La San Felice/Tom IV/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Ferdynand w Rzymie.

Jak powiedział generał Mack, poseł jego przyłączył się około Valmontone.
Generał zrozumiał ze wszystkiego, co mu powiedział Riescach tylko to, że Francuzi opuścili Rzym; pobiegł do króla i doniósł mu, że na jego wezwanie Francuzi niezwłocznie cofnęli się, że tem samem nazajutrz wejdą do Rzymu, a za ośm dni będą w zupełnem posiadaniu państwa Rzymskiego.
Król kazał zdwoić wypoczynek i tego samego wieczora nocowano w Valmontone.
Nazajutrz ruszono w pochód i zatrzymano się w Albano około południa. Ze wzgórza można było widzieć Rzym, a za Rzymem widok rozciągał się aż do Ostia. Ale niepodobieństwem było, ażeby wojsko tego samego dnia weszło do Rzymu. Postanowiono, że około trzeciej po południu wejdzie, będzie obozowało w połowie drogi, a nazajutrz o dziewiątej rano król Ferdynand uroczyście wejdzie bramą San-Giovanni, i uda się wprost do San-Carlo wysłuchać mszy dziękczynnej.
W istocie, o trzeciej wyjechano z Albano. Mack konno na czele armii, król i książę d’Ascoli w powozie, eskortowanym przez cały sztab wyłączny Jego Królewskiej Mości. Pozostawiono na lewo, niżej wzgórza Albano, to jest w miejscu gdzie przed 1850 laty miał miejsce spór Klaudiusza z Milouem, drogę Apia w której robiono poszukiwania i zostawiono ją dla zbieraczy starożytności, i około siódmej zatrzymano się o dwie mile od Rzymu.
Król jadł kolację pod wspaniałym namiotem, podzielonym na trzy oddziały, z generałem Mack, księciem d’Ascoli, markizem Malaspina i wszystkimi ulubieńcami, towarzyszącymi mu, kiedy oznajmiono deputowanych.
Deputacja ta składała się z dwóch kardynałów niepołączonych nigdy z rządem republikańskim, przedstawicieli władzy, przez ten rząd zniesionej i kilku z tych męczenników, jacy zwykle przeciwko reakcji występują. Przybywali po rozkazy królewskie co do ceremonjału jutrzejszych uroczystości.
Król był promieniejący; on także jak Paweł Emiljusz, jak Pompejusz, jak Cezar, o których przed trzema dniami Championnet opowiadał majorowi Riescach, on także będzie miał swój tryumf. Więc być tryumfatorem nie było wcale rzeczą tak trudną, jak mu się to z początku wydawało. Jakie wrażenie wywoła w Cazerte a szczególniej na Mole, na starym rynku i na Marinella, opowiadanie tego tryumfu, i jak jego poczciwi lazzaroni będą przyjęci dumą, że ich król tryumfował.
Więc on zwyciężył, i to bez jednego strzału tę groźną Rzeczpospolitę francuzką, używającą dotąd opinii niezwyciężonej! Widocznie generał Mack, który mu to przepowiedział, był wielkim człowiekiem. W skutek tego postanowił tego samego dnia napisać do królowej i umyślnym kurjerem zawiadomić ją o tej dobrej wieści. Po uchwaleniu jutrzejszego ceremoniału, deputowani ucałowaniem ręki pożegnali króla, a po ich odejściu Jego Królewska Mość wziął pióro i napisał:
„Kochana nauczycielko! Wszystko dzieje się podług naszych życzeń; mniej niż w pięć dni przybyłem pod bramy Rzymu, gdzie jutro wstępuję uroczyście. Wszystko pierzchło przed naszemi zwycięzkiemi wojskami i jutro wieczór z pałacu Francuzów napiszę do Papieża, aby jeżeli chce, przybył do Rzymu, dla przepędzenia z nami Świąt Bożeno Narodzenia.
„Ah! gdybym mógł tutaj przenieść moje jasełki i pokazać mu je!
„Posłem, przez którego posyłam ci te wszystkie świetne wieści, jest, mój zwykły kurjer Ferrari. W nagrodę pozwól mu obiadować z moim biednym Jowiszem, biedak musi się bardzo nudzić bezemnie. Odpowiedz mi tą samą drogą; uspokój mnie co do twego drogiego zdrowia i moich dzieci ukochanych, którym dzięki tobie i sławnemu generałowi Mack mam nadzieję zostawić tron, nietylko szczęśliwy ale sławny.
„Trudy wyprawy nie były tak wielkie, jak się tego lękałem. Prawda, że do tej pory prawie wciąż jechałem w powozie, na koniu zaś tylko dla własnej przyjemności. Jeden czarny punkt zostaje nam tylko na horyzoncie: opuszczając Rzym, generał republikański zostawił pięciuset ludzi i pułkownika w zamku św. Anioła; w jakim celu? nie pojmuję wcale, ale mnie to niepokoi: nasz zacny przyjaciel, generał Mack, upewnia mnie, że się poddadzą na pierwsze wezwanie.
„Do widzenia wkrótce, kochana nauczycielko, czy zechcesz przybyć do Rzymu na uroczystość Bożego Narodzenia aby święto było zupełne, czy też po zawarciu pokoju i przywróceniu na tron Jego Świętobliwości, powrócę z chwałą do mego Państwa.
„Przyjmij kochana nauczycielko i żono i podziel się z dziećmi uściskami twego kochającego męża i ojca.

„Ferdynand B.“
Post scriptum. Spodziewam się, że nic złego nie stało się moim kangurom i że ich zastanę w takim stanie zdrowia, w jakim ich pozostawiłem.

Ale, ale, upewnij o mojej najżyczliwszej pamięci, sir Williamsa i lady Hamilton; co do bohatera Nilu, czy jest w Liworno, czy gdziekolwiek się znajduje, udziel mu wiadomości o naszych tryumfach“.
Ferdynand od dawna nie napisał tak długiego listu, ale był w chwili zapału, to tłumaczy jego rozwlekłość; przeczytał go i był zadowolony, żałował tylko, że przypomniał sobie o sir Williamsie i lady Hamilton dopiero po kangurach, ale uważał że dla tak bagatelnego braku pamięci, nie warto było przepisywać listu, tak dobrze napisanego. Zapieczętował i zawołał swego kurjera Ferrari, który, już przyszedłszy do siebie po upadku, stawił się w ubiorze podróżnym i przyrzekł, że nazajutrz około piątej list będzie w ręku królowej.
Potem przygotowano stoły do gry. Król grał w wista z księciem d’Ascoli, markizem Malaspina i księciem Circello, wygrał tysiąc dukatów, położył się promieniejący i śnił, że wkraczał nie do Rzymu lecz do Paryża, nie do stolicy państwa Rzymskiego, a do stolicy Francji, że płaszcz jego królewski niosło pięciu dyrektorów, on wchodził do Tuilleries, opuszczonego od 10 sierpnia, z laurową koroną na głowie jak Cezar, i trzymając jak Charlemagne w jednej ręce świat, w drugiej miecz.
Dzień rozproszył marzenia nocne, ale to co pozostawało, mogło zadowolnić miłość własną człowieka, któremu przyszła myśl być zwycięzcy dopiero w pięćdziesiątym roku życia.
Nie wchodził jeszcze do Paryża, ale wchodził już do Rzymu.
Wejście było świetne; król Ferdynand konno, w ubiorze feldmarszałka austrjackiego, cały zahaftowany, mając na szyi wszystkie ordery osobiste i familijne, był oczekiwanym przy bramie San-Giovanni, przez dawnego senatora i władze municypalne. Senator przyklęknąwszy, podał mu na srebrnej tacy klucze Rzymu; w około senatorów stali kardynałowie wierni Piusowi VI; ztamtąd idąc drogą usłaną liśćmi i kwiatami król miał się udać do kościoła San-Carlo, gdzie miano odśpiewać Te Deum, a z kościoła San-Carlo do pałacu Farnezów, leżącego jak to już powiedzieliśmy, na drugim brzegu Tybru, na przeciw pałacu Corsini opuszczonego przez Championneta.
W chwili kiedy król przyjmował klucze Rzymu rozległy się śpiewy; sto dziewic ubranych w bieli postępowało na czele orszaku, niosąc złocone koszyki z sitowia pełne liści i róż, które rzucały w powietrze tak jak w dzień Bożego Ciała. Kosze wypróżnione zastępowano natychmiast pełnemi, aby nie było przerwy w tym wonnym deszczu, a zwolna rzędem za dziewczętami, postępowały dzieci z chóru, poruszając kadzielnicami. Zbliżano się podwójnym szeregiem, utworzonym z ludu Rzymskiego i jego okolic, świątecznie ubranego, wśród kwiatowego deszczu i pachnącej atmosfery.
Zachwycająca wojskowa muzyka, a NeapoliLtańska używa większej sławy od innych, grała najweselsze śpiewy Cimarosy, Pergolesa i Paesielle’go. Król sam postępował w odosobnieniu emblematycznem, przedstawiającem najwyższą władzę; za królem postępował Mack z swoim sztabem, za Maćkiem zaś trzydzieści tysięcy wojska, dwadzieścia tysięcy piechoty, dziesięć tysięcy kawalerji, wszyscy świeżo umundurowani, wspaniali na pozór, zbliżali się z zadziwiającym porządkiem, dzięki licznym manewrom, wykonanym w obozie, za nimi pięćdziesiąt sztuk armat nowo odlanych, jaszczyki i furgony świeżo pomalowane; wszystko to błyszczało od słońca jednego z tych wspaniałych dni Listopada, jakiemi jesień południowa obdarza, pomiędzy dniem mglistym i dniem deszczowym, jak ostatnie pożegnanie lata, a pierwsze powitanie zimy.
Powiedzieliśmy już, że droga była naprzód wytkniętą: rozpoczęto od przejścia przestrzeni, którą można nazwać pustynią św. Jana Lateraneńskiego, trawniki i samotne ulice prowadzące do Santa-Groce in Gerusaleme i do Sainte-Marie Mąjeure, zbliżano się prosto do starej bazyliki, której Henryk IV był dobrodziejem, a której z tytułu wnuka Henryka IV Ferdynand był kanonikiem. Na stopniach kościoła, u spodu których król był okadzany wśród radosnych i dziękczynnych śpiewów, było zebrane całe duchowieństwo; po ukończeniu śpiewów król zsiadł z konia i po wspaniałych dywanach doszedł piechotą do la Scala-Santa; po tych schodach przeniesionych z Jerozolimy do Rzymu, będących częścią domu Piłata, które Jezus idąc do pretorium dotykał swemi bosemi, zakrwawionemu nogami, a na które wierni wstępują, tylko na kolanach.
Król pocałował pierwszy stopień, a w chwili, kiedy usta jego dotykały świętego marmuru, muzyka zagrała wesoło i sto tysięcy głosów wykrzyknęło radośnie.
Król klęcząc, odmówił pacierz, podniósł się, przeżegnał, wsiadł na konia, przebył wielki plac św. Jana, zmierzył okiem wspaniały obelisk wzniesiony Tebom przez Thoutmassisa II, uszanowany przez Kambizesa, który wszystkie inne zniszczył, zabrany następnie przez Konstantyna i ustawiony w Wielkim Cyrku, postępował długo ulicą św. Jana Lateraneńskiego. otoczoną klasztorami i która pochyło schodzi do Colizeum, skierował się do sławnego cyrkułu des Carenes gdzie Pompejusz miał swój dom, prawie w tej samej linii dostał się na plac Trajana, którego kolumna była zagrzebana wyżej podstawy, potem na prawo przybył do Corso i na plac Wenecki, który na drugim końcu tej samej ulicy jest odpowiednim placowi du People, wjechał na plac Colonna i nakoniec przez Corso udał się do wielkiego kościoła San-Carlo. gdzie całe duchowieństwo oczekiwało go pod olbrzymim portykiem; zsiadł z konia po raz drugi, wszedł do kościoła i na tronie przygotowanym dla niego wysłuchał Te Deum.
Po odśpiewaniu Te Deum wyszedł z kościoła, wsiadł na konia i wciąż z tym samym orszakiem jechał dalej przez Corso aż do placu du People, przeszedł wzdłuż Tybru i stroną przeciwną tej jaką postępował Championnet, wychodząc z Rzymu, skierował się do la via della Seroffa, gdzie jest św. Ludwik francuzki, ztamtąd coś w kilka chwil przez fasadę pałacu Briacchi; przeciwną, tej gdzie się znajduje Pasquino, dostał się do Campo dei Fiori i pałacu Fornezów, celu długiego pochodu, końca swego tryumfu.
Cały sztab mógł się zmieścić na tym wspaniałym dziedzińcu, arcydziele trzech najsławniejszych architektów swojego czasu: San Gallo, Vignole, i Michała Anioła; między dwoma wodotryskami ozdabiającemi posadę pałacu i spływającemi w najobszerniejsze naczynia granitowe, jakie znamy; ustawiono tak dla ozdoby jako też dla obrony cztery armaty połowę.
Obiad na dwieście nakryć podano w wielkiej galerji, malowanej przez Annibala i Augustyna Carrache i ich uczniów. Dwaj bracia pracowali nad tem ośm lat i za całe wynagrodzenie otrzymali pięćset talarów w złocie, to jest tysiąc franków na naszą monetę.
Zdawało się, że cały Rzym naznaczył sobie schadzkę na placu Fornezów. Pomimo warty, lud napełnił dziedzińce, schody, przedpokoje i dostał się aż do drzwi galerji. Bezustanne okrzyki: Niech żyje król! zmusiły Ferdynanda trzy razy wstawać od stołu i pokazywać się w oknie.
To też oszalały radością, sądząc się współzawodnikiem bohaterów, których śladami przed chwilą postępował, nie chciał czekać jutra z zawiadomieniem papieża Piusa VI o swojem wkroczeniu do Rzymu, zapominając że ten, będąc więźniem francuzkim, był pozbawionym swobody działania, z głową rozgrzaną winem, z sercem przepełnionem dumą, natychmiast po wypiciu kawy, poszedł do swego gabinetu i napisał list następujący:
„Do Jego świętobliwości papieża Piusa VI, pierwszego wikarjusza Jezusa Chrystusa.
„Książe Apostołów, królu królów! Wasza świątobliwość dowie się zapewne z najwyższą radością, że przy pomocy naszego Zbawcy Jezusa Chrystusa i dostojnej protekcji św. Januarjusza, dzisiaj z moim wojskiem bez najmniejszego oporu, jako tryumfator wszedłem do stolicy świata chrześcijańskiego. Francuzi przerażeni samym widokiem krzyża i wojsk moich, uciekli. Wasza świętobliwość może więc napowrót odebrać swoje najwyższe i ojcowskie zwierzchnictwo, ubezpieczone wojskami mojemi. Niech więc opuści swoje zbyt skromne mieszkanie w Chartreuse i pod skrzydłami cherubinów, jak nasza Najświętsza Panna Loretańska, przybywa do Watykanu aby go oczyścić swoją obecnością. Wasza świętobliwość będzie mogła odprawić mszę świętą u św. Piotra w dniu Narodzenia Chrystusa“.
Wieczorem król w powozie, w pośród okrzyków: Niech żyje Ferdynand! Niech żyje Jego świętobliwość papież Pius VI przebiegał główniejsze ulice Rzymu i place Nawone, d’Espagne i Venise, na chwilę zatrzymał się w teatrze Argentina, gdzie miano na jego cześć śpiewać kantatę; ztamtąd, aby zobaczyć cały Rzym oświetlony, wstąpił na najwyższe szczyty góry Pincio. Miasto było uilluminowane à giorno od bramy San-Giovanni do Watykanu, i odplacu du Peuple do piramidy Cestusa. Jedyny gmach z trójkolorową chorągwią, jak gdyby uroczysta i groźna protestacja Francji, przeciwko zajęciu Rzymu, był ciemnym wśród ogólnego blasku, niemym wśród okrzyków. Był to zamek św. Anioła.
Kształty jego ponure i milczące, miały w sobie coś groźnego i przerażającego, bo jedyny krzyk, odzywający się co kwadrans wśród tej ciszy był: Placówka baczność! i jedynem światłem, błyszczącem w tych ciemnościach, był zapalony lont w ręku artylerzystów, stojących przy armatach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.