Królewska miłośnica/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Królewska miłośnica
Podtytuł Dalsze losy pani Dubarry
Rozdział Zmartwienia pani Dubarry. Szwagier i mąż. Księżna Forcalquier. „Potwór!“
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ VII.
Zmartwienia pani Dubarry.
Szwagier i mąż. Księżna Forcalquier. Potwór!“

Ex-opiekun i szwagier pani Dubarry, hr. Jan, posiadał moc mitycznego Anteusza. Zwalony z nóg przez los, choroby, katastrofy — jakoby od zetknięcia z ziemią w upadku nabierał nowych sił. Wczoraj schorzały, pożółkły, otoczony gdzieś zdala od Paryża ciżbą doktorów, kłócących się, czy należy go leczyć zimną, czy gorącą wodą, wyklinający kobiety, które „zabiały mu zdolność kochania ich dalej“, — dzisiaj dźwigał się z łoża boleści, wysyłał „lekarzy idjotów“ do stu djabłów i wybierał się do stolicy z całym haremem ślicznych dziewcząt, zwiększanym przygodnie po drodze.
Nigdy nie brakło mu na długo środków, aby żyć na stopie miljonera. Specjalnym geniuszem wodził za nos wierzycieli i naciągał przyjaciół. Kiedy przegrywał majątki pierwszych w jeden wieczór, a drudzy ubolewali z powodu jego strat, mówił tym ostatnim: „Nie martwcie się! Wy to zapłacicie!“ Starych wierzycieli, którzy nagle stali się natrętni, — dumny ze swej uczciwości spłacił olbrzymiemi sumami, które przypadły mu w udziale z królewskiej skarbony „za dostawę najpiękniejszej kochanki do dworu“ — jak to sam określił. Odetchnął; skonstatował smętnie, że „jakoby powstał z grobu, ale będzie się musiał doń położyć nanowo, o ile nie znajdzie wskrzesicieli — lichwiarzy“. Znalazł ich — „wyssał pijawki“ — uczuł się ponownie w szponach natarczywej bandy wierzycieli. Grozili mu sądami i komornikami. Nie powstydził się grzmieć na cały Paryż groźbami: „Niech się strzegą! Czy nie wiedzą o tem, że to ja dostarczyłem metresę królowi?!“
Był to już skandal, przekraczający miarę dopuszczalnych. Pani Dubarry, dowiedziawszy się, że jej szwagier w taki sposób manifestuje swój powrót do stolicy, kazała mu powiedzieć, że „powinien siedemkroć obrócić język w gębie, zanim coś powie“. Odmówiła mu kredytu, gdyż inaczej niepodobna było zahamować tej pompy szantażu i wyzysku, a na skrępowanie jego języka nie było rady. Pił bowiem zawzięcie, niekiedy aż do napadu „białej gorączki“, a wtedy „musiał mówić prawdę“, powołując się na tezę rzymską: In vino veritas.
Niedopuszczony do niej, urażony cofnięciem kredytów, polecił jej powiedzieć, że znajdzie sposób ukarania jej „czarnej niewdzięczności“.
I niebawem nabawił ją goryczy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pewnego dnia przyszła odwiedzić panią Dubarry piękna i mądra księżna de Forcalquier. Obecnie zabiegała o jej przyjaźń, sama zaprosiła się do jej stołu. Było to jedno z największych zwycięstw towarzyskich pani Dubarry. Poprzedziła je arcykoronkowa dyplomacja. Oto pani Dubarry, na balu dworskim spostrzegłszy, że księżnej wypadł z ręki wachlarz schyliła się i podniosła go, a doręczając jej zgubę, rzekła:
— Sądzę, że tu nikt nie weźmie mi za złe, iż oddaję hołd pięknu!
Zawstydzona wspaniałomyślnością pani Dubarry, dotychczas zazdrosna o zaćmiewający ją urok tamtej, księżna ozwała się z niskim pokłonem:
— To ja winnam być służebną najpiękniejszej!
Obie panie siadły na uboczu i zawiązały z sobą przyciszoną rozmowę.
— Czy hrabina wie o tem, że byłam jej nieprzyjaciółką? — spytała pani Forcalquier.
— Wiem... Wiem nawet, co księżna o mnie mówiła.
— Ach, — zarumieniła się tamta. Już sama nie pamiętam, co mówiłam! A ci plotkarze...
— Ja pani przypomnę. Zestawiała mnie pani z panią Pompadour na moją niekorzyść. Mówiłaś, że tamtej można było oddawać hołdy, mimo jej mieszczańskiego pochodzenia i dwuznacznego stanowiska, ponieważ była solą ziemi, gdy ja jestem puchem na powietrzu. Mówiłaś, ze tamta stworzyła epokę, popierała sztuki i nauki — ja rozpętałam tylko szał zbytku! Że ona wskazała drogę wielkim malarzom, rzeźbiarzom, poetom, uczonym; ja wyniosłam na szczyty tylko fabrykantów misternej nicości, dekoratorów bez jutra, farsistów! Ona miała smak; ja go nie mam! Ona wskrzesiła Racina; ja służyłam tylko satyrze skandalami! Ona dała Francji operę, ja królowi — kuplety! Że byłam gryzetką i zostałam nią w moich skłonnościach i przyjemnościach...
— Przestańmy, hrabino!
— Nie! dokończmy... Czyniłaś mi zarzut, że jestem bezodpowiedzialna, żyjąc w rozkosznym śnie, bez krzty powagi, zainteresowania się wielkiemi sprawami Francji! Szydziłaś, żem obojętnie przyjęła nieszczęsnych posłów z Polski, przychodzących prosić o pomoc dla swojej ojczyzny, rozdartej przez zaborczych sąsiadów... że nie słyszałam, co mówią, myśląc naówczas o pięknym Dauberval‘u, który zamierzał ku memu żalowi jechać do Rosji... Wyraziłaś się, że do owej zbrodni Europejskiej nie dopuściłby Choiseul, gdybym nie była wmięszała się raz jeden do polityki — i to niefortunnie...
Pani Forcalquier spuściła oczy, purpurowa ze wstydu.
— Ach, hrabino... musisz mnie nienawidzieć!
Pani Dubarry uśmiechnęła się smętnie.
— Wcale nie!... Przecież nie mogę się równać z panią Pompadour. Miałaś pani słuszność we wszystkiem. Ale cóż ja jestem winna, nieboga? Taką się urodziłam... A nie miałam śród swoich przyjaciół dla pokierowania mną... księżnej Forcalquier. Mam tysiąc wad. Teraz już na zmianę mojej lekkości zapóźno!
— Ale nie zapóźno na przyjaźń! — zawołała wzruszona księżna. Pani jesteś poprostu bonne fille... a jako taka przechodzisz tysiąc pań Pompadour. Przy tysiącu wad masz miljon zalet. Jest to proporcja cudowna...
I zawarła ją w swoich objęciach...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Odtąd przychodziła niekiedy odwiedzić Joannę. Nie próbowała jej zmienić — to było niemożebnością. Zjawiała się, aby popatrzeć na nią, porozmawiać z nią dla rozrywki, dręczącą zawiłość swoich myśli, niepotrzebnych owej zakłamanej epoce, rozprószyć jej szczerością i prostotą — unikatem na dworze! Była jej życzliwą niezmiernie. Sąsiadowała z nią na ucztach, jakkolwiek przed trzema zaledwo miesiącami wyraziła się, iż prędzej nastąpi trzęsienie ziemie we Francji, niż ona zje łyżkę strawy przy stole „tej awanturniczej parwenjuszki“.
Tego dnia zjawiła się w ważnej sprawie. Całując, podała jej do przeczytania drobny rękopis:
— Przyszłam cię ostrzedz, hrabino! Wybacz, że cię zmuszam do przeczytania tego brudnego świstka. Musisz poznać zawczasu niebezpieczeństwo.
Dubarry, naprzemian blednąc i rumieniąc się, odczytała pocichu:

Nierządnico!
Przecz dumne masz lico?!
Hrabino!
Co godności twej przyczyną?!...
Toć znów pójdziesz ulicą, —
Gdy twe wdzięki przeminą,
Zżółknie ładne twe lico!...

Kiedyś szła z zapłatą mnicha szparko,
Kiedy z matką kucharką
Sprzedawałaś na wyścigi ciało —
Nie byłaś wcale białą,
Ani tak dumną!... Do czarta!
I dziś czarna jesteś i nie więcej warta!!...


Nie bądź-że tak zajadła,
Przynajmniej względem mnie,
Co to wszystko dobrze wie...
Czyż moja pamięć przepadła,
Czy raczej twoja pobladła?!
Księżniczko, nierządnico,
Zniż harde lico!...[1]

Joanna załamała ręce, gniotąc w nich papier. Oczy jej były pełne łez. Drżące usta powtarzały:
— Zawsze... zawsze... zawsze to samo!
Księżna rzekła:
— Wyśpiewują to na rogach ulic. Znam autora tej piosenki. Powiedzieć ci nazwisko?
Dubarry podniosła ręce do uszu:
— Nie! nie chcę.
— Ależ ten pismak dobrze zasłużył sobie na Bastylję!
— Wszystko jedno. Nikt nie będzie siedział przezemnie w Bastylji.
— Ta piosnka zaszkodzi ci mocno!
— Może... Ale może też prędzej przestaną tak pisać, gdy zrozumieją, że jestem dobra... Nie potrafię mścić się...
— Musisz przynajmniej wiedzieć, kto natchnął paszkwilistę do tej piosenki?
— Po co?!
— Bo musisz być na straży! Ów człowiek tą drogą rozpoczyna kampanję. Chce wprzód uniemożliwić cię w oczach króla. Potem zamierza podrzucić królowi inną kochankę. Już ma ją w zapasie. To człowiek, który posiada ambicje nigdy niesyte. Narazie zadowolnił się złotem. Ustąpił d‘Aiguillon‘owi i Maupeou. Teraz znowu pała chęcią rządzenia.
— Kto taki?! — już odgadywała, a nie chciała jeszcze wierzyć.
— Jean Dubarry!
— Szubrawiec!... Kogóż to rai królowi?
— Swoją siostrzenicę, Adolfinę Dubarry.
— To dziecko?!
— Tak jest.
— Szubrawiec!... A czy król ją widział?
— Widział!
— Co mówił?
— Ślinka mu pociekła... Szczerzył zęby w uśmiechu.
— Ale przecież... on już wyszumiał się.
— Biedna Joanno! nie wiesz chyba o tem, że mężczyźni na starość — wbrew niemocy swojej — wstępują w nową wiosnę... lubieżności. Nie gryzą strawy, ale lubią łykać ślinkę.
— Ach, wiem!... Znałam kiedyś takiego opata...
— Uprzedziłam cię. Broń się!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Biedna hrabina miała narazie inny kłopot. Odnalazł się jej mąż. Zapowiedział jej swoją wizytę z zapytaniem: kiedy może odwiedzić „drogą małżonkę, którą pokochał dopiero teraz, idąc śladami króla i całej Europy, rozkochanej, w jej portretach?“
Odpowiedziała mu listem, zawierającym pięć słów:

„Nigdy! Mów wyraźniej, czego chcesz?“

Odpisał:

„Wyraźniej — to znaczy, że przegrałem onegdaj do markiza de Chabrillant tysiączek nowiutkich luidorów — których nie mam w kieszeni. Wyraźniej — to znaczy, że mój braciszek, który dawno powinienby wisieć, posłał mnie do djabła, gdy prosiłem, aby interwenjował w sprawie honoru Dubarrych płacąc mój dług karciany. Wyraźniej — to znaczy, że żona, która jest tak bogata, jak Ty, nie może zezwolić na to, aby mąż był żebrakiem.

Zawsze kochający Cię jednakowo
Wilhelm.
P. S. Jeśli mnie ocalisz, nigdy już nie zasiądę do kart, chyba, że będę miał znowu nadzieję wygranej.“

List ten nadszedł w chwilę po odejściu księżnej. Postanowiła przedewszystkiem uwolnić się od męża. Napisała doń list z propozycją, której przyjęcia była pewna. Wystylizowała go z humorem szubienicznym:

„Drogi mężu! Miłość twoja wzrusza mnie. Rada będę, jeżeli nadal będziesz mnie kochał tylko na portretach. Albowiem twój pobyt w Paryżu skandalizuje dwór i szkodzi mojej opinji, jako Twojej honorowej małżonki. Słyszę o twojej grze, przegranych, pijaństwie, w którem przechodzi cię tylko mój zacny szwagier i o koszarowych awanturach z markietankami gwardji królewskiej. Jeżeli będziesz tak dobry — a będziesz nim z pewnością — że udasz się do markizatu de l‘Isle, zastaniesz tam dla siebie dyplom książęcy. Prócz tego Terray na moją prośbę prześle ci gratyfikację — rentę 60.000 liwrów rocznie. To chyba dość. Terray opowiada, żeś wziął już 5 miljonów. Pomimo to, nie chcę być skąpą dla ciebie. Ale racz opuścić stolicę nazawsze i nigdy już nie pokazywać mi się na oczy. Do niewidzenia!
Joanna Du Barry.“

Odesłała ten list. Jeden kamień spadł jej z serca.
Potem napisała do szwagra — wcale w innym stylu:

„Mój ex-opiekunie i panie szwagrze! Obecne twoje łajdactwa zaćmiły wszystkie dobrodziejstwa, jakie mi wyrządziłeś. Radzę ci, abyś nie był moim wrogiem; więcej na tem skorzystasz. Rozmyślam obecnie z panem Terray nad daniem twemu synowi jakiejś wysoce intratnej rangi, przewyższającej o wiele jego zdolności i chęć pracy. Nadto wiedząc, że leży ci na sercu ożenienie chłopca, pomyślę dlań o świetnej partji, choć nie z panną B. — jak tobie, a kiedyś i mnie się uroiło — bo król nie może dać nawet nielegalnego swego owocu synowi szantażysty, jakim pan dla honoru Dubarrych stałeś się nie od dzisiaj. Nie proponuję ci wyjazdu, bo wiem, że nie posłuchasz. Za moją życzliwość wymagam jednego, abyś mojej siostrzenicy nie stręczył wzamian bratowej królowi, bo jeden taki splendor rodzinie Dubarry winien wystarczyć. A ja pomyślę i dla niej o świetnej partji. Racz zmniejszyć stopień twojej podłości w oczekiwaniu pięknych koligacyi, powiązanych z dobremi dochodami dla szczęśliwego ojca!... J. du B.“

Hrabia Jan Dubarry odpisał bratowej w słowach pełnych zachwytu. Zaznaczył na wstępie, że jest ona zawsze najpiękniejszem stworzeniem na świecie i że tylko przez chwilowe zaćmienie umysłu zamierzał znaleść zastępczynię dla niej przy boku króla. Obecnie „nie tylko cofa się przed myślą tak obłędną“, ale pragnie oraz „za usługę wyświadczyć jej usługę, wstępując ponownie w rolę jej opiekuna zdaleka“.
Poczem na pięciu bitych stronicach opisał jej otwarcie wszystkie intryżki, zmierzające ostatnio do podstawienia jej nogi przez podsunięcie monarsze — bądź nowej miłostki, bądź projektu żeniaczki: kochanek, które mogłyby jej wydrzeć zmysły, a potem serce króla, i księżniczek, które przepędziłyby ją z dworu, jako przyszłe królowe.
Otworzyła oczy boleśnie. Najboleśniejszem było to, że okazało się, iż śród stręczycieli znalazł się... jej kochanek, ks. d‘Aiguillon.
— Potwór! — krzyknęła.
Natychmiast napisała liścik do d ‘Aiguillon‘a tej treści:
„Ostatnio zaniedbałeś mnie dla zajęć państwowych. Stęskniłam się za tobą. Racz przyjąć do mnie zaproszenie na wieczór dzisiejszy. Będzie tylko Terray“.
Równocześnie zaprosiła jeneralnego kontrolera, którego uważała za swego najzaufańszego druha. Chciała mieć świadka rozstrzygającej rozmowy z księciem d‘Aiguillon i pohańbić miłośnika w obecności jego przyjaciela, który wiedział o ich dawnym stosunku.




  1. Por. u Goncourt’ow wierszyk: „Drôlesse“ rozdz. IX (P. A.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.