>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Kupiec i Geniusz
Podtytuł Baśń z 1001 nocy
Pochodzenie Księgozbiorek Dziecięcy Nr 54
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1933
Druk „Bristol”
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY.
E. KOROTYŃSKA.
Kupiec
i Geniusz
Baśń z 1001 nocy.
Z ILUSTRACJAMI.
NAKŁADEM „NOWEGO WYDAWNICTWA“
WARSZAWA, ul. MARSZAŁKOWSKA 141.
Druk. „Bristol”, Elektoralna 31, Tel. 761-56.






Był kupiec tak bogaty i takie posiadający dobra, jakich nikt w owym czasie nie posiadał. Same kopalnie złota i srebra przynosiły mu tak olbrzymie dochody, że i zliczyć nie mógł ile było wszystkiego bogactwa. Miał przytem dużo sług i niewolników.
Od czasu do czasu wyjeżdżał kupiec w obce kraje za interesami i powróciwszy opowiadał żonie i dzieciom o swych przygodach, poczem znów wyruszał i z wielkiemi sumami pieniędzy powracał.
Razu pewnego udał się w dalszą drogę, prowadzącą przez pustynię i zmęczywszy się bardzo, spalony żarem słonecznym, usiadł pod orzechowem drzewem, aby spożyć cośkolwiek ze swych zapasów.
Jedząc daktyle, rzucał zdala od siebie pestki, myśląc, że być może wyrosną z tego kiedyś palmy i ocieniać będą podróżnych.
Naraz, gdy po zjedzeniu daktyli i napiciu się wody ze źródła, ukląkł i rozpoczął modlitwę, zjawił się przed nim straszliwy Genjusz, ubielony starością i niezwykle dużej postaci. W ręku trzymał pałasz i wywijając nim wołał:
— Podnieś się natychmiast, abym cię zabił, tak jak ty zabiłeś mojego syna.
Przerażony kupiec odpowiedział mu drżąc cały ze strachu: — Panie! za cóż mię chcesz zabić i o jaką zbrodnię posądzasz?..
— Chcę cię zabić — rzekł Genjusz — tak jakeś ty zabił mojego syna!

— Jakto? ja Ci zabiłem syna! Ależ nie znam go wcale...
— Mówię ci, żeś zabił — odparł Genjusz z gniewem — rzucałeś pestki z daktyli wtedy właśnie, gdy syn mój przechodził. Jedna z nich trafiła w oko i położyła go trupem!..

— Ach! panie! przebaczenia! łaski! — zawołał biedny kupiec.
— Żadnej łaski, żadnego przebaczenia! — wykrzyknął Genjusz. — Zabiłeś, więc i sam zabitym być powinieneś. — Ależ ja nie chciałem go zabić, — bronił się nieszczęśliwy, nie zabijaj mnie, daruj mi życie!..
— Nie, nie! — krzyczał starzec — zabiłeś mi syna, ja ciebie zgładzę ze świata! — I pochwyciwszy go rzucił nim o ziemię i zamierzył się szablą...
— Ach, zatrzymaj się panie! — zawołał kupiec — jedno słówko daj mi powiedzieć... Ach, pozwól mi wrócić do domu na jeden rok tylko, aby pokończyć interesy, zapewnić żonie i dzieciom byt dostatni po mojej śmierci i pożegnać się z nimi nazawsze. Powrócę na to samo miejsce napewno, słowo ci daję, że nie zawiodę, a wtedy dam się zabić bez skargi...
— A jeśli nie wrócisz... — odparł Genjusz — wątpię bardzo czy wrócisz...
— Przysięgam ci o, wielki Genjuszu, że wrócę za rok od dnia dzisiejszego i że znajdziesz mnie tutaj na tem samem miejscu i pod tem samem drzewem.
Genjusz pomyślał chwilę, wreszcie zgodził się na jego prośbę i zniknął.
Kupiec wsiadł na konia i pojechał do domu, myśląc przez drogę o okropnem zdarzeniu i o tem, że za rok w pełni życia, oddać swą głowę będzie zmuszony.
Gdy przybył do domu, zamiast jak zwykle odpowiadać na radosne okrzyki żony i dzieci gorącemi pocałunkami, usiadł i gorzko zapłakał.
Zdziwieni zapytywali co mu się takiego przytrafiło, a dowiedziawszy się o nieszczęściu napełnili dom okrzykami rozpaczy. Żona wyrywała włosy z głowy, płacząc i lamentując, dzieci czepiały się jej sukni a nieszczęśliwy kupiec załamując ręce wtórował ich żalowi i płaczom.
Od tej pory kupiec rozpoczął porządkowanie swych interesów, pozapłacał długi, porozdawał podarunki krewnym swym i przyjaciołom, jałmużnę biedakom, zwrócił wolność niewolnikom i niewolnicom, rozdzielił między dzieci swe dobra, żonie oddał posag i wyznaczył dożywocie, poczem zaczął się przygotowywać do wyjazdu.
Rok upłynął szybko, przyszła chwila rozstania. Żona z dziećmi chciała mu towarzyszyć, ale kupiec nie zgodził się na to i pobłogosławiwszy wszystkich, w okropnej rozpaczy wyjechał.
Przybywszy na miejsce, gdzie mu się straszliwy Genjusz ukazał, usiadł pod orzechowem drzewem i oczekiwał tego, który go tu wezwał.
Podczas straszliwego oczekiwania spostrzegł przybliżającego się ku niemu starca. Człowiek ten prowadził na uzdeczce sarenkę i zobaczywszy kupca zbliżać się ku niemu począł.
Przywitawszy się zapytał go, czego tu w tej pustyni siedzi i na kogo oczekuje.
Kupiec ze łzami opowiedział mu całą swą smutną historję, czem wzruszył ogromnie nieznanego staruszka.
— Oto — zawołał — najdziwniejsza z historyj, jakie kiedy słyszałem! Pozwól mi być świadkiem przybycia tego złośnika!..
Mówiąc to usiadł obok strapionego kupca i podczas gdy rozmawiali zjawił się drugi staruszek z dwoma czarnemi psami.
Przybliżył się do nich i zapytał coby tu robili?.. Gdy mu powiedzieli, usiadł przy nich będąc ciekawym co się dalej stanie.
Nadszedł potem i trzeci i dowiedziawszy się na co ci trzej czekają, przyłączył się też do nich i rozmawiał.
Wkrótce spostrzegli straszliwy tuman mgły, jakby oślepiającego kurzu lecący ku nim całą siłą. Tuman ten zamienił się w okrutnego Genjusza, który z szablą w ręku rzucił się na struchlałego kupca i zawołał:
— Wstawaj natychmiast, abym cię zabił, tak, jakeś ty mi zabił mojego syna!
Wtedy tak kupiec jak i trzej starcy zaczęli wydawać rozpaczliwe okrzyki i błagać Genjusza o litość.
Starzec z sarenką rzucił się do nóg potworowi i całując jego stopy wołał:
— O wielki Genjuszu, Książę nieustraszony, przebacz temu nieszczęśliwemu, albo przynajmniej powstrzymaj choć na czas krótki karzącą swoją prawicę! Opowiem ci, jeśli pozwolisz historję tej sarenki, którą widzisz przed sobą... Jeśli uznasz jej dzieje za ciekawsze i cudowniejsze od przygody nieszczęśliwego kupca, któremu chcesz życie odebrać, spodziewam się, że darujesz mu jego mimowolną winę...
Genjusz pomyślał chwilę, potem rzekł: — Dobrze, godzę się na to.
Wtedy starzec rozpoczął swe dziwne opowiadanie.
— Sarna, którą tu widzisz, jest moją krewną, a nawet moją żoną. Miała lat dwanaście, gdy ją poślubiłem. Żyliśmy ze sobą lat trzydzieści i nie mieliśmy dzieci. Kochaliśmy się jednak szczerze, a chcąc mieć cel jakiś w życiu i módz dla kogo pracować, kupiliśmy niewolnicę z synem, którego adoptowaliśmy ze względu na jego urodę i inteligencję wrodzoną.
Żona moja zapałała zazdrością i nienawiścią do tych obojga i starała się ich pozbyć.
Zdarzyło się, że musiałem wyjechać na cały rok z domu, pozostawiając na opiece żony niewolnicę i syna.
Skorzystała niedobra kobieta z tej okazji i wyuczywszy się sztuki czarnoksięzkiej zamieniła syna w cielątko a jego matkę w krowę i oddała oberżystce, aby je hodowała, nie mówiąc naturalnie nic o przemianie.
Powróciwszy do domu zapytałem zaraz o niewolnicę i syna, odpowiedziała mi ze spokojem, że niewolnica umarła a syna jej nie widziała od paru miesięcy i nie wie, co się z nim dzieje.
Śmierć dobrej niewolnicy poruszyła mnie do głębi, więcej niż zaginienie syna, byłem bowiem pewny, że go wynajdę. Tymczasem minęło ośm miesięcy i na ślad jego nie natrafiono.
Nadchodziło święto uroczyste, w które, chcąc wystąpić wspaniale, kazałem przyprowadzić najpiękniejszą z krów, aby ją zabić na ofiarę.
Przyprowadzono mi moją zaczarowaną niewolnicę. Lecz gdy miałem zatopić nóż w jej gardle naraz zaczęła jęczeć i płakać rozpaczliwie, jak człowiek, a łzy jak groch wielkie płynęły z jej smutnych oczu.
Nie miałem siły jej zabić, kazałem przyprowadzić inną, ale żona moja zaczęła wołać i namawiać, aby ta właśnie nie inna została poświęcona na ofiarę.
Ponieważ nie byłem w stanie tego uczynić, oddałem w ręce rzezaka, który nie miał litośnego serca i zabił biedną krowę.
Krowa ta, mimo iż wyglądała wspaniale, po zabiciu okazała się tak chudą, że niemożliwem było składać taką ofiarę. Kazałem więc przyprowadzić tłustego cielaka i jego na ten cel zabić.
Jakież jednak było moje zdziwienie, gdy biedne zwierzę, nad którym już nóż trzymałem, rzuciło mi się do nóg i łzy jak u zabitej przed chwilą krowy, padały na ziemię z jego oczu.
Nie mogłem go zabijać i pomimo gwałtownego domagania się żony aby go stracić, pomimo nawet jej gniewu, odesłałem go do oberżystki.
Na drugi dzień rano wbiegła ona do mnie, opowiadając, że krowa którą zabito była moją niewolnicą, a uratowane cielę jej synem. Że poznała się na tem jej córka i powiedziała iż jest to dziełem żony mojej.
Wzruszony tem odkryciem pobiegłem do jej córki, błagając aby przywróciła cielęciu dawną jego postać, obiecała, żądając wzamian przybranego mego syna za męża i oddania mej żony w jej ręce, aby ukarać ją za jej zbrodnię.
Zgodziłem się na to i odzyskałem ukochanego syna, żonę zaś moją zamieniła w sarenkę. I oto wędruję z nią wszędzie i nigdy jej nie opuszczam. Skończyłem. Czy podobała się moja opowieść?
— Owszem — odpowiedział Genjusz — za tę opowieść daruję część kary kupcowi.
Wtedy drugi starzec prosił również o pozwolenie opowiedzenia historji dwóch psów czarnych, które mu towarzyszyły i rozpoczął tak swą opowieść:
— Było nas trzech braci, otrzymaliśmy równe majętności, ja założyłem sklep, bracia zaś moi pojechali zagranicę. Pewnego razu, gdy siedziałem w sklepie, do drzwi mych podszedł biedny człowiek w łachmanach i stanąwszy przyglądał mi się z zajęciem.
Poprosiłem go aby wszedł pod dach mój i posiliwszy się, przespał, ale mniemany żebrak zbliżył się do mnie i zapytał, czy go nie poznaję. Spojrzałem uważniej i rozpoznałem w nim jednego z mych braci.
Opowiedział mi, że jest w ostatniej nędzy, zbankrutował i nie ma dachu nad głową.
Ofiarowałem mu połowę mej majętności, za którą założył sklep i żył spokojnie.
Wkrótce przyszedł brat mój drugi w takimże jak i pierwszy opłakanym stanie i również otrzymał połowę tego co posiadałem. Żyliśmy odtąd szczęśliwie, naraz zachciało się im znowu wyjeżdżać. Niedość tego, namawiali i mnie do porzucenia sklepu i wyjazdu.
Opierałem się jak mogłem, wreszcie uległem.
Ponieważ nie mieli znowu pieniędzy, podzieliłem kapitał swój na trzy równe części i dałem braciom, trochę zaś zakopałem w ziemi i pojechałem.
Operacje finansowe udały się nam bardzo. Mnie szczególniej sprzyjało szczęście i zdobyłem wielkie pieniądze za zakupione towary.
Gdy już mieliśmy wyjeżdżać, spotkałem nad brzegiem morza jakąś damę, dość biednie odzianą, która, poczęła mnie zaklinać abym się z nią ożenił i zabrał ją z sobą na okręt.
Dziwiłem się tej prośbie, ale zniewolony jej łzami i błaganiem, zgodziłem się na to i poślubiwszy ją zabrałem na okręt.
Nie żałowałem tego kroku. Z każdym dniem poznawałem w niej więcej zalet i coraz serdeczniej kochałem.
Razu pewnego bracia moi zazdroszcząc mi powodzenia wrzucili mnie wraz z żoną do morza. Byłbym napewno utonął, gdyby nie to, że żona moja była wróżką i czarodziejką. Pochwyciła mnie już prawie tonącego i uniosła na poblizką wysepkę.
Dziękowałem Bogu za taką żonę i za ocalenie i opowiedziałem na jej prośbę całą historję z mymi braćmi, ich powrót żebraczy i moją pomoc.
Oburzona chciała jechać i pozbawić ich życia, ale uprosiłem ją, żeby tego nie czyniła.
Obiecała mi to, ale wkrótce przeniósłszy mnie do domu, znikła z przed moich oczu.
Odkopałem pieniądze i zacząłem handlować.
Razu pewnego, gdym wszedł do pokoju, ujrzałem swą żonę i dwa psy czarne, które przybiegły do mnie i od tej pory nie odstępowały ani na chwilę.

Zapytałem swej żony, coby to miało oznaczać, a ta mi odpowiedziała:
— Nie można pozwalać na zbrodnię i bezkarnie na nią patrzeć... Za wszystko złe, co ci uczynili, zamieniłam ich w te czarne psy...

Pozostaną nimi przez lat 10, poczem zamienią się w ludzi. Odchodzę od ciebie, gdzie masz mnie szukać i w jaki sposób, to ci opowiem.
Dziś właśnie mija lat dziesięć od zamienienia mych braci w zwierzęta, wybrałem się więc w drogę, aby odszukać mą żonę i prosić o zdjęcie z nich czarów...
Idąc pustynią spostrzegłem tego oto nieszczęśliwego kupca i usłyszawszy jego przygody, postanowiłem czekać, aby ciebie o, Genjuszu, zobaczyć...
Błagam cię o zlitowanie się nad nim i darowanie mu kary... Wszak opowieść moja była bardzo interesująca?...
Genjusz namyślał się długo, wreszcie rzekł:
— Opowiadanie twoje bardzo mi się podobało. Darowuję więc jeszcze jedną część kary kupcowi, który zabił mi pestkami od daktyli ukochanego mojego syna.
Jak tylko drugi starzec zakończył swą historję o czarnych psach, powstał trzeci i prosił Genjusza o pozwolenie opowiadania w celu uzyskania łaski dla kupca.
— Powiem coś nadzwyczajnego, o wielki Genjuszu, ale za moją opowieść, jeśli ci się podoba, odpuścisz temu biedakowi winę i pozwolisz wrócić do domu, gdzie we łzach toną jego małe dzieci i żona...
— Zobaczymy! — powiedział Genjusz — jeśli opowiesz mi coś jeszcze ciekawszego od poprzednich historyj o sarnie i czarnych psach — może zmniejszę karę kupcowi.
Z zapałem opowiadać począł dzieje swojego życia. Opowiadanie jego było tak niezwyczajnem, fakty były tak wprost cudowne, że dwaj starcy, kupiec i Genjusz wsłuchiwali się, wstrzymując oddech w swej piersi.
Cicho było tak bardzo, że bicia serc słychać było, że szmer skrzydeł ptaszęcych, że wiew trzciny i traw rosnących na pustyni słyszeli wszyscy.
Starzec mówił doniosłym głosem o rycerskich swoich wyprawach, o pomocy podczas wojny dawanej przez dobre duchy, o sztandarze zdobytym i danym mu przez wielkiego Genjusza siły... A mówił tak pięknie i długo, że wzruszonym słuchaczom łzy padały z oczu, piersi podnosiły się westchnieniem, a ręce składały się do oklasku...
Genjusz słuchając o tych wielkich cudach jeszcze bardziej zolbrzymiał. Uniosła się jego postać, wznosiły się ku górze ręce, twarz pałała tak wielkim zachwytem, że surowy wyraz zszedł z jego oblicza, a złość miotające oczy, zagasły...
Z ręki wypadł mu pałasz, tak niedawno nad głową biednego kupca wzniesiony i potoczył się po pustynnej trawie. Z ust jego wyszły te słowa:
— Błogosławiony bądź starcze, za słowa, któreś tu wypowiedział! Za zachwyt, jaki wzbudziłeś, za czarodziejskie opowiedziane tu przygody, daruję kupcowi życie...
— Ty zaś — rzekł, zwracając się do kupca — podziękuj tym starcom, że ci uratowali życie... Gdyby nie oni, byłbyś już dawno zabity!...
Rozległ się szum gwałtowny, szmer jakiś dziwu pełny i jak tuman z piasku i kurzu, uniósł się Genjusz ku górze i zniknął.
Odetchnęli ci co zostali pod orzechowem drzewem i dziękowali Bogu za ocalone życie.
Kupiec nie mógł znaleźć słów na podziękowanie za ratunek... Obdarzył starców hojnie i pożegnawszy się z nimi, w powrotną powędrował drogę.
Nie potrzebujemy dodawać, że wielka zapanowała radość w domu kupca, gdy ten opłakany już przez wszystkich mąż i ojciec wrócił zdrów i cały do domu. Cieszyli się wszyscy i chcąc szczęściem swem podzielić się z drugimi, wyprawili wspaniałą ucztę.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.