Maleńka Dorrit/Część I/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Maleńka Dorrit
Podtytuł powieść
Wydawca Książnica - Atlas
Data wyd. 1925
Druk Zakłady graficzne „Książnica-Atlas“
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Tytuł orygin. Little Dorrit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV: DWADZIEŚCIA PIĘĆ!

Rozmowa z Pancksem o rodzinie Dorrit na nowo zaniepokoiła Clennama i zbudziła uśpione nieco podejrzenia co do jakichś niezałatwionych rachunków. Bo co może obchodzić Pancksa maleńka Dorrit albo jej ojciec? Nie należy on przecież do ludzi, którzy bawią się w dociekania dla zaspokojenia próżnej ciekawości. Nie mógł wątpić, że Pancks ma cel wytknięty i zupełnie jasno określony, ale jaki? Czy szukając czegoś innego zupełnie, nie odnajdzie przypadkiem dziwnego łącznika, który wiąże maleńką Dorrit z panią Clennam?
A jeśli go odnajdzie, czy mu powie? Dlaczego z tej sprawy robi tajemnicę? Artur gotów był oddać wszystko bez wahania, byle zagładzić winę rodziców, jeśli rzeczywiście istniała, ale musi ją poznać. Czy Pancks mu w tem pomoże?
Jednocześnie dziwiło go zniknięcie Emi. Nie widywał jej prawie. Nie było jej w domu lub zamykała się w swoim pokoju. Zrozumiał wtedy, że mu jej brakuje. Napisał do niej i odpowiedziała bardzo serdecznie, zapewniając, że jest zdrowa i bardzo zajęta. To go dziwiło jednak — dlaczego jej już nie spotyka?
Właśnie wrócił do siebie wieczorem z Marshalsea, kiedy zastał w mieszkaniu pana Meagles, który powitał go głośnym okrzykiem!
— Tattycoram!
— Co się stało?
— Uciekła!
— Jakto? Co to znaczy?
— Nie mogła zliczyć do dwudziestu pięciu, doliczyła tylko do ośmiu i poszła!
— Kiedy? Dlaczego? Nie mogę zrozumieć.
— Bo pan nie znasz jej gwałtownego charakteru. Najlepsze dziecko, i takie samotne! bez nikogo na świecie! Ale teraz nic nie pomoże. Zburzyłaby mury Bastylji, gdyby ją zamknąć gwałtem!
— I jakże się to stało? Niech mi pan opowie.
— Nie jest to łatwo, panie Clennam, nie jest łatwo. Trzeba znać porywczość tego dziecka. Tyle lat była u nas. Wszyscy przywiązaliśmy się do niej, choć znaliśmy jej wady. A teraz, gdzie jest i co się z nią stanie?
— Więc dlaczego uciekła?
— Słyszał już pan zapewne, że Pieszczotka... Wolelibyśmy wprawdzie, żeby się tak nie spieszyła. Dla rodziców rozstawać się z jedynem dzieckiem... No, ale chce i koniec. Idzie za mąż. Z tego powodu wszyscy jesteśmy podnieceni, rozczuleni. Tatty nie znosiła tego. Przypuszczam, iż przypomnienie, że sama nie miała rodziców, że jej nikt tak nie pieścił, doprowadza ją do tego stanu. Dość, że wybuchy gniewu zaczęły się powtarzać coraz częściej, przy lada sposobności. Jeżeli przy tem byłem, przypominałem zawsze: licz do dwudziestu pięciu! Wczoraj byliśmy z matką w pokoju Pieszczotki... to prawie ostatnie wieczory... matka ciągle o tem pamięta... uściskała ją na dobranoc i wyszliśmy. Nagle słyszymy straszny krzyk Pieszczotki, która biegnie za nami przerażona, a za nią Tattycoram sina, tupie nogą, sypie z oczu iskrami, krzyczy: Nienawidzę was, nienawidzę! Licz do dwudziestu pięciu, moje dziecko! wołam. Tak jest przyzwyczajona do tego rozkazu, że natychmiast zaczęła liczyć, ale doszła tylko do ośmiu i wybuchnęła na nowo wściekłością. Nie cierpi nas, nienawidzi, jesteśmy egoistami, zdaje nam się, że nasza córka jest jedyną godną miłości istotą. Nie pozostanie z nami. Nie chce nas widzieć więcej. Zamknęła się u siebie, a dziś rano nie zastaliśmy jej w pokoju.
— I nie wie pan, gdzie poszła?
Pan Meagles rozłożył ręce.
— Miss Wade? — rzucił Clennam.
— Myślałem o niej, ale gdzież jej szukać? Pamiętasz pan, że zawsze odsuwała się od ludzi, jakby nie chciała mieć z nimi nic wspólnego.
— Lecz pisała do Tattycoram.
— Tak, i w jej pokoju znaleźliśmy kawałek podartej koperty, na której można przeczytać ulicę...
Wyjął z kieszeni kawałek koperty i podał Arturowi, który przeczytał: Grosvenor-Square, blisko Park-Lane (Park-Lejn). Nic więcej, ani numeru, ani nazwiska, a jednak obaj zdecydowali, że tam się udać trzeba, i wyszli.
Wieczór był ciepły, wilgotny i duszny. Część drogi jechali powozem, wysiedli na rogu ulicy Oksfordzkiej i zaczęli poszukiwania.
Była to długa i mozolna praca. Uliczki wąskie, wijące się dziwnie, pokrzyżowane z sobą, domy stare, dziwaczne, pełne niespodzianek, często zdawały się bez wejścia, zwłaszcza przy wieczornym zmroku. A jeśli zadzwonili, zawsze ta sama odpowiedź: nikt nie słyszał o miss Wade, nikt jej nie zna.
Parę godzin upłynęło im w ten sposób i znaleźli się wreszcie na tem samem miejscu, od którego rozpoczęli swą drogę. Naprzeciwko znajdował się stary budynek, ciemny i posępny, a wywieszona karta oznajmiała, że czeka lokatora. Clennam zaproponował, aby jednakże zadzwonić.
Zastukali raz, drugi, trzeci, — nadaremnie.
— Dom pusty — rzekł Meagles.
— Jeszcze raz spróbuję.
Jednocześnie usłyszeli wewnątrz ciężkie kroki, ktoś otworzył drzwi z klucza i czekał zapytania.
— Przepraszam za fatygę — zaczął Clennam — czy pani nie wiadomo, gdzie mieszka miss Wade?
— Tutaj — odpowiedział głos starej kobiety.
— Czy jest w domu?
— Pewno, ale nie wiem. Proszę wejść, pójdę spytać.
Drzwi zatrzasnęły się głucho za nimi, a ciężkie kroki, posuwające się naprzód, byty jedynym przewodnikiem w ciemności. Gdzieś wysoko przez okno od ulicy wpadało słabe światło latarni i ono jedynie rozpraszało cokolwiek mrok wąskiej sieni.
Omackiem szli po schodach, lecz znaleźli się wkońcu w obszernym, dusznym pokoju.
Stara kobieta wyszła i przyniosła lampę, którą postawiła na stole.
— Jest — rzekła — zaraz przyjdzie.
Otarła ręce fartucha, spojrzała na obcych zapadłemi głęboko oczyma i odeszła.
Duży pokój sprawiał wrażenie, jakgdyby ktoś przejezdny rozlokował się tutaj na krótki czas przypadkiem, ale nie było czasu rozpatrywać szczegółowo urządzenia, gdyż miss Wade ukazała się po chwili, jak zawsze dumna, piękna, pogardliwa, z wyzywającym uśmiechem na ustach. Wskazała panom krzesła, ale sama stała i przemówiła pierwsza:
— Sądzę, że zgaduję cel pańskich odwiedzin, możemy więc odrazu przystąpić do rzeczy.
— Czy pani wie, co się stało z Tattycoram?
— Jest u mnie.
— W takim razie zechce jej pani powiedzieć, że wszyscy oczekujemy jej powrotu i chętnie przebaczamy ten dziecinny wybryk.
— Przebaczamy? — powtórzyła miss Wade z ironją. — Jeżeli wolno wiedzieć, cóż jej państwo przebaczają?
— Mój przyjaciel ma na myśli uniesienie młodej dziewczyny, spowodowane widocznie zazdrością — objaśnił Clennam, widząc pewne zakłopotanie pana Meagles.
— Tak? — zapytała tylko miss Wade wyniośle i przez chwilę trwało milczenie.
— Pan Meagles chciałby ją widzieć — zaczął znowu Clennam. — Czy pani ma co przeciw temu?
— Ja? Bynajmniej! Henryko, proszę.
Otworzyła drzwi i wprowadziła sama zaginioną.
Dziwną sprzeczność stanowiły te dwie kobiety obok siebie: miss Wade niewzruszona i spokojna, z zaciętemi ustami i pogardliwem spojrzeniem, Tattycoram drżąca hamowanym gniewem, a zarazem zmieszana i niepewna.
— Oto twój pan i opiekun — odezwała się miss Wade wyniośle. — Pozwala ci powrócić. Możesz stać się znowu niewolnicą kaprysów jego córki i zabawką całego domu. Będą cię przezywali cudacznem imieniem, które im pozwala wskazywać cię palcem i opowiadać o swych dobrodziejstwach. Słowem, szlachetni ci panowie przybyli po to, aby ci oznajmić, że skruszona i żałująca możesz zasłużyć na ich przebaczenie. Cóż, chcesz tam wrócić, Henryko?
— Wolę umrzeć! — zawołała Tattycoram, podrażniona temi słowami.
Miss Wade, trzymając ją ciągle za rękę, odwróciła się z uśmiechem do gości.
— Wobec tego czy panowie mają jeszcze co do powiedzenia?
Pan Meagles przez chwilę pod wpływem wzburzenia nie był zdolny przemówić, lecz zapanował nakoniec nad sobą i ze zwykłą dobrocią zwrócił się do wychowanki:
— Tattycoram — rzekł — nazywam cię imieniem, które ci było dane przez pieszczotę, i zła wola jedynie może je nazywać przezwiskiem. Dziecko moje, policz do dwudziestu pięciu i przypomnij sobie te lata, które spędziłaś z nami. Przypomnij sobie, policzywszy do dwudziestu pięciu, czy kiedykolwiek spotkała cię krzywda! Nie żądam nic od ciebie, zapomnimy o tem, co zaszło, chodź ze mną i bądź znowu tem, czem byłaś dotąd.
— Za nic w świecie! Niech mnie pani wyprowadzi! — powtórzyła Tattycoram z zawziętością. — Nie chcę, nie, nie, nigdy w życiu! wolałabym pokrajać się w kawałki!
— A zatem? — zwróciła się miss Wade do przybyłych.
— Moje dziecko! — zawołał pan Meagles, lecz Tattycoram wyrwała się nagle, zatkała uszy i uciekła w głąb mieszkania.
Miss Wade była triumfująca.
— Jakkolwiek zdaje mi się, że cel rozmowy naszej wyczerpany — przemówiła wyniosłym tonem — mogę objaśnić panów, co mi daje prawo i jest źródłem mojego wpływu na to dziecko. Obie nie znałyśmy rodziców, a ludzie chcieli z nas zrobić igraszkę dla swoich samolubnych celów. Miałam dość siły, aby obronić siebie, wyrwę z ich szponów i tę nieszczęśliwą.
Szyderczo skinęła głową i wyszła z pokoju.
Za chwilę ukazała się staruszka, ażeby panom poświecić na schody.
Clennam ujął pod rękę przyjaciela, któremu łzy na chwilę zasłoniły oczy, i nic nie mówiąc, sprowadził go nadół.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.