Lekarz wiejski (tłum. Boy-Żeleński)/Od tłumacza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Od tłumacza
Pochodzenie Lekarz wiejski
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD TŁUMACZA

Z okazji tego Lekarza wiejskiego, znów staje przede mną ów tak często nastręczający się problem: człowiek a dzieło, życie pisarza a jego twórczość. Przerost biografizmu, na który choruje potrosze historja literatury, powódź przyczynków i niedyskrecyj, budzą tu i ówdzie reakcję, niezawsze zresztą szczerą. „Dzieło samo niech mówi do nas, nic nas nie obchodzi jego życiowa kuchnia. Nie wiemy nic o życiu Homera, nie wiemy prawie nic o życiu Szekspira; cóż na tem traci lljada lub Hamlet? Tak mruczą niektórzy; ale w praktyce, teza ta jest nie do utrzymania. Narusza się ją przedewszystkiem — wydając listy pisarzy. Te listy — jak u Balzaka naprzykład — wciąż mówią o dziele na tle życia. Listy Balzaka są nieustannym komentarzem do jego twórczości, którą był wypełniony po brzegi. Jak nie korzystać z tych świateł?
Ale oto nowe trudności. Listy pisarza nie zawsze są bezspornym dokumentem. Mówią nieraz to, w co autor pragnie aby wierzył — odbiorca listu. Tak u Balzaka spotykamy czasem trzy i cztery różne wersje tych samych faktów, zależnie od tego do kogo pisze. Pisząc do Ewy Hańskiej, mistyfikuje ją ze względów sercowych; pisząc do matki lub do księgarza, mistyfikuje ich często z innych względów; dopiero pisząc je do jakiejś bezinteresowanej przyjaciółki, np. do Zulmy Carraud, mówi szczerą prawdę, — o ile go nie poniesie wyobraźnia... Tak więc, kto chce naprawdę wiedzieć jak i co, skazany jest na badanie stosunków, okoliczności, charakteru osób związanych z pisarzem. Ani wiemy, jak znajdziemy się w pełni niedyskrecyj...
Powie ktoś, że ten życiowy podkład może interesować u poety lirycznego, nie u powieściopisarza, epika. Znów omyłka, znów zdawkowe rozróżnienie. Niech nas nie łudzą pozory. Ta wielka epopeja Komedji ludzkiej jakże nabrzmiała jest osobistemi przeżyciami, ileż ma cech spowiedzi! Ileż razy nie mniej niż w najbardziej lirycznych wylewach Romantykow — występuje w niej sam autor, zaledwie-że przebrany. Śledzenie osobistego charakteru Komedji ludzkiej, konfrontacja dzieła z twórcą, to dla balzarkistów najbardziej zajmująca, najpłodniejsza w refleksje zabawa. I ten żywot genjalnego pisarza, tak przejmujący, tak patetyczny w całości, raz po raz budzi uśmiech, gdy go oglądać w szczegółach.
Mozolne narodziny Lekarza wiejskiego są ciekawym komentarzem do mechanizmu tworzenia. Ile w powstawanie i kształtowanie się dzieła wchodzi konieczności twórczej a ile przypadku — oto problem nawskroś balzakowski. Konieczność a traf, wielkie zjawiska a małe przyczyny, — współgranie tych elementów zajmuje Balzaka nieustannie. Nikt tak jak on nie umie widzieć społeczeństwa czy historji w wielkich masach; i nikt, z drugiej strony, nie śledzi z taką jak on pasją drobiazgów życia, kształtujących największe wydarzenia. „Jak wyglądałaby mapa Europy, gdyby Napoleona nie bolał brzuch pod Lipskiem?“ — oto jedno z takich bardzo balzakowskich pytań. Któreś z jego opowiadań nosi tytuł Podszewka historji współczesnej. Te podszewki bada on ciągle, nigdy nie zadowala się wierzchem.
Pokażmy więc w kilku słowach podszewkę Lekarza wiejskiego.
Jesteśmy w roku 1832. Balzac ma lat 33, jest w zaraniu sławy, w zaraniu wielkiej twórczości; ale jeszcze nie zupełnie zdaje sobie sprawę sam z siebie, jeszcze nie przyszło nań owo olśnienie, które objawi mu całość Komedji ludzkiej. Dla publiczności jest autorem Fizjologji małżeństwa, autorem z rabeleizjańska zawiesistych Opowiastek, autorem Kobiety trzydziestoletniej, spowiednikiem serc kobiecych. Już kobiety zasypują go swemi listami.
Między temi listami jeden zaintrygował go szczególnie; przeczuł w nim damę z wielkiego świata. Była nią w istocie, i z największego; kiedy odsłoniła incognito, okazało się, że to jest margrabina (potem księżna) de Caetries.
Nie będę powtarzał tej nazbyt znanej historji, którą pokrótce opowiadałem z okazji Księżnej de Langeais. Wiadomo, że, zachęcony przez margrabinę, Balzac udał się za nią do wód w Ais. Tam „zagadkowa istota“ robi sobie igraszkę z tego, aby wodzić za nos tego znawcę kobiet, naiwnego w życiu jak dziecko, który ją interesował i bawił, ale którego osadziła w miejscu w chwili gdy się upajał najśmielszemi nadziejami. Było to w Genewie, w początku wspólnej podróży, którą, wraz z margrabiną i jej bratem księciem de Fitz-James, Balzac podjął do Włoch. Otrzeźwienie było straszliwie bolesne. Z dnia na dzień, Balzac zrywa plany podróży i opuszcza Genewę aby wrócić do Paryża. Jeżeli wierzyć jego późniejszym listownym wyznaniom, lat całych było trzeba, aby się zgoiła ta rana zadania jego miłości i ambicji.
W czasie pobytu w Aix, Balzac nie przerywał pracy. Znów jeżeli wierzyć listom, od piątej rano do piątej popołudniu dzień spędzał przy biurku, resztę dopiero oddawał margrabinie. Ale praca szła mu opornie. Komponuje ową sławną Bitwę, której nigdy nie miał napisać. Zarazem, donosi matce (ze zwykłą przesadą), że pracował trzy dni i trzy noce i napisał tom Lekarza wiejskiego. Księgarzowi również oznajmia Lekarza jako rzecz gotową do druku. W rzeczywistości jednak, dzieło to istniało dopiero w wyobraźni pisarza — może tylko w formie tytułu a jeżeli oznajmiał je jako gotowe, to dlatego, że robiąc, w swojem trudnem położeniu finansowem, niespodzianą eskapadę do Włoch, czuł potrzebę błyśnięcia oczom wierzycieli nowym rękopisem.
To zdaje się pewne, że utwór ten już w nim kiełkował. Zwiedzając Grande-Chartreuse, Voreppe, Balzac znalazł dla niego ramę. W okolicach Aix musiał się zetknąć z legendą sławnego doktora Rome; może w wycieczkach po okolicy poznał jego samego i skojarzył tę postać dobroczynnego lekarza z czytanym niedawno życiorysem Jana Fr. Obelin, lekarza szwajcarskiego, — zmarłego w r. 1826. Krąży niejako koło Balzaka idea powieści, która jego, okrzyczanego fizjologa duszy kobiecej, miałaby uczynić lekarzem chorób społecznych.
Może zresztą Lekarz wiejski — jak Bitwa, jak tyle innych utworów — byłby pozostał w sferze zamierzeń, może nie byłby się nigdy urodził. Ale przychodzi katastrofa genewska. I oto, w jednym błysku, wdziera się w mglisty plan dzieła element osobisty i przepaja je żarem czucia. Idealnego bohatera utożsamia Balzac — w dość zresztą ryzykownej asocjacji — sobą samym. Zdruzgotany zawodem sercowym, wyobraża sobie siebie samego, jak łamie pióro, jak ucieka od świata i zagrzebuje się w jakimś zakątku Francji, aby tam czynić dobrze, aby się poświęcić dla ludzkości, stać się błogosławieństwem okolicy. Miłość, którą odtrącono, będzie dla niego ostatnią. Może chce pokazać niegodnej, jakie serce niebacznie zdeptała. Lekarzowi wiejskiemu, doktorowi Benassis, daje swoje rysy. Daje mu i swoje poglądy polityczne: program ma Balzac gotowy, bo przed kilkoma miesiącami zamierzał kandydować na posła. A w samym środku utworu, kiedy lekarz wiejski ma zwierzyć przyjacielowi tajemnicę swoich nieszczęść i swego wyrzeczenia, Balzac włoży mu w usta poprostu — swoją historję miłosną z Aix i Genewy. „Kobieto, puchu miamy!“ Posłuchajmy owej spowiedzi, oto jej ton:

Oto moja straszliwa historja! Historja człowieka, który cieszył się przez kilka miesięcy całą naturą, wszystkiemi czarami słońca w cudnym kraju, i który traci wzrok... Kilka miesięcy rozkoszy, i potem nic. Poco mi zastawiać taką ucztę?... Poco mnie nazywała przez kilka dni swoim ukochanym, skoro mi miała odebrać ten tytuł, jedyny na którym zależy sercu?... Potwierdziła wszystko pocałunkiem: słodka i święta obietnica. Pocałunek nie zaciera się nigdy... Kiedy kłamała? Wtedy, kiedy mnie upajała swemi spojrzeniami, czy kiedy złamała jedyną umowę, która wiązała nasze serca, która zespalała na zawsze dwie myśli w jedno życie? Bo kiedyś musiała kłamać.
Spyta mnie pan, jak się spełniła ta straszna katastrofa? Najprościej w świecie. Poprzedniego dnia, byłem dla niej wszystkiem; nazajutrz — niczem. W wilję, głos jej był harmonijny i tkliwy, spojrzenie pełne uroków; nazajutrz głos był twardy, spojrzenie zimne... Przez jedną noc umarła kobieta, ta którą kochałem. Jak to się stało? nie wiem...
Przez kilka godzin, demon zemsty kusił mnie. Mogłem ją zohydzić przed światem, wydać ją wszystkim spojrzeniom, przykutą do pręgierza hańby; strącić ją, piórem Juwenala, poniżej Messaliny; rzucić postrach we wszystkie dusze kobiece, budząc w nich lęk, aby nie były do niej podobne!...

Ani wątpić, że Balzac opowiada tu swoją historję; potwierdzenie znajdziemy w jego listach. Ale próżno szukalibyście tego opowiadania w Lekarzu wiejskim; niema go, znikło. Całą tę spowiedź ogłoszono dopiero kilkanaście lat temu (Revue des deux Mondes, 1914); w Lekarzu wiejskim, przed jego oddaniem do druku, Balzac zastąpił ją zupełnie odmiennym tekstem. Dał inną wersję, inne pobudki postępku doktora, inny romans przedstawiający w innem świetle jego charakter. Jest to — dla sceptyków — ciekawy przyczynek do tego, co się mówi wogóle o konstrukcji dzieła!
Jaki był powód tej substytucji? Zdaje się, że czysto życiowy. Zjawiła się — prawie równocześnie — na horyzoncie inna kobieta. W chwili gdy Balzac nosił w głowie tę ewangeliczną powieść, otrzymał z Ukrainy przesyłkę: Naśladowanie Chrystusa. Ta telepatja zrobiła na nim duże wrażenie. Po bolesnem zerwaniu z margrabiną, wymiana listów z nieznaną Cudzoziemką staje się dla tego człowieka o żarłocznej wyobraźni ratunkiem; wszystkie ambicje i czułości przeleje na nią. Już — nim ją ujrzał na oczy — pisze do niej jak do kochanki; już jej ślubuje wieczną miłość. Otóż, zrozumiałe jest, że w chwili gdy już marzy o nieznajomej, niepolitycznie było dla Balzaka malować w płomiennych rysach swoją wiekuistą miłość dla innej, przedstawiać się w roli upokorzonego i odtrąconego kochanka. Usuwa tedy poprostu całą spowiedź, aby wstawić inną wersję, w której niebezpiecznym mężczyzną, tym który porzucił, który złamał życie kobiecie, nękanym wyrzutami sumienia, jest on sam; drugiej zaś, którą kochał z wzajemnością a z którą rozdzieliły go losy, daje imię swojej nieznajomej, — Ewelina.
Ale potrzeba opowiedzenia swojej historji nie opuszcza go. Ba, „demon zemsty“, którego odepchnął jakoby, kusi Balzaka dalej. „Mogłem zohydzić ją przed całym światem...“ pisał w pierwotnej spowiedzi. I nie daruje sobie tego. Cały genewski dramat wejdzie w inny utwór: w Księżnę de Langeais. Skromny lekarz wiejski zameni się w nieugiętego generała, jednego z groźnej szajki Trzynastu, któremu Balzac znowuż da swoje rysy i którego uczyni sędzią, mścicielem. I ten utwór napisze już przy boku Ewy, w tej samej Genewie, która patrzyła na jego upokorzenie, a która ogląda go w tej chwili tryumfatorem, szczęśliwym — nareszcie! — kochankiem wielkiej damy.
Rodzenie Lekarza wiejskiego szło Balzakowi mozolnie. Powieść ta — bardzo skądinąd interesująca — nie należy do najlepszych jego utworów. Za dużo koło niej majstrował. Dydaktyzm i namiętność, mowa kandydacka i ewangelja, i ta autobiografja poczęta na gorąco a potem na zimno strawestowana... dużo kłopotu miał Balzac, aby to wszystko stopić w jedną całość. Męczy się. Sprzedał książkę — jak zwykle — na pniu; obiecuje, naznacza terminy, dochodzi nawet do procesu z księgarzem. Mimo to, wciąż uparcie pracuje nad swoim Lekarzem. Przywiązuje do tej książki szczególną wagę. On, pomawiany że jest malarzem zepsucia paryskiego, pokaże że umie być piewcą cnoty. (Cnota była całe życie jego nieszczęśliwą miłością jako autora). Ma nawet nadzieję uzyskać tą książką słynną nagrodę cnoty (prix Monthyon): oryginalne zaś jest, że nagrodę tę zamierza obrócić na to, aby wystawić pomnik — Rabelemu. Chce, jak pisze, „dosięgnąć prostej piękności Ewangelji, pokazać w czynie upoetyzowane Naśladowanie Chrystusa“. Taki czyn nie może zostać bez nagrody, liczy też Balzac na sprzedaż 400.000 egzemplarzy. Poeta! Podnieca się pochwałami, jakie sobie zawczasu oddaje: „Przeczytasz to wspaniałe dzieło, ujrzysz dokąd cię wzniosłem. Myślę, że mogę umrzeć w spokoju. Ta książka warta, mojem zdaniem, więcej, niż kodeksy i wygrane bitwy. To Ewangelja w czynie. Iluż ludzi już płakało przy spowiedzi lekarza!“
Ale, nim książka ukazała się w druku, zachodzi jeszcze jeden epizod, bardzo charakterystyczny. Okazało się naraz, że... drukarz użył za małych czcionek i że rękopis się skurczył; trzeba go pogrubić! Balzac siada do roboty i w ciągu jednej nocy improwizuje wstawkę: dzieje Napoleona, opowiadane przez starego wiarusa na wieczornicy w stodole. Później, o autorstwo tego ustępu upominał się Henry Monnier. W istocie było tak, że Monnier produkował raz w obecności Balzaka rodzaj monologu, który Balzac rozwinął, opracował i stworzył zeń arcydzieło. Wziął w potrzebie „son bien“, swoje dobro, gdzie je znalazł, jak Molier.
Tę historję Napoleona ogłosił Balzac w miesięczniku, przed wydaniem Lekarza wiejskiego. Zyskała natychmiast ogromne powodzenie. Księgarze odbijają ją w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy i rozpowszechniają ją — bez nazwiska autora, aby nie płacić honorarjum. Balzac równocześnie cieszy się i wścieka. Wścieka się, że go okradają i przemilczają; cieszy się powodzeniem utworu. „Przeczytasz kiedyś ten wspaniały fragment, który wyciska łzy najmniej wrażliwym. Mówią mi, że przez całą Francję idzie jeden okrzyk zachwytu. Cóż dopiero będzie, gdy się ukaże całe dzieło“.
Ukazało się wreszcie, i — zrobiło kompletne fiasco. „Czy wiesz, jak Lekarz został przyjęty? Potokami obelg“ — pisze Balzac do swojej Ewy.
Skrytykowano wszystko, kompozycję, styl, morał. Sądzę, że za surowo. Jeżeli nie co innego, to sama urocza i oryginalna postać Grabarki powinna mu była zyskać pobłażanie, nie mówiąc o piękności obrazów, na których tle toczy się ta romantyczna apologja „pracy organicznej“. Dyskutowanie programu politycznego dra Benassis zaprowadziłoby nas zadaleko; bądź co bądź, dziś, w dobie zmierzchu parlamentaryzmu, poglądy te, wygłoszone w jego zaraniu, są szczególnie interesujące. Ale krytyka współczesna, która już sklasyfikowała Balzaka jako autora Kobiety trzydziestoletniej, nie umiała zdać sobie sprawy z tkwiących w nim możliwości. Oto jeden z głosów prasy: „Pan Balzac spróbował napisać coś innego niż powiastki. Zabrał się do morałów. Lekarz wiejski jest poprostu dwutomowem moralizowaniem. Książka bez akcji, bez wydarzeń, bez planu i bez celu; darmoby szukać, nie rozumie się czego chciał autor... Niema w tym utworze ani sensu, ani stylu, ani prawdy...“
Biedny genjusz! Klapa. Spodziewane zyski, wieńce sławy, nagroda cnoty, wszystko zawiodło. Ale ten fragmencik, który nagryzmolił w pośpiechu z cudzego pomysłu, w jedną noc, dla pogrubienia rękopisu, sławny jest po dziś dzień, podziwiany, klasyczny... Zaiste, twórczość ma swoje niespodzianki i swoje sekrety.
A dzieło Balzaka, oglądane w świetle jego życia, tworzy jakgdyby nowy związek chemiczny, nową Komedję ludzką.

Warszawa w październiku 1932.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.