że jechać musi i pojedzie.. Kiełpsz poruszał ramionami nic mu nie odpowiadając, z naleganiem bowiem czekał na przeważną inicjatywę Hetmana.
Oznajmiono o nim nareszcie, przybył ks. Olszowski i wszyscy obsiedli łoże króla. Braun stał w odwodzie.
— N. Panie — odezwał się Sobieski, przychodziemy nie od siebie ale od całego wojska W. Król. Mości prosić go abyś zaniechał podróży i naprzód myślał o zdrowiu. Dali Bóg je odzyskać w każdéj chwili będziesz mógł połączyć się z nami — tym czasem ja na Paca nie czekając iść muszę — a Wasza Królewska Mość nie do Warszawy a do Lwowa, bliżéj wojsk możecie się udać na spoczynek.
Michał ze spuszczoną głową milczał.
Potwierdził ks. Olszowski, poparł to Jabłonowski, zamruczał naostatek Braun iż inaczéj być nie może.
— Nie przeczę — odparł powoli Michał, że ja nie zdałem się wam na nic — bo ze mnie ani wódz, ani żołnierz — ale dla mnie sroga niewola, nie być tam, gdzie o cześć narodu będzie oręż rozstrzygać. Wolałbym umierać przy waszym boku, od tatarskiéj strzały niż mizernie konać w gospodzie, myśląc o Kamieńcu — o was i o wyprawie... a nie wiedząc co się dzieje...
— Będziemy W. królewskiéj Mości gońcami o każdym naszym donosić kroku — dodał Sobieski — ale do Lwowa jedźcie i to niemieszkając, bo w Glinianach ani wygody, ani pieczy, ani spokoju mieć nie będziecie.
My też ruszamy i jutro obóz zwijać zaczniemy...
Nie było sporu, bo konieczność nakazywała się poddać — począł tylko — zwrócony du Hetmana król modlić się.
— Panie Hetmanie, na krew pańską, dawajcie mi znać o krokach waszych — a, da Bóg, zwycięztwach... Jako nieboszczyk ojciec mój miał szczęście przeciwko kozactwu, tak wy je macie przeciw turkom... Pobijecie ich, odzyszczecie Kamieniec, ale tego już oczy moje widzieć nie będą.
— N. Panie — wtrącił Jabłonowski, potrzeba się otrząsnąć z tych złych myśli. Macie siły — wiek was nie przygniata. Spoczynek i starania lekarzy, zdrowie wam przywrócą.
— Nie — odparł sucho król — gdybym nawet wiadomość odebrał że Kamieniec rekuperowany, nie wiem czy i to by mi życie wróciło.
Schwycił się ręką za piersi...
— Ssie mnie cóś wewnątrz — i życie wyssało...
Znowu głowa mu opadła...
Chwilę jeszcze bawiono go rozmową — aż znużenie widząc wielkie Hetman pierwszy wstał żegnać, oznajmując o ludziach, których miał dać królowi dla odprowadzenia go w straży do Lwowa.
Michał milcząco już zgodził się na wszystko.
Łzy stanęły w oczach Sobieskiemu gdy go żegnał, pewnym będąc że już żywym nie ujrzy — ks. Olszowski wyszedł też przeprowadzając Hetmanów, a Braun zbliżył się przynosząc krople.
— N. Panie rzekł — stanowniczego na całą noc wysyłam do Lwowa aby dla W. królewskiéj Mości i dworu mieszkania przygotował. Część taboru też wyjdzie zaraz...
Nie sprzeciwiał się już Michał — leżał na pościeli w myślach pogrążony... Wracał mu coraz ten wielki żal że na wojnę pójść nie mógł.
— I téj pociechy Bóg mi odmówił — wzdychał.
Kiełpsz go tem pocieszał że Braun rychłe polepszenie obiecywał, a wyprawa się przeciągnąć mogła, lecz temu on nawet spragniony nie wierzył. Wieczorem gdy wszystko ucichło a z obozu tylko trąbki czasem dawały się słyszeć — poruszał się drżący, nasłuchiwał, potem głowa upadła na poduszki i modlił się.
Kiełpsz słyszał na przemiany.
— Kamieniec! i — bądź wola Twoja... Gdy nazajutrz około dziesiątéj wyszedł król przez dwu paziów podtrzymywany siadać do kolebki, nadjechał jeszcze Sobieski i zsiadł z konia, z czułością niemal witając razem i żegnając nieszczęśliwą ofiarę.
— Jedź — W. królewska Mość — rzekł — z dobrą otuchą — czuję że pobijemy tę hołotę i że Buczacki traktat na szablach rozniesiemy, a śladu po nim nie zostanie... Kamieniec odbierzemy!
Z tém szczęśliwem w uszach proroctwem usiadł Michał, albo raczéj położył się w kolebce, która powoli jak żałobny pochód, mijając obozowisko gościńcem wązkim posunęła się do Lwowa.
Tam już zawiadomiona Krajczyna, do któréj mąż wysłał umyślnego — oczekiwała płacząc gościa i gotowała się na służbę swą siostry miłosierdzia, a serce jéj mówiło że ona była ostatnią dla biednego brata posługą. Chciano dać znać królowéj, lecz sam Michał, wstrzymać się z tem rozkazał...
W drodze chory był ciągle na wpół śpiący, budząc się pił i jadł chciwie i znowu w sen głęboki wpadał...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.