Maja Liza/Powszedni dzień

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Maja Liza
Podtytuł Romans
Rozdział Powszedni dzień
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia Concordia Sp. akc.
Miejsce wyd. Lwów — Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Liljecronas hemland
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


POWSZEDNI DZIEŃ.

Praca szła w Löwdali zwykłym trybem, rano i wieczorami warczały kołowrotki, przypominając dudnienie młyna, a w ciągu jasnego dnia również nie próżnowano, nie kradziono Panu Bogu czasu, ale oddawano się zajęciom rozlicznym, głównie zaś szyciu i tkaniu.
Przez czas pewien pastorowa nie troszczyła się o małą Norę, jakby o niej zapomniała zupełnie. Nie dała jej innej roboty, poza uprzątaniem komory i podtrzymywaniem ognia. Atoli w dniu wyjazdu chorążego zjawiła się w drzwiach kuchni, skinęła na małą i kazała iść z sobą do bawialni.
Nora usłuchała natychmiast, mimo że się strasznie bała zostać sam na sam z pastorową. Nietylko odczuwała do niej niechęć, ale także bała się tak dalece, że na sam jej widok dostawała dreszczy.
Strach ten był rzeczą dziwną, ale Nora tłumaczyła go sobie na swój sposób. Pastorowa nie mogła być osobą zwykłą, jak wszyscy ludzie. Nikt nie miewa włosów tak białych przy tak młodej twarzy, a nie zdarza się również, by kobieta mała i szczupła mówiła głosem grubym i dudniącym, niby wodospad. Pozatem, żaden chyba człowiek zwyczajny nie zdołałby dokazać takiego mnóstwa rzeczy niemiłych i opacznych.
Ciągłe przychodziło jej na myśl, co matka mówiła o tym trojgu, co pozostali po wyschnięciu jeziora svartsjoeńskiego. Mamzel Maja Liza nie chciała tego słuchać, ale Nora wiedziała, kto był tą trzecią osobą i jakie przygody zdarzały się już z tego powodu w Löwdali.
Chociaż pastorówna nie miała ochoty, czy nie mogła o tem mówić, to zgoła inaczej na rzecz zapatrywali się inni mieszkańcy plebanji. Nora mogła też słuchać dowoli, wyśliznąwszy się do czeladniej, lub czworaków, gdzie długi Bengt, matka jego, stara Bengta, oraz żona jego, wesoła Maja, siedząc u ogniska cuda sobie opowiadali.
Zabierał głos długi Bengt i setki razy powtarzał, że stara wodnica, która żyła w jeziorze syartsjoeńskiem, uczuła się bezdomną po jego wyschnięciu. Nikt z ludzi rozsądnych nie przypuści chyba, by tak wielka pani mogła poprzestać na nędznym strumyku, płynącym obecnie przez dawne dno jeziora. To też wodnica stara się zawsze wśliznąć do jakiegoś dworu, lub większego osiedla. Tu i owdzie przebywała potrochu, ale ludzie dorozumiewali się na czas, kim jest, i wypędzali ją, zanim zdążyła narobić dużo złego.
Wesoła Maja wtrącała w tem miejscu opowieść o synu pastora Olava, dawnego plebana svartsjoeńskiego, który pewnej nocy wiosennej poszedł do strumienia, na dnie jeziora płynącego i utopił się. Musiała go zaczarować, gdyż inaczej nie mógłby był utonąć w tak małym strumieniu.
Długi Bengt przypominał zawsze ów ranek, kiedyto wraz z synami Vettera kosili trawę na mokradłach. On i chłopcy zaraz poznali, kto idzie na przełaj łąką. Osoba ta była mokra, a suknie jej ociekały wodą. Czyż nie dostateczne to były oznaki jej pochodzenia? A jakie obłędne miała oczy? Zaiste, oczu takich nie miewa żaden porządny chrześcijanin.
Nikt z obecnych nie miał najlżejszej wątpliwości co do rzeczywistej osobowości obecnej pastorowej svartsjoeńskiej, a godzili się zarazem wszyscy, że nie odejdzie, dopóki nie zrujnuje całego osiedla i wszystkich jego mieszkańców.
Mała Nora wierzyła w to święcie, zwłaszcza wieczór, gdy było ciemno. W dzień, jakoś nie zdawało jej się, by bezdomna wodnica z jeziora swartsjoeńskiego mogła chodzić po całej Löwdali, prząść i tkać. Ale niedowierzanie dziewczyny było mimo wszystko tak silne, że drżała na sam widok pastorowej.
Nie mogła uczynić nic innego, jak tylko usłuchać rozkazu, wstała tedy zaraz z krzesła i przeszła wraz z nią przez komorę, gdzie mamzel Maja Liza wyszywała mereżkę na brzegu prześcieradła. Znalazły się w sali, pięknej, wielkiej komnacie o meblach z żółto lakierowanej brzeziny i niebieskich chodnikach w szachownicę. Pokój miał dwa okna. Na jednem stała wysoka, zielona kalla w wazonie, pod drugiem mały stolik z przyrządami do szycia. Płyta tego stolika była podniesiona i już zdaleka dostrzegało się mnóstwo przegródek pełnych szpulek, nici, motków, kłębuszków jedwabiu, kawałeczków wosku, książeczek z igłami, znaków do chustek, tasiemek, haczyków, guzików i uszek, słowem wszystkiego co służyło do pożytku i wygody.
Pastorowa pokazała Norze wszystko, co było w przegródkach, i kazała jej zgadywać, co do czego służy. Była tak uprzejmą, że nawet usiłowała się śmiać, ile razy dziewczyna popełniła omyłkę, mimo, że śmiech był dla niej czemś tak niezwykłem, iż kąty ust wyraźnie stawiały mu opór.
Im uprzejmiejszą była pastorowa, tem mocniej zaciskała Nora usta i tem bystrzej łyskały jej uważne oczy. Baczyły, by nie ulec chytrości i nie dać sobie wydrzeć czegoś, coby się znowu mogło obrócić na niekorzyść Maji Lizy.
Tym razem nie było jednak, zda się, mowy o podstępie. Pastorowa siadła przy stoliku i posadziła Norę obok siebie celem nauczenia szycia, gdyż przyobiecała jej matce, że da jej wykształcenie nie byle jakie.
Najpierw pokazała jej, jak się nawleka igłę.
Sprawa to niełatwa dla podlotków, ale Nora zaraz za pierwszym razem wetknęła koniec nitki w uszko igły.
Pastorowa zdziwiła się wielce. Pochwaliła Norę, mówiąc, że sprawiła się dobrze, i zapewniła, iż może zostać mistrzynią szycia, jeśli wszystko jej równie łatwo iść będzie.
Potem dała jej kawałek płótna dla wprawy w stawianiu ściegów. Pokazała jak się robi węzeł na końcu nitki i jak się wtyka i wyciąga igłę.
Bez słowa słuchała dziewczyna wszystkich tych informacyj, potem wzięła płótno, położyła brzeg na wskazującym palcu lewej ręki i zaczęła stawiać ścieg za ściegiem, jakby nie było w tem nic trudnego.
— Na miłość boską, cóż to znaczy? — zdziwiła się pastorowa i powiedziała, że niczego podobnego nie widziała dotąd w życiu.
Nora nie mogła dłużej utrzymać poważnej miny i wybuchnęła śmiechem.
Pastorowa dorozumiała się teraz, jak sprawy stoją, i spytała, czy próbowała szyć przed przybyciem do Löwdali.
— Nie! — odrzekła. — Przed przybyciem do Löwdali nie zrobiłam ni jednego ściegu!
— A tak? Więc cię tutaj ktoś nauczył? Może mamzel Maja Liza?
Słysząc to imię w ustach pastorowej, Nora zadrżała i zaprzeczyła co prędzej, dodając, że uczyła ją pani Beata.
— Cieszy mnie, że to słyszę! — powiedziała pastorowa. — Dziwne tylko, że babka może szyć, mając ręce nadwerężone reumatyzmem?
— O i jak ślicznie szyje! — zawołała Nora. — Na całej plebanji nikt tak pewnie pięknie nie szyje, jak pani Beata.
— Ano to wiesz, co teraz zrobimy? — ozwała się pastorowa. — Udamy się zaraz obie do pani Beaty i złożymy jej podziękowanie za to, że cię szyć nauczyła.
Wstała, zabrała Norę i wyszła. Ale nie obrała zwykłej, prostej drogi, jeno okrążyła podwórze wzdłuż stajen i stodół szerokim lukiem. Pani Beata siadywała po całych dniach w oknie i widziała doskonale każdego, kto szedł do niej z plebanji, ale nie miała widoku od strony zabudowań gospodarczych.
Gdy się znalazły u stromych schodów, biegnących zygzakiem po ścianie aż do poddasza, poleciła pastorowa Norze, by poszła szybko przodem, bo młodzi mają dobre nogi, sama zaś pójdzie za nią powoli. Dziewczyna wbiegła po schodach, dudniąc głośno obcasami i w łomocie tym nie słychać było kroków skradającej się ostrożnie drugiej osoby.
Ile razy pastorowa przybywała do pani Beaty, zastawała ją siedząca z rękami, złożonemi na kolanach, i zawsze mówiła staruszka o tem, jak jej przykro, że nie nadaje się już do roboty. Wzdychając wspominała czasy, kiedy była dzielną pracownicą, chociaż nie dorównywała nigdy Annie Marji Raclitz.
Pastorowa uczuwała prawdziwe politowanie dla starej kobiety. Cóż za okropnem było takie życie bezczynne zupełnie i jak jej się dzień dłużyć musiał.
Gdy pastorowa stanęła teraz przed panią Beatą, robiła ona właśnie mereżkę wokoło prześcieradła, a ramię babki poruszało się tak zwinnie do góry i na dół jak skrzydełko skowronka.
Na widok pastorowej uczyniła ruch, jakby chciała ukryć robotę, ale zauważywszy, że już zobaczyła, szyła spokojnie dalej.
Pastorowa zbliżyła się i wyraziła wielkie zadowolenie, iż ją zastaje przy szyciu. Dziękować należy Bogu za ozdrowienie z ciężkiego reumatyzmu. Prosiła też, by jej pokazała robotę, gdyż zdaniem wszystkich nikt tak ślicznie szyć nie umie jak pani Beata Spaak, a ściegi jej leżą obok siebie niby perły nanizane na sznur.
— To ciekawe! — zauważyła pochylając się nad robotą pani Beaty. — Poznaję doskonale to prześcieradło. Jest to drugie z pary, jaką dałam dziś rano do roboty Maji Lizie. Może pani jej pomaga? I owszem, i owszem nie mam nic przeciw temu! Szkoda tylko, że pani to przede mną ukrywała, bo byłabym dostarczyła Maji Lizie więcej roboty. Jeśli z pary prześcieradeł robi jeno nad jednem, to jest to oczywiście czyste próżniactwo!
Pani Beata trzymała robotę w ręku. Nie mogła wyrzec słowa, bo dolna szczęka i cała głowa trzęsły się jej tak, jakby ktoś stał z tyłu i potrącał ją ciągle.
Pastorowa zwróciła się ku drzwiom mówiąc, że odchodzi, widząc jak spieszno babce wracać do roboty, a teraz gdy może już pracować, nie potrzebuje tyle towarzystwa.
Pani Beata wykrztusiła coś, co mogło znaczyć, że praca nakładana Maji Lizie przechodzi ludzkie siły i może pozbawić ją zdrowia i życia.
Ale pastorowa odparła żywo:
— O, wszyscy dobrze wiedzą, że Maja Liza wcale nie jest przepracowaną i że często spędza jeszcze noce na czytaniu. Nie wierzę, by młodym praca szkodziła. Szkodliwą jest jeno obłuda, kłamstwo i chodzenie, po krętych drogach.
Powiedziawszy to, wyszła i zanim pan i Beata zdobyła się na jakieś zrozumiałe słowo w swej obronie, drzwi zamknęły się już za nią. Schody, któremi pastorowa iść musiała, były strome i wąskie, to też poruszała się zwolna. Tymczasem zebrała siły pani Beata i w chwili, kiedy pastorowa znalazła się na dole, otwarła drzwi gwałtownie.
— Macocha! — krzyknęła za nią i to tak głośno, że wszyscy usłyszeć mogli w całem obejściu. Nie czekając odpowiedzi, trzasnęła drzwiami i zaryglowała je, by nie zostać drugi raz zaskoczoną.
Nic widać było po pastorowej, czy sobie coś robi ze słów pani Beaty. Humor miała doskonały i, wróciwszy na plebanję, kazała Norze iść do sali i szyć, dodając, że sama przyjdzie niedługo, tylko chce pomówić słów parę z Mają Lizą.
Nora zacisnęła usta i nie odrzekła nic, ale twarz jej przybrała ten wyraz, jaki miała onego dnia świątecznego, kiedy walczyła z burzą.
Stanąwszy w sieni, nie poszła, jak miała nakazane do sali, ale skierowała się ku kuchni.
Pastorowa spytała, dokąd idzie i czy słyszała, że ma szyć w salonie.
Dziewczyna odparła cichym głosem, że to jest już zgoła niepotrzebne.
— Dla czegóżto? — zdziwiła się pastorowa. Czy sądzisz, że szyjesz już tak świetnie, iż niczego więcej uczyć ci się nie potrzeba?
Odparła, że tak nie myśli, że dość jej tego co umie, bo zaraz wraca do Koltorpu.
Przystąpiła do pastorowej, podała jej rękę i dodała, że najlepiej będzie, gdy ją jednocześnie pożegna.
— Drogie dziecko! — zawołała pastorowa. — Nie rozumiem, o co ci idzie. Dlaczegożto chcesz koniecznie wracać do domu?
Nora cofnęła się kilka kroków, by być poza sferą bezpośredniej dosięgalności, potem zaś powiedziała:
— Matka moja służyła tu za niańkę w Löwdali i kocha bardzo mamzel Maję Lizę. Kiedy tu była w święta, powiedziała mi, że jeśli mamzel Maja Liza raz jeszcze dozna przykrości z mego powodu, nie wolno mi zostawać tu, ale mam zaraz wracać do domu.
Powiedziawszy to, przesunęła się wzdłuż ściany aż do samych drzwi kuchennych i tam stanęła, czekając co nastąpi.
Na policzki pastorowej wystąpiły czerwone plamy, podniosła pięść i zbliżyła się do dziewczyny. Nora stała wyprostowana, patrząc zimno na nią. Wiedziała, że zostanie obita, ale taką czuła nienawiść, że miast się bać, zadowoloną była, że raz przyjdzie do otwartej walki.
Nagle zaszło coś, o czem ani przez sen nie myślała Nora. Pastorowa nie dała jej nawet w twarz, przeciwnie opanowała się i uczyniła nawet wysiłek uśmiechu.
— Drogie dziecko, — powiedziała — wyglądasz niby kot chcący podrapać psa. Uspokój się jednak i bądź pewną, że nie tknę cię, widząc, że wierną jesteś tej, której służysz. Podoba mi się to bardzo i przyrzekam ci, że Maja Liza słowem jednem nie dowie się o tem, co dzisiaj odkryłam. To ci przyrzekam! A teraz chodźmy do sali i zapomnijmy o wszystkiem.
Nora zmieszała się wielce. Było w tem coś, czego nie rozumiała wcale. Jednak uradowana, że może pozostać na plebanji, nie wysilała się na rozwiązanie zagadki.
Ale gdy siadły do roboty, nie było już mowy o szyciu. Pastorowa dobyła z tajnej skrytki, umieszczonej pod przegródkami stolika elementarz, papier, gęsie pióro i flaszeczkę z atramentem.
Nora sądziła, że chce ją wyegzaminować z pisania i czytania, ale inny miała zamiar. Powiedziała, że w młodych latach musiała pomagać matce w pielęgnowaniu licznego rodzeństwa, to też nie nauczyła się pisać i czytać. Na stanowisku pastorowej, jakie zajmuje, jest to rzecz arcyniemiła, to też prosi, by zechciała ją nauczyć. Zakończyła oświadczeniem, że właśnie to miała na myśli, biorąc ją z sobą do Löwdali w czasie świąt, ale do tej pory czasu jej nie stało.
Nora uradowała się wielce i powiedziała, że z całą gotowością wyuczy pastorową wszystkiego, co sama umie.
— Tedy układ zawarty! — powiedziała pastorowa i poprosiła by całą tę naukę zachowała w ścisłej tajemnicy. Gdyby się dowiedziano, ludzie śmialiby się z niej. Będzie udawała, że uczy Norę szyć, a tymczasem każdego przedpołudnia spędzą tu godzinkę na nauce czytania i pisania.
Nora pomyślała, że nie może być w tem przecież nic złego.
Pastorowa wyraziła radość z powodu zawartego układu i ponowiła uwagę, jak przykrą jest rzeczą dla pastorowej, gdy nie umie czytać i pisać. Dziś naprzykład koniecznie należałoby wysłać list, a tu nie może go sporządzić! Zadawała sobie nieraz pytanie, czy Nora potrafiłaby napisać list pod dyktandem, gdy umie tak zręcznie stawiać na papierze litery?
— O, dlaczegóżby nie! — zawołała radośnie dziewczyna, podniosła opuszczoną klapę najbliższego stołu, położyła papier, odkorkowała flaszkę z atramentem i zaczęła gorliwie pisać to, co jej dyktowała pastorowa.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Franciszek Mirandola.