Listy z więzienia (do Roberta Ross’a)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Oscar Wilde
Tytuł Listy z więzienia
Podtytuł (do Roberta Ross’a)
Pochodzenie De Profundis
Wydawca „Vita Nuova”
Data wyd. 1922
Druk „Oświata“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Róża Centnerszwerowa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LISTY Z WIĘZIENIA
(DO ROBERTA ROSS’A)
I.
6 stycznia 1896 r.

Rozważ teraz moją sprawę, drogi mój R. — Nie wątpię, że żona moja, którą cechuje tak szlachetna wspaniałomyślność w sprawach pieniężnych, zwróci wyłożone za mnie 75 funtów. Propozycja musiałaby jednak wyjść ode mnie, a wiesz dobrze, jak przykro mi jest przyjmować od niej cośkolwiek po za rentą; mogę przyjmować to, co dają mi ludzie, powodowani miłością dla mnie lub serdeczną przyjaźnią; nie mógłbym wszakże zdecydować się na przyjęcie czegoś, ofiarowanego mi niechętnie lub z rozmaitemi zastrzeżeniami. Wolałbym raczej zupełnie uwolnić żonę moją od wszelkich zobowiązań względem mnie. Mogłaby w takim razie wyjść powtórnie za mąż, gdyby chciała. Mam w każdym razie nadzieję, że, będąc wolną, pozwoliłaby mi od czasu do czasu widywać dzieci. Tego jedynie pragnę. Przedewszystkiem jednak chcę zwrócić jej wolność. Powinienem to zrobić, jak robi człowiek uczciwy: z poddaniem i pokorą.
Zastanów się raz jeszcze, do czego doprowadził twój nieopatrzny krok, i, po dojrzałym namyśle, napisz mi, do jakich doszedłeś co do tego wniosków ty sam, i co mówią o tem inni. Intencje twoje były, rozumie się, jaknajlepsze, pogląd twój wszakże był zupełnie fałszywy. Mogę powiedzieć szczerze i uczciwie, że utrwala się we mnie coraz bardziej przekonanie o pożytku wszystkiego, co przynosi nam życie. Może jest to filozofja złamanego serca, może religja, a może tępa obojętność rozpaczy. Wszystko mi jedno, co jest źródłem tego uczucia, wiem tylko, że tkwi ono we mnie głęboko i silnie. Niesprawiedliwością byłoby z mojej strony przykuwanie do siebie żony wbrew jej woli. Pragnie ona wolności nie bez powodu. Czułbym się też szczęśliwym, gdybym mógł się obejść bez jej pomocy pieniężnej. Być na jej utrzymaniu jest hańbą. Poradź się co do tego M. Powiedz mu, ażeby ci pokazał list, który napisałem do niego. Poproś też w mojem imieniu o radę brata twojego, Alecka. Wierzę w jego praktyczny rozum.
A teraz przejdźmy na inny temat. Nie miałem możności podziękowania ci za książki, na które czekałem z takiem upragnieniem. Zabroniono mi czytania gazet. Możesz sobie wyobrazić, jak boleśnie to odczułem; zachwycony byłem natomiast powieścią Meredith‘a. Jaka zdrowa natura artystyczna! Zgadzam się z nim zupełnie, kiedy broni zdrowia, jako podstawowej cechy beletrystyki, dotychczas bowiem — zarówno w życiu jak w literaturze — górowała anomalja. Listy Rosetti‘ego są ogromnie przejrzystem naśladownictwem brata jego. Bądź co bądź, zaciekawiła mnie wyczytana z nich wiadomość, że Melmoth“ mojego stryjecznego dziadka i Sydonia“ matki mojej, należały w młodości do najulubieńszych jego książek. Co się tyczy spisku, jaki miał być utworzony w następstwie przeciw niemu, przypuszczam, że utworzony był on istotnie i że funduszów na ten cel dostarczył jeden z banków. Zachowanie się drozda w alei w Cheyge Walk wydaje mi się mocno podejrzanem, jakkolwiek i William Rossetti mówi: „nie mogłem dopatrzeć się w śpiewie drozdów niczego nadzwyczajnego“.
Listy Stevensona rozczarowały mnie. Czytając je, doszedłem do niezłomnego przekonania, że niema gorszego środowiska dla pisarza romantyka, aniżeli okolica romantyczna. Gdyby Stevenson mieszkał przy ulicy Gower, mógłby napewno napisać książkę w rodzaju Trzech Muszkieterów“, natomiast, zamieszkując wyspę Samoa, pisał do Times‘a listy o Niemcach. Dostrzegam też wyraźne wskazówki, jakich ciężkich walk wymaga życie naturalne. Kto rąbie drzewo, na własny lub cudzy użytek, nie jest obowiązany umieć opisywać to. Bowiem życie naturalne jest w zasadzie życiem podświadomem...

∗             ∗

Smutna ta książka nauczyła mnie niejednego; gdybym też resztę mojego życia spędził w kawiarni przy czytaniu Baudelaire‘a, byłby ten sposób życia naturalniejszym, aniżeli, gdybym zabrał się do naprawiania płotów lub sadzenia drzew kakaowych w mule nadbrzeżnym.
En Route“ Huysmans‘a stanowczo jest przechwalone. To tylko dziennikarstwo. Nie słyszę ani jednego dźwięku z całej tej opisywanej przez niego muzyki. Temat czarujący, ale styl pozbawiony wszelkich walorów artystycznych, pospolity, martwy. Język gorszy jeszcze niż Ohnet‘a, który usiłuje przynajmniej być banalnym, co mu się najzupełniej udaje. Huysmans, natomiast, stara się nie być banalnym — i nie udaje mu się to...
Powieść Tomasza Hardy czytałem z prawdziwą przyjemnością, a powieść Haralda Fryderyka daje dużo ciekawego materjału...
W więziennej bibljotece brak zupełnie powieści, które mogliby czytać biedni moi towarzysze zamknięcia. Chciałbym też dostarczyć im chociażby tuzina dobrych książek, takich jak: Stevenson‘a, (niema tutaj nic, oprócz Czarnej Strzały“), Jacka Austin‘a (niema także), kilka powieści Thackeray‘a (niema ich wiele), kilka dobrych rzeczy w stylu Dumas‘a ojca, jak np. Stanley Veyman‘a oraz innych współczesnych młodych pisarzy. Mówiłeś mi o jakimś protegowanym Hunley‘a. Może dołączyć do tego zbioru kogoś z koła Antony Hope‘a? Po Wielkiejnocy mógłbyś sporządzić całkowity spis, mniej więcej około 14-u tomów i postarać się, aby mi je przysłano. Będą się one podobały tym niewielu, którzy nie przypisują wielkiego znaczenia dziennikowi Goncourt‘ów.
Pamiętaj jednak, że chcę sam zapłacić za te książki. Z przerażeniem myślę o tem, że, po powrocie do świata, nie będę miał na własność ani jednego dzieła. Czy zechce każdy z przyjaciół moich obdarzyć mnie dwoma lub trzema tomami? Wiesz, naturalnie, o jakich książkach myślę: Flaubert, Stevenson, Baudelaire, Maeterlinck, Keats, Dumas-ojciec, Marlowe Chatterton, Coleridge, Anatole France, Gautier, Dante i cała o nim literatura, Goethe i cała literatura o Goethe‘em i t. d. Uważałbym za największy dowód przyjaźni z waszej strony, gdyby książki te mogły być przygotowane dla mnie; byłbym rad, gdyby się okazało, że mam jeszcze przyjaciół, którzy chętnie wyświadczą mi tę przysługę.
Możesz mi odpowiedzieć długim listem, w którym będzie mowa o sztukach teatralnych i książkach. Twój sposób pisania w ostatnim liście był straszny, jak gdybyś pisał trzytomową powieść o niepokojącem szerzeniu się ideałów komunistycznych wśród bogaczów, lub też jak gdybyś marnotrawił w inny sposób młodość twoją, która była zawsze tak obiecującą i jest nią w dalszym ciągu. Gdybyś uważał, że jestem niesprawiedliwym względem ciebie, przypisz to chorobliwemu rozdrażnieniu mojemu, spowodowanemu długiem odcięciem od świata. Ale, proszę cię, pisz wyraźniej, mogłoby bowiem zdawać się, że coś ukrywasz.
W liście tym jest pewnie dużo rzeczy ohydnych. Muszę jednak nagadać na ciebie trochę przykrych prawd przed tobą samym, a nie przed innymi. Daj mój list do przeczytania M. Spodziewam się, że G. odwiedzi mnie w sobotę. Pokłoń się ode mnie A. K. i żonie jego, w której znajduję dużo podobieństwa do żony Rossetti‘ego: ma te same przepiękne włosy, ale posiada, rozumie się, daleko więcej czaru, chociaż i żona Rossetti‘ego jest pełna wdzięku, tak samo jak jej poemat: „Ia“.

Zawsze twój
Oscar.


II.
10 marca 1896 r.
Drogi mój!

Proszę cię, wyślij do adwokata, p. N., list, następującej treści: Ponieważ żona moja przyobiecała pozostawić mi trzecią część majątku w razie, gdyby umrzeć miała przede mną, nie mam nic przeciwko tej rencie dożywotniej. Przyznaję, że byłem powodem zbyt wielu nieszczęść dla niej i dla dzieci, abym mógł rościć sobie prawo do opierania się w czemkolwiek jej woli. Była dobra i uprzejma dla mnie, ilekroć odwiedzała mnie tutaj. Ufam jej najzupełniej. Proszę cię, spraw, aby wszystko to załatwione było bez zwłoki. Czuję, że postępuję słusznie, zdając się we wszystkiem na jej wolę.
Napisz też, proszę, do Paryża, do Stuarta Merrille‘a lub do Roberta Sherard‘a, jak bardzo ucieszyło mnie, wystawienie mojej sztuki; wyraź też serdeczną moją wdzięczność Luignë-Poemu: ma to wszak duże znaczenie, że pomimo mojego poniżenia i mojej hańby, uważany jestem wciąż jeszcze za artystę. Chciałbym módz cieszyć się jeszcze bardziej, ale zamarły we mnie widocznie wszystkie uczucia, z wyjątkiem bólu i rozpaczy. Bądź jednak łaskaw zakomunikować Luignë-Poemu, że oceniłem należycie zaszczyt, jaki mi zrobił. On sam jest poetą. Obawiam się, że będzie ci trudno odcyfrować moje pismo. Nie pozwalają mi tutaj używać materjałów piśmiennych, wskutek czego mam wrażenie, że oduczyłem się pisać. Musisz mi wybaczyć. Podziękuj M-owi za tyle jego trudów i kłopotów; przysyłał mi książki; — niestety, bóle głowy, jakich zaczynam doznawać, nie pozwalają mi czytać moich greckich i łacińskich autorów. Dla tego też niewiele mi oni jeszcze pomogli. Bardzo uprzejmie było jednak z jego strony, że pozostawił wybór książek mnie samemu. Poproś go też, aby zechciał wyrazić wielką moją wdzięczność owej pani, mieszkance Wimbledon‘u.
W odpowiedzi na list ten napisz mi, co się dzieje nowego w piśmiennictwie: jakie wyszły książki i t. d., także o sztuce Johns‘a, o wystawieniu nowych sztuk Forbsa Robertsona i o wszystkich nowych prądach w święcie teatralnym Paryża i Londynu. Postaraj się dowiedzieć, co powiedzieli o Salome“: Lemaitre, Bauer i Sarcey i streść mi ich krytyki. Napisz, proszę cię, Bauerowi, że, zredagowany w tak przyjaznym tonie, artykuł jego, prawdziwie mnie wzruszył. Robert Sherard wie o tem.
Sprawiłeś mi odwiedzinami twemi wielką przyjemność. Postaraj się znów przyjechać. Otacza mnie tutaj groza śmierci; ale żyć w więzieniu straszniej jest jeszcze, niż umrzeć. W milczeniu i nieszczęściu....[1]
Myślę o tobie zawsze z głębokiem uczuciem miłości. Chciałbym, aby Ernest zabrał z Oakley-street moją ręczną walizkę, futro moje, ubrania i książki, które ofiarowałem drogiej mojej matce. Zapytaj się Ernesta, na czyje nazwisko kupiony był jej grób.

Zawsze oddany ci przyjaciel
Oscar Wilde.


III.
Więzienie Królewskie, Reading.
1 kwietnia 1896 r.

Może M. — będzie łaskaw odpowiedzieć mi na wszystkie pytania, dotyczące interesów. O ile w liście jego będzie mowa wyłącznie o sprawach formalnych, oddadzą mi to pismo. Sądzę też, że nie przeszkodzi mi ono otrzymać zwykły twój przegląd literacki, tylko co bowiem przeczytał mi naczelnik więzienia ostatnie twoje przyjacielskie zawiadomienie.
O sobie samym niewiele mogę powiedzieć ci pocieszającego, drogi mój R. — Odmowna odpowiedź na prośbę o ułaskawienie powaliła mnie jak uderzenie maczugi. Ogłuszył mnie tępy ból. Żyłem nadzieją, a teraz nieustannie toczy mnie nienasycona gadzina udręki, którą zdaje się pożerać własna jej żądza. Podczas tych przejść moich oczyściły nowe, przyjaźniejsze żywioły atmosferę więzienną; nie mogę uskarżać się na brak współczucia; nie czuję się już wyrzuconym po za nawias życia ludzkiego, co dawniej tak mnie przerażało i dręczyło. Czytam teraz Dantego i robię wyciągi i uwagi, uszczęśliwiony udzielonem mi pozwoleniem posługiwania się piórem i atramentem. Warunki mojego życia tutaj poprawiły się pod wieloma względami. Zamierzam też zabrać się ponownie do nauki języka niemieckiego. Więzienie jest najodpowiedniejszem do takiego zajęcia miejscem.
Pozostał mi jednak jeszcze cierń w duszy równie dokuczliwy, jak ów, który dręczył apostoła Pawła, chociaż mój jest zupełnie innego rodzaju. List ten ma mi posłużyć do pozbycia się go. Powodem mojej udręki jest wiadomość, udzielona mi przez ciebie na skrawku papieru. Jeśli będę ją taił w sobie, rozrośnie mi się ona w głowie, jak rozrastają się w ciemności rośliny trujące, i zleje się z innemi, toczącemi mnie, straszliwemi myślami. Dla tych, którzy w milczeniu i samotności siedzą okuci w kajdany, myśl nie jest „uskrzydloną, żywą istotą“, jaką wyobrażał ją sobie Platon, ale martwą rodzicielką grozy, — jak trzęsawisko, ukazujące potworne widziadła księżycowi.
Mam oczywiście na myśli wyrażoną przez ciebie obawę, że współczucie ludzkie jest mi obcem, albo stanie mi się obcem wskutek głębokiej goryczy doznanych przeze mnie wrażeń...
Nie jestem pewien, czy listu mojego nie pokazywano i nie dawano do czytania postronnym osobom. Otóż, nie życzę sobie, aby listy moje obnoszone były, jako ciekawostka: jest to dla mnie w najwyższym stopniu wstrętne. Piszę do ciebie szczerze, jako do jednego z najdroższych przyjaciół, jakich mam czy miałem kiedykolwiek; współczucie innych ludzi, w tej rozciągłości, w jakiej ty dajesz mi ciągłe jego dowody, nie obchodzi mnie, z małemi jedynie wyjątkami, niemal zupełnie. Człowiek taki, jak ja, nie może stoczyć się w bagno życia, nie wywołując współczucia; najczęściej współczucia ludzi, stojących niżej od niego. Wiem też, że przeciąganie się widowiska nuży widzów. Tragedja moja trwała zbyt długo, minął już jej punkt kulminacyjny, zakończenie jej jest pospolite. Rozumiem też doskonale, że kiedy skończy się ona zupełnie, powrócę do świata jako niepożądany gość, jako człowiek nikomu na nic nie potrzebny.
Un revenant, jak mówią francuzi; człowiek, którego twarz skaził ból, a długie zamknięcie powlokło szarością popiołu. Straszni są nieboszczycy, wstający z grobów, ale straszniejsi stokroć są żywi, z grobów wychodzący. O wszystkiem tem wiem aż nazbyt dobrze. Po przebyciu 18-u miesięcy w celi więziennej zaczyna się widzieć świat i ludzi takimi, jakimi są w istocie. Kamienieje się na ten widok. Nie sądź jednak, abym przypisywał komukolwiek winę moich występków. Przyjaciele moi równie mało są za nie odpowiedzialni, jak ja za ich wady. Winna jest natura, wspólna nasza macocha. Do przyjaciół moich mam żal jedynie o to, że nie umieli ocenić człowieka, którego zgubili. Nie obchodziło ich nic, dopóki stół mój barwił się szkarłatem róż i wina. Talent mój, moje życie, jako artysty, moje prace i nieodzowny dla nich spokój — wszystko to nie miało żadnego dla nich znaczenia. Przyznaję, że straciłem głowę, że byłem odurzony i niezdolny do rozumowania. Krok fatalny został zrobiony. A teraz? — Teraz, siedzę tutaj, na ławie więziennej. Wszelkie tragedje mają w sobie pewną domieszkę żywiołu błazeńskiego. Czy znasz błazeńską stronę mojej tragedji? Nie sądź, abym nie winił samego siebie. Przeklinam w dzień i w nocy moją głupotę, ona to bowiem sprawiła, że uległem złej sile i pozwoliłem jej owładnąć życiem mojem. Gdyby istniało w murach więziennych echo, powtarzałoby ono nieustannie: „Głupcze! Głupcze!“ Wstydzę się teraz moich przyjaźni, bowiem: powiedz mi, z kim się przyjaźnisz, a powiem ci, kim jesteś. Jest to niezawodnym probierzem dla każdego człowieka. Pali mnie uczucie wstydu, ilekroć przypomnę sobie kółko moich znajomych.
Wspomnienie to jest dla mnie codziennem źródłem upokorzenia. O niektórych nie myślę nigdy. Są mi obojętni — zbyt małe jest ich znaczenie... Tragedja moja wydaje mi się chwilami błazeństwem jedynie — niczem więcej. Dałem się wciągnąć w zasadzkę, a teraz siedzę w głębokiem bagnisku Malebolge, pomiędzy Jules de Retz‘em a markizem de Sade. Są miejsca, w których nie wolno nikomu śmiać się, z wyjątkiem zupełnych wariatów, — i ich nawet śmiech uważany jest za przestępstwo przeciwko ustawie; gdyby nie to, śmiałbym się z własnej mojej tragedji... Nie chciałbym zresztą, aby ktokolwiek mógł przypuszczać, że przypisuję innym karygodne popędy. Mojem zdaniem nie odczuwali oni w ogóle nigdy żadnych popędów. Popęd jest przejawem życia umysłowego. Oni zaś znali jedynie żądzę, a żądze podobne — to fałszywe bóstwa, domagające się ofiar za wszelką cenę. W danym wypadku znalazły one ofiarę, której „czoło spowija laur“.
No, teraz wreszcie wyciągnąłem cierń. Krótki, zagryzmolony twoją ręką, świstek jątrzył straszliwie. Myślę teraz o tem tylko, abyś zupełnie wyzdrowiał i mógł nareszcie napisać cudowną historję o N.....
Oddaj, proszę, najserdeczniejsze moje pozdrowienie i wyraź najgorętszą wdzięczność moją drogiej twojej matce, a także Aleckowi. „Złocony sfinks“ zapewne wciąż jeszcze jest wspaniały. A wszystko, co jest dobrem, w myślach moich i uczuciach, tysiące pozdrowień i wyrazów głębokiego oddania, wypowiedz w mojem imieniu mieszkance Wimbledonu, której dusza jest świątynią zranionych życiem i ścieżką cierpiących. Nie pokazuj nikomu tego listu i nie powołuj się na jego słowa w twojej odpowiedzi. Opowiedz mi o świecie cieniów, który tak lubiłem. I o życiu żyjących. Chciałbym wiedzieć coś o owym robaku, który mnie ukąsił; ból mój zna jeszcze litość.

Twój Oscar.


IV.
6 kwietnia 1897 r.
Drogi mój R.

Posyłam ci w załączeniu rękopis[2], który niewątpliwie dostanie się do rąk twoich. Jak tylko przeczytasz go, rozumie się także i M., którego nigdy od ciebie nie oddzielam, każ, proszę, sporządzić kopję tego oryginału.
Chcę ją mieć z rozmaitych powodów. Niech ci wystarczy przytoczenie jednego z nich. Pragnę, na wypadek śmierci mojej, zrobić cię wykonawcą literackim ostatniej mojej woli; chcę, aby ci przysługiwało prawo dowolnego rozporządzania się mojemi dramatami, książkami i artykułami. Jak tylko sąd pozwoli mi sporządzić testament, uczynię to w powyższym sensie. Żona moja nie zna się zupełnie na mojej sztuce, trudno też żądać od niej, aby interesowała się nią. Cyryl jest jeszcze dzieckiem. Dla tego też zrozumiałem jest, że zwracam się do ciebie, jak to zawsze czyniłem. Pragnę przekazać ci wszystkie moje utwory. Możliwe straty niech ci zwrócą dzieci moje: Cyryl i Wiwjena.
Z chwilą jednakże, kiedy staniesz się wykonawcą mojej woli, pozostać musi w rękach twoich jedyny dokument, rzucający prawdziwe światło na niezrozumiałe dla wielu postępki moje... Przy czytaniu listu tego znajdziesz psychologiczne wytłomaczenie moich czynów, które na pozór wydają się bezsensownemi a zarazem płaskiemi. Kiedyś musi prawda wyjść na jaw i wyjdzie napewno; niema potrzeby, aby stało się to za mojego życia. Nie chcę jednak stać do końca pod pręgierzem, do którego mnie przywiązano; nie chcę, dla tej prostej przyczyny, że otrzymałem w dziedzictwie po ojcu moim i mojej matce nazwisko, mające rozgłośną sławę; znieść więc nie mogę, aby miało ono zostać shańbione na wieki....
Nie bronię mojego postępowania....[3]
Wracam do sposobu sporządzenia kopji. Rękopis zbyt jest obszerny, aby powierzyć przepisanie go sekretarzowi. Zaś własny twój charakter pisma, zwłaszcza w ostatnim twoim liście, drogi mój R., — ostrzega mnie szczególnie wymownie, abym nie powierzał tej pracy tobie. Mojem zdaniem, musimy okazać się godnymi synami naszego czasu i użyć do pomocy maszyny do pisania. Rozumie się, że nie możesz wydawać rękopisu z ręki. Czy nie mógłbyś wobec tego poprosić panią Marschall, aby ci przysłała na Hornton-street albo do Phillimore-Gardens jedną ze swoich panienek (lepiej podobną pracę powierzać kobietom, ponieważ nie zachowują one nigdy w pamięci rzeczy ważnych); niech pisze pod twoim dozorem. Maszyna do pisania, o ile nie pracuje się na niej bezmyślnie, nie jest bardziej przykrą od fortepianu, na którym gra siostra czy kuzynka. Bodaj nawet niejeden z ludzi, marzących o przytulności i zaciszu domowego ogniska, wolałby raczej maszynę do pisania.
Kopję sporządzić należy nie na bibułce, ale na mocnym, dobrym papierze, używanym do przepisywania sztuk teatralnych. Arkusze przygotowane być muszą w ten sposób, aby pozostawić odrazu szerokie, odkreślone czerwonemi linjami, marginesy na ewentualne dopiski.
Po sporządzeniu kopji porównaj ją z rękopisem, który poślij lordowi Arturowi Douglas‘owi, a maszynistce każ sporządzić jeszcze jedną kopję, tak, abyśmy mieli obaj po jednym jej egzemplarzu. Dalsze dwie kopje mają być zrobione, zaczynając od 4-ej strony 9-go arkusza (od słów: „Koniec wszystkiego“ do: „ale między mną a sztuką moją“), także od strony 3-ej 18 arkusza (od „jeśli wszystko pójdzie pomyślnie“ do „gorzkiemi ziołami“ na str. 4-ej). Dołącz to do innych arkuszy, które wybierz wedle własnego uznania, o ile uważać je będziesz za dobre, a cel ich — za szlachetny, jak np. 1-a str. 15-go arkusza, i poślij jeden egzemplarz lady N., o której mówiłem, nie nazywając jej imienia, a drugi N. Wiem, że obie te urocze kobiety, zainteresują się tem, co zachodzi w mojej duszy — nie w znaczeniu teologicznem, ale jedynie i wyłącznie w sensie wewnętrznej świadomości, niezależnej od funkcji ciała. Będzie to pewien rodzaj spowiedzi czy listu, jaki otrzymają one ode mnie — jedyną rzeczą, jaką ośmielam się posłać im. O ile N. zechce pokazać arkusze bratu swojemu, który zawsze bardzo mi się podobał, może to zrobić; dla świata musi jednakże ta spowiedź moja bezwzględną pozostać tajemnicą. Należy powiedzieć to również i lady N.
Na wypadek, gdyby kopja sporządzona być miała na Hornton-street, trzeba będzie podawać piszącej niewieście jedzenie przez kratę drzwi, jak kardynałom, obierającym papieża, dopóki nowoobrany nie wyjdzie na balkon i nie obwieści światu: Habet mundus epistolam“. Wszak jest to w gruncie rzeczy pismo okrężne, encyklika, i — podobnie jak bulle papieskie noszą nazwy słów, od których się zaczynają, — możnaby nazwać moją: „Epistola in carcere et vinculis“... Lord Douglas nie powinien wiedzieć, że sporządzona została kopja.
Życie w więzieniu, drogi mój, sprawia istotnie, że widzimy ludzi i rzeczy takiemi, jakiemi są w rzeczywistości[4]...

Zawsze twój
Oscar Wilde.






  1. Następujące po tem słowa zostały wycięte przez naczelnika więzienia, majora Izaaksona.
  2. Przy tym liście posłał Oscar Wilde Ross’owi rękopis De Profundis“.
  3. Opuszczam miejsce listu, przytoczone już w przedmowie Ross’a. (przyp. tłom.)
  4. Ztąd aż do końca następują słowa, zacytowane w przedmowie Ross’a. (przyp. tłom.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Oscar Wilde i tłumacza: Róża Centnerszwerowa.