<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Małaszka
Podtytuł Obraz sceniczny w sześciu odsłonach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom II
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT SZÓSTY.
Scena przedstawia wolną okolicę. Wieś. Po lewej stronie widzów brama wjazdowa pałacowa, trochę zniszczona, drewniana. Obok bramy chata Julka, koło chaty i za chatą drzewa ogrodowe. W głębi widać wieś i las. Po prawej stronie chata, porządniejsza znacznie od chaty Julka, ubrana pękami zieleni i białemi chustkami. Na scenie ciemno, w oknach chaty po prawej stronie bardzo jasno, u Julka ciemno. W głębi w chatach stopniowo zapalają się światła.
SCENA I.
ஐ ஐ
JULEK
(sam, wychodzi z chaty, niosąc w ręku pęk szmat; wychodząc przymyka drzwi i idzie wolno w kierunku pałacowej bramy).

Cyt, cyt! biedniaszko! Śpij, hołubyno, ja zaraz powrócę. Trochę szmat wypiorę w tej sadzawce, co jest w dworskim sadzie. Do stawu za wieś daleko. Stepanek płakać może, albo go widma odmieni. Dziecka trza strzedz! Może mi z chatyny uciec i samego zostawić! Samego! samego!...

(Zatrzymuje się koło bramy. Aron, Jankiel, Szmul, Ben, Dawid wchodzą z prawej strony).
SZMUL.

Spieszyć się! Teraz wszyscy na weselu w chałupie u młodej, służba też. Stajnia otwarta, Franz tylko dla niepoznaki założył. Wyprowadzić wszystkie!

ARON.

Wszystkie? Ja miszlał, tatełe...

SZMUL

Ty Aron nie myśl — ja za wszystkich myślę. A ferfluchte dame, pójdzie się teraz swojemu Bogu pomodlić. Ja jej wszystkie szkapy zabiorę za te krzywdy, co ona mi chciała zrobić! Bodaj ją pokręciło, te szejtewate!

JANKIEL.

Czego ty klniesz, stary, a krew sobie psujesz? Ty nie klnij, ale tej... pokaż, że Szmul, jak zechce, to i dworskie konie skradnie a ona sama ze swoim językiem zostanie.

SZMUL
(wściekły).

Wona znów karaimów chciała na mnie nasłać. Nu, ja jej dam karaimy! Żeby moje wrogi we wszystkiem takie szczęście mieli, jak ja jej życzę!

JANKIEL
(do braci).
Szmaty są? Trzeba dobrze nogi powiązać koniom, coby nie hałasiły.
DAWID.

Szmaty są, bracie Jankielu, ale nie tyle, jak na wszystkie szkapy.

JANKIEL.

No, to kapotę zdejm a podrzej ją na części. (Dawid zdejmuje kapotę i chowa pod pachę). No! a teraz idźcie; ja poczekam. A niech wam Gott, a tate, pomaga!

ARON.

Czego ty, Jankiel, nie chcesz iść z nami?

JANKIEL.

Ja nigdy z wami nie chodził, ja tu postoję. Gdybym z wami chodził, tobym chyba nie miał klepki. Po co chodzić, kiedy was jest dosyć?

ARON.

Ty, Jankiel, wielki majuches... No chodźmy!

(Idąc, spotykają Julka).
DAWID.

To ten szejtewate!

SZMUL.

Usuń się, ty, Julek! My do dworu idziemy. Ty puść!

JULEK.
Ani weź — nie można! Jaśnie panienka umiera — koło drzwi trza stać a pilnować, coby tędy martwica nie wyszła...
DAWID.

Das ist a interes... nimot die szejtewate won die bramkes... a sznel!

SZMUL.

Wird a lamentiren, wusy dues?

JANKIEL
(do braci).

Weg! (zbliża się do Julka). Tak, ty Julek pilnuj dobrze, bo jaśnie panienka umiera. Ty sobie tu pięknie ze mną usiądź i wciąż na drogę patrz... Jak śmierć będzie po pannę szła, o, tędy (odprowadza Julka kawałek od bramy i wraca ku drodze; przez ten czas żydzi kolejno wchodzą przez bramę) to ty jej drogę zajdziesz i nie puścisz.

JULEK.

Ostaw mnie, Lawdański. Ja za nią już gnać nie będę, bo nigdzie jej nie najdę...

(Siada koło bramy).
JANKIEL
(na stronie).

Trza z tym myszygene pogadać trochę — może posłyszeć, jak konie przez wodę wieść będą i wszystko będzie ferfał! (staje przy Julku). Za kim ty, Julek, iść nie chcesz?

JULEK.
Ty niby nie wiesz... Oj, Lawdański, czego ty mnie do reszty tumanisz?... Toż ona — ta moja serdeczna poszła, ta do tej pory nie wróciła...
JANKIEL.

Mówi o żonie. Nu, czemu to u nas żydów żony w domu siedzą a po świecie nie latają? Jak którą opęta, to pewnie przez goima — a tak, to niczem jej z domu nie wywleczesz. Czemu żona jemu uciekła a moja Trajne spokojnie w alkierzu siedzi?... Nu, nu, to jest wielkie pytanie! a grojse Frage!

JULEK.

Widzisz, Lawdański, jak się ten miesiąc kraje na niebie?... Będzie widna noc i wisielak znów wyjdzie z mogiły. Wyjdzie, ta stanie i w koło spojrzy, ta na mnie hukać zacznie.

JANKIEL.

Ty go widział?

JULEK.

Nie raz, nie dwa. Blady był, ot tak jak ty.. O! taką głowę miał... Czego ty, Lawdański tak się zmienił?... Ty jakoś inny był.

JANKIEL.

Ja nie Lawdański; ja Jankiel, ten, co pod lasem karczmę ma.

JULEK.
Ostaw mnie! Chcę spać! Głowa taka duża, prost jak beczka a z niej tylko ogień bucha... O! słup idzie w górę... iskra się rozpada, rozpada... leci na sadyby... Patrz! patrz! ona miała taki wzrok... skry tylko padały..
JANKIEL
(z litością).

Biedny ty! U nas żydów nie miłuje nikt kobiety, ani ja swojej żony, ani stary swojej, ani Dawid Tołcy, ani Aron Gołdy. A przecież ja to sobie w myśli przedstawiam. To musi być wielka boleść taka boleść, to musi być ciężka krzywda taka krzywda!

JULEK.

Krzywda? Co ty mi, wisielaku, o krzywdzie majaczysz! Ja cię nigdy nie ukrzywdził i zawsze na supiłce grał... Supiłka! ta moja... ta serdeczna... och!...

(Za sceną słychać wesołą muzykę i gwar, który stopniowo wzrasta).
JANKIEL.
Wesele nadciąga. Czy aby tamci sprawili się ze wszystkiem i staw przebrnęli? (Gwiżdże przeciągle. Po chwili z oddalenia dolatują dwa urywane gwizdnięcia). Już! No, teraz mnie iść na rozłóg. Ja dalej ich powiodę... (patrzy w górę). Ładna noc, jasna noc, królewska noc!
(Wychodzi wgłąb pomiędzy chaty i znika).
JULEK
(sam; kołysze ramionami, jakby miał uśpione dziecko na ręku).

Cyt, cyt! Śpij dziecino... maty wróci — poszła patrzeć w sad; ja cię przychołubię a ona korali na szyję nawiąże... Śpij! śpij!...


SCENA II.
JULEK, UŁAS, SEMEN BOLACZKA, NAŚCIA PAZIO-RZYCHA, BENEDlA, OPANAS, KANDZIUBA, SEMEN, ZAZULA, ORCHIM, SYCZ, DZENDZERA, MODANKA, PARASKA, WARKA, dziewczęta, parobcy, mołodyce, gospodarze, dzieci.
ஐ ஐ
Za wejściem dziewczęta stoją po jednej stronie, parobcy po drugiej. Warka przed rzędem dziewcząt, Ułas przed parobkami. Drzwi od chaty Ułasa otwierają się i w nich pokazuje się rodzic Ułasa, niosący chleb i sól. Rodzice czekają na progu chaty.
ŚPIEW DZIEWCZĄT.

Pływała po miodzie czaszeczka,
Wiedzie nam młodą drużeczka,
Krasną, jako kwiat kaliny,
Wiodą nam młodą dziewczyny.

ŚPIEW PAROBKÓW.

Pod lodem czaszeczka pływała,
Panna młoda dwóch zaswatała.
Dziś jeszcze ją weźmie ze sobą,
Ostanie bojaryn z żałobą.

ŚPIEW DZIEWCZĄT.

Pływała po miodzie czaszeczka,
Wiedzie wam młodą drużeczka,
Z jej sadyby wiedzie w twój próg,
Niechże was błogosławi Bóg!

ŚPIEW PAROBKÓW.

Pływała czaszeczka pod lodem,
Spieszcie się z waszym pochodem,

Rodzice czekają w sadybie,
Matka chlebem i solą was zdybie.

(Wszyscy tańczą tropaka. Po tańcu ustawiają się parami).
SEMEN BOLACZKA.

Ot tobie raz! jak się to wszystko tłoczy, jak bydle na święto! Gnaj je w porządek, ono zawsze bokami wyłazi.

NAŚCIA
(pijana).

Semen, ostawcie raz wasze przypowiastki a po ludzku gadajcie.

SEMEN.

Powiedziała co wiedziała.

MODANKA
(do Warki).

Czegoś taka zahołoszona.

DŻENDZERA.

Puście — każda dziewka jak ją za mąż dają, to wyczytuje a zawodzi.

ORCHIM.
A oczy to się jej jarzą, jak cerkiewne świece.
PAROBCY.

Tak, tak!

PARASKA.
Ot, że nie! To tylko siłowanie, bo każda woli siedzieć u rodziców, jak z chłopem na przepadek iść.
ORCHIM.

I ty?

PAROBCY
(śmiejąc się).

Ha! ha!

WARKA.

A to bochuny! Czego się śmiejecie?

BOLACZKA.

Cicho tam! Baba w gromadzie — kłótnia gotowa!

PAROBCY.

Tak! tak!

MODANKA.

Oj, jakie to wszystko skórki na buty! Myślałby kto, że warte zajrzenia — a to jedna w drugą jak rosochate lipy.

BOLACZKA.

Hodi już, hodil Rodzice czekają.

NAŚCIA.

Nu, młodzi! do pokłonów!

(Orkiestra gra przygrywkę poprzedzającej piosnki. Paraska i Ułas kłaniają się rodzicom trzy razy. Matka żegna ich chlebem i solą, poczem wszyscy wchodzą do chaty. Podczas sceny Julka, w chacie gra ciągle muzyka).
JULEK
(sam).

Dużo ludzi było... po co przyszli? Wesele to, czy stypa? O! jak grają! Jeszcze mi Stepanka obudzą. Ha! ha! (zaczyna się śmiać przyciszonym głosem, poczem przechodzi w płacz spazmatyczny, dalej mówi coraz przytomniej). Grają! oj tak! i mnie przecież tak grali kiedyś... Aj! daleko! daleko! ale grali ci, sieroto, grali! Boh mój, jak mnie głowa boli, jakaś inna... Ot, prost ogień mi z głowy to granie wyciąga! (pauza). A bór tak szumiał a drzewa hołosiły wkrąg i wisielak słuchał a ja grał, grał, o tak...

(dobywa z zanadrza fujarkę i powoli grać zaczyna. Gra długą chwilę, poczem z zupełną przytomnością wpatruje się w swoją chatę i, rzucając fujarkę, z okrzykiem boleści wybiega ze sceny. — Chwila pauzy).


SCENA III.
LAWDAŃSKI, MAŁASZKA
ஐ ஐ
LAWDAŃSKI.

No, jesteśmy wreszcie na miejscu; ale ty, Małaszka, jeszcze dobrze zważ, co ty czynić chcesz. Do Julka nie wracaj, bo z nim życia nie możesz być pewną...

MAŁASZKA
(ponuro).

Co robić mam?

LAWDAŃSKI.
Ja ci to już mówił, Małaszka, ale ty mnie słuchać nie chciała. Ja na tyle pieniędzy mam, że ze dworu odejść mogę i zabrać cię gdzieś w inne strony.
MAŁASZKA
(gwałtownie).

Z tobą? nie!

LAWDAŃSKI.

Dlaczego?

MAŁASZKA.

Boś psi syn! Nie chcę cię!

LAWDAŃSKI
(hamuje się).

Małaszka! ty ze mną tak teraz nie mów. Gdyby nie ja, byłabyś w więzieniu gniła. Pani hrabina cię łapać kazała, ja ledwo cię schował i wywiózł. Pan hrabia byłby cię nie obronił, bo ty była dla niego tylko sługą, niczem więcej. Ja cię z miasta wywiozłem i tum się za tobą przywlókł, ale to ci mówię, że teraz musi się raz z nami skończyć. Ja się tak więcej mordować nie będę.

MAŁASZKA.

Ty, żmijo, gadasz, coś mnie ratował? a kto na mnie Julka nasłał i chciał mnie zgubić? Ja w duszy złość na ciebie wielką mam i niech mnie czort porwie, jak ja ci to daruję!

LAWDAŃSKI.

Jeszcze ty do mnie przyjdziesz pod mój próg, jak cię Julek z chałupy wygna.

MAŁASZKA.

Pek tobie! to moja sadyba. Ja dostała od jaśnie pana, jakem z werczem do dwora chodziła. Ja ci pokażę, kto tu gospodarz.

(Idzie ku chacie Ołasa, bierze jedno ze smolnych łuczyw, zatkniętych za belkę i chce wejść z palącem łuczywem do chaty Julka).
LAWDAŃSKI.

Małaszka! ty oszalała! gdzie ciebie niesie?

MAŁASZKA
(po chwilowej pauzie).

Do sadyby wracam, dziecko chcę obaczyć.

LAWDAŃSKI.

Dziecko? Ty tumanisz się tylko — dziecko dawno zmarło.

MAŁASZKA
(z przestrachem).

Zmarło!

LAWDAŃSKI.

Ostawiłaś je samo warjatowi na ręce, to zmarnieć musiało.

MAŁASZKA.

Musiało!

LAWDAŃSKI.

Poszłaś do jasnego dziecka, bo ci się za dworem, za kochankiem majaczyło.

MAŁASZKA
(jak we śnie).
Za kochankiem, za kochankiem...
LAWDAŃSKI.

Nie chodź do chaty — może cię spotkać nieszczęście. Lepiej idź ze mną.

MAŁASZKA.

I czemu dziecko zmarło?

LAWDAŃSKI.

Z głodu.

MAŁASZKA.

Łżesz!

LAWDAŃSKI.

Aha! łżę... Jakeś poleciała za hrabskiem dzieckiem, to twoje prosto zmarniało, bo Julek do dziecka niezwyczajny, zabiedował je.

MAŁASZKA.

Krowy nie miał?

LAWDAŃSKI.

E! co tam krowa! No, chodź, Małaszka; ty tu nie masz co robić. No, cóż stoisz jak głupia koło chałupy. Już nic nie wypatrzysz... Stepanek dawno w mogiłce — ty chodź!

MAŁASZKA
(odpycha go gwałtownie).

Ja do chaty wracam! Ty precz!

LAWDAŃSKI.
Patrzcie — do chaty wraca! Jaka mi gospodyni! Już późno, rybko, do chaty wracać... Julek ci zwarjował, a dziecko na mogiłkach dawno gnije.
MAŁASZKA.

Ty łżesz jak pies. Dziecko musi żyć, bo po kiego czorta-by zmarło? Julka, kiedy niesamowity, z chaty wygnam na cztery wiatry — niech idzie na rozputaje a dziecko ostanie przy mnie, bo to moje... słysz!

LAWDAŃSKI.

Gadasz za dzieckiem, jak suka szczeka za szczeniakiem. Ale nie tobie takie gadanie. Ty tu długo nie usiedzisz i znów na marne polecisz.

MAŁASZKA.

Odczep się, ty projawo jedna! Drogi mi nie zastępuj. Ja do swej sadyby wracam.

LAWDAŃSKI
(z wybuchem długo hamowanej namiętności).

No! teraz już raz koniec z nami musi być... Ty mnie niby odpychała a tymczasem tumaniła i oczami ciągnęła. Ja za tobą jak cień się włóczę — a ty dobrze to widzisz. Lepiej ślepie sobie wypal a na mnie nie patrz, bo się stać może coś strasznego! Słyszysz, Małaszka?.. coś strasznego! Ty mnie nazywasz projawą — to ty projawą na świat przyszła, tobie czort ogień w ślepiach zaniecił, żebyś ludzi ciągnęła na zaprzepaszczenie! Gdzie ty się ruszysz — tam nieszczęście, albo trup!

MAŁASZKA
(jak w szale).
Trup! tak, trup! martwica!
LAWDAŃSKI
(coraz gwałtowniej).

Ale i na ciebie koniec przyjdzie — i ty staniesz się martwicą, trupem tylko! Ty marnie zginiesz, tak jak na marne tyłeś ludzi ciągnęła!... Słysz, Małaszka, ja ciebie raz jeszcze pytam: czy ty chcesz być moją po dobrej woli?

MAŁASZKA.

Nie!

LAWDAŃSKI.

Czemu?

MAŁASZKA.

Ty na mnie państwa wiecznie szczuł i Julka nasłał. Ja już taka z rodu jestem — ja nie zapomnę, o nie!

LAWDAŃSKI
(z wybuchem).

Ha! szalona! ty się sama w marny koniec prosisz! Ty sama mi w ręce leziesz, żebym cię zgniótł jak gadzinę! Ja mam dosyć takiego życia, ty czarownico jedna! Ja tak jak Julek nie pójdę włóczyć się i zawodzić... ja ciebie zabiję!

MAŁASZKA
(patrzy chwilę na niego, potem spluwa pogardliwie).

Lokaj!

(Wbiega do chaty, zabierając łuczywo).

SCENA IV.
LAWDAŃSKI, później JULEK.
ஐ ஐ
LAWDAŃSKI.

Lokaj!... Ha! wężu pohany! ja ci pokażę, co lokaj może! Julek zwarjował, jasny pan cię kopnął a lokaj... Ha! czerwono mi w oczach! w głowie huczy! krew bije jak młotem... Straszno mi... boję się siebie... Jakiś szatan mną szarpie... Będzie źle! będzie źle!

JULEK
(wchodzi wolno, ale dość przytomnie patrzy dokoła i zatrzymuje się przed chatą).

Gdzie ja był?... w lesie?... a tak, w lesie. Po co ja chodził? po chrust? nie... nie! chrustu po nocy zbierać nie można... (po chwili). To moja sadyba — widno w oknach! dlaczego? kto ogień rozniecił?... Tam przecie nie ostawiłem nikogo, nikogo!

LAWDAŃSKI.

Julek! to ty, biedaku?

JULEK
(patrzy chwilę).

Nie wiem dobrze, kto ty. Ja cię znał, znał dawno już, ale mnie głowa boli i nie wiem, gdzie ja cię widział... Kto ty?

LAWDAŃSKI.
Lawdański.
JULEK.

A! to Lawdański!... (myśli chwilę, potem z nagłym wybuchem). Małaszka!

LAWDAŃSKI.

Wołaj jej, bo ona jest tu niedaleko, szuka dziecka a ciebie chce wygnać z sadyby.

JULEK
(z dziką rozpaczą, po raz drugi).

Małaszka!

LAWDAŃSKI.

Jest tam, w chacie. Jak ją chcesz ujrzyć, wołaj ją dobrze — a wnet przyjdzie po to, aby cię dalej mordować. Julek, ty powinieneś skarać ją za twoją niedolę — ona ci dziecko zabiła, bo rzuciła go na śmierć pewną a sama pognała w świat jak szalona.

JULEK
(j. w.).

Dziecko zabiła... tak... twoja prawda! ona dziecko zabiła!

LAWDAŃSKI
(gorączkowo).

Ona i ciebie zabije jeszcze kiedy, aby sama się ostać i do kochanka wrócić. Ona ci nie daruje.

JULEK.
Dziecko zabiła, Stepanka zabiła, czarcia córka! Przeklęta! przeklęta!
LAWDAŃSKI
(gorączkowo).

Ty litości nad nią nie miej, bo ona litości nad nikim nie ma. Jak tobie sit nie stanie, to ja ci pomogę — słysz! ja ci pomogę!

SCENA V.
CIŻ SAMI i MAŁASZKA.
ஐ ஐ
MAŁASZKA.
(wychodzi z chaty, trzymając łuczywo zapalone).

Niema dziecka! (spostrzegając Julka). On! strach mi!

JULEK
(patrzy na Małaszkę i po chwili rzuca się do niej z wściekłością).

To ty, czarcia córko!

(Chwyta ją za gardło i wywleka z chaty przed próg. Łuczywo wypada jej z rąk i wpada do sieni. Chwilę walczą z sobą, poczem Małaszka wtrąca Julka do chaty i zaryglowywa drzwi).
JULEK.

Boh mój, Boh! sił brak!

LAWDAŃSKI.

Nie zabij jej!

MAŁASZKA.

Uciekać trza!

LAWDAŃSKI
(zastępując jej drogę).
Gdzie?
MAŁASZKA.

Puść — w świat iść chcę!

LAWDAŃSKI.

Aby ludzi manić i zaprzepaszczać? Nie pójdziesz już ty, przeklęta duszo!

MAŁASZKA
(wściekła).

Ja ciebie zagryzę! ja ciebie rozszarpię!

(Chata Julka zaczyna płonąć).
LAWDAŃSKI.

Chcesz mnie miłować?

MAŁASZKA.

Rozpadnij się, ty czorcie!

LAWDAŃSKI.

Ha! już mi teraz nie wyjdziesz! Ja się już za tobą włóczyć nie będę! Ja ci te ślepie raz na zawsze zamknę i żar twój ostudzę!

MAŁASZKA.

Gore!

LAWDAŃSKI
(jak w obłędzie).

I mnie w duszy gore... Niech będzie czerwona na tej pogrzebnej stypie...

JULEK
(w płonącej chacie).
Boh mój!
LAWDAŃSKI
(j. w.).

Słysz, martwico! jeszcze jeden trup twój! jeszcze jeden się na ciebie skarży! Ale tego dość! Słysz — dość!

(Chata prawie cała w ogniu).
MAŁASZKA
(w trwodze).

Czego chcesz wraży synu, czego chcesz?

LAWDAŃSKI
(j. w.).

Ja już teraz od ciebie nic nie chcę. Ty mnie sama od siebie odpychała — teraz ja ciebie pchnę, ale tak, że już nie wstaniesz. Idź w ogień! Niech ci się spalą twoje przeklęte oczy i ty cała — upiorzyco jedna!

MAŁASZKA.

Lawdański! Lawdański!

LAWDAŃSKI.
Tybyś mnie miłować może już chciała... ale ja teraz ciebie nie chcę. Giń! przepadnij! spal się, ty ćmo nocna! Ja za to w turmie zgniję, ale z tobą skończę! (Chwyta ją wpół i całą siłą wrzuca w płomienie. Ona mu się wyrywa chwilę, poczem słabnie i pada w płonącą chatę. Pauza. Lawdański patrzy na ogień i po pauzie wybucha nagłym krzykiem). Małaszka! Małaszka! Ja ją spalił! ja ją spalił! A!... a!...
(Z krzykiem ucieka w las).


SCENA VI.
Z chaty Ułasa wybiegają chłopi.
ஐ ஐ
WSZYSCY
(z okrzykiem).

Gore! gore!

SEMEN BOLACZKA.

Nasze sadyby się zajmą!

OPANAS.

Na strzechy wodę lać!

NAŚCIA.

Warjat podpalili warjat!

UŁAS.

Moja chatyna się zajmie! Boh mój, jak iskry lecą!

SEMEN BOLACZKA.

W chacie musi ktoś być — jęczy ktoś...

WSZYSCY.
Julek!
(Pauza. Nagle rozlega się przeciągły śmiech Małaszki).

Małaszka!

(Pożar rozszerza się z wolna na chatę Ułasa i zabudowania. Gromada rzuca się do ratunku).
Zasłona spada. Koniec sztuki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.