Mała księżniczka/Rozdział drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Frances Hodgson Burnett
Tytuł Mała księżniczka
Wydawca Księgarnia Gustawa Szylinga
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Drukarskie F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Birkenmajer
Tytuł orygin. A Little Princess
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ DRUGI.
LEKCJA FRANCUSKIEGO.


Gdy rankiem dnia następnego Sara weszła do sali szkolnej, wszystko co żyło jęło się jej przyglądać otwartemi szeroko, pełnemi ciekawości oczyma. Wszystkie uczennice — począwszy od Lawinji Herbert, która miała bezmała lat trzynaście i uważała się za dorosłą, a skończywszy na Lottie Legh, która dopiero doszła do czterech latek i była benjaminkiem szkoły — nasłuchały się już wielu wieści o nowoprzybyłej. Wiedziały — i to z całą pewnością, — że jest to uczennica, którą Miss Minchin pragnie się popisywać i po której spodziewa się wielkich korzyści dla swego zakładu. Kilka dziewczynek widziało nawet daną jej do posługi dziewczynę, Francuzkę Mariettę, która przybyła poprzedniego wieczoru. Lawinja przechodziła koło pokoju Sary i przez otwarte jego drzwi widziała, jak Mariette rozpakowywała paczkę, nadesłaną późnym wieczorem ze sklepu.
— Było w niej pełno spódniczek, naszywanych suto koronkami — szeptała w ucho swej koleżanki Jessie, schylonej nad podręcznikiem geografji. — Słyszałam, jak Miss Minchin mówiła do Miss Amelji, że to aż śmieszne — stroić tak małą dziewczynkę. Moja mamusia zawsze mówi, że dzieci powinny się ubierać skromnie. Jedną z tych spódniczek ma ona teraz na sobie; widziałam, gdy siadała.
— Ona ma jedwabne pończochy — szepnęła Jessie. — A jakie małe nóżki! Nigdy nie widziałam tak małych nóżek.
— Phi! — odęła się Lawinja, — to tylko fason jej bucików. Moja mamusia zawsze mówi, że nawet duże nogi mogą się wydawać małemi, jeżeli szewc jest zręczny. Mnie się ona nie wydaje ładna. Jej oczy mają kolor tak dziwny.
— Ona nie jest ładna, jak to nieraz bywają ładne dziewczynki, — odpowiedziała Jessie, rzucając ukradkowe spojrzenie na salę, — ale jest w niej coś takiego, co ludzi pociąga. Ma rzęsy straszliwie długie, a oczy prawie zielone.
Tymczasem Sara siedziała spokojnie, czekając, aż jej oznajmią, co ma robić. Dano jej miejsce w pobliżu stolika Miss Minchin. Utkwione w nią mnogie spojrzenia bynajmniej nie zbiły jej z tropu. Była wszystkiem zaciekawiona, więc z całym spokojem patrzyła wzajem na dziewczynki, które jej się przyglądały; zastanawiała się nad tem, o czem też one myślą, — czy lubią Miss Minchin, — czy interesują się lekcjami — i czy która z nich ma takiego tatusia, jakim jest jej tatuś. O tym tatusiu miała dziś rankiem dłuższą rozmowę z Emilką.
— On teraz płynie po morzu, Emilko — mówiła do niej. — Teraz my dwie powinnyśmy serdecznie się przyjaźnić i opowiadać sobie różne rzeczy. Patrz na mnie, Emilko. Oczki masz prześliczne... o gdybyś jeszcze umiała mówić!
Jednem z fantastycznych urojeń, do których Sara taką żywiła skłonność, było owo ukojenie, jakiego doznawała, łudząc się, że Emilka żyje, a tem samem słyszy i rozumie wszystkie jej słowa. To też, gdy Mariette ubrała ją w granatowy mundurek szkolny i przewiązała jej włosy granatową wstążką, dziewczynka natychmiast podeszła do Emilki, usadowionej w krzesełku, i podała jej książkę.
— Możesz to czytać, póki nie wrócę ze szkoły.
Widząc zaś, że Mariette spogląda na nią z zaciekawieniem, jęła wyjaśniać poważnie rzecz całą:
— Ja wierzę, że lalki potrafią wykonać wiele rzeczy, tylko nie dają tego poznać po sobie. Jest rzeczą bardzo możliwą, że Emilka umie czytać, mówić i chodzić... ale czyni to tylko wtedy, gdy ludzie wyjdą z pokoju. Jest to jej tajemnica. Gdyby ludzie wiedzieli, że lalki potrafią wykonywać różne czynności, zarazby zaprzęgli je do roboty; dlatego to one zapewne zobowiązały się nawzajem do sekretu. Póki będziesz w pokoju, Emilka będzie siedzieć spokojnie i patrzeć się przed siebie; ale gdy wyjdziesz, ona napewno zacznie czytać, albo podejdzie do okna i będzie patrzyła na ulicę; skoro jednak posłyszy czyjeś kroki, pobiegnie czemprędzej zpowrotem na dawne miejsce i będzie udawała, że siedziała tam przez czas cały.
Comme elle est drôle! — rzekła do siebie Mariette i zszedłszy na dół, opowiedziała o wszystkiem klucznicy; jednakże od tej chwili poczuła wielką sympatję dla tego dziwnego dziewczątka, które miało twarzyczkę tak rozumną i tak uprzejme obejście się z ludźmi. Mariette dotychczas miewała do czynienia z dziećmi, które bynajmniej nie odnosiły się do niej grzecznie; przeto teraz z zachwytem zwierzała się klucznicy, jak to Sara przemawia do niej: „bądź łaskawa, Marietko“, „dziękuję ci, Marietko“ — traktując ją zupełnie niby jaką dystyngowaną damę.
Elle a l’air d’une princesse, cette petite! — zakończyła, wielce zadowolona z nowej pani i nowego miejsca.
Gdy Sara przesiedziała już parę minut w swej ławce, oglądana z zaciekawieniem przez koleżanki, nagle nad katedrą ukazała się Miss Minchin.
— Moje dziewczynki — przemówiła z dziwnie dostojnym wyrazem oblicza, — pragnę wam przedstawić nową koleżankę. — (Wszystkie uczennice powstały a Sara poszła za ich przykładem). — Spodziewam się, że będziecie dobre i uprzejme dla panny Crewe, która przybyła do was z bardzo daleka, bo aż z Indyj. Zaraz po ukończeniu lekcyj powinnyście się z nią zaznajomić.
Uczennice ukłoniły się ceremonjalnie, a Sara odwzajemniła się im ukłonem, poczem usiadły i znów zaczęły się sobie przyglądać.
— Saro — odezwała się Miss Minchin tonem, jakiego używała w szkole, — chodź tu do mnie.
Wyjęła z pulpitu jakąś książkę i zaczęła przewracać stronice. Sara podeszła grzecznie ku katedrze.
— Ponieważ twój tatuś zgodził Francuzkę na pokojówkę dla ciebie, — odezwała się Miss Minchin, — więc przypuszczam, że życzył sobie, byś szczególnie przyłożyła się do nauki języka francuskiego.
Sara poczuła się trochę nieswojo.
— Ja myślałam, — odpowiedziała, — że tatuś dlatego ją zgodził, że... że myślał, iż ja ją polubię, proszę pani.
— Mam pewne obawy, — odezwała się Miss Minchin, uśmiechając się cierpkawo, — że jesteś dziewczynką bardzo rozpieszczoną, która sobie wyobraża, iż wszystko czyni się tylko dla dogodzenia jej upodobaniom. Ja jestem zdania, że twój tatuś sobie życzył, żebyś wzięła się do nauki francuskiego.
Gdyby Sara była nieco starsza lub mniej skrupulatna na punkcie grzeczności wobec innych, potrafiłaby wyjaśnić w kilku słowach całą sprawę; w danym stanie rzeczy jednak nie zdobyła się ani na jedno słówko — i tylko gorący rumieniec oblał jej policzki. Miss Minchin była osobą bardzo stanowczą i bezwzględną, a przytem tak głęboko przekonaną o tem, jakoby Sara nie miała pojęcia o francuzczyźnie, iż wszelkie wyprowadzanie jej z błędu mogło się wydawać niemal niegrzecznością.
W istocie jednak język francuski był Sarze znany niemal od kolebki. Jej matka była Francuzką, a kapitan Crewe przez pamięć ukochanej żony, którą stracił tak wcześnie, rozmawiał często tym językiem wobec córki, a nawet z nią samą — jeszcze, gdy była małym pędrakiem...
— Ja nigdy nie uczyłam się naprawdę francuskiego, ale... ale... — zaczęła, chcąc się wytłumaczyć.
Jednem z najpoważniejszych strapień Miss Minchin była nieumiejętność mówienia po francusku. Fakt ten, który ją bolał dotkliwie, usiłowała zataić przed ludźmi, przeto nie miała ochoty wdawać się w dyskusję z nowicjuszką i narażać się na jej niedyskretne zapytania.
— To wystarczy — odpowiedziała z kwaśną uprzejmością. — Skoro się nie uczyłaś, musisz niezwłocznie przystąpić do nauki. Za parę minut przyjdzie nauczyciel francuskiego, monsieur Dufarge. Weź tę książkę i rozejrzyj się w niej, zanim pan profesor nadejdzie.
Sara, cała w ponsach, wróciła do swej ławki i otworzyła książkę. Spojrzawszy na pierwszą stronicę, starała się zachować poważny wyraz twarzy. Wiedziała, że niegrzecznością byłoby uśmiechać się — a postanowiła sobie święcie, że nie okaże się niegrzeczną; w każdym razie bawiło ją to w duchu, iż kazano jej uczyć się, że le père oznacza „ojca“, a la mère — „matkę“.
Miss Minchin spojrzała na nią badawczo.
— Widzę, Saro, że wodzisz oczyma po klasie, zamiast patrzeć w książkę. Szkoda, że nie okazujesz zapału do języka francuskiego.
— Język ten bardzo mi się podoba — odpowiedziała Sara, próbując znów przyjść do głosu; — ale...
— Nie powinnaś mówić „ale“, gdy ci coś rozkazują przełożeni. Patrz w książkę.
Sara wlepiła wzrok w książkę — ale już ani się nie uśmiechnęła, nawet wtedy, gdy wyczytała, że le fils oznacza „syna“, a le frere — „brata“.
— Gdy przyjdzie monsieur Dufarge — myślała — już ja mu wszystko wytłumaczę.
Niebawem nadszedł monsieur Dufarge, miły, inteligentny, średnich lat Francuz. Ujrzawszy Sarę, to pogrążoną w lekturze rozmówek francuskich, zainteresował się tem jej skupieniem i grzecznością.
— Czy to nowa uczennica dla mnie, Madame? — zapytał przełożonej. — Sądzę, że będę miał z niej pociechę.
— Jej ojciec, kapitan Crewe, bardzo pragnie, by rozpoczęła naukę języka francuskiego. Boję się jednak, że ona ma do francuzczyzny jakieś dziecinne uprzedzenia... bo niebardzo się garnie do nauki — odpowiedziała Miss Minchin.
— Wielka szkoda, mademoiselle — odezwał się monsieur Dufarge uprzejmie do Sary. — Może, gdy zaczniemy razem się uczyć, potrafię panią przekonać, że jest to język bardzo piękny.
Sara powstała. Czuła się tak zrozpaczoną, jak gdyby popadła w niełaskę. Rozwarłszy szeroko swe zielone oczki, spojrzała niemi szczerze i prostodusznie w twarz monsieur‘a Dufarge‘a; wyczytała w niej, że on pojmie, o co chodzi, przeto zgoła poprostu zaczęła w dźwięcznej i płynnej francuzczyźnie tłumaczyć mu rzecz całą. Zwierzyła się więc, że madame nie zrozumiała jej intencyj; prawda jest, że nie uczyła się francuskiego na lekcjach i z książek, ale tatuś i inni ludzie często mówili do niej tym językiem, tak, iż umiała nim mówić — i pisać — jak rodowitą swą mową. Był to przecież rodzinny język jej matki, która umarła po jej urodzeniu; dlatego to i tatuś — i ona za jego przykładem — lubili się nim posługiwać.
Wkońcu Sara zapewniła monsieur‘a, że bardzo chętnie będzie się uczyła wszystkiego, czego on zechce ją uczyć, a jeżeli zabierała głos wobec przełożonej, to jedynie w tym celu, by jej wyjaśnić, iż wszystkie słówka w podręczniku zna już oddawna.
W chwili, gdy Sara zaczęła mówić, Miss Minchin drgnęła i jęła niemal z oburzeniem wpatrywać się z pod okularów w uczennicę. Monsieur Dufarge uśmiechał się z wielkiem zadowoleniem, słysząc w ustach tego dziecka czysty i uroczy dźwięk ojczystej swej mowy, który myśl jego przeniósł hen do kraju lat młodzieńczych — zdala od ciemnego, mglistego Londynu. Gdy Sara skończyła mówić, spojrzał na nią z rozczuleniem i odebrawszy od niej podręcznik, odezwał się do Miss Minchin:
— Ach, madame, toż ja niewiele już ją mogę nauczyć! Ona się nie uczyła francuskiego, ale mówi, jak rodowita Francuzka. Akcent ma wyborny.
— Powinna byłaś mi to powiedzieć — zawołała Miss Minchin, mocno urażona.
— Ja... ja chciałam... — odpowiedziała Sara, — ale zdaje mi się, że zaczęłam niewłaściwie.
Miss Minchin zdawała sobie dobrze sprawę, że zawiniła, nie dając przyjść do słowa dziewczynce. Gdy więc spostrzegła, że inne dziewczęta przysłuchiwały się całej scenie, a Lawinja i Jessie chichocą za książką, wpadła w gniew wielki.
— Cicho, panienki! — odezwała się surowym głosem, stukając w pulpit. — Cicho mi zaraz!
Od tej chwili poczuła wielką niechęć do swej wzorowej uczennicy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Frances Hodgson Burnett i tłumacza: Józef Birkenmajer.