Kuzyn Michał/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kuzyn Michał |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1849 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz po widzeniu się dwojga podróżnych, którzy się spotkali w Brazylii, następująca scena miała miejsce w domu pod Nr. 57, przy ulicy Vaugirard na czwartem piętrze.
W oddaleniu słychać było uderzenie trzech kwadransy na czwartą z rana.
Młody człowiek rzadkiéj piękności pisał przy świetle małéj lampki.
Nie potrzebujemy, zdaje się, mówić, że tym młodym człowiekiem był Pan Michał Renaud, ów poczciwy, lecz zawsze milczący lokator, który zawsze wychodził z domu przed czwartą z rana, i nie wracał jak dopiero po północy.
Michał Renaud pisał więc przy świetle małéj lampki, szykując w ogromnym rejestrze handlowym mnóstwo cyfer różnorodnych w oznaczonym porządku i przenosząc potem na czysto inne rachunki z brulionów; słowem, zajmował on się czynnością rachunków handlowych.
Już dwa czy trzy razy ta nudna praca skleiła oczy i znużyła ręce Michała, lecz mężnie odparł napadającą go senność, poprawił wełnianą kołdrę którą obwinął sobie nogi ażeby mu nie zziębły, chuchnął w palce które mu tężały od zimna, i zabrał się na nowo do roboty; ognia nie było wcale w jego małym pokoiku; zimno było przerażające i szyby iskrzyły się w rozmaitych wzorach, które mróz na nich wycisnął.
Pomimo całego ciężaru tej pracy prowadzonéj w ciągu przykréj nocy zimowéj, twarz Michała wyrażała zadowolenie wewnętrzne i spokojne szczęście; wkrótce po trzech kwandransach na czwartą, młody człowiek wstał od stołu, z twarzą uprzejmą i uśmiechającą się, jak gdyby chciał komuś przyjazne dzień dobry powiedzieć, zbliżył się skwapliwie do kominka, i swoim bukszpanowym nożem uderzył dwa razy w ścianę odgraniczającą dom w którym mieszkał od domu sąsiedniego.
Prawie natychmiast odebrał w odpowiedzi dwa inne uderzenia.
Michał uśmiechnął się na to z wyrazem takiego zadowolenia, jak gdyby usłyszał jakie najprzyjemniejsze słowa... Zapewne chciał znowu na to odpowiedzieć, ponieważ już podniósł w tym celu trzonek swego noża, gdy w tem lekkie, prawie tajemnicze uderzenie dało się słyszeć po dwóch nieco mocniejszych i pełniejszych.
Michał zarumienił się, oczy jego zaiskrzały; zdawałoby się że doznał jakiejś miłéj i nadspodziewanéj łaski i z wyrazem najtkliwszéj wdzięczności odpowiedział na nie kilku przyspieszonemi uderzeniami, równie prawie gwałtownemi jak bicie jego serca.
Ta namiętna strategika byłaby się pewnie długo jeszcze odbywała i z coraz większym zapałem, gdyby nie została nagle wstrzymany jednem krótkiem dżwięcznem uderzeniem, które się rozległo w przeciwnéj stronie muru, jakby nakazujące jakie napomnienie.
Michał z uległością usłuchał tego rozkazu i zawiesił na chwilę wybuchy swéj radości.
Wkrótce atoli, cztery wyraźne, powolne uderzenia, jakby uderzenia zegaru i wydane nakształt znaków sygnałowych, z drugiéj strony ściany, położyły koniec téj tajemniczéj rozmowie, godnéj czasów loż masońskich.
— Bardzo słusznie, — rzekł do siebie Michał, — już czwarta godzina dochodzi...
I z pośpiechem zajął się ułożeniem swoich rejestrów, tudzież uporządkowaniem swego mieszkania, z którego wkrótce miał się już oddalić.
W ciągu tych przygotowań zaprowadzimy naszego czytelnika na czwarte piętro sąsiedniego domu, pod Nr. 59, do mieszkania Pani de Luceval, oddzielonego od mieszkania Michała Renaud przez mur dosyć gruby.
Ta młoda kobieta mająca wówczas lat dwadzieścia jeden skończonych, zawsze była bardzo piękna; lecz dobra jéj tusza zmniejszyła się nieco.
Florencya, równie jak jéj sąsiad, zabierała się już do wyjścia z domu. Lampa z kapturem, bardzo niska i bardzo jasna, podobna do lamp jakich używają malarze nakładający farby na gotowe rysunki, oświecała duży stół, na którym leżały w nieładzie porozrzucane rozmaite piękne litografie na pół kolorowane, farby wodne rozrobione na fajansowéj palecie, daléj mnóstwo rozpoczętych robót krzyżowych, i stosy zeszytów muzykalnych, przeznaczonych do przepisania w nich rozmaitych nót, a z których wiele było już ukończonych.
Pokoik ubogiemi zastawiony sprzętami, przedstawiał wszędzie nadzwyczajną czystość; na małem łóżeczku już starannie przez Florencyę posłanem, leżała jéj salopa i kapelusz.
Układając wesoło w rozmaitych pudełkach, swoje akwarelle, kajety muzyczne i roboty krzyżowe, młoda kobieta dmuchała żwawo w swoje piękne paluszki zarumienione od zimna, które równie mocno czuć się dawało w jéj mieszkaniu, jak w mieszkaniu sąsiada; gdyż i u niej także ognia wcale nie było.
Musiała ona wielką znajdować różnicę pomiędzy przeszłem a teraźniejszem życiem swojem, jeśli sobie przypomniała wygody i zbytkowność pałacu Luceval, tak sprzyjające rozwinięciu się tej gnuśności która niegdyś stanowiła jéj roskosze...
A jednak Florencya zdawała się być równie szczęśliwą jak wtedy, kiedy pogrążywszy się w swoim miękkim fotelu, złożywszy swoje nóżki na axamicie, używała swego drogiego far-niente, lub jak wtedy, kiedy przespawszy cały długi poranek, przypatrywała się niedbale słońcu igrającemu śród liści jej powabnego ogródka, lub przysłuchiwała się szmerowi kaskady wtórującemu wesołemu śpiewowi ptastwa.
Tak jest, ten leniuch, ten śpioch, co dawniéj przepędzał całe ranki na pieszczeniu się w swojem wygodnem łóżeczku w blogiem cieple edredonów, lub na grzaniu się przy ogniu swego gustownego kominka, przysłuchując się przeraźliwemu skrzypieniu mrozu pod oknami, lub czytając w najcieplejszym kąciku swego wykwintnego salonu; tak jest, ta gnuśna kobieta, która to sobie uważała wielkiem utrudzeniem jeśli miała gdzie wyjechać miękkim i eleganckim powozem, słowem, nasza próżniaczka, nie zdawała się bynajmniéj żałować swoich straconych przepychów, Owszem wesoło nucąc sobie, obejrzała sprężyny swoich drewnianych kaloszy, i wydobyła z pokrowca swój lekki parasol zasłaniający ją od śniegu i deszczu.
Skończywszy te ostatnie przygotowania, Florencya rzuciła okiem przelotnie w zwierciadełko stojące na kominie, pociągnęła dłonią po swoich gęstych jasnych włosach, równie połyskujących, równie czystych pomimo tak rannego wstania jak gdyby je najzręczniejsza panna służąca uczesała, poczem... musimy zdradzić tę słabość,... młoda kobieta przeciągnęła obie ręce, wyprężywszy nieco piersi i plecy ku tyłowi i przechyliwszy swą piękną głowę ku lewemu ramieniowi jakby ostatnie pożegnanie dawnych swoich zwyczajów.
Nareszcie Florencya wydała lekkie westchnienie pełne słodyczy i przymilenia jak gdyby przez nie chciała powiedzieć:
— Ah! jakby mi było przyjemnie pozostać w ciepłem łóżku, zamiast wychodzić o czwartéj godzinie w porze tak szkaradnéj.
Trudno byłoby opisać opieszały wdzięk tego poruszenia, i powabnego grymasu, który tłumiąc nieznaczne poziewanie osiadł przez chwilę na różanych ustach téj pięknéj istoty.
Wkrótce atoli, wyrzucając sobie zapewne, te leniwe żale i to zbyt wielkie przywiązanie do swego mieszkania, pomimo że tak zimnego, Florencya włożyła spiesznie kapelusz na głowę, okryła się salopką, przypięła swoje maleńkie kalosze, wzięła parasol w rękę, zapaliła małą latarkę, zgasiła lampę... i lekko przebiegła na dół wszystkie cztery piętra.
W téj chwili czwarta godzina uderzyła na wieży Luxemburskiéj.
— Mój Boże... już czwarta godzina, — rzekła Florencya zszedłszy ze schodów, poczem swoim miłym i świeżym głosem zawołała:
— Proszę mi otworzyć.
Wkrótce potem zamknęły się za nią drzwi domu.
Grudzień zbliżał się już do końca.
Noc była bardzo ciemna, przeraźliwy i zimny wiatr huczał po pustych ulicach, oświeconych jeszcze gdzie niegdzie gazowemi latarniami.
Gdy Pani de Luceval wyszła, kaszlnęła lekko jak gdyby dawała znak jaki umówiony.
Odpowiedziano jéj głośniejszem nieco i męzkiem: kum... hum.
Ale noc była tak ciemna, że Florencya zaledwie mogła dojrzeć Michała, który wyszedłszy z domu przed chwilą, i stojąc na drugiéj stronie ulicy, odpowiadał w ten sposób swojéj sąsiadce.
Wtedy dopiero oboje, nie przemówiwszy do siebie ani jednego słowa, puścili się w dalszą drogę on idąc chodnikiem lewym, ona, prawym.
Na pół godziny przed wyjściem Michała Renaud z mieszkania, zatrzymała się jakaś doróżka w niewielkiej odległości od domu naznaczonego numerem 57.
W doróżce siedziała młoda kobieta odziana ciepłem futrem, która powiedziała do stangreta:
— Gdy ujrzysz wychodzącego z tego domu jakiego mężczyznę, pojedziesz za nim zwolna, dopóki ci się nie każę zatrzymać.
Doróżkarz ujrzawszy wkrótce potem przy świetle swoich latarni Michała wychodzącego z domu i wstępującego na trotoar, udał się za nim środkiem ulicy; kobieta siedząca w powozie, nie spuściła Michała z oka i mając uwagę ciągle zajętą tem co się działo na lewym chodniku, nie dostrzegła jeszcze Pani de Luceval idącéj po prawéj stronie. Tymczasem znowu, zaledwie ta ostatnia drzwi zamknęła za sobą, mężczyzna jakiś okryty płaszczem, przyspieszał za nią kroku udając się ulicą Vaugirard, jak gdyby się lękał opóźnić.
Mężczyzna ten nie mógł zatem ani dosłyszeć hasła danego przez Florencyę Michałowi, ani też ujrzeć tego ostatniego, który zasłoniony był dorożką jadącą zwolna środkiem ulicy; mężczyzna ten postępował krok w krok za Florencyą; doróżka ta postępowała krok w krok za Michałem.