Mały lord/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mały lord |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1889 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Julia Zaleska |
Ilustrator | Reginald Bathurst Birch |
Tytuł orygin. | Little Lord Fauntleroy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy w parę godzin po tej rozmowie pan Hawisam przybył do zamku, zastał hrabiego siedzącego w dużym fotelu przy ogniu; jedna jego noga spoczywała na poduszce, cierpiał bardzo na podagrę. Podniósł wzrok na prawnika z pod brwi krzaczastych, wzrok to był badawczy, przenikliwy, a chociaż dostojny hrabia umiał panować nad sobą, łatwo było poznać, że go dręczył niezwykły niepokój.
— No i cóż tam, Hawisamie? — rzekł wreszcie — jesteś już z powrotem. I cóż mi powiesz?
— Lord Fautleroy wraz z matką jest już w willi — odrzekł prawnik — podróż odbyła się szczęśliwie, oboje znajdują się w pożądanym stanie zdrowia.
Hrabia skinął ręką z wyrazem niecierpliwości i mruknął coś niezrozumiale.
— Rad jestem bardzo — mówił po chwili spokojniej — ale usiądźże, Hawisamie, wypij kieliszek wina. No, mówże wreszcie!..
— Jego Dostojność przenocuje u matki, jutro przybędzie ze mną do zamku...
Hrabia oparł łokieć na poręczy fotelu i dłonią zasłonił sobie oczy; widocznie nie chciał, aby interlokutor czytał w jego twarzy, a nie był pewny, czy zdoła ukryć wrażenie, jakie mogły wywołać dalsze wiadomości.
— No, mówże — powtórzył raz jeszcze — nie chciałem, ażebyś pisał i przedwcześnie mi donosił, czego się mam spodziewać, wolałem czekać. Nie wiem zatem nic a nic o tem dziecku. Co to za rodzaj chłopca? O matkę nie pytam, mało mnie to obchodzi, ale on, on, co to za chłopiec?
Pan Hawisam poniósł do ust kieliszek z winem, który sobie nalał przed chwilą, postawił go potem na stole, mówiąc:
— Trudno jest wypowiedzieć zdanie stanowcze o dziecku dziewięcioletniem. Wasza Dostojność obaczysz jutro wnuka i osądzisz.
— Ręczę, że musi to być niezgrabne, głupie, do niczego! Amerykańska krew w nim płynie.
— Nie zdaje mi się, aby mu krew amerykańska zaszkodziła — odezwał się prawnik z niezwykłą żywością — nie bardzo ja się znam na dzieciach, ale muszę wyznać, że lord Fautleroy nadzwyczaj mi się podobał.
— Czy przynajmniej zdrów, dobrze zbudowany i... i... choć trochę podobny do ludzi?
— Wygląda zdrowo, duży, zgrabny i niepospolicie piękny.
— A czy umie chodzić po ludzku, czy prosto się trzyma? — pytał dalej hrabia.
Lekki uśmiech pojawił się na ustach pana Hawisama; stanął mu przed oczyma ten śliczny chłopczyk, rozciągnięty na skórze tygrysiej przed ogniem, chłopczyk o wdzięcznych ruchach, zwinny, uśmiechnięty, pełen życia.
— Nie śmiem wydawać stanowczego sądu, powtarzam to raz jeszcze — powiedział po chwili milczenia — ale że chłopiec jest śliczny i zgrabny, to wątpliwości nie ulega. Zapewne jednak wyda się waszej Dostojności niepodobny do naszych dzieci angielskich.
— Ba, ba! z pewnością — mruknął hrabia, i jęknął zarazem, bo go noga zabolała — musi mieć najokropniejsze gminne zwyczaje, jak wszyscy Amerykanie.
— Nie powiem, żeby miał gminne zwyczaje — odparł pan Hawisam z taką żywością, jakby się czuł osobiście obrażonym — niema w nim nic gminnego, tylko niezwykłe jakieś połączenie przedwczesnej dojrzałości z prostotą dziecinną.
— Zuchwalec! ręczę, że musi być zuchwalec mały. Oni to w Ameryce nazywają dojrzałością przedwczesną, samodzielnością, a to po prostu zuchwalstwo, grubijaństwo; ja się znam na tem.
Pan Hawisam nie uważał za stosowne dalszego sporu prowadzić z dostojnym swym klientem, zwłaszcza w chwili, gdy mu dostojna noga dokuczała. Poniósł więc w milczeniu kieliszek do ust i zmieniając przedmiot rozmowy, rzekł spokojnie:
— Mam jeszcze polecenie od pani Errol. Kazała mi oświadczyć waszej Dostojności...
— Co, co takiego? — przerwał hrabia z gniewem — nie potrzebuję, żeby mi ona cokolwiek oświadczała. Wolałbym o niej nie słyszeć.
— Rzecz jednak jest dosyć ważna — ciągnął dalej prawnik — zresztą przyrzekłem, więc powtórzyć muszę. Pani Errol kazała mi oświadczyć, że nie przyjmie pensyi, przeznaczonej przez waszę Dostojność na jej utrzymanie.
Hrabia zadrżał.
— Co to ma znaczyć? — zawołał.
— Powiada, że ma własny fundusz dostateczny, a ponieważ stosunki jej z waszą Dostojnością nie są przyjaźne...
— Nie są przyjaźne! — powtórzył hrabia z gniewem — zapewne, że stosunki moje z tą kobietą przyjaźne być nie mogą. Niecierpię jej, nienawidzę! Intrygantka! Chytra, chciwa! znać jej nie chcę!
— Wasza Dostojność najniesłuszniej nazywa ją chciwą. Nietylko nic nie wymaga, lecz nie przyjmuje tego, co jej się daje.
— Ty w to wierzysz, Hawisamie? — mówił hrabia — to komedya. Chciałaby mnie zdurzyć, udaje wielką szlachetność, bezinteresowność, ażebym ją uwielbiał. Oho! mnie nie tak łatwo w pole wyprowadzić. Swoją drogą, nie chcę mieć tu pod bokiem żebraczki. Jako matka mojego spadkobiercy, powinna żyć w sposób odpowiedni do swojego stanowiska, dlatego też jedynie postanowiłem zapewnić jej przyzwoite utrzymanie. Pieniądze odsyłać się będą w każdym razie, przyjąć je przecież musi, chce czy nie chce.
— Nie użyje ich z pewnością.
— Mniejsza o to — mruknął hrabia, wzruszając ramionami — może je spalić, wyrzucić, byle do rąk jej doszły. Nie będzie miała prawa powiedzieć, że ja nic dla niej nie robię, a i w oczach tego dziecka nieradbym uchodzić za skąpca. Chociaż to darmo, już ona musiała mnie ładnie odmalować przed dzieckiem.
— Wasza Dostojność myli się najzupełniej — rzekł prawnik z uśmiechem zagadkowym — mam nawet i z tego względu polecenie, kazała mi pomówić...
— Dajcież mi pokój z temi poleceniami! — wykrzyknął hrabia w najwyższej złości, chwytając się za nogę, gdyż ból szalony podwajał niechęć jego dla synowej. Pan Hawisam jednak nie zważał na to uniesienie i mówił dalej:
— Prosiła bardzo, ażeby lord Fautleroy pozostał i nadal w niewiadomości co do przyczyn, które zmuszają go do rozłączenia się z matką. Pragnie ona, aby dziecko nie wiedziało, że to wynikło w skutek niechętnych uczuć waszej Dostojności dla niej. Pani Errol słusznie utrzymuje, że toby jaknajgorzej usposobiło małego lorda dla dziadka, bo jest gorąco do matki przywiązany. Wmówiła więc w syna, że są ważne, ukryte przyczyny tego rozłączenia, że jest dziś zamały, aby je mógł zrozumieć i potrafiła to wmówić. Pragnęła bowiem, aby żadna, najlżejsza chmurka nie zaćmiła pierwszych chwil spotkania waszej Dostojności z wnukiem.
Z pod krzaczastych brwi hrabiego strzeliła błyskawica, gdy oczy podniósł na prawnika.
— Co ty mi tu prawisz? Czy podobna, ażeby ona nie rozkładała skarg przed synem, aby mnie przed nim nie obwiniała?
— A jednak tak jest, mylordzie — rzekł pan Hawisam lodowatym głosem — mogę zaręczyć, że tak jest. Dziecko przygotowuje się do spotkania najczulszego, najlepszego dziadunia. Ma wysokie wyobrażenie o doskonałościach waszej Dostojności, których nikt w obec niego nie podawał nigdy w wątpliwość, a ponieważ, stosownie do otrzymanych poleceń, obdarzyłem go hojnie w imieniu dziadka, więc pod niebiosa wynosi wspaniałomyślność tego nieznanego dziadka.
— Co ty mi tu prawisz! — powtórzył hrabia z niedowierzaniem.
— Daję najświętsze słowo honoru, że mówię czystą prawdę. Pierwsze wrażenie, jakiego lord Fautleroy dozna przy tem spotkaniu, od waszej Dostojności całkowicie zależy. Gdyby mi wolno było występować z radami, dodałbym od siebie uwagę pokorną, że wrażenie to dużoby na tem zyskało, gdyby nie usłyszał żadnego niechętnego słowa o matce, tak tkliwie kochanej.
— Ba, ba! — wołał hrabia — malec ma dopiero lat dziewięć.
— Tak, ma lat dziewięć tylko, lecz te lat dziewięć przebył przy matce i kocha ją całą duszą.