La San Felice/Tom IV/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Championnet prosił majora Ulrycha, aby pierwszy wszedł do sali jadalnej; wskazał mu miejsce między generałem Eblé i sobą.
Śniadanie, chociaż nie było śniadaniem sybaryty, nie było jednakże zupełnie spartańskie: środkowało między jednem a drugiem; podsycane było piwnicą Jego Świątobliwości Piusa VI., wina więc były doskonałe.
W chwili siadania do stołu, rozległ się strzał armatni, potem drugi, nakoniec trzeci. Na pierwszy wystrzał młodzieniec zadrżał, drugiego słuchał tylko, na trzeci już był zupełnie obojętny. O nic nie zapytał.
— Słyszysz majorze? powiedział Championnet, widząc, że ten milczy.
— Tak, słyszę generale, ale przyznaję, że nic nie rozumiem.
— Są to wystrzały alarmowe.
Prawie w tej samej chwili zaczęto bębnić.
— A ten bęben, zapytał uśmiechając się oficer austrjacki.
— To także na alarm.
— Domyślam się tego.
— Rozumiesz pan bardzo dobrze, że po otrzymaniu takiego listu, jakim mnie zaszczycił generał Mack, nie mam czasu do stracenia; przypuszczam, że pan znasz treść listu?
— To ja go pisałem.
— Pan bardzo pięknie piszesz, majorze.
— Ale generał Mack go dyktował.
— Generał Mack ma bardzo piękny styl.
— Ale jakto być może?... ciągnął dalej młody major, słysząc wciąż bijące armaty. Nie słyszałem, żebyś pan dał jaki rozkaz! Czy wasze bębny i armaty poznały mnie, albo czy też są czarownikami?
— Nasze armaty przedewszystkiem powinnły być niemi, bo pan wiesz, że mamy ich wszystkiego dziewięć; widzisz pan więc, że to niewiele przeciwko waszym stu armatom. Jeszcze jeden kotlet majorze.
— Chętnie generale.
— Nie, moje armaty nie strzelają i bębny nie biją z własnego natchnienia; wydałem rozkazy, zanim miałem zaszczyt pana zobaczyć.
— Więc pan byłeś uprzedzony o naszym pochodzie?
— O! ja tak jak Sokrates mam ducha proroczego, wiedziałem, że król i generał Mack wyjechał przed sześcioma dniami to jest w poniedziałek z San Germano z 30.000 ludźmi; Micheroue d’Aguila z 12 tysiącami, Dunas i de Cessa z 10.000, nie licząc generała Nazelli i ośmiu tysięcy ludzi, którzy pod eskortą dostojnego admirała Nelson, mają wylądować w Liworno, ażeby przeszkodzić naszemu cofnięciu się do Toskanji. O! generał Mack to wielki strategik, cała Europa wie o tem; zresztą pojmujesz pan, ponieważ mam tylko dziesięć tysięcy ludzi, z których Dyrektorjat zabiera mi jeszcze 3.000 dla wzmocnienia garnizonu Korfu... Ale, ale, Thiébault, czy wydałeś rozkaz, aby tych trzy tysięcy ludzi udało się do Ankony, aby tam wsiąść na okręt?
— Nie generale, odparł Thiébault, bo wiedząc że w istocie lak jak mówisz, posiadamy tylko 12 tysięcy ludzi, wahałem się zmniejszyć twoje siły jeszcze o trzy tysiące.
— Dobrze! odpowiedział z zwykłą pogardą, uśmiechając się generał Championnet, zapomniałeś Thiébault, że Spartańczyków było tylko trzystu: na śmierć zawsze jest dosyć. Wydaj rozkaz kochany Thiebauldzie niech wyjeżdżają natychmiast.
Thiébault wstał i wyszedł.
— Weźże skrzydełko kury majorze, nic nie jesz. Scipion będący jednocześnie moim intendentem, kamerdynerem i kucharzem, będzie sądził, że ci się jego kuchnia nie podoba i umrze ze zmartwienia.
Młodzieniec, który w istocie przestał jeść, słuchając generała, zaczął jeść na nowo, ale widocznie zmieszany dobrym humorem Championneta przypuszczając, że to podstęp.
— Eblé, ciągnął dalej generał, zaraz po śniadaniu, podczas kiedy my z majorem Reiscach zrobimy przegląd garnizonu rzymskiego, pan udasz się przed nami i będziesz gotowym do zrzucenia mostu Tivoli na Teweronie i mostu Borghetto na Tybrze, jak je tylko przejdą wojska francuskie.
— Dobrze, generale, odpowiedział spokojnie Eblé.
Major patrzył na Championneta.
— Szklankę tego wina albańskiego majorze, to z piwnicy Jego Świątobliwości, amatorowie znajdują je dobrem.
— A zatem generale, mówił Reiscach, popijając zwolna wino, zostawiasz nam Rzym.
— Zbyt jesteś doświadczonym żołnierzem, kochany majorze, odpowiedział Championnet abyś nie wiedział, że nie broni się w 1799 r. pod obywatelem Barras, miasta fortyfikowanego w 274 r. przez cesarza Aureljusza. Gdyby generał Mack przybywał do mnie ze strzałami Partów, procami Bolearczyków, a nawet sławnym taranem Antonjusza, mającym 75 stóp długości, zdecydowałbym się; ale na sto sztuk armat generała Mack, byłoby to szaleństwo.
Wszedł Thiébault.
— Twoje rozkazy wykonane, generale, powiedział.
Championnet podziękował mu skinieniem głowy.
— Jednakże, ciągnął dalej generał Championnet, niezupełnie opuszczam Rzym; nie, Thiébault zamknie się w zamku św. Anioła z pięciuset ludźmi, wszak prawda Thiébault.
— Naturalnie, jeżeli rozkażesz generale.
— I pod żadnym pozorem nie poddasz się?
— Pod żadnym pozorem, możesz być spokojny.
— Sam sobie wybierzesz ludzi, nie ma wątpliwości, że znajdziesz pięciuset gotowych zginąć za honor Francji.
— Nie będzie to trudnem.
— My wyjeżdżamy dziś. Przepraszam cię majorze, że zajmuję się przy tobie naszemi interesami, ale ty także jesteś żołnierzem i wiesz, co to znaczy. Jedziemy dzisiaj. Proszę cię, trzymaj się dwadzieścia dni, przed ich upływem powrócę do Rzymu.
— O! nie krępuj się generale, wymagaj dwadzieścia dni, dwadzieścia pięć, nawet trzydzieści dni.
— Potrzebuję tylko dwadzieścia dni i daję ci słowo honoru Thiebault, że przed ich upływem przybędę was uwolnić; Eblé, ciągnął dalej, połączysz się ze mną w Civita Castellane, tam zbiorę wszystkie moje siły, pozycja jest piękna, ale trzeba tam porobić niektóre roboty. Nie gniewasz się na mnie, kochany majorze, wszak prawda?
— Generale, powtórzę ci to, co przed chwilą powiedział mój kolega Thiébault, nie krępuj się dla mnie.
— Widzisz, ja gram z odkrytemi kartami. Wy macie 60 000 ludzi, 100 armat, amunicji tyle, że nie wiecie sami co z nią robić; ja, jeżeli mi Jaubert nie przyśle trzech tysięcy ludzi, o które prosiłem, posiadam dziewięć tysięcy wojska, piętnaście tysięcy strzałów armatnich i dwa miljony nabojów. To i wszystko. Pojmujesz, że z taką niższością, należy przedsięwziąć środki ostrożności. — A że młodzieniec słuchał i kawa jego stygła: — Pij kawę gorącą, powiedział, Scipion jest dumny swoją kawą i zaleca ją pić gorącą.
— W istocie jest doskonała, powiedział major.
— A więc, kończmy młody przyjacielu, bo jeżeli pozwolisz, pojedziemy zrobić przegląd garnizonu, z którego zarazem Thiébault, wybierze swoich pięciuset ludzi.
Major Reiscach wypił kawę do ostatniej kropli, podniósł się i ukłonił na znak, że jest gotowy. Scypion się zbliżył.
— Zdaje się, że wyjeżdżamy, generale? zapytał.
— Tak, kochany Scypionie, wiesz, że w naszem djablem rzemiośle, nigdy się nie jest pewnym niczego.
— Więc generale, trzeba zabrać rzeczy, zapakować książki, mapy i plany.
— Nie, zostaw wszystko tak jak jest, zastaniemy to za powrotem. Kochany majorze, mówił dalej Championnet, przypinając szablę, sądzę, że generał Mack dobrze zrobi, zamieszkując ten pałac, znajdzie bibljotekę i doskonałe mapy, polecam ci moje książki i plany, bardzo je cenię, pożyczam mu ich tak jak mego pałacu i pod twoją straż oddaję Będzie mu to tem wygodniej, że jak widzisz na przeciwko wznosi się olbrzymi pałac Farnezych, gdzie prawdopodobnie Król zamieszka. Z okna do okna Jego Królewska Mość i jego główny dowódzca, będą mogli telegrafować.
— Jeżeli generał zamieszka ten pałac, odrzekł major, mogę zaręczyć, że wszystko cokolwiek do pana należało, będzie szanowane.
— Scypion, powiedział generał, mundur na zmianę i sześć koszul w mantelzaku, możesz je od razu kazać przytroczyć do siodła, po przeglądzie natychmiast ruszamy w pochód.
W pięć minut potem, rozkazy generała Championet zostały wykonane i cztery czy pięć koni oczekiwało na jeźdźców przy bramie pałacu Corsini.
Młody major napróżno szukał oczami swojego masztalerza, generał podał mu świeżego z olstrami ozdobionemi herbem. Ulrych Reiscach patrzył pytająco na Championneta.
— Pański koń był zmęczony, powiedział generał, pozwól mu wytchnąć, przyprowadzą ci go wypoczętego na plac Peuple.
Major ukłonił się na znak podziękowania i skoczył na siodło, Eblé i Thiébault zrobili toż samo, mała eskorta, w której znajdował się nasz dawny przyjaciel, brygadjer Martin, jeszcze przepełniony dumą, że przyjechał z Itri do Rzymu w powozie ambasadora, postępowała kilka kroków za generałem, Scipion, którego zajęcia gospodarskie zatrzymywały, miał się złączyć później.
Pałac Corsini, gdzie mówiąc nawiasowo, umarła Krystyna Szwedzka, leży na prawym brzegu Tybru; na prost niego z drugiej strony La via Lunghara, wznosi się wdzięczny budynek Farneziny, onieśmiertelnionej przez Rafaela. Z tego to olbrzymiego pałacu Farnezych i prześlicznego klejnotu doń należącego, Ferdynand sprowadził wszystkie arcydzieła starożytności średnich wieków, któremi się chwalił w zamku Cazerte przed młodym bankierem Andrzejem Backer.
Mały oddział puścił się prawym brzegiem Tybru ulicą Lunghara; major Ulrych jechał obok Championneta, generał Eblé z drugiej strony, pułkownik Thiébault cokolwiek w tyle służył za łącznik między główną grupą, a małą eskortą. Kilka chwil jechano w milczeniu, potem Championnet głos zabrał.
— Cudowną jest, powiedział, ta rzymska ziemia, na każdym kroku stąpa się po historii starożytnej albo średnich wieków. Patrzcie, dodał wyciągając rękę w przeciwną stronę Tybru, tam, na wierzchołku tego pagórka jest święty Onufry, gdzie umarł Tasso. Umarł on z gorączki właśnie w chwili, kiedy Klemens VIII. wzywał go do Rzymu, aby uroczyście uwieńczyć. W dziesięć lat później ten sam Klemens VIII., jedyny człowiek w Rzymie, jak go nazywał Sykstus V., kazał zamknąć tam, na prawo, w więzieniu Savella, słynną Beatrycę Cenci; w tym to więzieniu w wilję jej śmierci Guido Reni robił jej piękny portret, który będziecie mogli widzieć za cztery lub pięć dni, kiedy wejdziecie do Rzymu, w pałacu Colonna. Na wybrzeżach Tybru, przeciwległych fortecy św. Anioła, pokażę wam szczątki więzienia Tordinone, gdzie byli zamknięci jej bracia. Była ona z wyjątkowego miłosierdzia Jego Świętobliwości skazana tylko na ucięcie głowy, kiedy brat jej Jakób, zanim został przyprowadzony na rusztowanie, u stóp którego miał spotkać swoją siostrę, był obwożony po mieście na wózku razem z katem, podczas tej przejażdżki kat obcęgami wyrywał ciało z jego piersi. I to wszystko dla pomszczenia śmierci nikczemnika, który zabił dwóch własnych synów, zgwałcił córkę i uniknął wymiaru sprawiedliwości, obsypując złotem swoich sędziów. Przez chwilę Klemens VIII. miał zamiar ułaskawić przynajmniej tę rodzinę Cenci, której jedynem występkiem było spełnienie urzędu kata. Ale nieszczęściem dla Beatrycy, właśnie około tego czasu książę de Santa-Groce zabił swoją matkę, rodzaj Messeliny, znieważającej miłostkami z lokajami nazwisko ojca; papież przeraził się widząc więcej moralności w dzieciach niż w rodzicach, więcej sprawiedliwości w mordercach niż sędziach i głowy dwóch braci, siostry i macochy spadły najednem rusztowaniu. Ztąd możecie widzieć po drugiej stronie Tybru plac, na którym było ono wystawione. Tradycja mówi, że Klemens VIII. widział egzekucję z okien zamku św. Anioła. Przybył on tam długą krytą galerją, którą widzicie na lewo, zbudowaną przez Aleksandra VI., aby jego następcy w razie oblężenia lub rewolucji, mogli z łatwością opuścić Watykan i schronić się do zamku św. Anioła. Jak utrzymują, on sam kilkakrotnie użytkował z niej dla odwiedzenia uwięzionych kardynałów w grobie Adrjana i tam ich dusił, rozkazując według podania o Kaliguli i Neronie, zrobić testament na swoją korzyść.
— Jesteś znakomitym ciceronem generale, i niezmiernie żałuję że zamiast czterech godzin z których dwie nieszczęściem już upłynęły, nie mogę z tobą czterech dni przepędzić.
— Czterech dni byłoby za mało dla tego cudownego kraju; po czterech dniach chciałbyś czterech miesięcy; po czterech miesiącach, czterech lat. Całe życie człowieka nie wystarczyłoby na spisanie pamiątek, zawartych w tem mieście, tak słusznie wiecznem miastem nazwanem; na przykład, patrz na szczątki arkad, o które rozbija się rzeka, patrz na te ślady na obydwóch wybrzeżach; tam był tryumfalny most, tamtędy przechodzili kolejno, wracając z świątyni Marsa, położonej tam gdzie dzisiaj św. Piotr, Paweł Emiljan, zwycięzca Perseusza; Pompejusz, zwycięzca Tigrana króla Armeńskiego, Artocesa króla Iberji, Orosesa króla Albanji, Darjusza króla Medji, Areta króla Nabaty, Antiocha króla Comagèné i Piratów. Zdobył tysiąc fortec, dziewięćset miast, ośmset okrętów, zbudował i zaludnił dziesięć miast. Po tym to tryumfie zbudował z przypadającej nań części tę piękną świątynię Minerwy na placu Septa Julja przy wodotrysku de la Virgo i na jej frontonie kazał położyć napis brązowemi literami:
„Pompejusz Wielki Imperator, po ukończeniu wojny trzydziestoletniej, zmuszeniu do ucieczki, zabiciu lub wzięciu do niewoli dwunastu miljonów stu ośmdziesięciu tysięcy ludzi, zabraniu i zatopieniu ośmiuset czterdziestu sześciu okrętów, po zdobyciu tysiąca pięciuset ośmiu miast i zamków, zhołdowawszy cały kraj od jeziora Moeris do morza Czerwonego, wypełnił ślub, jaki uczynił Minerwie“. I potym samym moście przechodzili za nim Juljusz Cezar, August, Tyberjusz. Szczęściem zapadł się, mówił dalej z smutnym uśmiechem generał republikański, bo i my zapewne mielibyśmy śmiałość przejść po nim, my także z kolei, a czemże my jesteśmy aby stąpać śladami podobnych ludzi?
I myśli zalegające głowę Championneta, stłumiły jego głos. Zamilkł, młody oficer nie śmiał przerwać jego milczenia, od mostu tryumfalnego wystawionego na prawo, aż do mostu św. Anioła, który przebywali chcąc się dostać na lewy brzeg Tybru.
Na środku mostu jednak, narażając się na posądzenie o niedelikatność, major zapytał:
— Czy to nie grób Adryana pozostawiamy za sobą?
Championnet, jakby ze snu przebudzony, obejrzał się.
— Tak, powiedział, i most na którym jesteśmy, był prawdopodobnie zbudowany, aby go tam zaprowadzić; Bernin odrestaurował go i swoim zwyczaczajem przyozdobił. W tym to pomniku zamknie się Thiébault; nie pierwsze to oblężenie on wytrzyma. Patrz oto plac który widziałeś z daleka, tam stracono Beatrycę i jej rodzinę. Kierując się na lewo możemy wyjść na plac Tardinone; na maleńkim placu, do którego zbliżamy się, jest oberża pod Niedźwiedziem z tym samym szyldem, jaki był w czasie zamieszkiwania w niej Montaigne’a, tego wielkiego sceptyka który za godło wziął sobie trzy wyrazy: Co ja wiem? Były to ostanie wyrazy geniuszu ludzkiego po upływie sześciu tysięcy lat. Za sześć tysięcy lat przyjdzie drugi sceptyk, który powie: Może.
— A ty generale, spytał major, co ty mówisz?
— Ja mówię, że najnędzniejszym z rządów jest ten — patrz na lewo — który pozwala robić podobne pustynie prawie w środku miasta, patrz, w tych bagnach przez ośm miesięcy w roku panuje zaraza, należą one do króla, któremu służysz, jest to dziedzictwo Farnezów. Paweł III nie domyślał się że przekazując te niezmierzone grunta swemu synowi księciu Parmy, przekazywał mu gorączkę. Powiedz twemu Ferdynandowi, że byłoby to nietylko pobożnym uczynkiem spadkobiercy, ale nawet chrześcijanina, osuszyć i uprawić te pola, które w nagrodę wydałyby plan obfity. Patrz, most postawiony tutaj utworzyłby nowy cyrkuł, miasto opasałoby rzekę, domy wzniosłyby się na pustej przestrzeni zamku św. Anioła na placu ludu, i życie wygnałoby śmierć. Ale na to trzebaby rządu zajmującego się dobrobytem swoich poddanych; potrzebaby tego dobrodziejstwa. przeciwko któremu ty walczysz, ty, człowiek rozumny i wykształcony; potrzebaby wolności. Przyjdzie ona kiedyś, nie chwilowa i przypadkowa jaką my przynosimy ale nieśmiertelna córa czasu i postępu. Patrz tymczasem, z tej to uliczki, okalającej kościół św. Hieronima, jednej nocy, około drugiej rano, wyszło czterech ludzi piechotą i jeden na koniu; człowiek na koniu trzymał przed sobą trupa, z jednej strony wisiała głowa z drugiej nogi.
— Czy nic nie widzicie, zapytał jeździec.
Dwaj patrzeli w stronę zamku św. Anioła, drudzy dwaj w. stronę placu du Peuple.
— Nie, odpowiedzieli.
Wtedy jeździec zbliżył się nad brzeg rzeki i obrócił konia grzbietem do wody. Dwóch ludzi wzięło trupa, jeden za głowę, drugi za nogi, zakołysali dwa razy a za trzecim wrzucili w rzekę. Na odgłos upadającego trupa w wodę:
— Czy już skończone? zapytał jeździec.
— Już, jaśnie wielmożny panie, odpowiedzieli ludzie.
Jeździec odwrócił się.
— Co to pływa na wodzie? zapytał.
— Jaśnie wielmożny panie, odpowiedział jeden z ludzi to jego płaszcz.
Drugi nazbierał kamieni, postępował brzegiem równo z biegiem wody i dopóty rzucał niemi w płaszcz, aż ten zatonął.
— Wszystko dobrze, powiedział wtedy jeździec. Dał sakiewkę ludziom, sam puścił się galopem i zniknął.
— Umarłym był książę de Candie, jeźdźcom Cezar Borgia. Zazdrosny o swoją siostrę Lukrecję, Cezar Borgia zabił swego brata księcia de Candie. No, ale już jesteśmy na miejscu. Przypadek ten mściciel królów i papizmu zachował ci to zdarzenie na ostatek, przyznasz sam, że nie było ono najmniej ciekawe.
I w istocie, grupa za którą postępowaliśmy od pałacu Corsini, do końca Rippeta, wjeżdżała na plac du Peuple, gdzie w szyku bojowym stał garnizon rzymski.
Garnizon ten składał się prawie z trzech tysięcy ludzi, dwóch trzecich francuzów jednej trzeciej Polaków. Spostrzegając generała, trzy tysiące głosów wykrzyknęło z równym zapałem; Niech żyje Rzeczpospolita!
Generał zbliżył się do środka pierwszej linii i dał znak, że obce mówić Okrzyki ustały.
— Przyjaciele, powiedział generał, jestem zmuszony opuście Rzym, ale nie oddaję go. Zostawiam pułkownika Thiébault, zajmie on z pięciuset ludźmi warownię św. Anioła, dałem słowo honoru, że za dwadzieścia dni przybędę uwolnić go; a wy czy przyrzekacie to ze mną?
— Tak, tak, tak, zawołało trzy tysiące głosów.
— Na honor? zapytał Championuet.
— Na honor! trzy tysiące ust powtórzyło.
— Teraz, ciągnął dalej Championnet, wybierzcie z pośród was pięciuset ludzi, którzy raczej zagrzebią się pod marami zamku Saint-Ange, aniżeli poddadzą.
— Wszyscy, wszyscy jesteśmy gotowi, zawołali ci, do których się odwoływano.
— Sierżanci, powiedział Championnet, wyjdźcie z szeregów i wybierzcie, po piętnastu ludzi z każdej kompanii.
Po przeciągu dziesięciu minut czterystu ośmdziesięciu ludzi stało zebranych osobno.
— Przyjaciele, powiedział do nich Championnet, wy to będziecie strzedz chorągwi dwóch pułków, a my je przybędziemy odebrać. Niech każdy chorąży wyjdzie z szeregu i przyłączy się do ludzi warowni św. Anioła.
Ci byli posłusznymi i wyszli przy zapamiętałych okrzykach: Niech żyje Championnet! Niech żyje Rzeczpospolita!
— Pułkowniku Thiébault, ciągnął dalej Championnet, przysięgnij i każ przysiądz twoim ludziom, że raczej pozwolicie się zabić do ostatniego, aniżeli się poddacie.
Wszystkie ręce podniosły się w górę, wszystkie głosy zawołały: — Przysięgamy!
Championnet zbliżył się do swego adjutanta.
— Uściskaj mnie, Thiébault, powiedział; gdybym miał syna, jemu to powierzyłbym zaszczytny misję jaką tobie powierzam.
Generał i adjutant uściskali się przy zapamiętałych okrzykach garnizonu: hurra! vivat!
Druga godzina wybiła na kościele Sainte-Marie du Peuple.
— Majorze Riescach, powiedział Championnet do młodego posła, cztery godziny upłynęły i z wielkim moim żalem nie mam prawa zatrzymywać cię dłużej.
Major patrzył w stronę Rippeta.
— Czy pan oczekujesz na co? zapytał go Championnet.
— Wsiadłem na jednego z twoich koni, generale.
— Mam nadzieję że raczysz go przyjąć odemnie na pamiątkę krótkich chwil razem spędzonych.
— Nie przyjąć twego daru generale, a nawet zawahać się tylko w przyjęciu go, byłoby to okazać się mniej uprzejmym od ciebie. Dziękuję ci więc z całego serca.
I ukłonił się z ręką na piersi.
— A teraz jakąż mam odnieść odpowiedź generałowi Mack?
— Powtórzysz mu pan wszystko co widziałeś i słyszałeś, dodając tylko: W dniu w którym opuszczałem Paryż i żegnałem się z członkami Dyrektorjatu, obywatel Barras położył rękę na mojem ramieniu i powiedział mi:
— Jeżeli wybuchnie wojna, w nagrodę twoich zasług, będziesz pierwszym z generałów republikańskich, na którego Rzeczpospolita włoży obowiązek detronizowania króla.
— A pan odpowiedziałeś?
— Ja odpowiedziałem: Zamiary Rzeczypospolitej zostaną spełnione, mojem słowem upewniam, a że zawsze dotrzymuję słowa honoru, powiedz królowi Ferdynandowi, niech się trzyma ostro.
— Powtórzę mu to, panie, bo z dowódzcą takim jak ty i takimi jak twoi ludzie, wszystko jest możliwe. A teraz generale racz mi wskazać drogę.
— Brygadierze Martin, powiedział Championnet, weź czterech ludzi i odprowadź majora Ulrycha de Riescach do bramy San-Giovanni, złączysz się z nami na drodze de la Storia.
Dwaj ludzie ukłonili się sobie po raz ostatni. Major, prowadzony przez brygadjera Martin i eskortowany przez czterech jego dragonów, puścił się kłusem w ulicę del Babinno. Pułkownik Thiébault i jego pięciuset ludzi przez Rippeto dostali się do zamku św. Anioła i tam się zamknęli, reszta garnizonu i Championnet z swoim sztabem na czele przy odgłosie bębnów wyszli z Rzymu bramą del Popolo.