Listy (Krasiński, 1882-1887)/Tom III/Listy do Edwarda Jaroszyńskiego/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Listy
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1882-1887
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
II.


Freiburg in Breisgau W. Ks. Badeńskie,
25 Septembra 1839 r.


Drogi mój Edwardzie! Są pewne uderzenia moralne; którebym rad nazwał elektrycznemi w krainie ducha. Jedną z takich iskier wziąłem w serce wczoraj, gdym z twego listu się dowiedział, że za kilka dni przestąpisz jeden z progów życia, jeden mówię, bo kilka jest porohów na tym Dnieprze: ale ten jeden, choć wieńczony girlandami, choć liściami róż osypan, nie mniej jednak uroczysty, poważny, wielki, od innych, które zowią się urodzeniem i śmiercią. Pierwszą myślą było, nie myślą, raczej pomimowolnym instynktem, ścisnąć mocno ręce i wymówić w duszy imię Boga, otoczone prośbą za ciebie i życzeniem, byś raz wstąpiwszy w jedność szczęścia, ciągle w tej jedności dotrwał, i wziął tyle ile dajesz, i dał tyle ile weźmiesz. Znam tę, która, gdy ten list odbierzesz, już imię twoje nosić będzie; znam ją z wieści i z opisu mi uczynionego przez osobę, która ją często widywała i zwykła ją nazywać aniołem skromności i słodyczy.
Jest tu wielka katedra, jedyna ze wszystkich katedr średnich wieków, bo zupełnie dokończona, a wiesz że żadna inna nie dostąpiła tego dopełnienia. W tej nad wszelki wyraz pięknej katedrze, dwunastego septembra odbędzie się msza za szczęście duszy, której na imię Edward. Niech zupełność tego kościoła będzie symbolem doskonale pomieszanej i zlanej nieskończoności uczuć z skończonością ściśle opisanego związku małżeństwa. Na tej mszy będzie się modlił gorąco człowiek, który oddawna już nie klęczał podczas mszy w kościele: będzie prosił Boga o wieczność miłości dla tego, którego kocha, i dla tej, którą ten, którego on kocha, ukochał.
Pamiętam Edwardzie, że kiedyś, nie pamiętam już kiedy, przesyłałem ci w chwili głębokiego smutku i zwątpienia radę i życzenie, byś ukochał szczerze młodą duszę, i na wieki tę pierwszą, którą ukochasz, zjednoczył z życiem twojem. Stało się więc zadość i radzie i życzeniu. Bądź mi więc błogosławiony, i szczęśliwy — i spokojny tym ducha wielkim pokojem, któren już na ziemi jest początkiem wieczności. Szczęście albowiem niebios tem zapewne tylko różne od tutejszego, że pojęte w pokoju, a zatem w nieskończonej trwałości; lecz ta różnica jest różną od mijających uniesień, różną na całą długość i szerz, dzielącą ziemię od nieba.
Dwa razy w życiu, nie wiedząc o niczem, dziwnem losu zrządzeniem, udałem się do ciebie, prosząc, byś mi ważną wyświadczył przysługę: pierwszy raz byłeś wśród najdolegliwszych wrażeń okropnej skończoności, i wyświadczyłeś mi o com prosił; drugi raz wśród najżywszych i najmilszych uniesień błogiej teraźniejszości, i znowu uczyniłeś o com prosił. Zaprawdę, przyjaźń twoja dla mnie przypomina mi owe formuły Vehmgerichtu: o którejkolwiek godzinie, któregokolwiek czasu przyjdę po ciebie i t. d. i t. d. Dzięków ci już nawet nie złożę. Tyś taki dobry dla mnie, że słów nie dobrałbym, wolę zachować na wieki w sercu wszystko co czuję, i mieć to ciągle na pogotowiu dla ciebie, bym i ja także mógł ci podobną, wszędzie i zawsze odpowiedzieć formułą.
Gdy ten list cię dojdzie, dotąd go przeczytasz; potem zamkniesz do stolika, odkładając resztę na później, bo wszelka filozofia, mojem zdaniem, w takiej chwili jest naddatkową i może mdłą rzeczą. Kiedy ci chwila wolnego czasu zostanie, kiedy naprzykład Eleonora ubierać się będzie, a ty cygaro pójdziesz wypalić do siebie, — przypomnisz sobie, że kilka słów Zygmunta drzemie w szufladzie, w tedy dymu kłębem je obudzisz, weźmiesz do ręki i przeczytasz co następuje.
Winisz mię o ciągłą abstrakcyą: na to ci odpowiedzieć mogę a priori i a posteriori, teoretycznie, absolutnie i historycznie.
1o. Duch tylko wtedy w abstrakcyi żyje, kiedy nie pełno ale wyłącznie, i kiedy z jego ruchów żadne działanie zewnątrz na drugie duchy nie pada! Lecz kto określi podług jakiego prawa ma odbywać się to działanie? Kto naznaczy formę jedyną na to właśnie, co jest rozwijaniem się wiecznem Rozmaitości? Kto powie jednemu: „Ty tak żyj i działaj“ — a co jednemu powiedział, wszystkim drugim powtarzać będzie? Milion milionów ścieżek snuje się z serca każdego ku sercom drugich, każda o danej chwili może stać się potężnym życia przewodnikiem i czynu zasadą. Ale są czyny mniej więcej widzialne, dotkliwe, ale dlatego niemniej pewne i rzeczywiste. Rzeczywistość albowiem nie zależy na miąższości formy, którą idea przybiera, ale na doskonałości stosunku, zachowanego między tą formą a ideą — na harmonii.
2o. Są czasy, są luki, że tak powiem, w tym ogromnym lesie dziejów ludzkich, do których doszedłszy niesposób iść dalej, trzeba stanąć i uważnie patrzeć na okolicę widną przez te luki: inaczej nie pojmiesz gdzie jesteś, i jak dalej iść, nie będziesz wiedział. Czekać jest czasem ogromnem działaniem; bo gdybyś nie czekał, potknąłbyś się na pierwszem lepszem mrowisku, i milion mrówek, ciebie, obalonego, oblazłoby i zginąłbyś może od mrówek. Patrząc na człowieka co stoi i wzrok ma wbity nibyto w próżnią przestrzeni, łatwo sąd o nim wydać, łatwo go potępić, łatwo go nazwać nicością, wyrzec, że świętszemby było, gdyby jeden kartofel zasadził, lub jedną jabłoń cywilizowaną na dzikiej zaszczepił jabłoni. Nieraz sąd taki słuszny, zasłużony; jednak czasem zdarza się że i nie, bo wszystko zdarza się na tym zdarzeń świecie. Anioł stróż jeden wie tylko, co podczas tego zadumania w wnętrzu piersi ludzkich się dzieje i przetwarza: ile tam rośnie ziół ukrytych, ile tam przelatuje stąd myśli, ile tam może warownych wznosi się szańców? Dusza kiedy rośnie, nie może się roztapiać w szerz na zewnątrz: najprzód trzeba by się stała, by wyrosła! Dajże tej biednej wygnance, daj jej czasu trochę, nie gnaj ją w pole, nie zaprzęgaj jej do pługa, nie chciej by skrzydłem ujęła lemiesz lub gwoździe brony i skrzydłem orała, na to są ręce: ale trzeba by twarde, grube z pod skrzydeł wyrosły, wypadły z pod skrzydeł. Matką ramienia jest skrzydło: ramię później jak syn podpiera matkę swoją, ale to później, później dopiero. Czas właśnie tem jest, co stawia jedne fakta po drugich: w idei tylko wszystkie zlane są razem, i me w idei nawet, raczej w pomyśle idei (in dem Begriff).
Spotkamy się kiedyś Edwardzie, w tedy ci wytłómaczę wiele szczegółów indywidualnych, którym papier za lekkomyślnym jest przesłannikiem. Opiszę ci naprzykład życie samotne, ale dziwnie szczęśliwe, do cudu podobne, które teraz wiodę; jest w niem coś tak wolnego od zwykłej codziennej skończoności, a zarazem tak ściśle połączonego z wszelką rzeczywitością, że muszę ten fenomen nazwać boskim! Wiem, że na ziemię Bogi tylko pod pewnemi warunkami zstępują, pod warunkami nieraz strasznemi, na całą przyszłość zahaczającemi duszę, w których ich postać na chwilę się objawiła; alem już tak stworzony, żem zawsze gotów na najgorszy raz, bo zawsze czuję w głębi serca nieskończone pragnienie najlepszego. Kto nic nie stawia, nic nie wygrywa, a można wszystko przegrać. Lecz powiedz mi, czy życie samo już nie jest wielkiem przegranem? Ile razy na łono Boga wrócić możesz, choćby chwilowo, o! wracaj!... a nie dbaj, że potem ciemność cię otoczy, bo ona siostrą twoją na ziemi; światło zaś zdobyczą sępa tego, co wiecznie w twoich piersiach żyje, i serce twoje bijące ma za skrzydło, które wyrywa się do niebios.
Teraz pozwól, bym kilka uwag dodał o dzisiejszym stanie filozofii w Niemczech.
Smutne to, arcysmutne rzeczy położenie! Ledwo ta potężna głowa, która stawiała sama siebie wśród głowy Chrystusa i Platona, opadła bez czucia, ledwo mózg Hegla stał się pastwą robaków, ucznie jego zatracili prawdę, którą im wykładał, lub tę prawdę dziwnie zagmatwali. Z jedności szkoły jego powstała rozmaitość, heterodoksye, schizmy, kłótnie, swary bez końca. Teraz Niemcy brzmią całą Hegelingów waśnią: jedni drugim zarzucają najszkaradniejsze teorye; jedni drugich powołują przed trybunał opinii publicznej, rozdzierając zasłonę (jak twierdzą), która dotąd kryła posąg ten Izydy. Zasłoną zaś takową, w przybytku filozofii, bywają frazesa i niedostępna terminologia, pod którą albo przepaść, albo zbawienie zarówno ukrywać się mogą. Otóż Dr. Leo z Halli wystąpił z oskarżeniem na Hegelingów, sam także Hegelista ale średni, umiarkowany i zarazem chrześciański człowiek; w tem oskarżeniu zarzuca im poprostu:
1mo Że, ot, cały systemat jest poprostu ateizmem, zaprzeczeniem Boga indywidualnego (Persönlichkeit Gottes) i nieśmiertelności duszy.
2do Usiłowaniem do obalenia chrześciaństwa zupełnie i ostatecznie, przez przemianę wszystkich jego dogmatów na pewien rodzaj mitologii; tak, jak to sławny Strauss ogromem pracy i nawałą nauki starał się wykazać w życiu Jezusa. To ostatnie dzieło ogromnie od trzech lat porusza Niemcy. Teologia jak może walczy przeciwko niemu, ale słabą jest; wróg jej zwyciężać się zdaje na polu polemiki. Hegel jeśli już przewidywał taki ostateczny skutek, nigdy się jednak z nim nie oświadczał jawnie, albo przynajmniej obwijał go tak misternym zmierzchem, że jeszcze w tem zmierzchu można było klęknąć przed ledwo widzialnym lecz bielejącym dotąd posągiem Chrystusa. Strauss całkiem ten zmierzch usunął, odemknął drzwi, rozbił szyby, wpuścił strugi światła; a gdy ono zalało świątynię, ujrzeli klęczący, że na ołtarzu nic a nic niema, prócz wielkiego historycznego wspomnienia, prócz mary jakiejś osłabłej i mglistej, szemrzącej cichym głosem: „niegdyś Bogiem mnie zwano!“. I tu nasuwa mi się dość prawdziwa uwaga, t. j. że owa filozofia niemiecka, taka ogromna, taka pełna wzniosłej pogardy ku filozofii nędznej Francuzów XVIIIo wieku, po siedmdziesięciu latach pracy tytańskiej, doszła nareszcie, zupełnie inną drogą, bo drogą idealizmu, do tego samego rezultatu co materyalizm francuzki.
Wartoż było tyle pracować i pysznić się? Tyle pisać a tak mało wcielać się? Co od sześćdziesięciu lat stało się we Francyi i przeszło w czyn i jako czyn już się rozsypało i starło w proch, to samo dzisiaj dopiero zaczyna się krystalizować z tej strony Renu. Niewiara zaczyna być tak silną, że z negacyi przechodzi w affirmacyą i znak swój − (minus) stawia na miejscu + (plus): uważaj, że na miejscu krzyża Chrystusowego!
Możesz to nazwać kalamburem filozoficznym, ale są dziwne czasem, nawet w najdrobniejszych znaczkach i formach, znaczenia i symbole! Analiza rozrabiająca i niszcząca góruje dziś w Niemczech, literatura francuzka ogromnie się przedziera przez rzekę; tłómaczą na łeb na szyję wszystkich jej klasyków i nieklasyków; zdobią ich edycye takiemi samemi winetami i obrazeczkami na środku i po bokach kart. Zgoła lasy Hercyńskie czują ogromną ciekawość do Bulwarów, a Francya także zakochała się w wyrazach panteizm, plastyczność, Subjectivität, Objectivität, Idee, Begriff, Selbstbewusstsein, i t. d. i t. d...... I nic śmieszniejszego od młodych Francuzików, jeżdżących dyliżansami, potrząsających włosami, długiemi na łokieć, i wymawiających te tajemnicze słowa (osobliwie dla nich tajemnicze, bo ich nic a nic nie rozumieją), jakby magiczne jakie zaklęcia, mające wszystko ułatwić, pogodzić lub zniszczyć! Lecz mojem zdaniem owi Commis-voyageurs wygrali, bo wcześniej czy później, przez wpływ tej filozofii idealnej, wyidealizują się; a Niemcy przegrali, bo przez wpływ literatury francuzkiej wpadną w coraz głębszy sceptycyzm. Kto wie, czy zresztą tego nie potrzeba? Kto wie, czy Niemcy na tej drodze nie znajdą ciała sobie, a Francuzi duszy? Niech przyszłość odpowie. Ja, jako widz i słuchacz, dodam jeszcze to: panteizm, czy jawny, czy ukryty, czy surowy jak u Spinozy, czy przerobiony, lamowany złotem jak u Szellinga i Hegla, jest tem właśnie co oznacza, że duch wyłączny epoki, zaczętej przez reformę Lutra a we wszystkiem przeciwny feudalności czyli potędze indywiduum, coraz bardziej potrzebuje wszystko na wzór siebie ułożyć, i świat, wszechświat pojąć na wzór siebie samego! Cała starożytność i wieki średnie, myślę, że to czas indywidualności człowieka; nie ludzkości, czyli tej cząstki ducha człowieka, która siebie za jedność odgraniczoną, pewną, silną, pojedynczą, jeśli chcesz egoistyczną, pojmuje. Zatem wszędzie masz w niebie Bogów pojedynczych lub Boga osobistego; wszędzie patrycyat lub jedynowładztwo, nie słychać o masach ale są bohatery. Historya się pisze imionami wielkich ludzi, posągi ich, każden na osobnej podstawie, stoją widne, stoją w przestrzeniach, jak słupy tej drogi bez końca. Teraz ozwała się inna cząstka ducha, ta która siebie przyjmuje jako związaną z drugiemi, jako należącą do drugich, jako nie ja ale wszystko. Zaraz więc i Boga osobistego ona rozpuściła w oceanie ogromnym; zaraz patrycyat i kształt z góry władnący rozwiodła w tłumach, zaraz indywidualności duszy zaprzeczyła, i jednej tylko ludzkości nieśmiertelność przyznała; słowem, na swój obraz wszechświat urządziła: wszystko pojęła jako zlewek wielu, a nie jako dzieło jednego! I tak ślepy Homer został trzystu lub nie wiem wielu rapsodami; Rzymu historya poematem przez massy wymarzonym; Chrystus figurą, do której utworzenia przyłożyły się ludy i wieki. Przypomina mi to nowożytne stowarzyszenia: jak drogi żelazne, jak gmachy w Londynie, z tysiąców sakiewek połączonych razem, tak Chrystus naprzykład, z tysiąców marzeń, stowarzyszonych koniecznością epoki, powstał i stoi? Czy to w oczy nie bije Edwardzie? Czy ta wyłączność nie dowodzi, żeśmy zawsze i ciągle na drodze błędu? Ale jak linia krzywa, linia życia składa się w matematyce z nieskończonej ilości linij abstrakcyjnych, martwych, linij prostych, tak samo zapewne prawda składa się z nieskończonej ilości błędów! I zagadką ludzkości jest upić się każdym błędem, postawić go na nogi, uczcić go jako Boga, i wreszcie go obalić, uznając, że w tym bałwanie był jeden tylko promień Boga, a ten promień jeden ocalić, unieść z sobą i wpleść do następnej tęczy, aż, jak Jean Paul mówi, cały widnokrąg stanie się jednym, rozwitym, jednego kwiatu kielichem!
Otóż dla tego ja wierzę głęboko, ale nie w Hegla: Bóg jest Jehową, Bóg jest Chrystusem, Bóg jest panteizmem; ale prócz tego, Bóg jest jeszcze czem jest, — sobą samym! Człowiek jest patrycyuszem, człowiek jest plebejanem, człowiek jest ludzkością; ale prócz tego jest czem jest, — sobą samym! I dusza jego nieśmiertelną, osobistą, i zarazem duch jego jest powszechny! Pogodzenie sprzeczności w Bogu i w człowieku, jest to ten cud właśnie, który stanowi zarazem i życie i zagadkę życia!.... Wiara, to silne przeczucie, że te sprzeczności są jednością nierozerwaną, żyjącą razem i harmonijnie! Ziemia, to stan niepewnością to pokusa, starająca się zawsze postawić nam przed oczy tę Jedność jako nonsens, i każdą cząstkę jej osobną, za całość przed nami udać.
Śnią się nam w czasie części nas samych! Każdą witamy słowem miłości: „ty jedyna!“. Otóż, gdyby zamiast ducha, który się duchowi śni, śniło mu się jego własne, rozerwane ciało; gdyby naprzód ujrzał nogę jedną, stąpającą w przestrzeni, i rzekł: „ty jedyna, ty się zowiesz człowiek“; potem rękę jedną błądzącą, i zawołał: „daruj ręko żem nogę tak nazwał, noga była marą i kłamstwem, ty jesteś kształtem człowieka jedynym!“; a wreszcie, gdyby wnętrzności się roztoczyły w powietrzu i czołgały się ku niemu: „o wy wnętrzności, wy tylko jedne i t. d. i t. d.“. Risum non teneatis amici.... Lecz gdyby po przejściu wszystkich cząstek, cząsteczek, cząsteczeczek ciała, i po następnych ich apoteozach, po ubóstwieniu raz jednej żyłki, to znów nerwu, to znów kości lub ścięgna jednego, nareszcie pojął, że te wszystkie części razem składają człowiecze ciało, ale nie pod formą osobistości rzeczywistej, opisanej, żyjącej w czasie i przestrzeni, ale tylko jako idea: znówby tę ideę ubóstwił, znówby się ciężko pomylił; ażby nareszcie się przebudził, i ujrzał siebie samego, i pojął, że zarazem jest tem wszystkiem co marzył, i jeszcze do tego czemsiś więcej: to jest doskonałą zgodą tego wszystkiego, pojednaniem przeciwnych członków i kierunków, zgoła istotą, życiem, formą i duchem! Wtedy pewnoby sobie sny swoje przeszłe za czas próby poczytał, za wiek dzieciństwa!
Bóg jeden wie kiedy się przebudzim, a kiedy się przebudzim, będziem na Jego łonie.
Niech Cię Bóg naszych ojców, Bóg potrójny i jeden błogosławi.

Twój
Zygmunt.













Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.