Lekarz obłąkanych/Tom II/XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVIII.

Grzegorz Vernier załatwił się bardzo szybko z podróżą, cztery dni wystarczyły mu dla udania się do Evren i z Evren do Millerie. Z tej miejscowości powrócił prosto do Melun. Ale niestety powrócił głęboko zniechęcony. Nie osiągnął żadnych wskazówek, mogących go naprowadzić na ślad rodziny skazanego. Wszystko co się dowiedział, ograniczyło się do tego co następuje:
Człowiek przygnieciony przy wybuchu miny nosił imię Piotr. Pochodził z Francji. Przyjęty jako prosty robotnik, dzięki swej inteligencji, pracowitości i pewnemu uzdolnieniu specjalnemu, został po pewnym przeciągu czasu nadzorcą robót. Zaraz po wyleczeniu się z okropnych okaleczeń, poszedł nie mówiąc gdzie i po co i dotąd nikt więcej nie słyszał o nim w Millerie“.
Grzegorz nie wątpił, że człowiek ten był skazańcem z Melun, ale na co mu się przydało to przekonanie? Paula Baltus, powiadomiona natychmiast o rezultacie wycieczki, uznała, że jedynym sposobem dowiedzenia się prawdy jest uzdrowienie Joanny. Nalegała na Verniera, ażeby wynalazł jakiś dom zdrowia i nabył go natychmiast.
Grzegorz szukał, ale napróżno. Pewnego dnia odwiedził profesora swego, doktora V. Porozmawiawszy z nim o rozmaitych rzeczach lekarskich, zapytał go się wreszcie, czy nie wie o jakim zakładzie dla obłąkanych do sprzedania.
— Zdaje mi się, że mówiono mi niedawno o czemś podobnem — odrzekł doktor V.
— W Paryżu?
— Tak... lub przynajmniej pod Paryżem... Ah! prawda, przypominam sobie. Jest podobny zakład w Auteuil... Otrzymałem nawet zawiadomienie. Coś w rodzaju prospektu...
— Wyszukaj go, profesorze, błagam cię!
— Zaraz to uczynię.
I doktor V. przerzucił na poczekaniu paczkę listów i anonsów różnego rodzaju, porozrzucanych w nieładzie na biurku.
— Mam — zawołał po kilku minutach. — Oto jest... Przeczytajże sobie sam.
Grzegorz chciwie pochwycił papier, jaki mu podał dawny jego nauczyciel i przeczytał głośno co następuje:

„Dom zdrowia z Auteuil.

Doktor Rittner, lekarz obłąkanych, właściciel i dyrektor pierwszorzędnego domu zdrowia w Auteuil przy ulicy Raffet i bulwarze Montmorency, ma honor zawiadomić szanownego doktora V., że życzyłby sobie odstąpić ów instytut, jakiemu doktorowi specjaliście. Doktor Rittner zmuszony opuścić Paryż, z powodu interesów familijnych, sprzedaje swą własność na bardzo korzystnych warunkach za gotówkę.“
Oczy Grzegorza zabłysły radością.
— I cóż! — wykrzyknął doktor V, — Zdaje mi się, że znaleźliśmy interes!
— Znasz profesor ten dom zdrowia w Auteuil? — zapytał Grzegorz.
— Znam... wydaje mi się wzorowym tak pod względem urządzenia, jak pięknego położenia. Jedź do Auteuil i obejrzyj cały zakład.
— Ile zdaniem pana profesora możnaby ofiarować za zakład?
— Ja oceniam nieruchomość wraz z całą klientelą na trzykroć pięćdziesiąt do czterechkroć stu tysięcy franków.
— To potężnie wysoka cena!
— Uważaj się za szczęśliwego, jeżeli Rittner nie zaśpiewa dwa razy tyle.
— Udam się doń natychmiast, ażeby wiedzieć, czego się trzymać.
— Jedź... szczerze ci radzę, a jeżeli się ułożysz, zawiadom mnie natychmiast.
— Albo osobiście przybędę, albo w ten moment napiszę. Tymczasem dziękuję po tysiąc razy kochanemi profesorowi i dowidzenia niezadługo!
— Dowidzenia, kochany uczniu.
Stary profesor uścisnął serdecznie Grzegorza i odprowadził go do drzwi samych. Grzegorz wsiadł do fiakra i kazał jechać do Auteuil. Tego samego dnia doktor Rittner otrzymał od Fabrycjusza list ze stemplem Nowego Jorku. List ten zimny i lakoniczny, napisany był w taki sposób, że gdyby wpadł przypadkiem w obce ręce, niepodobna byłoby przypuszczać, że siostrzeniec bankiera amerykańskiego i doktor z Auteuil mieli z sobą jakieś tajemnicze stosunki. Fabrycjusz upominał tylko doktora, aby czuwał tylko troskliwie nad matką i córką. Pismo zmienione, podpis czytelny tylko dla jednego doktora Rittnera, świadczyły o przezorności Leclére’a, który nic nie zdawał na prosty przypadek. Jeden tylko frazes, dwa razy podkreślony, a ułożony w wilję wyjazdu, okrutnie był znaczącym, pomimo swej pozornej prostoty: „Zajmij się pomieszczeniem funduszów, o jakich mówiliśmy ze sobą”.
Dla Rittnera te zagadkowe słowa były najzupełniej zrozumiałemi. Żądanie Fabrycjusza znaczyło: „Pamiętaj, ażebym po powrocie nie zastał już przy życiu ani matki, ani córki. Masz na to sposoby pewne, liczę na ciebie.“
— A zatem — mruknął Frantz — jest to wyrok na Edmę i Joannę! Zgładzić na raz te dwie egzystencje! I możebne to i bardzo łatwe, ale i bardzo niebezpieczne. Widzę doskonale niebezpieczeństwo a nie widzę wcale, co to ja mam mieć za to. Interes Fabrycjusza bije w oczy — ale gdzież mój interes? Oto co potrzeba wiedzieć przed przystąpieniem do działania. Jakto, w chwili, gdy chcę uciekać z Paryża, aby uniknąć smutnych następstw zabójstwa Baltusa, mam się narażać na odpowiedzialność tak wielką? Zresztą po co się tak spieszyć z tą niebezpieczną czynnością, która niezadługo sama się dokona. Matka niknie raptownie, a córka jest bardzo chora. Dosyć będzie pozwolić im umrzeć.
Doktor monologując w ten sposób, zapalił świecę. Przyłożył do ognia list Fabrycjusza i papier zamienił w popiół.
Rittner nie miał dotąd żadnego nabywcy. Zdecydowanym był puścić na Paryż i okolicę nowe zawiadomienia o zamiarze sprzedaży zakładu i to w daleko większej ilości niż poprzednio, adresowane do niektórych tylko sławniejszych doktorów. Zabierał się do wyjścia, aby się udać do drukarza, kiedy mu powiedziano, iż jakiś młody człowiek chce się z nim widzieć i czeka w salonie. I jednocześnie list mu podano.
— „Doktor Grzegorz Vernier z fakultetu paryskiego“ — mruknął, rzuciwszy okiem.
Z nazwiska nic się nie dowiedział.
— Poproś, aby zaczekał chwilkę — rzekł do służącego — ja zaraz tam przyjdę.
W parę minut później wchodził do salonu. Grzegorz, który stał w oknie i przypatrywał się ogrodowi, zwrócił się do Rittnera
— Czy z panem doktorem Rittnerem mam przyjemność mówić? — zapytał.
— Jestem nim, proszę pana... a pan jesteś kolegą moim, doktorem Vernier?
— Tak, panie. — Czemu mam przypisać honor wizyty pańskiej?
— Mój były nauczyciel, doktor V. przysłał mnie do pana i objaśnił mnie, że nosisz się pan z myślą odstąpienia swojego domu zdrowia.
Frantz uradował się niezmiernie. Nareszcie zjawił się kupiec, a sądząc z powierzchowności tegoż i protekcji doktora V., kupiec wcale poważny.
— Tak jest rzeczywiście, proszę pana. Interesa familijne powołują mnie do Alzacji. Zmuszony jestem opuścić Paryż, na bardzo długo może, a że nie mógłbym w takim razie sam doglądać zakładu, widzę się zmuszonym, chociaż z żalem, poszukać jakiego dlań następcy.
— Może więc, proszę pana — odrzekł Grzegorz — znajdzie pan we mnie tego następcę, jeżeli po obejrzeniu zakład mi się spodoba i jeżeli żądania pańskie nie będą zbyt wygórowane. Proszę więc pana, abyś mnie upoważnił do zwiedzenia instytutu, jeżeli już nie w najdrobniejszych szczegółach, to przynajmniej w sposób, abym mógł powziąć dokładne wyobrażenie o całości.
— Ależ to zupełnie słuszne i zupełnie naturalne. Będę miał zaszczyt sam panu służyć za przewodnika i odpowiem na wszelkie zapytania.
— Bardzo wdzięcznym będę za to.
Rittner postąpił parę kroków do drzwi salonu. Grzegorz poszedł za nim. Frantz nagle przystanął.
— Jeszcze słówko jednakże — rzekł. — Przedewszystkiem muszę zwrócić uwagę pańską na pewien ustęp w mojem ogłoszeniu. Wyjątkowe okoliczności, w jakich się znajduję, zmuszają mnie do sprzedania jedynie tylko za gotówkę.
— Bądź pan spokojny — odpowiedział Grzegorz — jeżeli kupię, będziesz pan zapłacony przekazem na okaziciela, na najpierwszego bankiera paryskiego.
Rittner nie mógł sobie życzyć pomyślniejszej odpowiedzi, to też oprowadził zaraz młodego doktora po zakładzie obłąkanych, pokazał mu kilka cel na parterze, parę pokoi na pierwszem piętrze, kąpiele, aptekę, grabarnię, amfiteatr, pralnię i podwórza.
Grzegorz nie mógł się dość nadziwić porządkowi, jaki wszędzie panował; cała ta maszyna, w której najmniejsze kółka obracały się z największą dokładnością, przytem prześliczne położenie i obszerna przestrzeń zajęta na sam zakład. Park wydał mu się cudownym.
— Idźmy dalej, proszę pana.
— Służę panu.
Frantz Rittner zaprowadził Grzegorza do pawilonu, gdzie mieszkał i pokazał mu lokal swój, jaki czytelnicy już znają.
Grzegorz zbliżył się do jednego z okien i wskazując na pawilon, w którym mieszkała Edma, zapytał:
— Jakie jest przeznaczenie tamtego budynku?
— Na dole znajduje się salon dla gości i trzy inne pokoje. Na pierwszem piętrze dwa apartamenta, przeznaczone dla pensjonarek bogatych i zupełnie spokojnych. Czy życzy pan sobie je zobaczyć?
— Dzisiaj nie ma potrzeby. Teraz pomówmy o cenie. Jaką pan stawia cenę?...
— Sześć kroć sto tysięcy franków...
Grzegorz powstał i wziął za kapelusz.
— Żałuję mocno, panie doktorze, żem go niepotrzebnie fatygował... — powiedział.
— Zaczekaj pan — odezwał się Rittner — możemy przecie porozmawiać, u djabła.
Grzegorz usiadł spowrotem.
— Suma ta wydaje się panu wygórowaną — ciągnął Rittner.
— Nie powiadam, że tak, ale daleką jest od mojej.
— Wiele mi pan ofiarujesz?
— Trzy kroć sto tysięcy franków.
Rittner podskoczył do góry.
— Trzysta tysięcy franków! — powtórzył. — To zaledwie wartość gruntu!... Nie liczy więc pan ani budynków, ani urządzenia. To niemożebne...
Dodam pięćdziesiąt tysięcy franków...
Rittner zdawał się namyślać. Po chwili też westchnął i powiedział:
— Wyzyskuje pan moje położenie; ponieważ nie mogę nadal zarządzać sam swoim zakładem, muszę się zgodzić na wszystko...
— Więc zgadzasz się pan? — zapytał Grzegorz.
— Muszę...
— W takim razie interes ułożony na trzykroć pięćdziesiąt tysięcy franków? — zapytał Grzegorz.
— Tak jest, darmo doprawdy panu przychodzi.
I nowe westchnienie towarzyszyło tej odpowiedzi Rittnera.
— Kiedyż będę mógł objąć instytut w posiadanie? — zapytał Grzegorz.
— Zaraz po sporządzeniu aktu sprzedaży i wypłaceniu pieniędzy.
— To w takim razie pojutrze?.. Sprowadzę swego notarjusza... pan raczysz uprzedzić swojego i upewnić godzinę spotkania...
— Dwunasta...
— No więc do pojutrza, do dwunastej, proszę pana.
Grzegorz opuścił dom zdrowia w Auteuil, ani się domyślając nawet, że był przez dwie godziny tak blisko Edmy i Joanny. Kazał się zawieźć na kolej Lyońską i pojechał do Melun pierwszym zaraz pociągiem. Pilno mu było zobaczyć się z Paulą i zawiadomić ją o szczęśliwym rezultacie swoich poszukiwań. Frantz Rittner, po odjeździe nabywcy odetchnął jak człowiek, któremu spadł z głowy wielki ciężar i zatarł ręce radośnie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.