<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Bliziński
Tytuł Któż jej winien?
Pochodzenie Tragikomedye małżeńskie w zbiorze Nowele humoreski
Wydawca Franciszek Bondy
Data wyd. 1890
Druk W. Stein
Miejsce wyd. Wiedeń
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Któż jej winien?

Przy stole zastawionym przyborami do śniadania złożonego z kawy i herbaty z zimnem mięsiwem siedziała w powabnym negliżu majestatyczna pani Bombelska, przekwitająca, lecz nie przekwitła jeszcze zupełnie piękność, dobiegająca piątego krzyżyka. Piła herbatę całkiem czystą, bez śmietanki a nawet bez cukru, co uważała za nader skuteczny środek przeciwko zbytecznemu tyciu.
Z drugiej strony stołu vis-à-vis tej pani siedział przy szklance kawy z miną wielce znudzoną, którą starał się maskować przymuszonym uśmiechem — w eleganckim szlafroku piękny Trezorek.
Jakto! Trezorek siedział przy stole naprzeciwko swojej pani i pił kawę?
A nie inaczej! Aha! panie myślałyście zapewne, że to był piesek? bardzo przepraszam: to był p. Bombelski, dwudziestoczteroletni małżonek majestatycznej pani i szczęśliwy posiadacz jej przekwitających wdzięków.
Jakże się to stać mogło?
Sposobem bardzo prostym. Pani Bombelska niegdyś słynna piękność, przeżyła już dwóch mężów, z którymi o tyle była szczęśliwą, o ile po każdym z nich, skutkiem zapisów, odziedziczyła gruby majątek. Nie idzie za tem, aby czuła się zadowoloną i aby w jej dziewiczem dotychczas sercu nie było próżni, którą pragnęła zapełnić. Cóż więc dziwnego, że posiadając środki, zapragnęła teraz zrobić coś dla tego biednego serca, które żyło do tej pory tylko poświęceniem, i uczynić zadosyć niezaspokojonym pragnieniom?
Była panią swojej woli w całem znaczeniu tego wyrazu, gdy on znalazł się na jej drodze.
On, to był Trezorek.
Właściwie nie nazywał się wtenczas jeszcze Trezorkiem, tylko poprostu Guciem — nadała mu dopiero to miano kobieta żądna miłości, dla której stał się prawdziwym skarbem.
Skarbem, o który drżała bojąc się go utracić, to też strzegła go, jak oka w głowie i pielęgnowała, jak gdyby był egzotyczną rośliną.
Otóż ten skarb pielęgnowany był w chwili, gdy go poznajemy, nierad czegoś oczywiście, bo skrzywiona jego twarz wyrażała niezadowolenie.
Niezadowolenie, czy też jaki ból tajony może? na to przypuszczenie pani Bombelska zadrżała i spojrzała na Trezorka.
Siedział on w ponurem milczeniu, nie tykając kawy, tylko mieszając ją machinalnie łyżeczką bez względu na prześliczny kożuszek, który zjadać zwykł był zazwyczaj na samym początku z wielkiem nabożeństwem.
Pani Bombelska była coraz to więcej niespokojną.
„Trezorku drogi, co tobie dziś jest?“ zagadnęła nareszcie, „dla czego nie pijesz kawy? ostygnie ci.“
„Nie mam apetytu“, odrzekł spoglądając melancholicznie na rozbity łyżeczką kożuszek.
„Nie masz apetytu!“ krzyknęła, „toś ty chory!!“
„Chory“, potwierdził ponuro.
„Guciuniu mój! Trezorku! nie strasz mnie; wczoraj jeszcze byłeś taki wesół, zdrów... może to tylko imaginacya... spróbuj! wypij choć z pół szklanki, ty tak lubisz kawę.“
„Nie kuś mnie“, bąknął niepewnym głosem (żal mu było kawy), „to mi może zaszkodzić.“
„Ale nie zaszkodzi! nie! wypij.... jak mnie kochasz.“
Na to zaklęcie Trezorek zmiękł i robiąc niby poświęcenie, zabrał się do kawy; zjadł najprzód kożuszek, potem wypił trochę, potem więcej, nareszcie i wszystko, nie zostawiwszy w szklance nic, oprócz resztek ciastka drożdżowego, które także całe skonsumował.
Po kawie zapalił papierosa, a gdy z tego został już tylko popiół, przywołał znowu na twarz wyraz cierpienia, a po pewnej chwili rzekł z jakimś dziwnym akcentem w głosie:
„Zabiłaś mnie tą kawą.“
„Ja! ciebie!...“
„Czuję, że mi potrzebna najściślejsza dyeta.“
„Trezorku!“
„Bardzo mi nie dobrze.... widocznie mam raka w żołądku.“
„Raka! ach, połóż się, połóż!“ jęknęła strwożona małżonka, przywołując służącą, której poleciła rozebrać łóżko i pobiedz do doktora.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Całe dwa tygodnie już leżał biedny Trezorek w łóżku... mówię: biedny nie z powodu jego choroby, bo był zdrów jak ryba, ale dla tego, że zaczynało mu się już przykrzyć udawać chorego i znosić przymusową dyetę; lubo żona starała się osładzać mu ją bulionami, jajami na miękko, a nawet kotlecikami, które zjadał jako zgwałcony niby, w sekrecie przed lekarzami. Wobec tych ostatnich okazywał pomysłowość zaiste genialną, nie wyczerpany w wynajdywaniu symptomatów, z którymi nie mogli się połapać w żaden sposób. Krzyczał jak opętany przy oględzinach, nie dając się dotykać i symulując bóle, których jednak określić jasno nie umiał. Cierpiał w sposób tajemniczy, ale w takim stopniu, że fakultet medyczny skonstatował nareszcie istnienie pewnego złośliwego nowotworu w okolicach żołądka z wszelkiemi cechami raka.
Nie przypuszczając żeby udawał, zgodzili się lekarze pomiędzy sobą na jedno, że nie wiedzą co to jest — ale nie chcąc przyznać się do nieświadomości, oświadczyli małżonce, każdy z osobna, że jej mąż jest bardzo chory i że żadne zwyczajne środki nie pomogą mu.
Trezorek skazanym został na śmierć przedwczesną — ale radzono przedtem jeszcze sprobować Karlsbadu.
Gdy wyrok ton wyczytał z oczu zdesperowanej żony (która wszelkiemi siłami odganiała napastującą ją mimowolnie myśl o czwartym mężu), uspokoił się, jakby cudem.
Potem zażądał papieru, pióra i podkładki, żeby mu było wygodniej pisać w łóżku.
„Myśli o wierszach pożegnalnych dla mnie“, powiedziała sobie żona, „biedny, drogi mój Trezorek! to będzie jego śpiew łabędzi.“
Bo pani Bombelska uważała męża za poetę — i miała do tego wszelkie prawo. Wszakże jeszcze gdy starał się o nią, wydrukował był w pewnem pismie codziennem bardzo piękną szaradę złożoną z ośmiu wierszy, których początkowe głoski tworzyły akrostyk z jej imienia — tylko, że z Rozalii zrobił Rozalinę — a czyż to nie było wielce poetycznem?
Ciekawość ją paliła, co też jej teraz napisze — tem więcej, że Trezorek przez cały dzień zachowywał się bardzo tajemniczo; pisał i mazał, żądał więcej papieru, aż nareszcie zmęczony usnął (nie ręczę czy na prawdę) zostawiwszy zapisany papier na stoliku przy łóżku.
Czyż trzeba mówić, że pani Rozalina, zapewniwszy się, iż śpi twardo, wzięła papier i przeczytała to, co na nim było napisane?
Był to brulion testamentu.
Testamentu? a to ciekawa rzecz, co Trezorek mógł komu zapisać — chyba żonę.
Otóż właśnie, że mógł, i to więcej niż żonę, bo niedawno spadła była nań sukcesya po jakimś stryju czy imienniku bezdzietnym, który zapisał mu na własność wioskę Mokre dołki. To tylko, że ten stryj czy imiennik pozostawiał żonę, kobietkę pełną życia, młodszą o rok od Trezorka, i tę uczynił dożywotnią posiadaczką Mokrych dołków. Trezorek więc został dziedzicem tylko tytularnym, ale był w zupełnem prawie przekazać ów tytuł komu chciał.
Przekazywał go żonie. Było ty niby nic, ale bądź co bądź dowodziło jego dobrego serca i przywiązania małżeńskiego.
Pani Bombelska rozpłakała się z rozczulenia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nazajutrz rozgrywała się ciekawa scena pomiędzy małżeństwem. Trezorek był milczący, spoglądał z pod oka na żonę, poprawiał, kreślił jeszcze coś na swoim papierze, ale nie dawał się słyszeć z żadnem słówkiem, któreby miało jakikolwiek związek z jego tajemniczą robotą. O cierpieniach nie było także już wcale mowy. Przeminęły... albo tez może zaprzątnięty czem innem, nie myślał o nich.
Małżonka pogrążoną była także w marzeniach i milczącą... tylko raz po raz zbliżała się do łoża swojego skarbu, spoglądając czule w jego oczy.
W powietrzu było coś!... wisiała jakaś niespodzianka.
Nareszcie popołudniu pani Bombelska rozpoczęła akcyę.
„Mój drogi“, rzekła z jakąś dziwną stanowczością w głosie, „musimy pomówić z sobą w ważnej sprawie.“
„Słucham“, odrzekł Trezorek nadstawiając uszu.
„Ty masz majątek swój własny, tak samo jak ja (co za delikatność z jej strony!) te majątki powinny być nasze wspólne.... ale prawnie tak nie jest.... Co gorsza, ty ze swojego nie tak prędko będziesz mógł użytkować (chyba na jozafatowej dolinie — pomyślał Trezorek).... Dzieci nie mamy i nie wiem, czy mieć będziemy... (tu oboje spuścili oczy zaambarasowani)... Gdybym ja pierwsza umarła...“
Mąż przerwał jej giestem, w którym było przeczenie pełne rezygnacyi.
„Gdzież znowu!“ rzekł i zwiesił głowę.
„Żyj, żyj mój skarbie!“ zawołała żona rzucając się w objęcia męża, „ja tego tylko pragnę!“
„Życie ludzkie jest w ręku Boga“, odparł sentencyonalnie.
„Właśnie! nikt nie wie swojego dnia ani godziny, więc...“, zawahała się na chwilę, szukając słów na wyrażenie tego, co myślała.
Trezorek nadstawił znowu uszu.
„Powzięłam pewne postanowienie, które niewiem czy zyska twoją aprobatę.... ale chcesz czy niechcesz, tak się stać musi.“
„Cóz to takiego?“ zapytał mąż patrząc jej w oczy, „wiesz, że jestem ci zawsze i we wszystkiem posłuszny.“
„Oto chcę zapisać na twoje imię mój majątek...“
Oczy Trezorka zabłysły, ale zdobył się na heroiczny wykrzyknik:
„Nigdy! nie myśl, żebym....“, nie mógł mówić dalej, bo małżonka zatkała mu usta tłustą i spoconą rączką.
„Cicho być!“ szczebiotała pieszczotliwie, „słuchać i nic nie mówić. Tak będzie, jak ja sobie życzę.“
„Więc postanowiłaś nieodmiennie?“
„Tak jest. Zamówiłam już rejenta, którego tylko co patrzeć.“
„Rozalino!“ zawołał z wyrzutem.., ale znowu nie dała mu mówić. Dopiero po pewnej chwili, gdy uspokoiły się te uniesienia, rzekł cichym, ale stanowczym głosem:
„Dobrze więc! stanie się jak sobie życzysz — ale pozwólże i mnie mieć swoją wolę.“
Rozalina uśmiechnęła się filuternie.
„Bo i ja także powziąłem postanowienie“, mówił dalej, „tylko, widząc, żeś mnie uprzedziła, jestem w kłopocie, jak ci o tem powiedzieć...“
„Wiem: wiem już wszystko, skarbie mój!“ zawołała małżonka, tuląc go w swoich ramionach, niby w żelaznych. „Wykradłam ci twoją tajemnicę... wiem wszystko!“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Wzajemnego rozczulenia i uniesień, przerwanych wejściem oczekiwanego rejenta, opisywać nie będę — moje pióro na to za słabe.

Postanowiono zeznać akt zobopólnej darowizny na przeżycie, który też zaraz zredagowanym został urzędownie i podpisanym w obec świadków wyłączeniu prawnemu nie podlegających.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

To już na tem koniec? — Trezorek wyzdrowiał. — Tegośmy się spodziewali, ale cóż się stało dalej? — Rozpuścił się jak bicz dziadowski; prowadzi romanse pod nosem żony. — A ona co na to? — Cóż ma robić? gryzie się, płacze po całych dniach, tak że tylko cień z niej został i z pewnością długo nie pociągnie. — Biedna Rozalina! — No, że biedna, to biedna... ale któż jej winien? jak sobie kto pościele, tak się wyśpi; potrzebny jej był na starość trzeci mąż?






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Bliziński.