Królewska miłośnica/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Królewska miłośnica
Podtytuł Dalsze losy pani Dubarry
Rozdział Sieci intryg. Dostojni kuplerzy
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ VIII.
Sieci intryg. Dostojni kuplerzy.

D‘Aiguillon i Terray zjawili się równocześnie na oznaczoną godzinę w Luciennes. Po doskonałej wieczerzy, przy której gospodyni czarowała ich szalonem weselem, — pod niem do czasu kryła gorycz i knuła zdarcie maski z d‘Aiguillona, — obaj byli w świetnych humorach. Popijali wyborną mokkę i nie mogli dosyć nachwalić się różnych gatunków likieru i geniuszu mnichów, co je robili. Zapaliła sama obu fajki. I salonik napełnił się aromatem dymu z wyśmienitych tytoniów tureckich.
Nagle ozwała się:
— Zaprosiłam was, drodzy przyjaciele, aby prosić o radę i pomoc. Wisi nademną niebezpieczeństwo. Ludzie, w których życzliwość wierzyłam, kopią nikczemnie podemną dołki.
D‘Aiguillon mimowoli zarumienił się, co mu się przez szereg lat nie przytrafiło.
— To niemożliwe! — rzucił przez zęby.
Terray spuścił oczy:
— Cóż się takiego zdarzyło? — spytał.
— Coś bardzo przykrego! — odparła. Hrabia Dubarry zamierza podsunąć królowi na faworytę moją bratankę Adolfinę!
— Ach, nie lękaj się tego! — rzekł d‘Aiguillon. Już dawno zwróciłem królowi uwagę, że ona ma brzydkie łydki i Ludwik przyznał mi słuszność. Nic z tego nie będzie.
— Stary kupler na ten raz się zawiedzie! — wybuchnął śmiechem Terray.
— Jednak obawiam się, że nie tę, to inną znajdzie, aby oplątać króla. Ludwik jest obecnie tak słaby... tak łasy na nowości.
— Nie tylko obecnie. Zawsze było to samo! — zauważył Terray.
— Zawsze było to samo! — przywtórzył ze śmiechem d‘ Aiguillon. Pamiętam, jak przed trzema laty zapalił się dla księżniczki Monaco. Na twoje szczęście, hrabino, zajął się wtedy sprawą aresztowania członków parlamentu i jakoś zapomniał o niej.
— Wcale nie! — zaprotestował Terray — ale dlatego, że podsunięto mu wtedy pannę Smith za wskazówką jednego z uwięzionych.
— Między nami mówiąc, sprzykrzyła mu się przez jedną noc — przypomniał d‘Aiguillon. Nazajutrz zaprezentowano mu prześliczną pannę Bèche, która grała tak na jego sercu, jak jej ojciec na szpinecie. Biedna Joanno! pamiętasz, jak musiałem cię wtedy pocieszać i zachęcać do walki.
— Wygrałam ją! — rzekła hrabina. Ale sam wiesz, ile to kosztowało mnie łez ukrytych i przymusu do uśmiechu wobec króla, gdy każdej chwili drżałam, że będę zmuszona ustąpić.
— Ty zawsze potrafisz zwyciężyć, Joanno! Czy podobna oprzeć się twemu czarowi?! — nachylił się d‘Aiguillon przez stół ku jej ręce, nerwowo bawiącej się wielką cukiernicą z masywnego złota, i ucałował ją.
— Lękam się, że niezawsze! — smętnie odparła. Już wyczerpana jestem tą walką o posiadanie serca najniewierniejszego z monarchów!
Terray spojrzał na nią z ukosa. Zdziwiło go nieco, że ona tak łatwo przechodzi do porządku dziennego nad własną niewiernostką. Ale d‘Aiguillon wzruszył tylko ramionami. Był przyzwyczajony do niepoczytalności pani Dubarry na tym punkcie. Dawno oboje przyszli do wspólnego wniosku, że wziął ją z prawa, jak burza zmysłowa, i zrekompensował jej niedostateczność pieszczot Ludwika. Nie czuła się tu wcale winną. Winnymi byli Ludwik i d‘Aiguillon. Usprawiedliwiała się przed sobą zwłaszcza tem, że o ile mogła ograniczyła stosunek z d‘Aiguillonem, który jeno zrzadka korzystał z praw do niej, pochłonięty licznemi zajęciami i syt miłości, dzięki zdradom pokątnym, których się nie domyślała. Ostatecznie usidlił ją był głównie przez politykę.
— Wszystko to jest twoją chorobliwą imaginacją! — ziewnął d‘Aiguiillon.
— Tak sądzisz? — bacznie spojrzała nań Dubarry. Jednak ktoś bardzo mi przyjazny uprzedza mnie listownie o nowem, groźniejszem niebezpieczeństwie.
— Hm... naprzykład? — nadstawił uszu d‘Aiguillon. Terray poruszył się niespokojnie, wypuszczając z ust fajkę.
— Ów ktoś napomyka — mówiła du Barry, z ukosa śledząc kochanka — że czynione są starania celem wprowadzenia do łoża królewskiego hrabiny Nevkerke.
D‘Aiguillon ukrył zmieszanie obojętnością tonu:
— Ach! to ta piękna Holenderka, która dziesięć lat temu wprawiała Paryż w zachwyt. Terray!... jak ona się nazywa z męża?... Zapomniałem...
— Pater.
— Ach! tak — Pater. Prawda!... Ależ to przecie stara historja. Raił ją Ludwikowi niegdyś sam Choiseul. Dziś jest przejrzała! — zimno cedził słowa d‘Aiguillon.
— O! to nieprawda. Widziałam ją. Zawsze jeszcze jest piękna.
— Bądź co bądź możesz się jej nie lękać. Jest zamężna. A te protestantki są to takie dziwaczki, że...
— Właśnie słyszałam, że już wystarano się dla niej o rozwód.
— Oho! nic nie wiem o tem. Któż jej dopomógł?
— Podobno ten sam osobnik, który obecnie ponownie stręczy ją Ludwikowi.
— Ej! to chyba plotki... Co za łajdak! — mówił d‘Aiguillon, złudzony sztuką udania pani Dubarry, w mniemaniu, że nie wie ona wszystkiego.
— Takich łajdaków jest sporo śród nas.
— O, tak!... Kuplerstwo opłaca się doskonale!... W każdym razie ciekawem jest, co to za człowiek.
— Jest to ten sam łajdak, co zawdzięcza mi ocalenie go od stryczka, któryby go nie minął po wyroku parlamentu!
D‘Aiguillon zlekka pobladł. Ale natychmiast zwykły cynizm pomógł mu opanować zmieszanie. Zapytał drwiąco:
— Czy to nie będzie przypadkowo d‘Aiguillon?
— Ty! ty! ty! — rozkrzyczała się pani Dubarry. Może zaprzeczysz?!
— Nie zaprzeczam; skoro wiesz! — odparł, patrząc jej bezczelnie w oczy.
Jej twarz spłonęła purpurą, zaiskrzyły się oczy, głos stłumiły łzy. Rzuciła w gniewnej żałości:
— D‘Aiguillon! dlaczegoś to uczynił?!
— Śmieszne pytanie!... Dlaczego?... Król ma żal do mnie za moją politykę: żem jakoby dozwolił Rosji utuczyć się na Polsce. Bąknął nawet o powrocie Choiseula do władzy. Musiałem poświęcić ciebie, aby zająć lepiej myśl króla nową faworytą.
— A ja?! — biła się w piersi w gniewie i żalu.
— Cóż ty?! Nie jesteś wieczna. Zresztą zasłużyłaś na zmianę losu... Zdradziłaś króla. Ha! ha! ha!
Nie wiedziała, jak się to stało. Ciężką cukiernicę ze złota już trzymała oburącz, podniosła — rzuciła nią przez stół w twarz d‘Aiguillona.
Syknął z bólu. Kurz cukrowy zasypał mu oczy. Cukiernica — na jego szczęście — uderzyła wyżej oczu, w czoło. Spadła na stół, rozbijając z brzękiem talerz. Kawałki cukru potoczyły się na posadzkę. Na czole wyskoczył momentalnie guz z krwawym znakiem w pośrodku.
Książę ścisnął zęby. Podniósł rękę do czoła. Spojrzał na palce: ujrzał smugę krwi. Terray bez tchu patrzył na tę scenę. Dubarry niema stała, wpatrując się w d‘Aiguillona — sama była przerażona niespodzianką swego wybuchu. Książę opanował się — zwrócił się do Terray‘a.
— Mówiłem ci zawsze, że to jest słodka kobieta. Zadała mi słodki cios, po którym... będzie mnie kochała jeszcze więcej.
Przebrał w bezczelności. Stłumił żal hrabiny z powodu bólu, który mu sprawiła. Zwróciła się wyzywająco do Terray‘a:
— Terray! byliśmy dotąd przyjaciółmi. Jeżeli chcesz możemy być od dziś kochankami.
Zbliżyła się do generalnego kontrolera i zarzuciła mu ręce na szyję. Terray mimowoli objął ją. D ‘Aiguillon zzieleniał ze złości.
— Puść go!
— Nie!... on nie jest taką świnią, jak... ty!
— Za pozwoleniem! — rzucił ze złością przez zęby d‘Aiguillon — mam nadzieję, panie Terray, że poinformujesz hrabinę Dubarry sam o propozycji, którą onegdaj uczyniłeś królowi.
— Milcz! — krzyknął Terray, pobladły.
— Dlaczego? — szydził d‘Aiguillon — przecież ją to zainteresuje, że wszedłeś w targi z Ludwikiem, przyrzekając sprowadzić mu do łoża swoją córkę nielegalną, panią d‘Amerval.
— Kłamiesz! — zawołał fałszywym głosem Terray.
— Wiesz dobrze, że nie kłamię. Król mi to sam powiedział wczoraj! Zaprzecz!
Terray milczał, spuściwszy oczy. Hrabina ze zgrozą odstąpiła od niego.
— Coście zrobili zemną?! — krzyczała, zalewając się łzami. Odejdźcie precz... obydwaj!... Nienawidzę was!
Odwróciła się i odeszła. Z poza zamkniętych drzwi słyszeli jej płacz histeryczny.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.