Król Piast/Tom II/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Król Piast
Tom II
Podtytuł (Michał książe Wiśniowiecki)
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1888
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Jak niebo do ziemi — obóz i dwór Sobieskiego nie podobnym był do dworu króla.
Michała smutek i zwątpienie udzielało się wszystkim co się do niego zbliżali, przynieść tu wesołéj twarzy nikt nie śmiał, ani się odezwać głośniéj, ani poruszyć żywiéj. Sam widok tego schorzałego, jakby opuchłego i nabrzękłego z licem wychudłem i nalanem razem przedwczesnego starca — opierającego się na kiju, okiem szklannem przyglądającego i niewidzącego nic, zatopionego w sobie, zapominającego się co chwila — którego nic odżywić i poruszyć już nie mogło — odejmował męztwo i wlewał zwątpienie.
Ci co przybywali tu pełni życia — odchodzili złamani. — Rzadko kto mógł się dostać do niego, oprócz najpoufalszych, a przypuszczony, zasadnie słów kilka z ust jego usłyszawszy wynosił wrażenie najboleśniejsze..
Gorętsi wprost się odzywali.
— Ale to trup jest... tyle tylko że go nie pochowano!!
Sobieski nie miał jeszcze lat pięćdziesięciu i, chociaż często cierpiący, bo życie czynne i przebyte boje zostawiły po sobie pamiątki — był jeszcze w pełni sił i życia. Wśród współczesnych jaśniał naówczas jako jedna z najpiękniejszych postaci — nad swój czas i ducha wieku stojąc wyżéj rycerskiemi szczególniéj przymioty.
Lecz zarazem w tym bohaterze, który walczył już od Zborowa począwszy, we wszystkich prawie wojnach za Jana Kaźmirza, w tym nieodrodnym wychowańcu Czarnieckiego, — było dwu ludzi różnych i Sobieski jakim go tradycje domowe, wychowanie macierzyńskie, nauki ojcowskie, obozowe życie wyhodowało, i Celadon zawczasu opanowany przez ulubioną wychowanicę Maryi Ludwiki, zepsutą i pieszczoną pannę d’Arquien, tę najśliczniejszą Marysieńkę, która najzgubniejszy wpływ na szlachetnego lecz zbyt dla niéj słabego kochanka wywierała.
W tym właśnie momencie swojego życia Sobieski od dawna już rozłączony z żoną, która jakiś czas bawiła w Gdańsku, potém podróżowała i zatrzymała się we Francij mniéj wystawiony na jéj wymagania i rady, — więcéj był sobą samym niż uległym sługą dziwacznéj, chciwéj i ambitnéj kobiety. Dla tego może w tym okresie widzimy go z takim zapałem poświęcającego się obronie rzeczpospolitéj, — oddającego własne mienie na jéj potrzeby, niezmordowanie zajętego sprawami wojskowemi, czuwającego w obozie aby związków niedopuścić.
Długa rozłąka z żoną wkrótce, niestety — skończyć się miała. — Marja Kaźmira rozrachowawszy się wracała do téj Polski, z któréj męża chciała wyciągnąć, przekonawszy się iż we Francij znaczenia tego jakie tu miała, zdobyć nie potrafi.
W czynnem życiu bohatera, ta chwila była może jedną z najpracowitszych i najrozmaitszemi zatrudnieniami przepełnionych. — Rozległe majętności i ciążące na nich processa i wierzytelności, gospodarstwo, — potrzeba nieustanna pieniędzy przy ogromnych wydatkach, obowiązek czuwania nad wojskiem, sprawy familijne, zawikłania wynikające ze starych antagonizmów między rodzinami, — nie dawały mu spoczynku. Mnóstwo ludzi cisnęło się pod jego skrzydła, tysiące spraw opierało się o niego. Oprócz tego, namiętny myśliwiec, chciwy nowości i książek czytelnik, chętny do rozpraw filozoficznych i wieczornych dyskusij z duchownemi i uczonemi — Sobieski zarzucony był ludźmi i sprawami najróżnorodniejszemi. Rzadko długo mogąc na miejscu wysiedzieć, przenosił się ze swych posiadłości, do obozu, do Lwowa, do Żółkwi lub Jaworowa.
Pomimo już objawiającéj się skłonności do utycia zbytniego, które mu późniéj ciężarem się stało, był jeszcze naówczas Hetman jednym z najpiękniejszych mężczyzn swojego czasu i typem męzkiego polskiego oblicza. Dosyć słusznego wzrostu, postawy okazałéj, pańskiéj twarzy wdzięcznéj, wśród któréj czarne ogniste oczy błyskały zawsze życia pewne, — celował on we wszystkich rycerskich ćwiczeniach, dosiadał konia i po kilkanaście godzin mógł wytrwać na siodle, strzelał celnie i bawił się po staremu z łuku dokazując cudów, po całych dniach przesiadywał w kniejach na niedźwiedzie i dziki czatując — w salonie umiał zabawić najwykwintniejsze sfrancuziałe towarzystwo, a pozostał przytem owym rubasznym szlachcicem polskim, któremu zawsze w kontuszu było najwygodniéj.
Nie można się dziwić że Marja Kaźmira czasem ku niemu wstręt niemal okazywała, że się z jego życiem pogodzić i do niego zastosować nie chciała, że uciekała od tego namiętnego kochanka, który własnemi rękami sadził drzewka i kwiaty, — pilnował budowy powozów, i sypał tam pieniędzmi, gdzie ona by je wyciągnąć chciała... Celadon rozkochany nie dosyć był francuzem dla niéj i nigdy się niedał tak zepsuć i zbeszcześcić, aby cel życia widział z nią razem w zbogaceniu i zaspokojeniu dumy nie nasyconéj.
W obozie pod Glinianami, zapominał Sobieski o wszystkiem oprócz zbliżającéj się rozprawy z turkami, których siły liczono na krocie — i nadziei prędkiego po tem zobaczenia najśliczniejszéj Marysieńki, która wracała rada nie rada, nie spiesząc wcale do stęsknionego małżonka.
Tu go doszła jednego ranka niespodziewana wiadomość iż król Michał do obozu przybywał...
Przyjaciel od serca, — równie jak Sobieski znakomita rycerska postać swojego czasu, Wojewoda ruski Stanisław Jabłonowski wchodził właśnie do namiotu, gdy Hetman z listem otwartym w ręku stał nad stoliczkiem zadumany.
Nie mówiąc nic Sobieski pismo rozłożone podał Jabłonowskiemu, który je przebiegł oczyma, okazał pewne zdziwienie, ramionami zżymnął i kartę rzucił na stół.
— Fantazja chorego człowieka — rzekł obojętnie. Nie idzie zatem aby się ona spełnić miała. Piszą mi z Warszawy że Michał był i jest mocno chory, że trzyma się wprawdzie i niechce dać złamać, ale ani Braun ani żaden z lekarzy, długiego życia mu nie obiecuje.. Sprobuje może do Ujazdowa przejażdżki i zawrócić się będzie musiał.
— W dodatku, śmiejąc się rzekł Sobieski, piszą mi że i królowa, płacąc za długą obojętność mężowi, chce mu towarzyszyć aby czuwać nad nim. Spojrzeli sobie w oczy.
— Spóźniona czułość, rzekł Wojewoda Ruski. Wszystkiemu temu nie chce mi się wierzyć.
— Król był na wyjezdnem, mówił Hetman, stanowniczych przodem wysłano. Zdaje mi się że on na swojem postawi, ale nie idzie zatem abyśmy go z sobą brać mieli ku Kamieńcowi lub Chocimowi. Byłby to ciężar, zwłoka — zawada tylko. Przytomność tego króla, którego wojsko nigdy na czele swem nie widziało, wcale mu męztwa i zapału nie doda, a fantazja niedoświadczonego, który rolę najwyższego wodza odgrywać zechce — może dla nas być przeszkodą do swobodnego ruchu, wcale co innego jest dla mnie, iść niezależnemu gdzie wskażą okoliczności i potrzeba, — a być pod rozkazami króla, który kierować zechce nieudolnie i szyki mi mięszać może.
— Tak jest, odparł siadając Wojewoda ruski, ale ja, z tego co mi donoszono wnoszę, że podróż ta króla będzie tylko nieudałą próbą. Nieszczęśliwy i nieudolny chce okazać przynajmniéj dobrą wolę i gotowość do ofiary, a tego mu za złe wziąć nie można.
— Ubolewałem i boleję nad jego losem, począł Sobieski — ale sam winien sobie, gdy się dał szlachcie wciągnąć i przyjął na barki to — czego dźwignąć nie mógł. Nie powinien był przyjmować korony.
— Tak, lecz komuż by się ona nie uśmiechnęła rzekł Jabłonowski, rodzina zresztą nie przebaczyłaby mu była tego zrzeczenia się. Sam siebie nie znał może, a ludzie widzieli w nim tylko syna Jeremiego.
— Który do ojca najmniejszego nie ma podobieństwa! podchwycił Hetman. Jeremi! a! ten był przynajmniéj żołnierzem i wodzem szczęśliwym jakich mało.. ale Michała w Wiedniu na dworaka wychowano.
Peruka zgniotła mu ducha polskiego pod czaszką..
Westchnęli oba — Hetman machinalnie sięgnął po list i raz jeszcze oczyma go przebiegać zaczął potrząsając głową.
— Musimy się do odebranych zastosować wiadomości, będziemy na niego czekali, chociażbym co najprędzéj rad wyciągnąć, aby nawałę turecką uprzedzić a może ją na przeprawach i w wąwozach zahamować nim do nas wtargnie. Nie radbym im dać przekroczyć granic.
Z drugiéj strony, dodał Sobieski Pac też się opóźnia, nie przybywa, może go doczekamy i razem będziemy mogli z Litwą ułożyć plan przyszłéj kampanij.
— Pac oddawna tu już się stawić był powinien — rzekł Jabłonowski.
— A ja naglę go nieustannemi posły aby pospieszał, mówił Hetman. — Zkładają się wcale niedorzecznemi wymówkami.. i nie przyciąga.
Jabłonowski zmarszczył się.
— Nie mamy się co łudzić — rzekł — ja to widzę jak na dłoni — zgoda żadna nie zapobieży zazdrości i współzawodnictwu. Pac rachuje na to że Sobieski rzuci się pierwszy na świeże jeszcze tureckie siły, że odpartym być może, a on skorzysta z tego i na znużonych pohańcach odniesie świetne żwycięztwo...
— Rachuba to możliwa i cale ludzka — rozśmiał się Sobieski — ale chybić może. Sobieski ten nie rzuci się zbyt zuchwale, ani się da napaść nieopatrznie, bo mu potrzeba być zwyciężcą — a on — tu podał rękę Jabłonowskiemu, z panem Wojewodą ruskim nawet bez Litwy, nie tak bardzo turków się boją.
Liczą ich na krocie zawsze i być może iż wojska Sułtana zalegają przestrzenie ogromne, ale to jest szarańcza, któréj wielka moc niema koniecznie wielkiéj siły. Konie ciurów, ladajakiego pospólstwa tam tłumy... Jeżeli się im nie uda nawałą nieprzyjaciela zmódz w pierwszym napadzie — wszystko to potem pierzcha, dusi się, topi i ginie w ucieczce szalonéj... Nasz jeden pułk za ich dziesiątek stanie... Nie przestrasza mnie liczba, bylebyśmy stanowiska zajęli dobre, a w pierwszem zetknięciu się odeprzeć nie dali.
Po chwili milczenia Wojewoda ruski powrócił do króla, którego zapowiadano.
Zaczęli obiadowywać kiedy się go spodziewać mogli, obu im oznajmione przybycie nie w smak było.
— Ja się tem pocieszam tylko — dodał Sobieski — iż wyperswadować potrafiemy choremu, z pomocą starego Brauna i mojego Janacza, że na niebezpieczną, jesienną porą wyprawę, niepodobieństwem mu się pokazać...
Oba razem wyszli z pod namiotu przed którym stała zatknięta hetmańska chorągiew, buńczuki i straże chodziły gęste. Mały taborek wozów otaczał to obozowisko w obozie. Maleńka wyniosłość na któréj rozłożonem było, dozwalała ztąd okiem ogarnąć rozległą przestrzeń zajętą wojskiem, oczekującem na znak do dalszego pochodu...
Poranny ruch ożywiał całe te mrowisko — miasteczko i jak okiem zajrzeć było, okolicę. Zdala dochodziły odgłosy trąbek, bębnów, okrzyki ludzi, zwady, brzęk szabel, szczęk łańcuchów, spętanych koni i cały ten głuchy szmer a warczenie tysiąców, które znamionuje budzące się życie... Dzień był pogodny ale chłodny, przymrozek ziemię ściągnął... Około namiotów dymiły gęste ogniska...
Sobieski okiem zmierzywszy cały ten obraz — posmutniał i nazad do namiotu zawrócił... Jabłonowski pożegnał go, siadł na koń i jechał do swoich...
W drugim oddziale wielkiego namiotu Hetmana, trzech pisarzów czekali na niego...
Kupą tu leżały doniesienia, listy, gazetki pisane, prośby, na które odpowiadać było potrzeba — czekano na skazówki pana.
Wziął się natychmiast do pracy...
W obozie już podsłuchana wiadomość o spodziewanym króla przyjezdzie, przebiegała z namiotu do namiotu. Witano ją zdziwieniem, niedowierzaniem a gdzieniegdzie śmiechami. Król ani miłości wielkiéj, ani też niechęci nie budził — mało kto tu o nim myślał i do jego czynności przywiązywał wagę.
— Król — mówili starsi rotmistrze — a cóż on tu robić będzie?!.. Tyle tylko że nas dla mustry na plac ku niemu wyprowadzą i będziemy się musieli poubierać na okaz, krzyknąć — vivat, a potem pod szałasy powrócić. Żeby nam choć parę kwartałów zaległego żołdu przyniósł z sobą, dopiero byśmy mu vivatowali z całego serca — ale o tem nie słychać!!
Insi nie dowierzali téj plotce, wielu mówiło.
— Piąte koło do wozu! Jako żywo nie dowodził nikomu, i na wojnach nie bywał... Co nam po nim.
Na tak przygotowujące się tu przyjęcie wojsk — król Michał powoli zdążał ku Glinianom — podróż szła nie sporo. Doktór Braun ponaznaczał stacje małe, wypoczynki długie. Niekiedy jesienne powietrze i słota wstrzymywały po gospodach i opóźniały o dnie całe.
Z Warszawy Kiełpszyna jadąca do Lwowa, przyłączyła się wraz z mężem do królewskiego orszaku, postanowiwszy tak długo towarzyszyć Michałowi, jak tylko będzie można... Dla króla, osamotnionego, było to wielce pożądanem, chociaż w początku niepokoił się nieco tem kobiecem towarzystwem — nie chcąc dopuścić złośliwych tłumaczeń, ale pani krajczyna tak umiała uczynić się nie znaczną, nie postrzeżoną, tak niknęła wśród téj gromady służb i czeladzi — iż nikt prawie nie zwracał na nią uwagi.
Dla króla pogrążonego ciągle w jakiéjś chmurnéj zadumie, wieczorem ten znany głos przyjaźny, przypominający szczęśliwsze młodości lata, był chwilowem orzeźwieniem, które choć nie długo trwało, dawało wytchnienie i rozrywkę.
Lecz im się bardziéj ku Glinianom zbliżano, tem Michał niespokojniéjszem i chmurniéjszem się stawał. Podróż, choć się do tego niechciał przyznać, nużyła go coraz mocniéj. Środki jakiemi usiłował Braun i on sam, wyczerpujące się siły rozbudzić na nowo, — rozdrażniały więcéj niż krzepiły... Jedzenie, napoje, zamiast wzmocnić, czyniły go ociężałym, sennym i wywoływały boleści; potrzeba było ciągle czemś słabnącego orzeźwiać, poić, podsycać sztucznie...
Wśród tych cierpień jedna tylko rozmowa z Helą, umiała go na czas jakiś oderwać od smutnéj rzeczywistości.
Po drodze ciągle nadchodziły wiadomości i gońce na przemiany z Warszawy i z obozu.
Nie przynosiły one nic pocieszającego. Sobieski chłodno oznajmywał tylko że turcy nadciągają, że Litwy dotąd niema — i że wojska będzie mało powitać Najjaśniejszego pana. Poufnie pisma przychodzące do różnych osób króla otaczających zawierały po większéj części zwiększone obawami pogłoski o turkach i tatarach, którzy w nigdy dotąd nie bywałej liczbie, nieprzeliczonym zastępem mieli spaść na Polskę.
W innych które przed królem starannie okrywano i tajono, zawartą była wiadomość że Sułtan, z mocy traktatu zawartego, uważając króla Polskiego za opłacającego haracz hołdownika swego, miał mu wysłać kaftan, jakim zwykle obdarzano poddanych Porcie książąt, zarazem dopominając się nie opłaconego haraczu...
Nie bez przyczyny wszyscy otaczający chorego i rozdrażnionego Michała — chcieli mu tego sromu oszczędzić, obawiając się aby nie dobił nieszczęśliwego. Musiano więc czuwać i nad pismami i nad ludźmi przybywającemi, ażeby który z nich nie zdradził się z tem doniesieniem.
Kiełpsz i cały dwór czatować musiał na przybywających posłańców i gości, po drodze bowiem, szlachta zawiadomiona o przejeździe pana, więcéj z ciekawości niż przywiązania do niego, wyjeżdżała na spotkanie a na noclegach i popasach, liczne często gromadki domagały się posłuchania.
Naówczas Kiełpsz, młody Pac i inni towarzyszący Michałowi, wychodzili pierwsi do tych gości prosząc ich aby chorego oszczędzali a o niczem mu smutnem i groźnem nie donosili.
Król resztki sił szafował na te posłuchania, które znowu często zbytnią wesołością i rubasznoscią szlachty raziły go i męczyły.
Wlokło się tak nieznośnie dla wszystkich to podróżowanie przeciągające się do zbytku...
Zbliżając się już ku Glinianom, Krajczyna w ostatku musiała zawrócić do Lwowa. Zapowiedziane to pożegnanie zasmuciło Michała, który ją przyjął czulej jeszcze i wdzięczniéj niż zwykle. Hela nie łudziła się wcale ani Braun się z tem przed nią ukrywał — król miał się coraz gorzéj. Podróż wycieńczyła go i znużyła. On sam jednak nie chciał się przyznać do tego. W progu izdebki którą dnia tego zajmował, przywitał pożyczanym uśmieszkiem, towarzyszkę lat młodych.
— Widzisz, rzekł — prostując się i podnosząc głowę, jestem coraz rzeźwiejszym i mam nadzieję że będę mógł obok Hetmana konno objechać wszystkie pułki, obejrzeć wojsko całe bez znużenia... Byle pan Bóg dał porę znośną...
Hela popatrzyła na niego smutnie.
— Ale na tem nie koniec — poczęła siadając u komina, przy którym król zziębnięty się ciągle ogrzewał — wojsko będzie wkrótce musiało wyciągnąć w pole, gdzie już ani stanowniczych, ani obmyślonych nie przygotowanych noclegów nie znajdziecie, w kraju, w którym często wody nawet do picia nie dostanie, gdzie o żywność będzie trudno... Po całych dniach na koniu, a choćby w powozie niewygodne noclegi, prywacje wszelkiego rodzaju — choremu — jak przetrwać przyjdzie? Drżę na myśl samą.
Michał usiłował się uśmiechnąć...
— Ja nie mam obawy — rzekł zmuszając się mówić przeciwko przekonaniu, właśnie może ten rodzaj życia nowy, te prywacje, ruch przymusowy, wpłyną na mnie lepiéj, niż długi ten spoczynek...
— Ale kiedyżeście wy spoczywali? — przerwała Hela... pozornie chyba, nie dano wam nigdy odetchnąć swobodnie...
— Siedziałem zamknięty, rzekł król — to mnie zniszczyło... Rachuję na ruch. My dzieci rycerzy, stworzeni wszyscy jesteśmy do czynu, do działania, do konia nie do zatęchłych izb i tych więzień, w których nas trzymają obowiązki...
Wierz mi — ufaj — wyzdrowieję na powietrzu...
Zresztą sam widok wojska doda mi otuchy, mówił daléj, wszyscy przyznają, że Sobieski ma siły znaczne i jak najpiękniéj wyćwiczonego żołnierza...
A! ten Pac! dodał zaciskając ręce, ten Pac... który Litwinów dotąd zebrać nie mógł i tak się ociąga... Naglę go i zaklinam listami codziennie. Niewiem nawet na pewno gdzie jest w téj chwili.
— W. królewska Mość, smutnie poczęła Hela, macie ufność w Pacach...
— Bo oni jedni zostali mi wierni, od pierwszéj chwili stojąc przy mnie, wtrącił Michał żywo.
— Tak — niestety — ciągnęła daléj Krajczyna, ale oni to więcéj pono czynią przez niechęć ku Hetmanowi Sobieskiemu niż przez miłość dla was...
Zawahała się nieco i spuściła oczy.
— Mój mąż, któremu jako litwinowi chodzi wielce o to, aby Litwa nie pozostała w tyle... dowiaduje się pilno o tem co się tam dzieje na Litwie. Utrzymuje on, że Pac mógłby oddawna połączyć się z Sobieskim, gdyby chciał i że antagonizm tylko wstrzymuje go.
— A! to być nie może — zawołał gwałtownie Michał — nie chcę, nie wierzę temu. Miałżeby Pac dla własnego interesu narażać rzeczpospolitą, w chwili gdy całych jéj sił potrzebujemy aby nietylko odeprzeć turków ale odzyskać Kamieniec...
Kamieniec! — westchnął — tę perłę... tę jedyną twierdzę graniczną, ten klejnot, który mi zasnąć nie daje, którego strata dla mnie istnym cięży kamieniem... Pozostanie on w rękach niewiernych, to zapowiedź daleko większych późniéj strat i upokorzeń — Kamieniec!!...
Widząc ten wybuchający gwałtownie żal króla — Hela się wstrzymała...
— W. królewska Mość — rzekła po małym przestrachu — piszcie do Hetmana Paca ztąd jeszcze, mój mąż obmyśli posłańca, który to pismo zaniesie i doręczy... zaklnijcie go aby pośpieszał...
— Pisałem wczoraj, wysłałem list z Warszawy — westchnął król, sądzę że chyba zupełna niemożliwość utrzymała Litwę.
Kiełpsz stał u okna.
— N. panie — szepnął — Hetman Pac może zbyt wiele sobie obiecywał, nie zgromadził sił jakie mieć chciał i pod pozorem tym się ociąga — ale tu już nie prosić i zaklinać go, raczéj nakazać pod stratą łaski królewskiéj należy, aby niezwłocznie i pośpiesznie zdążał ku Glinianom...
Niespokojny Michał obrócił się oczyma szukając czegoś czy kogoś...
— Ks. Olszowski? — rzekł głosem poruszonym.
— List ja napisać mogę — przerwał Kiełpsz... przybliżając się do stolika.
— Dobrze — pisz go po swéj myśli — zawołał Michał — zgadzam się na to, rozkaz mu wyślę naglący, nie cierpiący zwłoki...
Krajczy już się sposobił do pisania — a Hela podała przygotowany napój, którego spiekłemi już ustami król szukał.
— Tak — szepnął — Sobieski rad temu będzie, bo w ostatnim liście żali się także na Paca...
Kiełpsz — dodał nalegająco — powtórz że Pacowi, że ja sam do Glinian jadę, że ja, nie Hetman oczekuję tam na niego, że ja nie Sobieski wymagam, aby Litwa, jak jest, stanęła mi do boku bez zwłoki. A! te niezgody, które nas dzielą! westchnął — one to a nie turcy i kozactwo, dobiją tę rzeczpospolitę!!
— Dzięki Bogu — poczęła uspakajająco Hela — nie pozostało już zwaśnionych nad Sobieskiego i Paców...
— Dodaj Radziwiłłów i Paców — rzekł król wzdychając, powinowatych jednych i drugich...
Głos zniżył — zamilkł.
Kiełpsz spieszył z listem. Nadał mu formę poufną, aby pieczęci żadnéj oprócz sygnetu na kopercie nie potrzebował, obawiając się zwłoki lub uwag ks. Olszowskiego, które mogły wysłanie opóźnić...
Nie czytając prawie, ręką drżącą, podpisał król, kilka słów dodając uprzejmych i swobodnie odetchnął.
— Widzicie, czynię co mogę — rzekł, a będzie li wina czyja, spadnie na mnie. Spętany odpowiadam za wszystkich...
Zwycięztwa pójdą na rachunek Hetmanów, klęski na mój tylko — taka jest dola moja...
— Raczéj wszystkich panujących — przerwała Hela oddadzą wam sprawiedliwość — chcieliście dobra rzeczypospolitéj.
— Cóż chęci znaczą! uśmiechnął się Michał — one w żaden nie idą rachunek...
— Ależ zła samego naprzód przewidywać nie godzi się — poczęła Krajczyna, byłoby to zwątpieniem opatrzności. Owszem, wszystko się obiecuje jaknajpomyślniéj. Wasza król. Mość możesz mieć słuszny żal do Hetmana, lecz jako wódz nikt inny by go nie zastąpił. Wszyscy go wynoszą i sławią — troskliwym jest, nieznużonym.
— Tak — gdyby nie Radziwiłłowie — rzekł Michał, jabym go już może z pomocą Dymitra mógł sobie pozyskać. Wszystko się rozbiło o nich.. Ożenił się Dymitr, ale pozostał im obcym, a ja wrogiem..
— To sprawa Paców — wtrąciła Hela. Michał popatrzył na nią ironicznie się uśmiechając... Tak... nie wyjdziemy z tego czarodziejskiego koła... Pacowie... i Radziwiłłowie... a ja wpośrodku bojujących — ich ofiarą.
Wieczór cały spłynął na cichych rozmowach u komina... Ile razy Krajczyna wstała aby się oddalić, król ją wstrzymywał. Jakieś smutne przeczucia go dręczyły — dodawał sobie odwagi, ale zaledwie się ożywił opadał na siłach...
Dosyć już było późno, gdy Kiełpsz przyszedł, dał znać Michałowi, że przypadkiem powracający z Glinian, przyjaciel Sobieskiego, który umyślnie jeździł dla widzenia się z nim, Biskup Warmiński Wydżga, nocował tu także i — mógłby mu może dać wiadomości jakie o Hetmanie.
Słynął on wówczas jako jeden z najdowcipniejszych ludzi swojego czasu, choć więcéj po łacinie niż po polsku, lub na wpół temi językami obu — koncepta w śmiech puszczał. Znał go król, ale nie liczył do swoich, bo Wydżga Hetmana był przyjacielem.
Dla téj wziętości jednak jaką miał u ludzi, dla wielkiéj głowy rozumu, i czci jaką wyznawał dla pamięci Marij Ludwiki, którą król też jako swą pierwszą opiekunkę wspominał zawsze z poszanowaniem, wypadało prosić biskupa.
Wyszła więc Hela cichym głosem na progu szepnąwszy. — Do widzenia!.. a w chwilę potem żywo, z wesołem obliczem, ukazał się biskup, witając króla swoim obyczajem, łacińskim cytatem Virgiljusza.
Smutny, musiał Michał dla niego przybrać ton któryby stanu duszy jego nie wydawał.
— Krzyżują się nasze drogi, rzekł sadzając biskupa — wy, Pasterzu wracacie z Glinian, ja tam jadę.
— Niech Bóg błogosławi, odparł Wydżga. Hetman oczekuje tam na Was — bene praeparato pectore. Wojsko wygląda pięknie, a idzie z ochotą na nieprzyjaciela.
Król westchnął i nie mógł się wstrzymać od wyrażenia tego co mu na sercu leżało..
— Pac się spóźnił! boli mnie to niezmiernie — rzekł.
— Si vis pacem para bellum, odpowiedział siląc się na niezręczny dowcip Wydżga.. Hetman nasz tymczasem przygotował się na ewentualność wszelką, a nie przyjdzie pax — pociągnie z panem wojnę.
Usiłował tak króla rozweselić biskup, bo mu jego chmurne oblicze przykre czyniło wrażenie..
— To tylko źle, dodał, że Wasza Królewska Mość nie bardzo zdrów tam jedziesz gdzie wiele sił potrzeba.
— Spodziewam się je odzyskać — rzekł Michał prędko. W drodze nawet czuję się lepiej. Hetman odemnie starszy, bo podobno około pięćdziesięciu sobie liczy.
— Hetman! przerwał biskup — on sobie wcale liczyć nie dozwala, a na twarzy mu kwitnie rumieniec. Jako młodzik się zwija..
— Szczęśliwy! — szepnął Michał posępniejąc — ale każdy ojczyźnie przynosi to co ma.
Spojrzał na Wydżgę w którego oczach malowało się współczucie i dodał.
— Znacie, ojcze, życie moje — nie miałem nigdy szczęścia, bo i téj chwili gdy mnie niespodzianie elekcja spotkała, ani dla siebie ni dla rzeczypospolitéj za szczęśliwą nie liczę — i teraz gdy radbym krew przelać — zastyga ona i krzepnie.
Staram się podźwignąć jak mogę.. a uczynię co zdołam..
Któżby więcéj wymagać śmiał po was. Najjaśniejszy Panie! przerwał Biskup.. Stajecie z dobrą wolą na miejscu wyznaczonem, resztę uczyni Bóg.
Wszyscy, z Hetmanem na czele, mamy teraz nie nadzieję, ale przeczucie że Bóg da zwycięztwo — pocieszy nas i osłodzi wam żywot, w którym wiele goryczy mieliście do wypicia..
Ale na pociechę wspomnijcie sobie czego doznał antecessor wasz, król Kaźmierz, co ucierpiała anielska nasza a bohaterska królowa? i was też, miłościwy królu, nim się fortuny obróci koło, — wszystkim nam do tego skłaniać jest obowiązkiem, abyście savienti fortunae animum tenacem przeciwstawili.
— Jednego tylko pragnę — przerwał król z zapałem, mieć tyle siły abym mógł na placu stanąć, piersi nastawić i — zginąć, a! — wielką by to pociechą było dla mnie!!.
Gdy to mówił lice mu zapłonęło — rumieniec się zjawił na policzkach i cała postać przybrała rycerski charakter. Ale — stan ten zaledwie trwał krótką chwilę — głowa mu opadła na piersi, opuściły go siły, obejrzał się za służbą, czując palące i zeschłe wargi. Uderzył w dłonie.
Kiełpsz wbiegł i spojrzawszy tylko podał mu przygotowany napój.
Wydżga patrzył i litość coraz wyraziściéj się odbijała na jego twarzy.
Uprzedzony przeciw królowi — nie lubił go nigdy, w towarzystwie Sobieskiego nasłuchał się wszystkiego co przeciwko niemu wyciągano i wymyślano ażeby niechęć obudzić — lecz zblizka patrząc na tego męczennika — uczuciem ludzkiem poruszyło mu się serce.
— N. Panie, rzekł żywo. Z uwielbieniem słucham was i patrzę — ale nie pojmuję jak dostojna małżonka wasza, a naostatek i lekarz mógł dozwolić w tym stanie podjąć podróż — a myśleć nawet o wojnie.
Słysząc to król się zerwał z siedzenia.
— Łudzicie się, mój ojcze — zawołał — to są momentalne, zwykłe moje, od wielu lat, przechodzące cierpienia, na które ja zważać nie zwykłem.
Niech Bóg broni aby mi się kto śmiał przeciwiać teraz — gdy mam wolę niezłomną, gdy iść muszę.
Ojcze! — dodał — Kamieniec!! z Kamieńcem na piersi kładnę się, wstaję, chodzę — Kamieniec nie choroba mnie zabija — traktat Buczacki mnie dusi.
Na mojem panowaniu i imieniu, srom ten, niezmazany krwią pozostawić, a!.
Zakrył sobie oczy rękami.
Wydżga skłonił głowę nie mówiąc nic, a król dorzucił głosem drżącym.
— Umrę! zginę! ale ja tego pragnę! ale to mi się jedno uśmiecha, króla znajdziecie łatwo, a ja żyć tak dłużéj nie mogę.
— Najjaśniejszy Panie — powstając z krzesła z powagą odezwał się Wydżga — wasze imie Michael — niech wam będzie otuchą. Wiecie co ono oznacza? quis ut Deus! — kto nad Boga: ten Bóg będzie waszą pociechą i obroną, a ulituje się niewinnego męczarni.
Biskup łzy miał na oczach.
— Godzina spóźniona, rzekł, czas abyście odpoczęli N. Panie — a ja krzyżem świętym was błogosławiąc radbym w duszę wlać pokój!!
Rozstali się w progu.
Znużony wszystkiem co tego wieczora doznał król natychmiast się położył, ale przeciwko rozkazom Brauna, który rozkazał dzień wytchnienia. Polecił mieć wszystko w gotowości do dalszéj podróży.
Im się zbliżał bardziéj do celu, tém niecierpliwość rosła.
— Nie odetchnę, nie będę spokojnym aż gdy stanę wśród wojsk i obozu.. Tam dopiero wypocząć będę mógł...
Krajczy, który pozostał w krześle przez noc całą — z boleścią się przekonał iż przez całą noc nie zmrużył oka. Rzucał się po łożu jęcząc, siadał na niem — dopytywał o godziny, usiłował zasnąć napróżno.
Braun, który wezwany przyszedł nadedniem, usłyszawszy od krajczego o stanie króla i przekonawszy się, że przedłużenie męczarni ulgi by nieprzyniosło, zgodził się na podróż i ze dniem Michał w kolebce zamkniętéj, drzemiący i rozmażony jechał daléj ku Glinianom...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.